W poszukiwaniu straconych milionów

W poszukiwaniu straconych milionów

Stocznia Szczecin: minie wiele tygodni, zanim będziemy wiedzieć, jak wygląda jej rzeczywista sytuacja

17 maja wydawało się, że wszystko jest już załatwione, że podczas spotkania w Kancelarii Premiera właściciele Stoczni Szczecińskiej dogadali się z ministrem Kaczmarkiem. Umowa była prosta: państwo gwarantuje nowe pożyczki dla stoczni, ale w zamian przejmuje jej akcje od dotychczasowych właścicieli prywatnych.
Ci właściciele to:
– Grupa Przemysłowa SA (spółka ta należy do sześciu członków zarządu stoczni, byłego prokurenta stoczni i dwóch restrukturyzujących ją w 1991 r. menedżerów; ma 34,78% akcji stoczni);
– Centromor SA (17,39% akcji);
– Porta Eko Cynk sp. z o.o. (spółka-córka Stoczni Szczecińskiej Porta Holding, ma 8,7% akcji stoczni).
Łącznie akcje te dają ponad 63% głosów na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy.
Tymczasem prosta, wydawałoby się, operacja zaczyna kuleć. Każdego dnia przed reprezentantami skarbu państwa wyrastają nowe, zaskakujące przeszkody.
Pierwsza pojawiła się, gdy zwołano walne zgromadzenie akcjonariuszy Stoczni Szczecińskiej Porta Holding. Wtedy okazało się, że skarb państwa nadal dysponuje jedynie 10-procentowym udziałem. A Grupa Przemysłowa nie może przekazać obiecanych akcji z prostego powodu: wcześniej zastawiła je w BRE Banku. Można teraz zrozumieć łatwość, z jaką właściciele stoczni zgodzili się na oddanie akcji – i tak były one zastawione, de facto stanowiły więc własność banku.
Walne zgromadzenie, podczas którego skarb państwa miał tylko 10% głosów, nie wybrało takiej rady nadzorczej, jakiej domagał się minister Kaczmarek. Ta z kolei wybrała inny skład zarządu, niż proponowano.
Co na to Ministerstwo Skarbu Państwa? Sprawami Stoczni Szczecińskiej zajmuje się tam podsekretarz stanu Ireneusz Sitarski. W czwartek, 23 maja, był krótko w Sejmie, a pytany o stocznię nie miał zbyt wesołej miny. „Na razie zaczynamy zapoznawać się z księgami Porty Holding, firmy-czapki nad pozostałymi 30 spółkami zależnymi, które tworzą stocznię – mówił. – Potem będziemy musieli iść w dół”.
Sitarski jest lakoniczny, tymczasem z informacji, które dostają się do publicznej wiadomości, wynika, że w stoczni działy się dziwne rzeczy. Okazuje się, że poprzedni zarząd wiele spraw przed przedstawicielami skarbu państwa przemilczał lub wręcz ich dezinformował. A teraz jest to odkrywane. Czy obawy, że wszystko wyjdzie na jaw, są powodem kolejnych zawirowań wokół stoczni? Że ostatecznie zawali się mit cudownego menedżera – jak nazywali prezesa zarządu, a jednocześnie jednego z właścicieli stoczni – Krzysztofa Piotrowskiego?
Już dziś wiadomo, że budowa i sprzedaż statków nie były jedynymi sprawami, którymi zajmował się zarząd.
Poza tym cały czas trwał proces zwiększania udziałów Grupy Przemysłowej w stoczni. Tzn. proces wykupywania, za pożyczone, stoczni przez jej prezesów. Nie było to trudne, czego przykładem jest historia spółki Porta Petrol założonej przez stocznię. Najpierw stocznia wykupiła za 17 mln zł akcje Porty Petrol. Miesiąc później Porta Petrol kupiła za 17 mln zł akcje stoczni. Czyli stocznia dała pieniądze, z których kupiono jej akcje. Po kolejnym miesiącu Porta Petrol znów podniosła kapitał akcyjny – o 8 mln zł i o 18 mln zł. Po czym pożyczyła 8 mln zł Grupie Przemysłowej, która odkupiła za nie od PKO BP część akcji stoczni. Dzięki takim m.in. operacjom prezesi stawali się w ekspresowym tempie właścicielami wartej setki milionów firmy. Oficjalnie zarabiali po kilkadziesiąt tysięcy zł miesięcznie (prezes – 60 tys. zł), ale ich majątek rósł nieporównanie szybkiej, w tempie przewyższającym zarobki menedżerów w największych światowych koncernach.
Kolejnym polem aktywności zarządu było inwestowanie w inne branże. Działo się to pod hasłem dywersyfikacji działalności. Stocznia kupowała PGR-y i hotele, kupiła też pole golfowe. Wiadomo też, że Stocznia bez umiaru korzystała z bankowych pożyczek. A kredyty nie szły na inwestycje, na które były zaciągane, wydawano je inaczej.
Być może, te wszystkie przedsięwzięcia by się powiodły, gdyby nie spadek koniunktury na budowane przez stocznię statki. Silna firma taki kryzys by przeżyła, jadąca na kredytach, wykupująca się – nie zdołała.
Na razie osoby oceniające stan stoczni zastanawiają się, kiedy jej poprzedni prezesi zorientowali się, że firma pada, że nie da się jej uratować. To jest istotne, bo na wszystkie transakcje datowane od tych trzeba spoglądać ze szczególną podejrzliwością.

 

 

Wydanie: 2002, 21/2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy