Tag "kłamstwo"

Powrót na stronę główną
Felietony Jerzy Domański

Nawrocki nie wie, co to prawda

Minęła 80. rocznica zakończenia najstraszniejszej z wojen. Dla Polski szczególnie tragicznej. Tym smutniej, że właśnie w Polsce nie było większych uroczystości. Wszystko odbywało się po cichu i niestety przy starej, rodem z IPN, narracji o przejściu z jednego zniewolenia do drugiego, równie groźnego.

Przepadła ostatnia szansa, by przy okrągłej rocznicy oddać wreszcie cześć także tym, którzy ruszając znad Oki, doszli do Berlina. Sprawiedliwości potomnych nie doczekali się bohaterowie w polskich mundurach, bo walczyli u boku Armii Czerwonej. Jakim trzeba być nikczemnikiem, by bez refleksji przejść nad grobami setek tysięcy ludzi wielu narodowości, których historia rzuciła w tę stronę świata. Dla wielu z nich Polska była tylko cząstką na mapie po drodze do Berlina.

Tym, którzy tam dotarli, a zwłaszcza tym, których – często bezimienne – groby rozsiane są po całej Polsce, winni jesteśmy wieczną pamięć. Kto nie szanuje tej ofiary, sam nie może liczyć na szacunek. Chylę więc głowę przed nimi. Stańcie do apelu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Kłamstwo ma krótkie nogi. Czy na pewno?

Magdalena Biejat:
Nawrocki musi odpowiedzieć przed sądem.

Sławomir Mentzen:
Nawrocki zrobił rzecz całkowicie obrzydliwą.

To znane i popularne w Polsce powiedzenie o kłamstwie. Ale czy prawdziwe? Na pewno sprawdza się w życiu codziennym. W życiu publicznym jest jednak inaczej. Tu wszystko jest bardziej rozciągliwe. Mistrz kłamstwa Joseph Goebbels miał w tej sprawie jasno określoną opinię. Mówił: im większe kłamstwo, tym łatwiej ludzie w nie uwierzą. A także, że „kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. Możemy tylko lamentować, że te cyniczne stwierdzenia wciąż są aktualne.

Mamy oto medialny show związany z wyborami prezydenckimi i z Karolem Nawrockim. Z 28-metrową kawalerką, którą – jak ujawniły media – przejął od Jerzego Ż., schorowanego starszego mężczyzny, dzisiaj 80-latka. Z jednej strony mamy biednego, niepełnosprawnego człowieka, który nie radzi sobie z niczym, z drugiej – Karola Nawrockiego, który daje mu w 2011 r. pieniądze na wykup kawalerki od miasta za 10% wartości, czyli za 12 603 zł, a w roku 2017 ją od niego przejmuje.

Historia III RP zna sprawę gangów, które przejmowały od starych i schorowanych ludzi mieszkania, obiecując opiekę, więc skojarzenia budzą dreszcz zgrozy. Co zobaczyliśmy, gdy ta sprawa przeniknęła do opinii publicznej? Jak zachował się Nawrocki? Każdego dnia prezentował inną wersję. Podkreślał zawsze, że starszym panem się opiekował. Fakty temu przeczą. Oto wpisy, które Jerzy Ż. zamieszczał w sieci. W 2019 r. pisał: „Od czterech lat leżę w domu, nie mogę chodzić o mojej sile, czekam na zabiegi stawów biodrowych i kolan. Nie jest lekko. Pozdrawiam Jerzy”. Z kolei 22 marca 2020 r. pan Jerzy poinformował o swoich problemach finansowych: „Ja otrzymuję z MOPR 600 zł, jestem niepełnosprawny, nie chodzę bez kul, nie starcza mi na jedzenie, i tyle”.

Dla portalu Onet wypowiedziała się też opiekunka z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, Anna Kanigowska, która od wiosny 2022 r. do wiosny 2023 r. opiekowała się Jerzym Ż., codziennie go odwiedzała i widziała, w jakiej żył nędzy. Jak mówiła, „praktycznie nic nie miał”, „bez przydziału z MOPR” i bez robionych przez nią zakupów nie miałby jedzenia. „Byłam u pana Jerzego codziennie, także w święta. I nigdy Nawrockiego nie spotkałam. Jego żony i dorosłego syna również”, wspominała. „Nawrocki nie zrobił dla pana Jerzego nic poza przejęciem jego mieszkania. On chciał tylko przeprowadzić tę transakcję, a potem po prostu wszystko miał gdzieś. A dziś bezczelnie kłamie. Dla mnie to jest zwyczajne oszustwo: »złapałem słupa, mam mieszkanie i do widzenia«”.

O braku pomocy świadczy jeszcze jedno – Nawrocki przyznał, że ostatni raz u Jerzego Ż. był w grudniu 2024 r.. Nie zastał go i nie wiedział, gdzie jest. Okazało się, że Jerzy Ż. od kwietnia 2024 r. przebywa w publicznym domu pomocy społecznej, a koszt jego pobytu pokrywa miasto.

Jak więc ocenić słowa Nawrockiego, że pomagał choremu, że gdyby nie on, Jerzy Ż. byłby bezdomny? Przecież jest bezdomny, swojego mieszkania nie ma, żyje na koszt państwa, w DPS.

Wątpliwości jest coraz więcej, zwłaszcza że tłumaczenia Nawrockiego nie trzymają się kupy. A z kolejnymi ich wersjami kontrastują dokumenty – pokazują, że Nawrocki nie był w relacjach z Jerzym Ż. spontaniczny, lecz nadzwyczaj skrupulatny. Zabezpieczył swoje prawa do mieszkania testamentem sporządzonym przez Jerzego Ż. w 2011r., a także przedwstępną umową sprzedaży, sporządzoną w roku 2012, oraz pełnomocnictwem, które od niego otrzymał. W związku z tym, w 2017 r. Nawrocki, jako pełnomocnik Jerzego Ż., sprzedał mieszkanie Nawrockiemu, czyli sobie.

A pieniądze? 120 tys. zł, które podał w akcie notarialnym? Otóż sam przyznał, że nie dał ich Jerzemu Ż., bo mogłoby to starszemu człowiekowi zaszkodzić. I przekazywał mu je w mniejszych kwotach. Kiedy? Ile? Tego nie wiemy.

Sprawa ma ciąg dalszy.

„Wybory na prezydenta RP to wyścig dla przyzwoitych i uczciwych. Opcje są dwie: albo Pan Nawrocki przekonuje nas, że wie, co to chrześcijańskie zachowanie w praktyce, albo wycofuje się z wyborów”, napisał na platformie X marszałek Sejmu Szymon Hołownia, kontrkandydat Nawrockiego.

Wicemarszałkini Senatu Magdalena Biejat, która też kandyduje, już złożyła do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Dotyczy ono art. 304 Kodeksu karnego, czyli wyzyskania kontrahenta i żądania od niego niewspółmiernych świadczeń. „Wykorzystanie pana Jerzego – starszego człowieka z niepełnosprawnością – przez Karola Nawrockiego było po prostu bezduszne. Dla kogoś, kto dopuszcza się takich działań, nie ma miejsca

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Stanisław Filipowicz

Wysokie obcasy

Republika to słowo otoczone blaskiem, używając go, stajemy na wysokich obcasach. Przez moment, jak pamiętamy, istniała u nas Partia Republikańska. Początkowo przybrała postać politycznej kanapy, w fazie schyłkowej bez trudu udałoby się ją posadzić na kuchennym taborecie, a wreszcie przestała istnieć. Jej główną ambicją była dystrybucja środków NCBR w gronie dobrych znajomych. Na pewien czas ogniskiem światła stał się pisowski Instytut De Republica, ale on też przestał istnieć. No tak, była jeszcze Liga Republikańska, która we wrogów uderzała jajkami. Republikańskie dostojeństwo, jak widzimy, wykuwa się w walce.

Ambicje „republikanów” sięgały zawsze wysoko. Mówiono nawet (i u nas, i na świecie) o „uszlachetnianiu demokracji”, co miało oznaczać podporządkowanie indywidualnych interesów zasadzie dobra wspólnego. W ten sposób cnota miała stanąć do walki z zepsuciem, które szerzyli liberałowie, otaczając kultem samolubne ego.

Zostawmy szczudła, zejdźmy na ziemię. Popatrzmy, jak to wyglądało u źródeł, w Rzymie, w bajecznych czasach początku. Salustiusz, jeden z ważnych świadków epoki, opisując w „Sprzysiężeniu Katyliny” zepsucie skrywające się za fasadą wzniosłych frazesów, informował: „Zamiast wstydu, zamiast bezinteresowności, zamiast cnoty – panowały zuchwałość, rozrzutność, chciwość”. Jak zatem widzimy, nasi krajowi szermierze cnoty nie odstają od wzorca. Sam Katylina, spiskowiec, którym kierowało nienasycone pragnienie władzy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Stanisław Filipowicz

Zawód stary jak świat

21 stycznia 1919 r. w auli Uniwersytetu Monachijskiego odbył się wykład, który mimo upływu ponad stu lat zachowuje blask cennych nauk. Co usłyszeli monachijscy studenci? Wykładowca, prof. Max Weber, przedstawił słuchaczom swoje poglądy na temat polityki i polityków. „Polityka jako zawód i powołanie” – takim tytułem posłużył się, próbując dotrzeć do audytorium. Powiodło się.

Poglądy Webera wciąż budzą żywy oddźwięk. Chociaż, co warto zaznaczyć, wykład był w rzeczy samej pełen okrucieństwa. W nawiasie dodam: przyjmuję, że prawda jest zawsze okrutna. Pewnie dlatego ludzie na ogół robią wszystko, by ją od siebie oddalić. Weber nie używał szminki, pokazał świat polityki bez makijażu, odsłonił jego rzeczywiste, niepokojące oblicze. Przekonywał, że działania polityczne mają zawsze charakter tragiczny. Bez względu na najlepsze intencje w polityce zawsze dzieje się zło.

Czy potrafimy przyjąć taki punkt widzenia? W czasach, gdy wiodącą zasadą stał się infantylny optymizm i polityka wkracza stopniowo na ścieżkę telewizji śniadaniowej? Z jej radosnym szczebiotem i wzajemnym poklepywaniem się po ramieniu, z przymusem poprawności wykluczającej tematy, które mogłyby psuć nastrój przedpołudnia w przedszkolu dla dzieci zamożnych rodziców?

Jest też oczywiście ciemna strona księżyca. Równolegle rozkwita polityczny kanibalizm: brat pożera brata, zanurzywszy go uprzednio w błocie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czy kłamstwo w polityce ma krótkie nogi?

Prof. Radosław Markowski,
politolog, socjolog, USWPS

Jeden z amerykańskich prezydentów ukuł sentencję, że można kłamać, ale nie można kłamać we wszystkich sprawach, zawsze i wobec każdego. Polityka kieruje się tym, że politycy, ujmując to delikatnie, konfabulują. Przedstawiają w dobrym świetle siebie i swoje działania, a ich przeciwnicy robią wręcz odwrotnie. Czy kłamstwo się opłaca, zależy od popytu i podaży, jakie funkcjonują w polityce, czyli od tego, kto i do kogo kieruje komunikat. Jeśli spojrzeć na większość krajów, suweren jest zazwyczaj przeciętnie rozgarnięty i łatwo go karmić np. fake newsami. Weźmy Donalda Trumpa. To typ polityka, któremu opłaca się permanentne kłamanie. Podobnie jest w Polsce. Koalicji rządzącej nie opłaca się kłamać, ponieważ odbiorcami jej przekazu są głównie ludzie, którzy nie chcą prostej interpretacji faktów, oczekują konkretnych uzasadnień. Na drugim biegunie mamy wyborców opozycji, którzy przyjmą wszystko, co zakomunikuje im partyjny wódz. Nawet jeśli będzie stało w stuprocentowej sprzeczności z tym, co pokazuje rocznik statystyczny.

 

Krzysztof Daukszewicz,
satyryk, komentator polityczny

Kłamstwo w polityce już nie ma nóg, ponieważ kłamie się w niej na okrągło. Niektórych może zastanawiać, jak politycy w takim razie chodzą, ale widać, że jakoś sobie radzą, więc można odłożyć tę kwestię na bok. Dużo istotniejsze jest, że kula tych wszystkich kłamstw uderza w społeczeństwo.

 

Piotr Szumlewicz,
przewodniczący Związkowej Alternatywy

W polskiej polityce kłamstwa nie mają konsekwencji z tego prostego powodu, że największe partie w kluczowych sprawach oszukują. Wszyscy mówią chociażby o walce z kolesiostwem i nepotyzmem, a nikt nie przyjmuje zapobiegających im rozwiązań systemowych. Wszystkie liczące się partie w kampaniach wyborczych proponują mnóstwo zmian na lepsze, a ich liderzy wiedzą, że w najlepszym wypadku zrealizują tylko kilka propozycji. Czy tak musi być? Wydaje się, że dla wielu Polek i Polaków wiarygodność jest jednak zaletą. Wyborcy mogliby docenić partię, która mówiłaby prawdę i nie oglądała się na słupki poparcia. Na przykład wielu polityków obozu rządzącego wie, że świadczenie Rodzina 800+ w obecnej wersji jest nieskuteczne i drogie, ale unikają dyskusji na ten temat. Liderzy koalicji rządzącej nie mówią też o zrównaniu wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, choć jest to oczywistość dla wszystkich postępowych partii w Unii Europejskiej. Mówienie prawdy za wszelką cenę bywa dla polityków zgubne, ale koniunkturalizm może trwale odebrać wiarygodność.

 

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Stanisław Filipowicz

Kłamstwo – fatum i farsa

Jaką rolę odgrywają w naszym życiu kłamstwa? Czy możemy wyobrazić sobie świat, w którym wszyscy mówiliby prawdę? Z trudem, z wielkim trudem. Z drugiej strony bliskie jest nam przekonanie, że powinny istnieć granice kłamstwa. Tego poglądu – jak wiemy – nie podzielają jednak politycy. Kariera domaga się wyrzeczeń – najłatwiej wyrzec się prawdy. Nic już wtedy nie krępuje swobody ruchów – wszystko można powiedzieć, wszystkiemu można zaprzeczyć. W epoce marketingu reguły postępowania wyznacza wiara w polityczną samowystarczalność kłamstwa.

Poza codzienną robotą nasza pamięć wykonuje też pewne prace sezonowe. Sierpień stawia mi przed oczami postać Richarda Nixona. 9 sierpnia 1974 r. Nixon, chcąc zdjąć z siebie ciężar impeachmentu, nie czekając na rozwój wypadków, ustąpił z urzędu prezydenta. Afera Watergate wystawiła mu rachunek. Ale to nie ona stała się dźwignią upadku. John Farrell, biograf Nixona, próbę zainstalowania podsłuchów w kwaterze demokratów ocenia jako „trzeciorzędny włam”. Efekty żenującej wpadki nie musiały być rujnujące, otoczenie prezydenta dość długo kontrolowało sytuację. Nixon jednak kręcił i mataczył. Wygrał wybory, ale zaplątał się we własne sieci, kłamstwa pociągnęły go na dno.

37. prezydent USA był w istocie postacią tragiczną. Michael Dobbs, amerykański autor opisujący miesiące szamotaniny, która poprzedzała ostateczny upadek Nixona, przedstawia go jako „Króla Ryszarda” – uczestnika „amerykańskiej tragedii”. Szekspirowska poświata pozwala widzieć wyraźniej wzniosłość i nędzę polityki.

Nixona zżerały wysokie ambicje. Przy tym wszystkim był jednak nieśmiały, niezdecydowany, obsesyjnie nieufny i podejrzliwy. Dręczyły go obawy dotyczące spisków – sam odnajdywał w sobie ziarno paranoi. Jego prezydentura była autentycznym dramatem rozdwojenia i niepewności. Jestem – wyznał w jednym z wywiadów – „introwertykiem, który trafił do zawodu dla ekstrawertyków”.

„Król Ryszard” należał do świata, w którym rozpacz związana z utratą godności nie straciła jeszcze znaczenia. Dzisiaj tragiczny wymiar kłamstwa jest już poza kadrem. Wyznawców marketingu interesują jedynie efekty. Trwa orgia zakłamania – jej uczestnikom obce są wszelkie rozterki. Kłamstwo stało się sterydem, dzięki któremu cherlawi politycy nabierają ciała.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Migracyjna hipokryzja Europy

Europa migrantów nie chce. Ale nie umie bez nich się obyć Gdyby ktoś powiedział zwolennikom brexitu, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE doprowadzi do przyjmowania przez Zjednoczone Królestwo rekordowo dużej liczby migrantów, zapewne popukaliby się w głowę. Podobnie nikt do niedawna nie uwierzyłby w Polsce, że to PiS Jarosława Kaczyńskiego będzie tą partią, która najszerzej otworzy przed uchodźcami i migrantami polskie granice, rynek pracy i usługi publiczne. Z kolei Niemcy nie uwierzyliby, że zaledwie kilka lat po odpowiedzi Angeli Merkel na kryzys humanitarny na granicach Europy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Leśkiewicz w oparach absurdu

Sławne przejęzyczenie Kaczyńskiego: „Nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne”, dostało nowe życie. Jeszcze bardziej absurdalne. Rafał Leśkiewicz, rzecznik IPN, napisał, że „Instytut Pamięci Narodowej nigdy nie był i na pewno nie będzie na usługach jakiejkolwiek partii politycznej” („Rzeczpospolita”). W ten sposób Leśkiewicz wygrał od razu w dwóch kategoriach: największa brednia roku i szczyt obłudy. Jak widać, bezczelna stronniczość IPN ma rzecznika szytego na swoją miarę. Na tę w większości podłą literaturę szkoda

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Mity dobre, mity złe

Ile razy można powtarzać za Cyceronem, że „historia jest nauczycielką życia”, a za Józefem Szujskim, że „fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki”? Niby wszyscy to wiedzą. Nie słyszałem też, by te prawdy ktoś wprost kwestionował. By z nimi polemizował. Czy można czegoś się nauczyć na podstawie zafałszowanej, zmitologizowanej, polukrowanej historii? Logika mówi, że nie. A jednak za takie lukrowanie historii, mitologizowanie jej historycy dostają u nas najwyższe odznaczenia państwowe. A ci, którzy badają i opisują rzeczy z naszej przeszłości ohydne lub

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Kłamstwo krakowskie

Nie wiem, czy warto czytać „Na Szewskiej. Sprawę Stanisława Pyjasa” – książkę Cezarego Łazarewicza. Jak wnoszę z wywiadu udzielonego przez autora Michałowi Nogasiowi („Gazeta Wyborcza” z 25 maja), pisze on to, co wielu mówiło od lat. Książka jest gruba, a list do redakcji krótki. Jednak to właśnie list, którego autorem był dr med. Adam Gross („Gazeta Wyborcza” z 18 maja), trafił od razu w sedno. Dokonane w 2019 r. umorzenie śledztwa w sprawie śmierci Pyjasa „z powodu niemożności wykrycia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.