Putin spowodował, że od ponad miesiąca nie sposób pisać o czymś innym niż wojna w Ukrainie dziś, a jutro być może w całej Europie (świecie?). Putin nie zaakceptował tego, że wojna nie jest już w cywilizowanym świecie, doświadczonym II wojną światową, metodą zmiany granic. Nie zrozumiał, że pokój jest wartością nadrzędną. Dla tej wartości należy poświęcić inne racje. A w czasach, gdy mocarstwa nie tylko globalne, lecz nawet regionalne dysponują bronią jądrową, pokój jest wartością tym większą. Przeciwieństwem pokoju jest nie tylko wojna, ale wręcz zagłada ludzkości. W XIX i XX w. podstawą roszczeń terytorialnych były albo tzw. racje historyczne, albo wola ludności. Bywało tak, że w odniesieniu do tego samego terytorium jedna strona powoływała się na racje historyczne, a druga na wolę mieszkańców. By ograniczyć się do polskiego przykładu: przed wojną Polska uważała, że Wilno czy Lwów jej się należą, bo zamieszkująca je ludność jest w większości polska. Litwa uważała, że Wilno jej się należy, bo to historyczna stolica Wielkiego Księstwa, choć Litwini stanowili mały procent jego mieszkańców. Ukraińcy uważali, że Lwów jest im należny, bo chociaż większość jego mieszkańców stanowią Polacy, to przecież historycznie jest to ruskie miasto. Kłopot w tym, że Lwów nam się należał za sprawą woli mieszkańców, ale już dawna Galicja Wschodnia, gdzie większość stanowili Rusini – Ukraińcy, należała się nam z powodu historycznych racji. Kto tam zakładał miasta, budował zamki, kościoły? Polska magnateria. Metodą przekonywania do swoich racji była wojna. Niemcy zabierali Czechom Sudety, bo tam mieszkała mniejszość niemiecka. Polska na podobnym argumencie oparła roszczenia do Zaolzia. Ale zajmując kawałek Tatr i Jaworzynę, o wolę mieszkańców już nie pytaliśmy, zajmowaliśmy to w imię historycznych racji. W 1945 r. na tej zasadzie należały się nam poniemieckie (ale niegdyś piastowskie!) ziemie Dolnego Śląska czy Pomorza Zachodniego, choć Polaków od dawna tam już nie było. Gdy w 1989 r. Europa odrzuciła pojałtański podział, na szczęście uznano (chwała klasie politycznej tamtego czasu!), że granice w Europie, słusznie czy niesłusznie wykreślone w 1945 r., są już stałe i niezmienne. Niemcy pogodziły się z utratą ziem na wschód od Odry i Nysy oraz Prus Wschodnich, my z utratą Wilna, Grodna czy Lwowa, Czechosłowacja – Zakarpacia, Węgry – Siedmiogrodu, Rumunia – Bukowiny, Dobrudży i Mołdawii… Próba korekty tych granic spowodowałaby konflikt ogólnoeuropejski. Pokój i myślenie o przyszłości wzięły górę nad historycznymi sentymentami. Gdy dwa lata później rozpadał się Związek Radziecki, państwa poradzieckie uzyskiwały niepodległość w dotychczasowych granicach byłych republik. Tego też nikt, a już szczególnie w Moskwie, wtedy nie kwestionował. Co więcej, Ukraina oddała poradziecką broń jądrową w zamian za dodatkowe gwarancje integralności jej terytorium (tzw. memorandum budapeszteńskie). Jednym z gwarantów była… Rosja. Ale doświadczenie II wojny światowej wraz z upływem czasu i wymianą pokolenia przestało działać. Zaczęła się era „wstawania z kolan”. Od Waszyngtonu za Trumpa, poprzez Paryż, Budapeszt, Warszawę, po Moskwę niestety. Putin wstał z kolan i przypomniał sobie historyczne racje i wynikające z nich prawa do Krymu. Opierając się na nich, anektował Krym. Z kolei opierając się na zasadzie samostanowienia ludności, zainspirował (najprawdopodobniej) i wsparł (na pewno) separatystów w Doniecku i Ługańsku. Złamał niepisaną zasadę niezmienności granic w Europie i pisane gwarancje integralności terytorialnej Ukrainy. Niestety, reakcja świata zachodniego była słaba i nieskuteczna. Zachęciło to Putina do dalszych kroków. Nie bawiąc się w zachowywanie pozorów, napadł na Ukrainę. Jeśli nie zostanie skutecznie zatrzymany, pójdzie dalej. Nie teraz, to za kilka lat, gdy zaleczy rany poniesione w Ukrainie. Czy Zachód jest w stanie skutecznie zatrzymać Putina? Jeśliby zachował jedność, miałby szansę. Czy zachowa? Oto jest pytanie. Wszystko wskazuje, że nie będzie to łatwe. Nie chodzi już o to, że wychowany w Puszcie, wykształcony w Oksfordzie cwaniak i cynik jawnie się wyłamuje. Ale co będzie po wyborach we Francji? Gdy nie daj Boże wygra je przyjaciółka Putina i Morawieckiego Marine Le Pen? Słusznie Macron ma pretensje do Morawieckiego o jego (no i prezesa oczywiście) konszachty z tą damą. Jedność Zachodu jest dziś dla nas najważniejsza. Czy nasze władze robią cokolwiek dla jej umocnienia? Czy służą temu antyunijna postawa Ziobry, walka z UE i wypowiedzi premiera? To, że Polska (czytaj: społeczeństwo i samorządy)
Tagi:
Adolf Hitler, Bukowina, Czechosłowacja, Dobrudża, Donald Trump, Donbas, Doniecka Republika Ludowa, Emmanuel Macron, Galicja Wschodnia, geopolityka, Grodno, historia Europy, historia XIX wieku, historia XX wieku, historia ZSRR, imperializm, Joe Biden, Józef Stalin, Kijów, konferencja jałtańska, konferencja w Teheranie, konflikty zbrojne, Kreml, Lwów, Ługańska Republika Ludowa, magnateria, Marine Le Pen, Mołdawia, NATO, Pol Pot, relacje polsko-czeskie, relacje PRL-ZSRR, Rosja, rosyjska armia, rosyjska propaganda, Rumunia, Rusini, Siedmiogród, Siergiej Szojgu, Sudety, totalitaryzm, Ukraińcy, ukraińscy żołnierze, Węgry, Wilno, Władimir Putin, wojna rosyjsko-ukraińska, Wołodymyr Zełenski, Zachód, Zakarpacie, Zaolzie, zbrodnie przeciwko ludzkości, zbrodnie wojenne, żołnierze, ZSRR