Czesi czują się częścią zjednoczonej Europy, a zatrudnienie Polki nie jest zagrożeniem dla ich tożsamości Alicja Knast – dyrektorka generalna Galerii Narodowej w Pradze Pani Knastova czy Knast? – Oczywiście Czesi mówią czasem Knastova, uważam to za bardzo sympatyczne. Polka zarządza sześcioma czeskimi obiektami historycznymi, a w nich bezcennymi narodowymi zbiorami Czechów. Czy narodowość ma tu znaczenie? – Wyjaśnię, to trzy pałace na Hradczanach, jeden na Starym Mieście, klasztor w sercu Pragi i budynek Pałacu Targowego, którym zachwycał się Le Corbusier. Galeria Narodowa jest oczywiście bardzo ważna dla Republiki Czeskiej. Jest przedmiotem dumy nie tylko z powodu zgromadzonych dzieł sztuki, ale również znaczącego mecenatu państwowego i prywatnego, którego rezultatem jest jedna z najważniejszych kolekcji sztuki w Europie. Dla mnie to interesujące wyzwanie intelektualne, ale nie tylko. Większość ludzi tutaj nie wie, na czym polegała moja praca w Polsce i co udało mi się osiągnąć, więc nie „odcinam kuponów”. Cieszę się z zaufania ludzi, ale też z możliwości głębokiego poznania tej kultury. Czesi czują się immanentną częścią zjednoczonej Europy i nie boją się, że zatrudnienie Polki zagrozi ich tożsamości. Poza tym jestem Ślązaczką. Moja prababcia urodziła się w Orłowej, to jest dzisiejsza Republika Czeska, w związku z czym dziedzictwo pogranicza na Śląsku, gdzie się wychowałam, zawiera silne akcenty czeskie. Wyraża się to m.in. obecnością wielu czechizmów w języku z okolic Radlina, którym się posługuję w rozmowach z rodziną. Jak powstawała kolekcja obecnej Galerii Narodowej? – Fascynuje mnie, jak w przestrzeni publicznej dostrzec można to, że energia z czasów Pierwszej Republiki Czechosłowackiej miała ogromny wpływ na dzisiejszy kształt galerii. W 1923 r. w młodej pierwszej republice, kraju stosunkowo bogatym z uwagi na rozwinięte i przemysł, i stosunki handlowe z Europą, Vincenc Kramá, ówczesny dyrektor protoplastki dzisiejszej Galerii Narodowej, przekonał rząd do zakupu olbrzymiego zbioru sztuki francuskiej, by zaktualizować kolekcję o prace europejskich artystów ówcześnie żyjących. W skład kolekcji wchodzą dzieła m.in. Cézanne’a, Gaugina, van Gogha, Picassa, Pissarra, Rousseau, Sisleya, Toulouse-Lautreca czy Bourdella. Warto dodać, że takiej kolekcji w Polsce niestety nie ma. Oprócz tego mecenasi wzbogacali zbiory galerii, sprzedając lub darowując posiadane dzieła. Tak powstawała niezwykle ważna kolekcja sztuki nowożytnej. Po II wojnie światowej oczywiście gromadziło się zbiory sztuki nieco inaczej. Pokaże to ekspozycja stała, którą otwieramy w przyszłym roku, dotycząca okresu od 1939 r. aż po 2021 r. Świetnie widać na przykładzie Czechosłowacji, a później Republiki Czeskiej, jak w krajach za żelazną kurtyną wyglądało gromadzenie, badanie i prezentowanie sztuki i co się zmieniło po rewolucji w 1989 r. Jak dużym zespołem pani zarządza? – 180 pełnych etatów, przy czym jest to 220 osób, bo część pracuje na pół etatu. Do tego ok. 400 osób pracujących na umowę-zlecenie lub w ramach przetargów w obszarach takich jak rozwój publiczności, konserwacja, utrzymanie infrastruktury, służby ochrony, promocja czy komunikacja wizualna. Wciąż jeszcze poznaję zespół, bo poznałam go w maseczkach, więc jak ktoś kłania mi się na ulicy, to muszę się zastanawiać, kto to jest. To świetny zespół identyfikujący się z instytucją i dumny ze swojego miejsca pracy. Czuje się już pani w Czechach, w Pradze „u siebie”? – Jesteśmy sąsiadami, ale tak naprawdę bardzo mało się znamy, a kulturowo jesteśmy od siebie dalej, niż byśmy chcieli. Praga ciąży ku Wiedniowi, Berlinowi, Dreznu. Warszawa i Kraków to nie są kierunki dla Czechów, chyba że w sprawach biznesowych. Nie ukrywam i zawsze mówię, że nie jestem do końca osobą z tego kręgu kulturowego, co oznacza pewien plus, ponieważ jeżeli o czymś dyskutujemy w zespole, to koledzy muszą mi tłumaczyć dany fenomen „od Adama i Ewy”, sytuację dobrze uargumentować. Jeśli posługują się stereotypem, muszą umieć go osadzić w kontekście. To w sensie intelektualnym jest dla mojego zespołu wyzwanie, bo muszą mi tłumaczyć siebie, swoją kulturę. Robią to z wielką cierpliwością, ale też chyba z radością i dumą. Czy zauważa pani różnice w podejściu do pracy w Czechach i w Polsce? – Obowiązuje tu bardzo wysoka kultura dyskusji. Nie zdarza się, by ktoś ze mną (np. minister) czy ja z kimkolwiek pracował wyłącznie metodą wydawania poleceń. Koledzy są żywotnie zainteresowani kontekstem problemu, chcą wiedzieć, co leży u podstawy decyzji.
Tagi:
Alicja Knast, BBC, Czechy, Europa, Europa Środkowa, Galeria Narodowa w Pradze, kobiety, Kościół katolicki, kościół w polsce, kościoły protestanckie, kultura, kultura pracy, Le Corbusier, Lech Wałęsa, Łukasz Gaweł, mężczyźni, Muzeum Fryderyka Chopina, Muzeum Górnośląskie w Bytomiu, Muzeum Historii Żydów Polskich, Muzeum Narodowe w Warszawie, Per Boye Hansen, Polacy za granicą, polonia, Praga, protestantyzm, Radlin, relacje polsko-czeskie, Simon Byczkow, Śląsk, społeczeństwo, sztuka, Unia Europejska, Vincenc Kramá, Wacław Havel, wywiady