Tag "kościoły protestanckie"

Powrót na stronę główną
Świat

Ateiści i niktosie, czyli zmierzch chrześcijaństwa w Ameryce

Ameryka dokonała religijnej ewolucji w trakcie ledwie jednego pokolenia Korespondencja z USA O jednym w Ameryce nie zapominaj, oni są tam szaleńczo religijni! – przestrzegała mnie wiele lat temu brytyjska znajoma, która spędziła w USA trochę czasu na uniwersytecie. Wiedziała, co mówi. Jej amerykańską Alma Mater był niewielki, ledwie kilkutysięczny college, ukryty gdzieś w środku Kansas czy Kentucky, jeden z wielu, jakimi amerykańska prowincja jest usiana. I choć kulturowy szok wypchnął ją z powrotem do rodzinnego Londynu szybciej, niż planowała, specyficzne doświadczenia pozostały i lubiła się nimi dzielić ku przestrodze innych. Przez pierwsze lata emigracji temat religijności szczęśliwie nie zaprzątał mojej uwagi wcale. Mieszkałam w Dolinie Krzemowej, która od dziesięcioleci dzierży berło jednego z najbardziej zróżnicowanych etnicznie i kulturowo przyczółków Ameryki. Nawiązywać tam z kimś rozmowę na tematy religijne i duchowe, to jak pytać o wysokość zarobków czy wyniki w nauce czyichś dzieci – faux pas największe z możliwych. Wszystko jednak się zmieniło, kiedy los rzucił mnie w głąb kraju. Z pierwszych odwiedzin w Fort Collins w Kolorado, wówczas 90-tysięcznym mieście, do którego miałam kilka miesięcy później się przeprowadzić, zapamiętałam przede wszystkim aleję kościołów, w którą przeistaczała się na pewnym odcinku druga co do wielkości

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kościół

Kościół na rozdrożu

Strategia na przeczekanie przynosi tylko straty. Dlatego Franciszek mógłby zrobić to, co daje Kościołowi siłę – zwołać nowy sobór. Najlepiej poza Watykanem 1. Kościół katolicki znajduje się w głębokim kryzysie. Widać to gołym okiem. Paradoks polega na tym, że obecny kryzys jest owocem dwóch wielkich, jak twierdzą publicyści katoliccy, pontyfikatów: Jana Pawła II i Benedykta XVI. To papież Wojtyła i papież Ratzinger przez ponad 30 lat trzymali stery Kościoła. Ten pierwszy nie tylko kolejnymi encyklikami definiował nauczanie kościelne na temat etyki seksualnej, prymatu papieskiego czy ekumenizmu, ale też zaraz po śmierci został wyniesiony na ołtarze. Ten drugi stał przez ponad 20 lat u boku polskiego papieża jako strażnik doktryny, kierując Kongregacją Nauki Wiary i siejąc postrach wśród liberalnych teologów, a po śmierci Wojtyły został papieżem, by kontynuować wspólne dzieło. Tyle że Jan Paweł II i Benedykt XVI zostawili Kościół w opłakanym stanie – przede wszystkim dlatego, że na światło dzienne zaczęły wychodzić skandale pedofilskie z udziałem duchownych, które przez długi czas udawało się Kościołowi trzymać w tajemnicy przed światem. I wiernymi. Papież Benedykt, ogłaszając abdykację, wstrząsnął Kościołem. Był rok 2013. Kościół potrzebował nowego papieża, gdyż Joseph Ratzinger

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Wyrzućcie Anię z Zielonego Wzgórza!

Promocja życia w ciemnogrodzie „Ania z Zielonego Wzgórza” Lucy Maud Montgomery to lektura obowiązkowa z języka polskiego dla uczniów klasy szóstej. Na początku września rodzice 12-latków pytają znajomych i szperają w księgarniach. Stare wydania Naszej Księgarni, które pojawiały się od roku 1956 do 1980, są wyczerpane, ale najnowsze Świata Książki można kupić „już za 48,75 zł”. Inne oficyny wydawnicze też nie przespały okazji zaistnienia na rynku. Można nabyć „Anię” w kilku odsłonach, nawet ze streszczeniami, wersjami skróconymi, komentarzami, pytaniami kontrolnymi itd. Uczeń z gotówką ma pełny wybór. Kiedy jednak dorosły i bardziej doświadczony czytelnik weźmie tę książkę do ręki, po kilku stronach lektury włosy mu się jeżą. Rzecz napisano wprawdzie dawno – pierwsze wydanie z Bostonu ukazało się w 1908 r. – ale treści przemycane w perypetiach biednej sieroty doskonale pasują do wyobraźni naszych obecnych szefów od edukacji. Świat otaczający małą Anię, rówieśniczkę naszych szóstoklasistów, to zamknięty ciemnogród. Już w pierwszym rozdziale napotykamy informację, że pani Małgorzata Linde jest filarem parafialnego związku pomocy dla misjonarzy nawracających pogan. No ładnie, przecież m.in. papież Franciszek niedawno właśnie w Kanadzie przepraszał potomków „pogan” za makabryczne poczynania tamtejszego Kościoła. Poza tym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Co z konkordatem?

Trudno traktować konkordat z 1993 r. inaczej niż jako krok w kierunku uczynienia z Polski modelowej republiki katolickiej Niektórzy publicyści i politycy sugerują, że konkordat z 1993 r. powinien być wypowiedziany lub przynajmniej renegocjowany. W związku z tym warto przypomnieć pewne fakty historyczne i pojęciowe. Pomijając rozmaite szczegóły, konkordat to umowa zawarta pomiędzy danym państwem a Stolicą Apostolską, regulująca relacje między władzą państwową a Kościołem katolickim w danym kraju. Pierwsze konkordaty pochodzą z XII w. – obecnie, dokładniej od 1929 r. (traktaty laterańskie), gdy Stolica Apostolska (dla prostoty nie czynię odróżnienia pomiędzy nią a Państwem Watykańskim) została uznana za podmiot prawa międzynarodowego, konkordaty mają status umów międzynarodowych. Jeśli chodzi o Polskę, pierwszy konkordat został zawarty w 1737 r., a kolejny w 1925 r. Ten drugi został wypowiedziany w 1945 r. Uzasadnieniem tego było przede wszystkim powierzenie przez Watykan w grudniu 1939 r. administracji nad diecezją chełmińską Niemcowi, biskupowi gdańskiemu Splettowi, co naruszało postanowienie art. 9 konkordatu z 1925 r., że żadna część Rzeczypospolitej nie będzie zależała od biskupa mającego siedzibę poza państwem polskim. Nawet jeśli uznać, że było to jednostronne zerwanie (tak często powiada propaganda prokościelna) umowy ze Stolicą Apostolską dyktowane względami ideologicznymi, trudno

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Królowa

Śmierć Elżbiety II oznacza zmierzch epoki przywódców, którzy byli synonimami własnych państw Można opisać to w sposób najprostszy, za pomocą liczb. Powierzała władzę nad Wielką Brytanią piętnaściorgu premierom. Pierwszym był Winston Churchill, ostatnią – Liz Truss, która o śmierci monarchini dowiedziała się w drugim dniu premierowania (o nowej szefowej rządu więcej na s. 27). Można wymieniać ekstrema, które towarzyszyły jej 70-letniemu panowaniu. W brytyjskiej rodzinie królewskiej była ostatnią, która nie chodziła do szkoły, całą edukację otrzymując w królewskich rezydencjach. Ale też pierwszą, której koronację na żywo transmitowała telewizja. Można wymieniać każdy z ponad stu krajów, które odwiedziła za swojego panowania. Każdy skandal, który nadszarpnął reputację wszystkich w rodzinie, tylko nie jej. Każde państwo, które zrzuciło kolonialne jarzmo, odkruszając kolejny fragment skostniałego imperium. Życie Elżbiety II było, z punktu widzenia historii najnowszej, zjawiskiem tak unikatowym, że mnogość wydarzeń, których była świadkiem, pozwoliłaby na wypełnienie tekstów o wiele dłuższych niż ten. I chociażby z tego względu nie ma sensu oddawać się rozkoszom historycznych rekonstrukcji. Elżbieta II nie była tylko postacią z epoki minionej. Ona była tą epoką. Przywilej i służba Aby w pełni zrozumieć, co znaczyła dla Brytyjczyków, obywateli innych krajów Wspólnoty Narodów, a tak naprawdę dla całego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Wyczekane i wykonane – a dalej?

Pielgrzymka pokutna Franciszka do Kanady Korespondencja z Kanady Kanada zmaga się z kolonialnym dziedzictwem od dawna, a najintensywniej od 2015 r., kiedy Komisja Prawdy i Pojednania po siedmiu latach szczegółowych badań oświadczyła w wielotomowym raporcie, że siłowe zabranie 150 tys. rdzennych dzieci z ich rodzin i wysłanie ich do szkół rezydencjalnych, gdzie przez 120 lat kolejne pokolenia były poddawane przemocy i pozbawiane tożsamości, równało się ludobójstwu kulturowemu. Szkoły tworzył rząd, ale prowadziły je Kościoły, większość Kościół katolicki. Na przeprosiny Watykanu za zbrodnie duchownych wobec ludności rdzennej czekano przez lata. I doczekano się ich w 2022 r., najpierw w Watykanie 1 kwietnia, a ostatnio w lipcu w Kanadzie. Obu tych aktów dokonał Franciszek, najbardziej rewolucyjny w historii papież. W lipcu odbył swoją 37. zagraniczną podróż – właśnie do Kanady, jedyną w historii papieską „pielgrzymkę pokutną”. Papieskie wizyty w Kanadzie W 1984 r. po raz pierwszy w historii Kanadę odwiedziła głowa Kościoła katolickiego – Jan Paweł II. Na stadion olimpijski w Montrealu przybyło wówczas 350 tys. osób; wypełniony był po brzegi. W 2002 r. na Światowych Dniach Młodzieży w Toronto także były tłumy. 20 lat później na mszę Franciszka na stadionie w Edmonton w Albercie udostępniono 65 tys. darmowych biletów,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Tak blisko, a tak daleko

Czesi czują się częścią zjednoczonej Europy, a zatrudnienie Polki nie jest zagrożeniem dla ich tożsamości Alicja Knast – dyrektorka generalna Galerii Narodowej w Pradze Pani Knastova czy Knast? – Oczywiście Czesi mówią czasem Knastova, uważam to za bardzo sympatyczne. Polka zarządza sześcioma czeskimi obiektami historycznymi, a w nich bezcennymi narodowymi zbiorami Czechów. Czy narodowość ma tu znaczenie? – Wyjaśnię, to trzy pałace na Hradczanach, jeden na Starym Mieście, klasztor w sercu Pragi i budynek Pałacu Targowego, którym zachwycał się Le Corbusier. Galeria Narodowa jest oczywiście bardzo ważna dla Republiki Czeskiej. Jest przedmiotem dumy nie tylko z powodu zgromadzonych dzieł sztuki, ale również znaczącego mecenatu państwowego i prywatnego, którego rezultatem jest jedna z najważniejszych kolekcji sztuki w Europie. Dla mnie to interesujące wyzwanie intelektualne, ale nie tylko. Większość ludzi tutaj nie wie, na czym polegała moja praca w Polsce i co udało mi się osiągnąć, więc nie „odcinam kuponów”. Cieszę się z zaufania ludzi, ale też z możliwości głębokiego poznania tej kultury. Czesi czują się immanentną częścią zjednoczonej Europy i nie boją się, że zatrudnienie Polki zagrozi ich tożsamości. Poza tym jestem Ślązaczką. Moja prababcia urodziła się w Orłowej, to jest dzisiejsza Republika Czeska, w związku z czym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Pierwsze powstanie w demoludach

17 czerwca 1953 r. w NRD doszło do strajków i krwawych zamieszek Zaledwie cztery lata po proklamowaniu Niemieckiej Republiki Demokratycznej, powstałej w odpowiedzi na utworzenie przez mocarstwa zachodnie Niemieckiej Republiki Federalnej, 17 czerwca 1953 r. w Niemczech Wschodnich doszło do strajków i krwawych zamieszek. Był to pierwszy buntowniczy zryw ludności w krajach demokracji ludowej. Wydarzenia te długo pozostawały białą plamą, ponieważ w NRD wracano do tematu niechętnie, a jeżeli już, to poprzestawano na lakonicznych tekstach, w dodatku rażąco upraszczających fakty. Z kolei historykom i publicystom w PRL nie wypadało wersji tej kwestionować. Szczególnie że sami nie byliśmy lepsi w opisie dramatycznych zrywów własnej ludności. Budowlańcy na czele buntu Wstępem do tych wydarzeń była decyzja Rady Ministrów NRD z 28 maja 1953 r. o wprowadzeniu w gospodarce wyższych norm pracy. Kłóciło się to z ogłoszoną niemal równolegle (11 czerwca) polityką „nowego kursu”. Z narady w Moskwie przywódcy przywieźli nakaz szybkiego złagodzenia stalinowskiego kursu „przyśpieszonej budowy socjalizmu”, ogłoszonego latem 1952 r. Zapowiadano odwilżowe, liberalne ułatwienia w codziennym życiu, obiecano podjęcie reformatorskich kroków w zarządzaniu państwem. Zapowiedź rewizji wyroków w procesach politycznych obudziła nadzieję, że nastąpi otwarcie na demokratyzację. Być może władze sądziły, że ułatwi to przełknięcie podwyższenia norm. Prawdopodobnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Nowa droga Latynosów

Coraz więcej krajów Ameryki Łacińskiej liberalizuje ustawodawstwo społeczne. Nareszcie 21 lutego na ulicach Bogoty i innych dużych miast Kolumbii zrobiło się zielono. Tysiące demonstrujących, głównie młodych kobiet, maszerowało szerokimi alejami postkolonialnych metropolii, wymachując zielonymi chustami w geście epokowego niemal triumfu. Kilka godzin wcześniej Sąd Najwyższy zdecydował o legalizacji aborcji aż do 24. tygodnia ciąży. W tradycyjnie konserwatywnym, patriarchalnym społeczeństwie, w którym co roku w podziemiu aborcyjnym przerywa się nawet 400 tys. ciąż, wyrok ten wywołał społeczne trzęsienie ziemi. Pasmo przemocy Żeby zrozumieć, jak wielka jest to zmiana, trzeba się przyjrzeć kolumbijskiemu punktowi wyjścia do dyskusji o aborcji. Do tej pory zabieg ten był legalny tylko w przypadku ciąży pochodzącej z gwałtu, poważnych wad płodu lub zagrożenia dla życia matki. Tyle teoria. Praktyka była zupełnie inna, znacznie gorsza dla kobiet. Gwałt jest w Kolumbii przestępstwem tyleż trudnym do udowodnienia, co społecznie powszechnym. Według prawdopodobnie i tak zaniżonych statystyk tamtejszej prokuratury generalnej w 2018 r. odnotowano 26 tys. przypadków gwałtu. 87% dotyczyło osób niepełnoletnich. Najczęściej ofiarami napaści seksualnych są dziewczynki w wieku od 10 do 14 lat, a więc na początku okresu dojrzewania. W 2019 r. ofiar

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Pomoc uchodźcom to maraton, a nie sprint

W Niemczech podobnie jak w Polsce ciężar przyjęcia uchodźców wzięli na siebie wolontariusze Korespondencja z Niemiec Nie od wczoraj społeczeństwo Republiki Federalnej współtworzą mieszkańcy z tzw. tłem imigracyjnym. Tak określa się w Niemczech osoby, które nie urodziły się jako obywatele RFN lub których przynajmniej jedno z rodziców nie było rdzennym Niemcem. Coraz częściej zachodnich sąsiadów Polski opisuje się jako Einwanderungsgesellschaft – społeczeństwo imigracyjne. Pod tym względem Niemcy upodabniają się do Stanów Zjednoczonych, Argentyny, Brazylii czy Kanady. W 2019 r. zgodnie z danymi Federalnego Urzędu Statystycznego w Niemczech mieszkało ponad 21,2 mln osób z „tłem imigracyjnym”. Stanowi to 26% populacji. Ociężała administracja Nowi mieszkańcy osiedlali się w Niemczech Zachodnich już w drugiej połowie XX w. W okresie powojennej prosperity zakorzenili się tu gastarbeiterzy z Turcji, Włoch, Hiszpanii, Jugosławii i Grecji. Wówczas nie dbano o żadną integrację, przeciwnie, przyjezdnych separowano i liczono, że po zakończonych kontraktach wyjadą tam, skąd przybyli. Większość tak zrobiła, ale pozostałych było wystarczająco dużo, by wpłynąć na zmianę profilu społeczeństwa. Wietnamscy boat people, polscy imigranci przed stanem wojennym, w jego trakcie i po nim, uchodźcy z wojen na Bałkanach – kolejne grupy migrantów wzbogacały niemiecki krajobraz kulturowy i polityczny. Najlepiej pamiętamy niedawne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.