Odkurzanie frazesów

Kuchnia polska

Zwrot „małe ojczyzny” jest frazesem poczciwym i rozumiemy pod nim najczęściej kolorowy folklor. Zwrot „kultura alternatywna” jest frazesem intrygującym i rozumiemy pod nim najczęściej artystyczne dziwactwa.
Oba te frazesy pozostają jednak frazesami tak długo, dopóki nie spróbujemy ich odkurzyć i podstawić pod nie treści bardziej zasadnicze. Wówczas mogą się one okazać zaczynem czegoś, na co czekamy z nadzieją.
Zacznijmy od „małych ojczyzn”. Potrzeba „małych ojczyzn” – małych, to znaczy mniejszych niż kraje i państwa, które dotąd utożsamialiśmy z ojczyzną – traktowana była dotychczas jako tendencja negatywna albo wręcz niebezpieczna. Za niebezpieczny separatyzm uważaliśmy więc na przykład, i często uważamy nadal, śląskie dążenia autonomiczne, z odrębnym sejmem śląskim włącznie, zaś za wyraz niedorozwoju świadomości społecznej postawę ludzi, którzy z różnych powodów mówią o sobie, że są „tutejsi”, nie kładąc nacisku ani na narodowość, ani na państwowość.
Tymczasem obecnie nie bez zdziwienia dowiadujemy się coraz częściej, że Unia Europejska na przykład chętniej i skuteczniej współpracuje z regionami – czasem wręcz podzielonymi granicami państwowymi, jak na granicy niemiecko-francuskiej, a także niemiecko-polskiej – niż z państwami i ich centralną administracją. Ośrodki o ambicjach rozwojowych, jak na przykład ostatnio Łódź, z upodobaniem kreują się na „regiony”, poszukując także odpowiednich regionalnych partnerów na Zachodzie i nie czekając, aż skomplikowane procesy integracyjne rozegrają się na szczeblu centralnym. Takich przykładów jest sporo, zarówno u nas, jak i na świecie.
Co to oznacza?
Otóż oznacza to, moim zdaniem, powstawanie drugiego bieguna globalizacji, o tym silniejszym magnetyzmie, im szybciej i brutalniej przebiega proces globalizacyjny. Jego najsilniej odczuwaną cechą jest bowiem zarówno uniformizacja, jak i anonimowość. Jakieś anonimowe siły lub też po prostu fluktuacje ponadnarodowego kapitału urabiają świat na swoją standardową modłę, gdzie bezwzględnym priorytetem jest swoboda przepływu pieniądza do miejsc, w których może on swobodnie się mnożyć. Dotyczy to również w dużym stopniu europejskich procesów integracyjnych i ubiegłoroczna konferencja UE w Laeken alarmowała na przykład, że jeśli integracja ma się naprawdę udać, musi stać się sprawą obywateli, a nie tylko rządów i administracji.
Coraz więcej bowiem myślących ludzi – którzy, pamiętajmy o tym, ciągle są mniejszością, o czym przypomina nam nieustannie prezes telewizji publicznej – brzydzi anonimowość i stadność. Jest to być może nowy etap ewolucji naszego gatunku. Ludzie coraz częściej zabiegają o zachowanie roli podmiotu, a nie tylko przedmiotu przestawianego z miejsca na miejsce przez anonimowe siły, coraz mniej pociąga ich rola masy ożywianej przez zbiorowe ego.
Niedawno w lokalnej gazecie ukazującej się w Ostrołęce przeczytałem, że sposobem zdobycia pieniędzy na budowę w mieście jakiegoś pomnika może być wykupywanie przez mieszkańców kamieni brukowych z wyrytym ich własnym nazwiskiem. Podobny pomysł z aleją nazwisk zrealizowano już w Łodzi. Jest to właśnie – dla wielu wręcz nieświadome – wychodzenie z roli „masy”, „ludności” czy „mieszkańców”.
Badacze społeczni często utyskują na rosnącą bierność społeczeństw, czego wyrazem jest we wszystkich niemal krajach, z Ameryką na czele, kurczenie się liczby czynnych wyborców. Jest to kryzys demokracji przedstawicielskiej, opartej na systemie partyjnym. Ale razem z tym wcale nie następuje kryzys demokracji bezpośredniej, opartej na osobistym kontakcie między ludźmi, gdzie swego przedstawiciela można co dzień spotkać w sklepie lub na ulicy albo wręcz zostać nim samemu.
Jest to zła wiadomość dla zawodowych polityków i dla rządów, ale dobra dla zwyczajnych ludzi z miasteczek, wsi, czasem także dzielnic. Dla „małych ojczyzn” właśnie, które są jeszcze jednym przejawem ruchu antyglobalizacyjnego.
Ma to także swoje konsekwencje kulturalne. W ciągu tego lata, jeżdżąc trochę po kraju, trafiłem do kilku inteligenckich domów, których cechą szczególną było to, że nie zauważyłem w nich telewizora. Nie oznaczało to przy tym żadnego „odcięcia się od świata”, nie było demonstracją, lecz wyborem modelu kultury. Były to bowiem domy ludzi aktywnych społecznie, czytających gazety, czasopisma i książki i pełniących odpowiedzialne funkcje zawodowe. Ów brak telewizora był po prostu pierwszym krokiem w stronę „kultury alternatywnej”, opartej na pielęgnowaniu samego siebie, z własnym gustem, smakiem, wrażliwością i upodobaniami, nie zaś taśmowego telewizyjnego manekina. „Kultura alternatywna” nie musi oznaczać dziwactwa lub awangardowego eksperymentu, ale oznacza świadomy wybór tego, czego pozbawia nas masowy przekaz telewizyjny. Po przegraniu – bo chyba już niestety zostało to przegrane – batalii o telewizję kreatywną, kształcącą i wzbogacającą myślowo stała się ona przekaźnikiem treści zuniformizowanych i uniformizujących, podsuwanych przez anonimowych manipulatorów, ponieważ nikt mi nie wmówi, że jej poszczególni prezenterzy czy komentatorzy, fotografowani na okładkach czasopism, nie są produktem tej samej sztancy niezależnie od tego, jak się nazywają.
Oczywiście, że telewizja jest nadal źródłem szybkiej informacji, tak jak McDonald’s jest źródłem szybkiego jedzenia. W jednej z oberży na Mazurach, prowadzonej przez ludzi związanych z miejscową „małą ojczyzną” i „kulturą alternatywną”, przeczytałem na drzwiach napis: „Nie mamy czasu dla ludzi, którzy nie mają czasu”. A Artur Sandauer zapytany kiedyś przeze mnie, dlaczego nie czyta gazet, zdziwił się: „A po co? Kiedy wybuchła wojna, już nazajutrz mi o tym powiedziano…”.
W rozpoczętej właśnie kampanii wyborczej do samorządów rozmaite partie prężą już swoje muskuły. Prawdziwie ważne w tych wyborach będzie jednak to, w jakim stopniu zaznaczy się już w nich duch „małych ojczyzn”, z ich bezpośrednią demokracją i ” kulturą alternatywną „.
Na razie dominują jeszcze sytuacje patologiczne, takie jak partyjna walka o prezydenturę Warszawy. Ale ta mniejszość, o której tu piszę, ma przed sobą przyszłość.

 

Wydanie: 2002, 35/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy