Myślmy, jak przetworzyć kult ofiar, aby wojen nie było Krzysztof Wodiczko – artysta wizualny i teoretyk sztuki, autor poświęconej cywilnym ofiarom powstania warszawskiego instalacji-memoriału „Głosy pamięci” w Izbie Pamięci przy Cmentarzu Powstańców Warszawy w dzielnicy Wola. Jakie były powody tego, że postanowił pan w tak wzruszający i bezpośredni sposób uhonorować nie żołnierzy, ale cywilne ofiary powstania warszawskiego? – Polacy z mojej generacji noszą w sobie pamięć powstania warszawskiego i wojny. A więc i moją rodzinę można zaliczyć do poszkodowanych przez wojnę i powstanie. Mój ojciec Bohdan Wodiczko, wybitny dyrygent, a po wojnie organizator życia muzycznego, został aresztowany pod Warszawą, gdy wraz z kolegami śpieszył dołączyć do powstania, i trafił do niemieckiego obozu. Początki mojego życia też były naznaczone warszawskimi powstaniami. Urodziłem się bowiem kilka dni przed wybuchem powstania w getcie warszawskim, a moja matka jako Żydówka przez prawie całą wojnę, pod koniec wraz ze mną, była ukrywana przez ojca. Nikt z jej rodziny, ofiar Zagłady, nie przeżył wojny. Początek mojego życia upłynął w Warszawie, potem pod Warszawą na linii frontu, a po wkroczeniu wojsk radzieckich zostaliśmy przerzuceni na wschodnią stronę. Rozwijałem się więc i wzrastałem, jak inne dzieci wtedy, na fizycznych ruinach miast i ruinach psychicznych naszych rodziców. Taka trauma rodzinna ciąży nierzadko ogromnym brzemieniem na kolejnych pokoleniach, o czym zresztą w dobitny sposób opowiada pańska instalacja „Głosy pamięci”. – Moje pokolenie przejęło tragiczne losy rodziców, dziadków i babć. Jestem z pierwszego pokolenia mężczyzn, którzy nie zostali powołani do walki na wojnie. Nie doznałem też tortur w obozie koncentracyjnym i można powiedzieć, że zawdzięczam to szczęście pokojowi, który zapanował w Europie. To właśnie powojenna Europa dzięki Unii Europejskiej uchroniła nas od tej tragedii. Europa wraz z Ameryką pokonały Niemcy hitlerowskie, ale, jak pisał Louis Aragon, powieściopisarz i poeta, zwolennik Francuskiej Partii Komunistycznej, nie tylko wojny przegrane są zbrodnią. Także wojny wygrane. – Ten pogląd jest mi bliski. Kwestią jest więc sposób myślenia, pamiętania i mówienia o wojnie. Co robić i jak myśleć, by do niej znów nie doszło. Sama wojna jest już zbrodnią. Każde rozpętanie wojny jest nielegalne i zbrodnicze. W dokumentach Organizacji Narodów Zjednoczonych napisano, że wojna agresywna jest niezgodna z prawem i powinna być karana przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze. Brzmi to pięknie, ale rzeczywistość pokazuje coś przeciwnego. W Europie, w Azji, w Afryce ludzie giną na wojnach. Może tylko Australia jest wolna od takich tragedii. Co dają prawa ustalane przez międzynarodowe gremia? – Widać wyraźnie, że wojny nie zakończy się za sprawą samych dokumentów prawnych, nawet najlepiej sformułowanych. Kluczowe są kultura i szkolnictwo, które kształtują tożsamość narodową, państwową i obywatelską. Z kulturą związana jest narracja pisana i mówiona, specjalnie skonstruowana w myśl przyjętej tradycji. Najczęściej dominuje tu „zwycięska pieśń” gloryfikująca bohaterstwo na wojnie. U nas także narracja jest heroiczna, a dodatkowo martyrologiczna. Istnieje kult szlachetnego umierania za ojczyznę i ciągłego przygotowywania się do następnej wojny, by na niej chwalebnie zginąć, jak czynili to nasi bohaterscy przodkowie. Sprawdzianem wartości człowieka stało się zachowanie i działanie w czasie wojny i międzywojennej mobilizacji do wojny – człowiek uległ tradycji i tendencji bycia wojno-człowiekiem. By zatrzymać niekończące się powielanie wojen, musimy jako ludzie zacząć się „odwojniać”. Traktowanie wojen jako miernika wartości osób, grup i narodów kształtują w dużej mierze pomniki, w których najczęściej nie uwidacznia się rzeczywistego kosztu tych wojen, strat materialnych, ludzkich, społecznych, psychicznych, kulturowych – bezpośrednich i wielopokoleniowych. Mówiono kiedyś: gdzieś pomiędzy pomnikami leży Polska. W przytłaczającej większości były to i są nadal wojenne pomniki. Zdecydowanie brakuje pomników przekonujących nas, aby nie było już wojny. – Właśnie. Brakuje też pomników upamiętniających tych, którzy uchronili nas przed wojnami lub zatrzymali proces mobilizacji do wojen. Mamy za to pomniki zwycięskich żołnierzy, generałów i admirałów. Te pomniki nie są nawet określane jako pomniki wojen, to pomniki wojenne, coś jakby maszyny wojenne. Mobilizują do ofiarowania życia w wojnach, a tych, co zginęli, aniołowie unoszą w ramionach do nieba. A przecież nie są to sporadyczne, pojedyncze żołnierskie ofiary. I co z ludnością cywilną? W wojnach na jednego poległego żołnierza przypada wielokrotnie więcej bezbronnych ludzi, w przeważającej