Tag "Janusz Roszkowski"

Powrót na stronę główną
Historia

Ostatnia broń Hitlera

Morale III Rzeszy pod koniec wojny miał uratować film propagandowy o obronie Kołobrzegu Hitler, z reguły twardo stąpający po ziemi, w jednym sam sobie przeczył: był nierealistycznie przekonany o tym, że silną wolą i zdecydowaniem można osiągać cele zdawałoby się nierealne, gdy ich szanse mierzy się wyłącznie wskaźnikami materialnymi. Działał – czym zawsze wprawiał swoją generalicję w zakłopotanie – kierując się hasłem: chcieć to móc. Do samego końca wierzył, że gdy tylko jest się gotowym na wszystko, można pokonać największe trudności, nawet wbrew naturze. Gdy raportowano mu, że nie sposób wykonać jego rozkazu ściągnięcia z Sycylii potrzebnej na froncie wschodnim elitarnej dywizji Hermann Göring, brakuje bowiem środków przeprawowych przez Cieśninę Messyńską, führer wpadł we wściekłość: co tam promy, potrzebna jest wola sukcesu! Notabene środki przeprawy się znalazły i dywizję wraz z innymi jednostkami niemieckimi i włoskimi przetransportowano w ramach operacji „Lehrgang” na stały ląd. Nic więc dziwnego, że w sytuacji, gdy początkowe triumfy, te z lat 1939-1940, przestały wyznaczać standardy działań frontowych, a widmo klęski stawało się coraz groźniejsze, mimo wprowadzania do walki nowych systemów broni, łącznie z potężnymi czołgami Tygrys i wyrzutniami rakietowymi – rachuby na hart ducha, wolę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Operacja Bagration

Uderzenie Armii Czerwonej na Niemców pod Mińskiem 22 czerwca 1944 r. to największa klęska Niemiec w II wojnie światowej Gdyby w jakimś kwizie telewizyjnym padło pytanie o najbardziej katastrofalne niepowodzenie Niemiec w II wojnie światowej, z pewnością natychmiast – i to z nieukrywanym zdumieniem na twarzy pytanego, że z tak łatwą indagacją ma do czynienia – usłyszelibyśmy: Stalingrad, no, może jeszcze Kursk ze swoją gigantyczną bitwą pancerną albo lądowanie aliantów zachodnich w Normandii, bitwa o Berlin… Wątpić należy, by ktoś, nawet lepiej orientujący się w sprawach II wojny światowej, odpowiedział: uderzenie Armii Czerwonej na Niemców na wschód od Mińska 22 czerwca 1944 r. A tak właśnie ocenia ową operację sprzed 60 laty najwybitniejszy z pewnością niemiecki znawca wojskowości, płk Karl Heinz Frieser, kierownik Oddziału Wojen Światowych w Militärgeschichtlichen Forschungsamt der Bundeswehr (MGFA) w Poczdamie (Wojskowo-Historyczny Urząd Badawczy Bundeswehry), opierając swój osąd na dogłębnych badaniach i analizach porównawczych, studiach dokumentów operacyjnych, sztabowych, i to pochodzących zarówno z archiwów niemieckich, jak i rosyjskich. Ten historyk wojskowości, spec od czysto militarnych działań, idzie w swoich ocenach tak daleko, że określa – uczynił to ostatnio na łamach „Die Welt” – rezultaty owej operacji Rosjan (kryptonim „Bagration”) jako „największą katastrofę w niemieckiej historii militarnej”. Argumentem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Pieniądze z lewej kasy

Hitler utworzył specjalny fundusz do korumpowania generałów Trzeciej Rzeszy Sygnałem istotnego procesu, który zaszedł w świadomości historycznej społeczeństwa niemieckiego, stały się enuncjacje o mechanizmach korupcyjnych, którym bez skrupułów moralnych poddały się elity władzy Trzeciej Rzeszy, zwłaszcza generalicja. Długo panowało milczenie na ten temat, wreszcie przerwane przez nielicznych autorów (P. Meroth, W. Vogel, G. Ueberschar, F. Bajohr) spoza kręgów profesjonalnych historyków, gdyż ci z uporem prezentowali wizerunek generalicji apolitycznej (bo niby bez przynależności do NSDAP), kierującej się surowym kodeksem honorowym profesjonalnej elity, dla której busolą była wierność przysiędze. W domyśle – elity wykorzystanej wbrew jej woli przez zbrodniarza legalnie stojącego na czele państwa niemieckiego. Hitler nie miał złudzeń – szybko pojął, że chociaż z zasady majętni, dysponujący najczęściej rodowymi latyfundiami, generałowie są łakomi na dobra materialne. Utworzył więc specjalny sekretny fundusz, stale zwiększając jego wielkość. W 1935 r. zamykał się on kwotą 3,3 mln marek, w 1943 r. wynosił już 24 mln, a w 1945 r., w momencie nieuniknionego już upadku sięgał 40 mln. Generałowie, mimo że byli i tak oficjalnie hojnie opłacani (z niezliczonymi przywilejami) ze źródeł państwowych, korzystali więc z owych tajnych, ustalonych przez führera „uzupełnień”. Feldmarszałkowie i wielcy admirałowie dostawali co miesiąc

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Proces, który odmienił Niemcy

Dopiero kiedy część oprawców stanęła przed sądem, zaczęto rozumieć, czym był Oświęcim W końcowych dniach stycznia świat wróci pamięcią do wydarzeń sprzed 60 lat: to wtedy, 27 stycznia 1945 r., żołnierze radzieccy dotarli do Oświęcimia, ratując życie ostatniej garstce więźniów oczekujących na śmierć w obozie zagłady Auschwitz-Birkenau. O zbrodni oświęcimskiej napisano już tysiące książek, jeszcze więcej artykułów i opracowań, szeroko udokumentowano ten największy mechanizm eksterminacji. Jednego nie zdołano zapewnić – większość, i to absolutna sprawców tego zła nigdy nie została ukarana. Niewielu zdołano postawić przed sądem, przez długie lata bowiem w RFN nie było do tego klimatu ani warunków. Tę karygodną sytuację odmienił, i to zasadniczo, dopiero 20 lat po klęsce Trzeciej Rzeszy, wielki proces oprawców oświęcimskich we Frankfurcie nad Menem, którego sprawozdawcą, jako korespondent PAP, byłem… Dlaczego dopiero ten sądowy przewód, rozpoczęty 20 grudnia 1963 r. i zakończony 19 sierpnia 1965 r., stał się tak ważnym faktem? Rzeczywiście długo nie było w RFN woli ani warunków do rozliczenia się z przeszłością. Nie chciano utrwalać pamięci o zbrodniach, uznając, że wyroki wydane tuż po wojnie w Norymberdze, w strefach okupacyjnych, w Polsce i w innych krajach, wyczerpały sprawę. W warunkach „cudu gospodarczego”, utrwalania pomyślności,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Dowódca morderców

Dla Hitlera „zwycięzcą Warszawy” w 1944 roku był Oskar Dirlewanger Werdykt Hitlera był jednoznaczny: rzeczywistym poskromicielem powstania warszawskiego był nie kto inny, tylko SS-Oberführer Oskar Dirlewanger, twórca i dowódca jednostki utworzonej z zawodowych przestępców niemieckich, który w Warszawie, jak wiadomo, zasłynął z niebywałego okrucieństwa wobec ludności. Führer w ten sposób zerwał (wpływ zamachu płk. Stauffenberga?) ze starannie uprzednio reżyserowaną poprawnością w manifestowaniu łask okazywanych swoim militarnym sługom, czego znakiem firmowym miało być odznaczenie już samą swoją nazwą nawiązujące do cnót rycerskich. Dokonał tego manifestacyjnie, osobiście wręczając zbrodniarzowi Dirlewangerowi Krzyż Rycerski i polecając nagłośnienie propagandowe tego aktu. Uroczystym obiadem na Wawelu podjął oprawcę gubernator Hans Frank. W wirtemberskim mieście Esslingen została zorganizowana wielka „uroczystość na cześć zwycięzcy z Warszawy”. Tak zatytułował organ NSDAP, „Völkischer Beobachter”, relację z manifestacji, podczas której „partia, państwo i Wehrmacht – pisano – wyraziły podziękowanie ojczyzny za jego godną przykładu gotowość do poświęceń”, zaprezentowano „wybitne żołnierskie czyny” Dirlewangera, cytując słowa Hitlera skierowane do SS-Oberführera w kwaterze głównej: „Z uzasadnioną dumą może pan się tytułować jako rzeczywisty zwycięzca z Warszawy”… Namaszczony został herszt zgrai opryszków

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Oszczędzić führera

Czy płk Sauffenberg w zamachu na Hitlera świadomie oszczędził führera Czyn płk. Clausa Schenka von Stauffenberga, który przed 60 laty, 20 lipca 1944 r., dokonał zamachu na Hitlera, stając się dla Niemców symbolem oporu wobec systemu zła, ciągle przykuwa uwagę historyków i publicystów RFN, sprawiając, że im większy staje się dystans czasu, tym głębiej sięgają analizy faktów składających się na ciąg wydarzeń owego lipcowego dnia i okoliczności do nich prowadzących. Ten ze wszech miar pożądany krytyczny przegląd faktów, w sytuacji, gdy główni aktorzy wydarzeń, oddani katom, nie mogli świadczyć swoim słowem, dodaje ciągle nowych barw obrazowi, nie sprzyjając petryfikacji jednego banalnego wizerunku. Podstawowa od początku wątpliwość – dlaczego Hitler nie zginął? Z najbardziej znanych opisów przebiegu zamachu wynikać by mogło, że straceńczej determinacji i odwadze Stauffenberga nie towarzyszyła precyzja czynu, co wywoływało wrażenie, że w jednej osobie mieliśmy do czynienia z bohaterem, a zarazem dyletantem w posługiwaniu się materiałami wybuchowymi. Bo rzeczywiście z punktu widzenia celu zamachu, jakim miało być wyeliminowanie Hitlera, operacja zakończyła się fiaskiem. Tymczasem ustalono, że Stauffenberg to nie nowicjusz – był on absolwentem specjalnych kursów w posługiwaniu się ładunkami eksplodującymi. Jak więc ekspert, którym był w rzeczywistości

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Zapotrzebowanie na oprawców

Ilu było zbrodniarzy hitlerowskich? Miliony czy „tylko” setki tysięcy? Historycy niemieccy żyją w jakimś schizofrenicznym świecie – mają świadomość ogromu zbrodni dokonanych w imieniu Niemiec przez nazistów, dysponując już bogatą historiografią temu poświęconą, czymś w rodzaju wyznania, a równocześnie okazując pewien wyczuwalny lęk przed dopowiedzeniem do końca bolesnego tematu, jakim był ilościowy udział ich współziomków w apokaliptycznym dziele. Z jednej strony więc, godna uznania gotowość do ujawniania zbrodni III Rzeszy, zmaterializowana w tysiącach dzieł, dokumentacji, w trudnych do zliczenia dyskusjach i rozprawach publicystycznych, polemikach i sporach (głośne Historikerstreit), ciągle dorzucająca nowe fakty i oceny złej przeszłości, eskalująca złe wiadomości, z trudem przyjmowane przez wielu. Z drugiej, ociąganie się i ostrożność, dyktowane świadomością moralnej, edukacyjnej, a i politycznej wagi bardziej precyzyjnego ustalenia, ilu w końcu Niemców należy uznać za winowajców. Bo przecież nie jest, nie może być obojętne dla pełnego rozliczenia się z brunatną przeszłością, dla utrwalenia o niej pamięci, a także niezbędnych wskazań dla potomnych to, co się wie o sprawcach. Za próbę podjęcia tematu bardziej skoncentrowanego właśnie na kwestii, ilu było winowajców, uchodzić może praca historyka monachijskiego Christiana Hartmanna, opublikowana na łamach pierwszego tegorocznego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Wypędzeni to ofiary nazizmu

Jedynym miejscem upamiętnienia wojennych krzywd Niemców może być muzeum zbrodni nazistowskich Głośni rzecznicy utworzenia w Berlinie centrum wypędzonych w istocie rzeczy już osiągnęli swój cel – uczynili ze swej inicjatywy temat szerokiej, tak wewnątrz RFN, jak i poza jej granicami, debaty o „zbrodniach dokonanych na Niemcach”. Bo w istocie rzeczy niewielka to różnica, która ostatecznie koncepcja zwycięży. Jeśli owo centrum zostanie usytuowane w stolicy RFN, to rzecz jasna źle, bowiem z wyłączną prezentacją ofiar niemieckich, jednostronnie ujętych i zinterpretowanych, wyolbrzymionych; jeśli zaś gdzie indziej, to też niedużo lepiej, bowiem związane musiałoby to być ze zrelatywizowaniem na tle „krzywd niemieckich” zbrodni dokonanych przez Niemców na innych nacjach. Istotę rzeczy najlepiej scharakteryzował jeden z czytelników dziennika „Die Welt”, pisząc: „Niemcy nie byli dotąd w stanie w pełni ogarnąć swojej roli jako ofiary, ponieważ ich przytłaczająca większość w ogóle nie wie, jak najstraszliwsze zbrodnie (furchterlichste Verbrechen) zostały popełnione na Niemcach. Była i jest sprzeniewierzana w naszym kraju przy udziale mediów sprawa tego, co przecierpieli Niemcy w okolicznościach II wojny światowej, (…) wycięto w pień wszystkich, którzy zwracali uwagę na zbrodnie dokonane na Niemcach albo którzy pragnęli je pokazać. Jak żaden inny kraj na tej ziemi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Żałosny finał odszkodowań

Opieszali, choć bogaci, czyli o “geście” koncernów niemieckich wobec niewolników III Rzeszy Wystarczy pobieżnie przejrzeć kolumny gospodarcze niemieckich gazet, by zdać sobie sprawę, jak dobrze wiedzie się RFN-owskim koncernom, kwitnącym, rozbudowującym stale swoje pozycje i tak już znaczące we współczesnym świecie. Ot, choćby kilka informacji zawartych w samych tytułach doniesień: “Volkswagen osiągnął rekord w sprzedaży samochodów na rynkach światowych, zwiększając obroty koncernu do 167,3 miliardów marek”, “Rekordowy rok koncernu Henkel – obroty wzrosły o 12%”, “Rekordowe w swojej długiej historii obroty zanotował BASF – wzrost o 22%”, “Rekord swoich obrotów pobił koncern samochodowy BMW”, “Sukces odnotowuje Daimler-Chrysler”, “Allianz kupuje Dresdener Bank za 30 mld euro”, “Zachęta do nabywania akcji koncernu Schering”, “Koncern Siemens przewodzi w strefie zysków” itp. Tymczasem w naszej tv oglądamy obrazki ukazujące tłoczących się, wymizerowanych, starych ludzi, wypełniających wnętrza fundacji mającej rozdzielać tzw. odszkodowania za niewolniczą pracę na rzecz III Rzeszy. Gazety zaś pełne są ciągle analizowanych doniesień o stanie dotyczących tego spraw… Koncerny niemieckie zwlekały z uruchomieniem funduszu dopóki w USA nie zostanie zdjęta z wokandy sądowej sprawa kolejnych, powojennych rozliczeń

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Jedwabne i nie tylko…

Powinno się wreszcie brutalnie powiedzieć: byliśmy po wojnie krajem, w którym Żydów zabijano z powodu ich odrębności narodowej i wyznaniowej Polacy są dziwnym narodem. Przy wszystkich ich wadach – można im mówić prawdę w oczy Jerzy Giedroyc, “Gazeta Wyborcza”, 12.10.2000 Przywykliśmy i to bez względu na orientację polityczną, światopoglądową czy wyznaniową, traktować tematykę polsko-żydowską jako sferę delikatną, drażliwą. Tak jest wygodnie. Cały ogrom spraw tego dotyczących wolimy trzymać za zasłoną przemilczeń i niedomówień. A jeśli już musimy, czy też wypada, o tym mówić czy pisać – wybieramy drogę albo rozwadniania tematyki holokaustu przez ukazywanie go jako elementu dotyczącej nas wszystkich zbrodniczej polityki okupanta niemieckiego (vide niechęć do uznania, że Auschwitz to miejsce zagłady przede wszystkim Żydów), albo przesadnego eksponowania wątków ratowania Żydów, okazywanej im pomocy. Taki obraz był aktywnie kreowany i w publicystyce, i co gorsza w historiografii. Odważne, z reguły osamotnione, próby podejmowania tego wątku w sposób odbiegający od takiego kanonu zwykle spotykają się z odporem: mówienie o naszym nie zawsze godnym stosunku do Żydów, przypominanie konkretnych przypadków zbrodniczych czynów, dokonywanych przez pewnych Polaków, przejawów antysemityzmu przybierającego w latach okupacji postać albo aprobaty dla akcji eksterminacyjnych nazistów (w sferze moralnej), albo obojętności wobec ich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.