Kłamstwo krakowskie

Kłamstwo krakowskie

Nie wiem, czy warto czytać „Na Szewskiej. Sprawę Stanisława Pyjasa” – książkę Cezarego Łazarewicza. Jak wnoszę z wywiadu udzielonego przez autora Michałowi Nogasiowi („Gazeta Wyborcza” z 25 maja), pisze on to, co wielu mówiło od lat.

Książka jest gruba, a list do redakcji krótki. Jednak to właśnie list, którego autorem był dr med. Adam Gross („Gazeta Wyborcza” z 18 maja), trafił od razu w sedno. Dokonane w 2019 r. umorzenie śledztwa w sprawie śmierci Pyjasa „z powodu niemożności wykrycia sprawców przestępstwa” Gross komentował tak: „Wniosek ten brzmi kuriozalnie, albowiem nie znaleziono i nie przedstawiono przy tym żadnych dowodów, że śmiertelny upadek nastąpił w wyniku przestępczego działania osób trzecich”. Według autora uzasadnienie to pozostawiło „oczekiwaną przez założycieli mitu o zbrodniczej przyczynie śmierci S. Pyjasa furtkę do jego przetrwania”. Łazarewicz mówi odwrotnie: „Jedyne, czego nie wiadomo, i czego zapewne już nigdy nie da się ustalić, to kwestia przyczyny upadku – spadł sam, czy ktoś go zepchnął”. Więc znów furtka. W ten sposób można się bawić w nieskończoność.

Staszek Pyjas był moim młodszym kolegą ze studiów polonistycznych na UJ. Pod koniec kwietnia 1977 r. wiedziałem już o otrzymywanych przez niego anonimach. Późniejsza o dwa tygodnie jego śmierć ułożyła mi się w logiczną całość: tak, tak, zamordowała SB! Czy jednak mam być głuchy na fakty, ujawniane stopniowo przez lata? Wszak już w kwietniu 2010 r. przeprowadzono zleconą przez IPN ekshumację Pyjasa, a w jej wyniku biegli medycy sądowi z Wrocławia, Bydgoszczy i Gdańska uznali za przyczynę zgonu upadek z wysokości. Nie było też tajemnicą, że zmarły miał 2,6 promila alkoholu w krwi. Zatem nie bardzo wiem, co jeszcze – przez długich dziewięć lat – chciała zbadać prokuratura. Ani co chciałby dziś pokazać Łazarewicz. Może rzeczywiście warto książkę przeczytać?

Fakt historyczny jest bezsporny: śmierć Pyjasa doprowadziła do powstania Studenckiego Komitetu Solidarności. Ale w świetle gromadzonych przez lata informacji bezsporne jest także to, że przed 46 laty padliśmy ofiarą oszustwa. Teraz na moim macierzystym Wydziale Polonistyki UJ widnieje tablica upamiętniająca Pyjasa – „zamordowanego przez komunistyczną Służbę Bezpieczeństwa”. Nie pamiętam, kiedy tablicę tę odsłaniano, nie wiem, ile faktów było już wtedy znanych, jednak miałem wówczas na tyle przytomności, by na posiedzeniu Rady Wydziału apelować do kolegów profesorów o niewpuszczanie na Uniwersytet kłamstwa. Dziś o morderstwie Pyjasa przesądza już przestrzeń publiczna Krakowa. Sam Łazarewicz zauważa, że istnieją tu „tablice i pomnik, które o tym mówią wprost”. Ale go to nie razi, lecz skłania do deklaracji: „Nie chciałem napisać książki, która by to kwestionowała”. A szkoda.

Jest oczywiście godne szacunku, że przystępuje się do pracy bez apriorycznych założeń – taka postawa przydałaby się wielu dzisiejszym badaczom, zwłaszcza z IPN. Ale jest równocześnie godne ubolewania, że w obliczu faktów cofamy się przed napiętnowaniem kłamstwa – a to byłoby sto razy ważniejsze niż rekonstrukcja wydarzeń sprzed niemal już półwiecza. Łazarewicz wyznaje, że dawnych SKS-owców „bardzo szanuje”. Cóż, ja nie szanuję. A raczej: szanowałem, i to przez długie lata, ale dziś widzę, że są oni głusi na argumenty. Nie znam żadnego oświadczenia, choćby jednej osoby z tego kręgu, która wyznałaby, że kiedyś się pomyliła, że przeprasza za szerzoną nieprawdę. Oni wciąż deklamują o „zabójstwie” lub „pobiciu ze skutkiem śmiertelnym”, lub przynajmniej o niewyjaśnionej tajemnicy, choć od dawna żadnej tajemnicy tu nie ma. A tak mówią w tym kręgu wszyscy, czy z PiS, czy z PO – jakby łączyła ich omerta! Można zrozumieć (Łazarewicz rozumie aż nadto), że śmierć Pyjasa jest dla nich mitem założycielskim, że bez tego mitu kawał ich życia traci sens. Nie można jednak nie widzieć, że w zatruwającym Polskę kłamstwie uczestniczą oni już teraz z pełną świadomością. A mieli 13 lat, by z niego się wycofać.

Łazarewicz uważa, że nie byłoby sprawy Pyjasa bez determinacji Bronisława Wildsteina. Zapewne. Ale trzeba zdać sobie sprawę, co to naprawdę znaczy. Oględziny denata przez niefachowca, formułowane na tej podstawie kategoryczne stwierdzenia, podatny grunt sensacji, nadanie oskarżeniom sankcji generalizującej, przekucie ich w politykę… A na koniec ekshumacja. I poniewieranie inaczej myślących. Czy coś nam to przypomina? U źródeł mitu smoleńskiego leży mit krakowski.

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2023, 23/2023

Kategorie: Andrzej Romanowski, Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy