Tag "relacje polsko-czeskie"

Powrót na stronę główną
Opinie

Kompleks czeski

Nad Wełtawą nigdy nie brakowało heroizmu– ale także rozumu Czy Czesi mają kompleks Polaków? – pyta prof. Piotr Kimla w interesującym artykule opublikowanym w 5. numerze PRZEGLĄDU. I dodaje, że „młode pokolenie Czechów zdaje się zdradzać symptomy tęsknoty do heroizmu, zrodzonego przez szlachecką, romantyczną, polską kulturę”. Nie wątpiąc w prawdziwość tej konstatacji, wypada zauważyć, że Czesi, nieważne, starzy czy młodzi, nie mają chyba żadnych obiektywnych powodów, by mieć jakiekolwiek kompleksy wobec Polaków – i to zarówno w wymiarze rozumowo-racjonalnym, jak i tym heroicznym, uchodzącym jakoby za polską specjalność. Przeciwnie, to raczej Polacy powinni mieć kompleks Czechów. Prof. Kimla wskazuje, że w jego dyskusjach z przedstawicielami młodszego pokolenia Czechów, zwłaszcza ze studentami, dawał się odczuć rodzaj podziwu dla Polaków – za to, że nigdy się nie poddają, a w obliczu zagrożenia przez III Rzeszę nie złożyli broni, lecz przyjęli postawę konfrontacji. Przedstawiciele czeskiego świata akademickiego również mieli zauważać, że wśród ich rodaków tęsknota za heroicznością na wzór polski nie jest postawą odosobnioną. Występuje też rodzaj żalu, że Czesi na heroizm się nie zdobywali, ustępując przed przeważającą i bezwzględną siłą. Część młodych Czechów tęskni zaś za „bohaterstwem przesiąkniętym romantyzmem”. Trudno oprzeć się zdziwieniu, że podobne poglądy mogą mieć prawo obywatelstwa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Zaolzie, czyli początek katastrofy

Dlaczego przed wrześniem 1939 r. sanacja nie chciała sojuszu z Czechosłowacją Jak co roku 1 i 17 września usłyszymy wiele słów o polskiej niewinności – o tym, że Polska padła ofiarą „diabelskiego paktu” Niemiec i Rosji. Taki jest właściwie jedyny przekaz polskiej polityki historycznej 84 lata po tamtych wydarzeniach. Przekaz tyleż prostacki, co operujący półprawdami albo wręcz fałszami. Bo nie jest prawdą, że II Rzeczpospolita była uosobieniem niewinności w międzywojennej Europie. Prawdą jest za to, że na wrześniową klęskę zapracowała sobie sama, o czym najdobitniej świadczy polityka władz polskich wobec Czechosłowacji. „Źródłem katastrofy, która powaliła Polskę w roku 1939, jest to, co się stało w roku 1938” – takim zdaniem rozpoczął swoją relację pamiętnikarską Jędrzej Giertych, jeden z przywódców Stronnictwa Narodowego w latach 30., po wojnie czołowy wyraziciel myśli endeckiej na emigracji. Giertych należał do nielicznych przedstawicieli przedwojennych elit zwracających uwagę na fatalną politykę Warszawy wobec Czechosłowacji, której punktem kulminacyjnym był udział II RP w rozbiorze tego państwa jesienią 1938 r. Tak, właśnie w rozbiorze! W polskim myśleniu historycznym słowo rozbiór zarezerwowane jest dla tragicznego losu naszego kraju, podzielonego między trzech sąsiadów w końcu XVIII w. Mówi się także o „czwartym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Czeski desant na polskie sklepy

W Bogatyni boją się, że Czesi zostawią puste półki, i apelują o „zachowanie kultury zakupów” Należę do pokolenia pamiętającego jeszcze przywożone z Czechosłowacji piórniki, przybory do pisania czy buty. Zwłaszcza w latach 80. autokarowe wycieczki Polaków połączone z ogołacaniem sklepowych półek wywoływały poruszenie u naszych sąsiadów, którzy na widok gości z Polski zamykali sklepy. Dziś karta się odwróciła i to Polacy zaczęli psioczyć na czeski desant na markety. Polacy na Czechów narzekali dotąd przede wszystkim we własnym gronie. Po tym jak rząd Mateusza Morawieckiego zlikwidował VAT na wiele podstawowych produktów spożywczych, sąsiedzi tłumnie ruszyli na zakupy do Polski. Wówczas zerowy VAT miał funkcjonować do 31 lipca 2022 r., ale nadal obowiązuje. Czesi ciągle uprawiają masową turystykę marketową i pewnie nie porzucą jej do końca roku. Dlatego Artur Sienkiewicz, radny powiatu zgorzeleckiego, który mandat zdobył z komitetu Porozumienie Prawicy dla Powiatu, odważył się powiedzieć głośno to, co inni pozwalają sobie najwyżej pomyśleć, i postanowił Czechów nauczyć „kultury zakupów”. Sienkiewicz przygotował apel, przetłumaczył go na czeski i ruszył na parkingi pod marketami, gdzie zaczepiał Czechów, a za wycieraczki ich samochodów wkładał ulotki. Na nich Czesi mogli przeczytać, że „my mieszkańcy Miasta i Gminy Bogatynia zwracamy się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Blizna po macierzy

Tydzień w austriackich Alpach, pośród mieszaniny języków i narodowości, tak za dnia, jak i nocami, bo raz spałem w schronisku prowadzonym przez Słowaków, innym razem w rumuńskim pensjonacie, a i sama niemczyzna w każdej dolinie zdaje się mieć inny odcień. Choć ni w ząb nie rozumiem górali styryjskich, wyraźnie słyszę, że „godają”, ucho wychowane na górnośląskiej mowie wyławia podobne skłonności do głębokiego „o”. Uczę się niemieckiego niejako mimochodem, sprawdzając w aplikacji napotkane gatunki roślin i owadów. Przy dostojce z radością znajduję niemiecką nazwę kaisermantel, która metaforycznie oddaje jej nakrapianą rudość. Gdy znajduję pierwszą tego lata, małą jeszcze szarotkę (w Alpach nie jest taką rzadkością jak w Tatrach) w pełni rozumiem, co znaczy szlachetna biel (edelweiss). Czuję się zatem swojsko, jak zwykle na obczyźnie, gdzie naprędce skleconym wolapikiem umiem się porozumieć z każdym, nieswojo czuję się za to w Polsce, której językiem myślę, a dogadać się z mało kim potrafię, z wyjątkiem zwierząt. Może dlatego tak mi się spodobał skądinąd nader przyjemniutki kinowy dokument „Truflarze”. Niby o „polowaniu” na drogocenne grzyby, ale tak naprawdę o tym, jak rozmawiać trzeba z psem. Bo to psy, a nie świnie, jak się potocznie mniema, są głównymi wspólnikami poszukiwaczy białych trufli. Że też, cholera, te rarytasy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Tak blisko, a tak daleko

Czesi czują się częścią zjednoczonej Europy, a zatrudnienie Polki nie jest zagrożeniem dla ich tożsamości Alicja Knast – dyrektorka generalna Galerii Narodowej w Pradze Pani Knastova czy Knast? – Oczywiście Czesi mówią czasem Knastova, uważam to za bardzo sympatyczne. Polka zarządza sześcioma czeskimi obiektami historycznymi, a w nich bezcennymi narodowymi zbiorami Czechów. Czy narodowość ma tu znaczenie? – Wyjaśnię, to trzy pałace na Hradczanach, jeden na Starym Mieście, klasztor w sercu Pragi i budynek Pałacu Targowego, którym zachwycał się Le Corbusier. Galeria Narodowa jest oczywiście bardzo ważna dla Republiki Czeskiej. Jest przedmiotem dumy nie tylko z powodu zgromadzonych dzieł sztuki, ale również znaczącego mecenatu państwowego i prywatnego, którego rezultatem jest jedna z najważniejszych kolekcji sztuki w Europie. Dla mnie to interesujące wyzwanie intelektualne, ale nie tylko. Większość ludzi tutaj nie wie, na czym polegała moja praca w Polsce i co udało mi się osiągnąć, więc nie „odcinam kuponów”. Cieszę się z zaufania ludzi, ale też z możliwości głębokiego poznania tej kultury. Czesi czują się immanentną częścią zjednoczonej Europy i nie boją się, że zatrudnienie Polki zagrozi ich tożsamości. Poza tym jestem Ślązaczką. Moja prababcia urodziła się w Orłowej, to jest dzisiejsza Republika Czeska, w związku z czym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Put-in, Put-out, Put-up, Put-down

Putin spowodował, że od ponad miesiąca nie sposób pisać o czymś innym niż wojna w Ukrainie dziś, a jutro być może w całej Europie (świecie?). Putin nie zaakceptował tego, że wojna nie jest już w cywilizowanym świecie, doświadczonym II wojną światową, metodą zmiany granic. Nie zrozumiał, że pokój jest wartością nadrzędną. Dla tej wartości należy poświęcić inne racje. A w czasach, gdy mocarstwa nie tylko globalne, lecz nawet regionalne dysponują bronią jądrową, pokój jest wartością tym większą. Przeciwieństwem pokoju jest nie tylko wojna, ale wręcz zagłada ludzkości. W XIX i XX w. podstawą roszczeń terytorialnych były albo tzw. racje historyczne, albo wola ludności. Bywało tak, że w odniesieniu do tego samego terytorium jedna strona powoływała się na racje historyczne, a druga na wolę mieszkańców. By ograniczyć się do polskiego przykładu: przed wojną Polska uważała, że Wilno czy Lwów jej się należą, bo zamieszkująca je ludność jest w większości polska. Litwa uważała, że Wilno jej się należy, bo to historyczna stolica Wielkiego Księstwa, choć Litwini stanowili mały procent jego mieszkańców. Ukraińcy uważali, że Lwów jest im należny, bo chociaż większość jego mieszkańców stanowią Polacy, to przecież historycznie jest to ruskie miasto. Kłopot w tym, że Lwów nam się należał za sprawą woli mieszkańców, ale już

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Kronika Dobrej Zmiany

Praski timing razy trzy

Określenie timing ze sportu przeniknęło do polityki i dyplomacji. Opisujemy trzy działania w Pradze. Jedno było skuteczne, drugie to przykład strzału we własną stopę, a trzecie jest kompletnie przeciwskuteczne. Kilka dni temu zmarła Madeleine Albright. Za czasów prezydenta Cartera i jego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, Zbigniewa Brzezińskiego, pracowała w Białym Domu. Za prezydentury Clintona była ambasadorką przy ONZ, a od początku 1997 r. sekretarzem stanu USA. Właśnie w tym czasie Polska, Węgry i Czechy aktywnie zabiegały o członkostwo w NATO. Ale jakby mało wspólnie, bo ówczesny premier Czech Václav Klaus bardzo chciał, by to jego kraj jako pierwszy wszedł do NATO i Unii, i nie interesowała go współpraca polityczna w tym zakresie z Polską czy Węgrami. Gdy Madeleine Albright została sekretarzem stanu, Czesi byli pewni, że pierwsi osiągną metę z napisem NATO. Wszak nowa sekretarz stanu była z pochodzenia Czeszką, z domu Korbelová. Jej ojciec był dyplomatą, w czasie wojny w Londynie, doradzał prezydentowi Benešowi, a po wojnie do 1948 r. i przewrotu komunistycznego pełnił funkcję ambasadora w Belgradzie. Potem wyjechał do USA, został profesorem stosunków dyplomatycznych na Uniwersytecie w Denver. Jego studentką była inna sekretarz stanu, Condoleezza Rice. Już podczas pierwszej wizyty w Pradze, wiosną 1997 r., Madeleine

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Spór o Turów zakończony?

PiS mówi o sukcesie, choć niedawno skarga Czechów była niemieckim spiskiem Spór o kopalnię odkrywkową przy polsko-czeskiej granicy kosztował nas 45 mln euro odszkodowania dla Czechów i 70 mln kary dla Komisji Europejskiej oraz głowę polskiego ambasadora, a to nie koniec. W piątek 4 lutego na konto kraju (województwa) libereckiego, u granic którego leży polska Kopalnia Węgla Brunatnego Turów, wpłynęło 25 mln euro z polskiego budżetu. Dzień wcześniej znalazło się na nim 10 mln euro przesłane przez firmę PGE, do której należy kopalnia i elektrownia Turów. Dodatkowo 10 mln euro z polskiego budżetu dostało czeskie ministerstwo środowiska. W odpowiedzi Czesi wycofali skargę na Polskę z Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. To konsekwencja porozumienia, które podpisali w Pradze premier Mateusz Morawiecki i nowy czeski premier Petr Fiala z konserwatywnej Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS). Fiala stanął na czele szerokiej, bo składającej się z pięciu podmiotów, koalicji partii, które po październikowych wyborach odsunęły od władzy Andreja Babiša. W ramach umowy między rządami Polska zobowiązała się do budowy na swój koszt bariery ochronnej wód podziemnych, która ma zapobiec ich odpływaniu z terenu Czech. Koszt takiego przedsięwzięcia to ok. 17 mln zł. Dodatkowo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kronika Dobrej Zmiany

Kolega Dyzmy z Oksfordu

Tak wiceministra Pawła Jabłońskiego nazywają pracownicy podległych mu departamentów, czyli ekonomicznego oraz Afryki i Bliskiego Wschodu. I nie chodzi im o akcent przełożonego. Nie ma niestety pan Jabłoński swojego Kunickiego vel Kunika. Dlatego też nie jest w stanie błysnąć planem odbudowy promocji eksportu czy polskiej pozycji politycznej i gospodarczej na Bliskim Wschodzie. Własnymi rękami rozmontował system promocji gospodarczej, a na Bliskim Wschodzie się nie zna, bo PiS wyczyściło do spodu specjalistów arabistów znających się na regionie. Jabłoński, jako nadzorca polityki RP na Bliskim Wschodzie, miał w ciągu kilku ostatnich miesięcy jedno zadanie. Dotarcie do chcących wyemigrować przez Białoruś z informacją, że wschodnia granica Polski jest szczelna. Poniósł w tym dziele klęskę. Na własne życzenie, bo nie zapytał o zdanie arabistów – Piotra Ciećwierza, Krzysztofa Czapli, Adama Kułacha, Krzysztofa Płomińskiego czy Zdzisława Raczyńskiego… Lepiej było wysłać ich na emeryturę albo do archiwum MSZ. Kłopot z takim wiceministrem polega i na tym, że nie tylko nie ma wiedzy, jak działa dyplomacja, ale i brakuje mu najzwyklejszej kindersztuby, co w dyplomacji jest dyskwalifikujące. A przecież pochodzi z Krakowa, który dał Polsce wielu znakomitych dyplomatów, potrafiących sprzeciwiać się partnerom w taki sposób, że ci czuli do nich wdzięczność za zawrócenie z niesłusznej drogi… Choćby śp. Andrzej Kremer, zmarły kilka dni temu Krzysztof W. Kasprzyk

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Z Wawrzykiem na Zaolzie

Czesi w nas Turowem, to my w nich ziemią. Chodzi o 368 ha, których nie chcą nam oddać mimo umowy z 1958 r. o wytyczeniu granicy. Na szczęście dla Czechów szykują się na nich dwie niemoty. Wiceminister Wawrzyk i poseł Krajewski. Wawrzyk bez efektu próbuje sił w dyplomacji. Na dodatek jest z nim duży problem, bo nie lata samolotami. Czechy więc bardzo mu pasują, limuzyn w MSZ nie brakuje. Były wojny o miedzę. Nadchodzi wojna o hektary. A jak się dojna zmiana rozpędzi, to Zaolzie znowu będzie nasze.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.