Tag "Kościół katolicki"
Mopem w Ewangelię
Biskup krakowski Andrzej Zebrzydowski mawiał w XVI w.: „A wierz sobie choćby w kozła, byleś dziesięcinę płacił!”. Marek Jędraszewski, jeden z następców Zebrzydowskiego, tak nie powie – wszak już nie ma dziesięciny.
Gdy przed laty usłyszałem z ust jednego biskupa, że istnieje „grzech społeczny”, a z ust innego, że słów Jezusa nie należy „traktować dosłownie”, uznałem, że polski Kościół rzymskokatolicki stał się instytucją pogańską. Wybory prezydenckie tylko mnie w tym przeświadczeniu utwierdziły. Wszak Kościół poparł grzesznika, i to grzesznika zatwardziałego! Gdy bowiem ujawniały się kolejne wykroczenia dr. N. – przeciw przykazaniu drugiemu, szóstemu, siódmemu i ósmemu – jedyną jego odpowiedzią było krętactwo. Chrześcijanin ma obowiązek wybaczać grzesznikowi, ale jak wybaczać, skoro grzesznik kłamie, że nie grzeszył? Kościół, popierając akurat takiego kandydata, dał świadectwo, że grzechy przeciw Dekalogowi mają jego błogosławieństwo. Czy może być większe zgorszenie?
Bp Zebrzydowski żył w czasach, gdy nie istniał rozdział Kościoła od państwa: biskupi nie „mieszali się do polityki” – oni w polityce byli. Rządzili się racją Kościoła: zwalczając inaczej wierzących, dezintegrowali Rzeczpospolitą, rozsadzali ją od środka. A jednak byli też nieraz ostoją polskiej państwowości. I nieraz starali się o pokój społeczny, co zresztą wywodzili z nakazu ewangelicznego: „Błogosławieni pokój czyniący” – Beati pacifici. Tymczasem w ostatnich wyborach – cośmy ujrzeli? Wszak katolicy byli po obu stronach skonfliktowanych obozów, a kandydat przez biskupów zwalczany nie był żadnym Antychrystem, przeciwnie – wykazywał cechy, które powinny być Kościołowi bliskie. Ale biskupi woleli pobłogosławić wojnę. Tak, wojnę, bo prezydent elekt pojmuje swą misję jako taran walący w konstytucyjny rząd.
Takiego Kościoła jeszcze w Polsce nie mieliśmy. Cokolwiek mówić o aborcyjnej obsesji papieża Jana Pawła II, nie da się go określić mianem poganina. Cokolwiek mówić o katolicyzmie ludowym prymasa Stefana Wyszyńskiego, polską rację stanu rozumiał on bezbłędnie. Choć od obozu rządzącego w PRL oddzielało go wszystko. Dziś polscy biskupi postawili na polityczne zwarcie z rządem, który jest najdalszy od jakiejkolwiek „walki z religią”, a jedyne
a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl
Kościół otwarcie wspierał Nawrockiego
Czy Karol Nawrocki wygrałby wybory bez pomocy Kościoła? W jakim stopniu „aksamitna” agitacja duchownych pomogła mu w przeskoczeniu Trzaskowskiego?
Bo nie ma wątpliwości, że taka agitacja miała miejsce. Wystarczy zresztą przytoczyć relacje mediów. To dzięki nim mogliśmy się dowiedzieć o parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Szczawie, wsi w okolicach Limanowej w Małopolsce. To tam pod koniec mszy, w ogłoszeniach duszpasterskich ksiądz mówił: „Chrześcijanin może z czystym sumieniem głosować tylko na kandydata, który nie deklaruje sprzeciwu wobec prawa Bożego. Na podstawie osobistych deklaracji obu kandydatów jedynym, który spełnia to kryterium, jest Karol Nawrocki. Drugi kandydat, Rafał Trzaskowski, w swoich deklaracjach zdecydowanie sprzeciwia się prawu Bożemu zawartemu w Dekalogu i Objawieniu Bożym, m.in. poprzez jawne wspieranie aborcji, czyli zabijania dzieci nienarodzonych, oraz związków homoseksualnych. Pamiętajmy, że w tę ważną dziejową chwilę ważą się losy naszej Ojczyzny i Kościoła w Polsce! Za to, czy i jak zagłosujemy, przyjdzie nam zdać sprawę przed Bogiem w godzinę sądu”.
Wybuchła awantura, rozmowę dyscyplinującą z księdzem przeprowadziła kuria w Tarnowie, jej rzecznik zapewniał, że Kościół nie angażuje się w popieranie któregokolwiek z kandydatów.
Takich instrukcji, wygłaszanych z ambon lub zamieszczanych na tablicach ogłoszeń, było więcej. Portal naTemat.pl poświęcił nawet tej sprawie duży tekst. Ostrów Wielkopolski. 18 maja ksiądz kończy poranną mszę słowami: „Dzisiaj też zadecydujemy, czy opowiemy się za Polską, czy za Niemcami. Pan z wami!”.
Parafia w Lipnie. „Dziś wybory prezydenckie. Wybierzmy kandydata, który będzie stał na straży chrześcijańskich wartości, będzie bronił naszej wiary, a nie będzie z nią walczył, oraz będzie wiązał z nią życie społeczne i polityczne naszego Narodu. Niech to będzie osoba, która rozumie i szanuje tysiącletnią historię naszej Ojczyzny i wiarę naszą. Bez tego grozi nam podeptanie wiary i tradycji naszych ojców, a kto wie, czy także i niepodległości”.
Parafia w Swarożynie. „W nasz wybór musi być wpisana obrona wartości, na których zbudowana została Polska, poczynając od ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Wybierzmy kandydata, który będzie bronił naszej wiary, a nie będzie z nią walczył, oraz kieruje się w życiu osobistym szacunkiem do religii katolickiej”.
Parafia w miejscowości Wysoka. „W przyszłą niedzielę bardzo ważne wybory prezydenckie. Katolik nie może głosować na kandydata, który jest za zabijaniem nienarodzonych dzieci czy chce wyrzucić Boga z przestrzeni społecznej”.
Parafia Jana Pawła II na warszawskim Bemowie. Proboszcz na oficjalnym profilu w mediach społecznościowych straszył ekskomuniką Rafała Trzaskowskiego i jego wyborców. A niedzielne rozważania zatytułował wprost: „Okiem proboszcza: głosowanie na aborcjonistę”.
Jedna z parafii w Lublinie. „Niech każdy odda głos zgodnie ze swym sumieniem, mając na uwadze godność, ale też ład moralny i gospodarczy w naszej Ojczyźnie. Niech przemawia w nas troska o życie ludzkie, o wolność dla głoszenia ewangelii i uznanie ważnej roli Kościoła w Polsce. Pamiętajmy, że chodzi tu o przyszłość Ojczyzny”.
Parafia w Ustrzykach Dolnych. „Jako ludzie wierzący mamy moralny obowiązek pójść na wybory, aby zgodnie z wiarą i sumieniem wybrać osobę, która będzie bronić świętości życia od poczęcia do naturalnej śmierci; małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety; bronić dzieci przed demoralizacją, szanować wiarę i krzyż święty. Pamiętajmy, że za każde nasze wybory jesteśmy odpowiedzialni przed Bogiem za losy Kościoła i Ojczyzny!”.
Parafia w Hajnówce. „W tych dniach decyduje się los Polski i Polaków na długie lata. Czy zostaniemy jeszcze jako Polska i Polacy, czy znikniemy z mapy Europy i świata? Czy w tych dniach będziemy kierować się jeszcze patriotyzmem i żywą wiarą w Boga? Oby decyzja Polaków dla nas i naszej Ojczyzny przyniosła radość i nadzieję. Módlmy się za Polskę i nowego prezydenta”.
Plakaty Karola Nawrockiego rozwieszano także na murach kościołów. Tak było np. w parafii Matki Bożej Częstochowskiej w Zielonce czy parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Łaskarzewie.
Wskazówki padały nie tylko z ambon. W promowanie Karola Nawrockiego zaangażowane były media o. Rydzyka, a także niektórzy znani duchowni. Na przykład ks. Oko na stronie Apokalipsa Chrystusa Króla pisał: „Szanowni Państwo, Drogie Siostry i Bracia, na podstawie całej mojej wiedzy i życiowego doświadczenia całym sercem ostrzegam przed zwycięstwem skrajnego, tęczowego lewaka, jakim jest Rafał Trzaskowski. Wszyscy muszą być świadomi, że głosowanie na niego albo niegłosowanie w ogóle oznacza popieranie obozu, w którym jest wiele osób nieświadomych tego, co się naprawdę dzieje, ale w którym ton nadają jednak najgorsi ateiści, pośród których minister Barbara Nowacka
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Wybory to zwierciadło
Każde wybory, obojętnie, czy parlamentarne, czy prezydenckie, to swoiste zwierciadło, w którym społeczeństwo może ujrzeć swoją prawdziwą twarz. Jesteśmy po pierwszej turze wyborów prezydenckich. Co zobaczyliśmy w tym zwierciadle? Mniejsza już o to, że Karol Nawrocki ze swoim programem „kawalerka dla każdego” i wszystkimi innymi dokonaniami uzyskał wynik podobny do wyniku Rafała Trzaskowskiego. Żadne fakty dotyczące tego kandydata ujawnione w kampanii nie miały negatywnego wpływu na jego poparcie. Dla jego wyborców okazały się bez znaczenia. Twarde, fanatyczne elektoraty tak mają. Łatwiej im zawsze uwierzyć, że wyciągnięte na światło dzienne brudy to efekt nagonki medialnej, spisek służb specjalnych, niż w to, że ich kandydat rzeczywiście mógł się dopuścić zarzucanych mu łajdactw. Byle tylko ów kandydat szedł w zaparte, łgał w żywe oczy, wbrew oczywistości. Jest to prawidłowość nie tylko w Polsce, ale nawet w takiej kolebce demokracji jak USA. I dlatego nie to przeraża najbardziej. Bardziej niż rezultat Nawrockiego przeraża poparcie dla Grzegorza Brauna. Na człowieka, który eksponuje swój nacjonalizm, antyukraińskość, antysemityzm, antyeuropejskość, seksizm i rasizm, głosowało ponad 6% wyborców.
Nawiasem mówiąc, podobne poglądy, choć w nieco łagodniejszej formie, prezentował Sławomir Mentzen. Zdobył prawie 15% głosów. Braun i Mentzen to już nie polityczny folklor! To realne odzwierciedlenie zapatrywań ponad 20% polskich wyborców! Nie wiedziałem, że aż tacy jesteśmy. Szczucie na imigrantów i uchodźców okazało się magnesem, przyciągnęło wyborców do PiS, Konfederacji i Brauna. W sumie ponad połowę!
W tym katolickim rzekomo kraju bez najmniejszego echa przeszło ogłoszone 8 maja Stanowisko Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migrantów i Uchodźców. Można je przeczytać na stronach internetowych Konferencji Episkopatu. Ale próżno by go szukać w mediach. Nie tylko prawicowych, co oczywiste, ale także w liberalnych. Nie przekazano go też wiernym w kościołach. Proboszczowie nie raczyli go zauważyć, a tym bardziej rozpowszechniać. Nie zechcieli odwołać się do niego kandydaci na prezydenta reprezentujący koalicję rządzącą. Zacytujmy zatem jego fragmenty na łamach lewicowego tygodnika.
Komunikat głosi m.in.: „Sposób, w jaki traktujemy przebywających w Polsce uchodźców i migrantów, jest testem naszej chrześcijańskiej postawy. W znajdujących schronienie w naszym kraju uchodźcach z Ukrainy i innych krajów odkrywamy ewangeliczną figurę pobitego i znękanego człowieka, wobec którego mamy obowiązek stać się miłosiernymi Samarytanami. Apelujemy o wzmacnianie wrażliwości serc na ich problemy oraz odrzucanie populistycznych
Wybory
Koincydencja to przypadkowa, ale jakże ważna i znamienna. Wybory papieża i wybory prezydenckie w Polsce. Wyniki jednych i drugich są dla nas równie ważne. Wybory papieża, za sprawą kardynałów, mamy już za sobą. Spekulowano, że zostanie nim Włoch, ewentualnie ktoś z Ameryki Łacińskiej, duże szanse dawano też kardynałowi z Filipin. Tymczasem, ku zaskoczeniu wielu, nowym papieżem po raz pierwszy w historii został Amerykanin, kard. Robert Prevost, który przybrał imię Leon XIV. Amerykanin, ale mający także obywatelstwo peruwiańskie, zakonnik augustianin, misjonarz, który w Peru spędził ponad 20 lat. Amerykanin, ale patrzący na współczesny świat i na rolę Kościoła w świecie także z perspektywy Ameryki Łacińskiej. Z perspektywy Kościoła ludzi ubogich, wykluczonych, słabych, pozostawionych samych sobie.
Komentując wybór „papieża Amerykanina”, Trump powiedział, że to dla Ameryki zaszczyt. To prawda – zaszczyt dla Ameryki. Ale Trump zdaje sobie zapewne sprawę, że oto wśród światowych przywódców jest teraz dwóch jakże różnych Amerykanów. Jeden, stojący na czele nuklearnego mocarstwa, którego siła bierze się z najpotężniejszej gospodarki. Szanujący tylko siłę militarną i potęgę pieniądza, poniżający imigrantów, deportujący ich bezlitośnie. Człowiek, który zapowiada aneksję obcych terytoriów, nie wykluczając przy tym użycia siły. Wszczynający wojny celne z wszystkimi dookoła, rzekomo w imię hasła czynienia Ameryki znów wielką. I ten drugi, którego pierwsze słowa skierowane do świata po wyborze na papieża brzmiały: „Niech pokój będzie z wami wszystkimi!”. Który rolę Kościoła we współczesnym świecie postrzega jako służbę ubogim, wykluczonym oraz prześladowanym i każe opiekować się imigrantami, których Trump chce z Ameryki wyrzucić. Ameryka była wielka, gdy dawała światu przykład demokracji, gdy była domem dla setek tysięcy imigrantów z Europy, Azji i Ameryki Łacińskiej. Do wielkiej Ameryki zdecydowanie bliżej papieżowi Prevostowi niż prezydentowi Trumpowi.
Zobaczymy niebawem, czy i jak nowy papież wpłynie na Kościół w Polsce. Czy schizma polskiego Kościoła będzie się pogłębiać, czy może nasi biskupi zrozumieją, że „katolicki” znaczy jednak „powszechny”, a nie „polski”, „polski papież” zaś to jednak wyjątek, a nie norma. Może więc łatwiej będzie polskiemu Kościołowi wrócić do korzeni chrześcijaństwa, dostrzec wykluczonych z różnych powodów, także imigrantów, tych błąkających się po granicznym lesie, pushbackowanych, cierpiących nieraz z głodu i pragnienia, i upomnieć się o ich ludzkie prawa? Może napomni z ambon swoich wiernych, tłumacząc im, jak groźny i jak niechrześcijański jest nacjonalizm. Może zamiast straszyć „genderem”, islamem
Leon XIV – papież dwóch światów
Wybór Roberta Francisa Prevosta to sygnał, że Kościół szuka pojednania
Korespondencja z Rzymu
Robert Francis Prevost został 267. papieżem, przyjmując imię Leona XIV. Jedno z najkrótszych w historii i najbardziej medialnych konklawe wybrało augustianina urodzonego w Stanach Zjednoczonych, a jednocześnie będącego misjonarzem w Peru – człowieka obu Ameryk. To papież dwóch światów. Teolog, kanonista, matematyk i poliglota.
„Niech pokój będzie z wami wszystkimi!” – pierwsze słowa Leona XIV przejdą do historii, niosąc nadzieję w czasach, w których toczy się, jak mówił Franciszek, „trzecia wojna światowa w kawałkach”.
Ciężar decyzji
Sprawdziło się powiedzenie: „Kto wchodzi na konklawe papieżem, wychodzi kardynałem”. Żaden kandydat typowany w „papieskim totolotku” nie został następcą Franciszka. Wprawdzie dziennik „La Repubblica” po tym, jak po raz drugi czarny dym uniósł się z komina zamontowanego na dachu kaplicy Sykstyńskiej, napisał: „Parolin idzie w dół, a Prevost w górę”. Jednak niemal niemożliwe było przewidzenie, że to właśnie na Amerykanina padnie wybór dwóch trzecich Kolegium Kardynalskiego. Kuluary tego konklawe poznamy zapewne dopiero za jakiś czas.
– To była decyzja o ogromnym ciężarze – zarówno kościelnym, jak i geopolitycznym. Ponad stu kardynałów z całego świata zdołało osiągnąć porozumienie w ciągu zaledwie 24 godzin. To nie tylko znak zdumiewającej sprawności wyborczej, ale przede wszystkim sygnał: Kościół, który przez ostatnią dekadę żył w stanie wewnętrznej wojny domowej, szuka pojednania. Wybrano osobę o głębokiej religijności, a zarazem augustianina, a więc człowieka wielkiej kultury – skomentował watykanista Marco Politi.
Drugiego dnia konklawe, po zaskakująco krótkim głosowaniu – w czwartej turze – 133 kardynałów zgromadzonych w kaplicy Sykstyńskiej wybrało 267. następcę św. Piotra. O godzinie 18.07 z komina uniósł się biały dym. Kilka minut później w bazylice św. Piotra rozbrzmiały dzwony, a dziesiątki tysięcy wiernych na placu wybuchło owacją. Dokładnie o 19.13 świat usłyszał: „Habemus Papam!”. Nowym papieżem został amerykański kardynał Robert Francis Prevost – dotychczasowy prefekt Dykasterii ds. Biskupów.
Najbardziej medialnemu konklawe w historii towarzyszyły wiralowe memy z parą mew doglądających pisklaka na dachu kaplicy Sykstyńskiej, tuż obok komina pokazywanego przez stacje telewizyjne z całego świata.
Nowy Ojciec Święty, którego z loży błogosławieństw przedstawił kardynał protodiakon Dominique Mamberti, udzielił błogosławieństwa miastu i światu (Urbi et Orbi) oraz odpustu zupełnego wszystkim wiernym – nie tylko tym, którzy przebywali na placu św. Piotra, ale również tym, którzy śledzili transmisję w telewizji i mediach społecznościowych. To znak naszych czasów.
Następca Franciszka – w przeciwieństwie do swojego poprzednika – przywdział papieskie szaty liturgiczne, a więc mucet (mozzettę), czyli karmazynową pelerynę, oraz pektorał, ozdobny krzyż noszony na piersi. To z kolei sygnał, że za jego pontyfikatu Kościół może powrócić do niektórych aspektów swojej tradycji.
Nowy most
Matematyk i filozof z wykształcenia, teolog, ekspert prawa kanonicznego, mówiący w sześciu językach, czytający po łacinie i niemiecku Prevost uosabia zdolności duszpasterskie połączone z umiejętnością analitycznego myślenia. Nowy papież, urodzony w Chicago w 1955 r., w rodzinie o francusko-włosko-hiszpańskich korzeniach, ma biografię, w której augustiańska duchowość splata się z doświadczeniem misyjnym i zdolnościami zarządczymi zdobytymi w Kurii Rzymskiej. Jest pierwszym papieżem pochodzącym ze Stanów Zjednoczonych, ale ma również obywatelstwo peruwiańskie – jest zatem, jak się podkreśla, papieżem reprezentującym jednocześnie dwie Ameryki: Północną i Południową, łączącym Zachód i Globalne Południe. Nowy most między Ameryką a resztą świata. Jego postać spaja doświadczenie amerykańskie z głęboką znajomością Kościoła Ameryki Łacińskiej, kontynuując pod tym względem dziedzictwo Jorge Maria Bergoglia.
Leon XIV – bo takie przyjął imię Robert Prevost – to człowiek wychowany we wspomnianym Chicago, mieście wielokulturowym, głęboko zakorzenionym w amerykańskich realiach. Doskonale wyczuwa więc puls współczesnego społeczeństwa. Przez ponad dekadę był przełożonym generalnym Zakonu Świętego Augustyna oraz misjonarzem w Peru, gdzie pełnił funkcje duszpasterskie, akademickie i administracyjne. W latach 2015-2023 był biskupem
Katolicy we władzach PRL
Losy polskiego katolicyzmu w czasach Polski Ludowej pokazują fałszywość tezy o „komunistycznym” bądź „totalitarnym” charakterze tamtego państwa
W IPN-owskim żargonie powojenna Polska określana jest wyłącznie przymiotnikiem „komunistyczna”, czemu towarzyszy dopowiedzenie, że był to „system totalitarny”. Prawdziwe dzieje Polski Ludowej są jednak znacznie bardziej skomplikowane – a przy tym ciekawsze – niż propagandowe schematy wciskane do głów Polaków, zwłaszcza tych młodszych, którzy tamtych czasów nie pamiętają lub nie znają. Niestety, w zakłamywaniu naszej historii przodują ludzie Kościoła katolickiego – zarówno duchowni, jak i świeccy, którzy zwykle afiszują się ze swoją religijnością (jak obecny prezes IPN i kandydat PiS na prezydenta). Tymczasem właśnie losy polskiego katolicyzmu w czasach PRL są najlepszym dowodem na fałszywość tezy o „komunistycznym” bądź „totalitarnym” charakterze tamtego państwa.
Warto zawsze pamiętać, że Polska była jedynym krajem podporządkowanym Moskwie, w którym dominowało wyznanie rzymskokatolickie. Stanowiło to jeden z ważniejszych powodów, dla których budowanie ustroju wzorowanego wprost na radzieckim okazało się niemożliwe. „Polska droga do socjalizmu” musiała uwzględniać siłę i znaczenie Kościoła, tym bardziej że władza PPR, a potem PZPR przez cały okres swojego istnienia wszelkimi sposobami zabiegała o uzyskanie legitymacji społecznej. Jednym z tych sposobów było dążenie do porozumienia z hierarchią kościelną, która – co warto szczególnie dziś podkreślać – nigdy takiego porozumienia nie odrzucała. Doskonale rozumiała bowiem, że Kościół powinien funkcjonować w każdych warunkach, również pod rządami partii, która oficjalnie deklarowała światopogląd materialistyczny. Tym bardziej że bardzo dobrze pamiętano okupację hitlerowską, gdy Niemcy wymordowali lub przynajmniej uwięzili znaczną część polskiego duchowieństwa. W żadnym razie nie da się z tym porównać nawet jedynego okresu w historii Polski Ludowej, gdy władza podjęła rzeczywiste prześladowania kleru, czyli lat 1953-1956. Co ciekawe, było to już po śmierci Stalina, który do końca nie pozwalał ekipie Bieruta na tego typu ekscesy, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że w kraju potencjalnie przyfrontowym mogłoby to wywołać niepożądane nastroje w społeczeństwie.
Październikowy przełom 1956 r. ostatecznie zamknął okres walki państwa z Kościołem i rozpoczął epokę pokojowego współistnienia, które w czasach rządów Gierka, a szczególnie Jaruzelskiego, przekształciło się w bliską współpracę coraz mniej ideologicznej władzy z coraz bardziej pragmatyczną hierarchią kościelną. Ukoronowaniem tej współpracy okazały się porozumienia Okrągłego Stołu z 1989 r. – wspólne dzieło ekipy rządzącej i episkopatu wspieranego przez Watykan.
Charakterystycznym elementem polityki władz Polski Ludowej wobec Kościoła był udział działaczy katolickich w organach państwa. Jest to element zwykle marginalizowany, a dziś, gdy dominuje IPN-owska optyka historyczna, sprowadzany głównie do wymiaru „agenturalnego”. To także skutek klerykalnego podejścia do historii Kościoła, które nakazuje uważać za istotne działania kardynałów Wyszyńskiego czy Wojtyły, ale już aktywność świeckich katolików – w takim samym stopniu akceptujących realia polityczne PRL – postrzega się w najlepszym razie jako coś mało istotnego, w najgorszym zaś jako „kolaborację z wrogami Kościoła”.
Fenomen w bloku
A przecież udział środowisk katolickich w życiu politycznym Polski Ludowej, nawet jeśli miał często charakter fasadowy, stanowił swoisty fenomen na tle całego bloku radzieckiego. Przywódcy partii rządzącej doskonale wiedzieli, że w prorządowych katolikach mają sojuszników nie do końca szczerych, nieakceptujących w stu procentach ich polityki, a już na pewno nie ideologii. W przedwojennej Polsce nie było bowiem tradycji katolicyzmu lewicowego. Wręcz przeciwnie: kler stanowił polityczne zaplecze sił najbardziej „reakcyjnych” i antykomunistycznych, zwłaszcza endecji, w wymiarze społecznym, zaś najbliżej było mu do ziemiaństwa i prawicowej części inteligencji. Nawet sanacja nie cieszyła się zaufaniem ludzi Kościoła, a co dopiero wszelkie siły na lewo od niej.
A jednak zasadnicza zmiana sytuacji geopolitycznej Polski po II wojnie światowej doprowadziła do pojawienia się kilku ośrodków katolickich, które zaakceptowały nową rzeczywistość, definitywnie zamykając swoje przedwojenne sympatie i antypatie polityczne. Dwa najważniejsze pojawiły się już w 1945 r.: w marcu zaczęto wydawać w Krakowie „Tygodnik Powszechny”, a w listopadzie w Warszawie tygodnik „Dziś i Jutro”. O ile ta pierwsza inicjatywa miała wsparcie Kurii Metropolitalnej i osobiście abp. Adama Sapiehy, o tyle druga stanowiła inicjatywę całkowicie świecką, a jej relacje z hierarchią kościelną okazały się niełatwe.
Przywódcą środowiska „Dziś i Jutro”, w 1952 r. przekształconego w Stowarzyszenie PAX, był Bolesław Piasecki, którego trafnie scharakteryzował po latach Stefan Kisielewski: „Postać niezwykła. Przed wojną wódz Falangi, niby taki szalenie agresywny, faszystowski, czort wie jaki. W czasie wojny stworzył Konfederację Narodu, która się biła, ale biła się także chyba z Rosjanami, bo oni poszli na Wschód. W rezultacie został aresztowany. Siedział w Lublinie na Zamku. Tam w jakiś sposób przekonał podobno gen. Sierowa, przekonał go do siebie. No i go nie rozstrzelali, jakby można było sądzić, tylko oddali polskim władzom. UB przywiózł go do Warszawy. Siedział na Rakowieckiej, ale go wozili na rozmowy do Gomułki, bo zastanowiło wszystkich, że Rosjanie go jednak nie wykończyli. Przekonał Gomułkę, że potrzebna jest nowa grupa katolicka, prorządowa. Zdumiewająca ewolucja, bo jeszcze dwa lata przedtem oni wydawali mapę z granicą od Morza Bałtyckiego do Czarnego. Polska narodowa, antykomunistyczna bardzo, a tu nagle stał się katolickim komunistą”.
Pierwsi w Sejmie
Środowisko kierowane przez Bolesława Piaseckiego było pierwszym, które uzyskało miejsce w budowanym dopiero systemie politycznym Polski Ludowej. Już bowiem w Sejmie ustawodawczym, wyłonionym w styczniu 1947 r., znalazło się trzech jego przedstawicieli tworzących Katolicko-Społeczny Klub Poselski: Witold Bieńkowski, Aleksander Bocheński i Jan Frankowski. Bieńkowski był przedwojennym pisarzem i publicystą, w czasie okupacji wraz z Zofią Kossak-Szczucką organizował pomoc dla Żydów w ramach Żegoty. Ale miał być też inicjatorem skrytobójczego mordu na Jerzym Makowieckim i Ludwiku Widerszalu (szefach Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK oskarżonych o sympatie prokomunistyczne) dokonanego w czerwcu 1944 r. Zresztą Bieńkowski dość szybko zerwał ze środowiskiem Piaseckiego – w przeciwieństwie do Aleksandra Bocheńskiego
Konklawe: kto po Franciszku?
Rządził w trudnych czasach. Odszedł w jeszcze trudniejszych. Kto zostanie jego następcą?
Rzym pełen kardynałów
Jak donosi „Corriere della Sera”, w Rzymie już czuć atmosferę nadchodzącego konklawe. „Duch Święty inspiruje, ale nie głosuje”, żartują duchowni, podkreślając, że proces wyboru nowego papieża ma także ludzki wymiar. Gazeta opisuje codzienne życie kardynałów elektorów: od kongregacji generalnych w Auli Pawła VI, przez udział w mszach, po spotkania z wiernymi. Poza obowiązkami są też chwile relaksu – niektórzy duchowni, jak hiszpański kardynał Santos Abril y Castelló, znajdują czas na mecze tenisa, inni spotykają się prywatnie na rozmowach. Najchętniej poza Watykanem, w restauracjach.
Nie brakuje na ten temat anegdot: jeden z kardynałów zagranicznych zaprosił kolegów na wieczorne spotkanie w pokoju w Domu Świętej Marty, nieświadomy, że wypite minibutelki alkoholu zostaną doliczone do jego rachunku. Inni zaś, ostrzegani przez doświadczonych kolegów, starają się nie wyróżniać w restauracjach, by uniknąć wysokich rachunków.
Purpuraci typowani na faworytów unikają rozgłosu. Najbardziej aktywny w Kolegium Kardynalskim jest jednak filipiński kardynał Luis Antonio Tagle. Według „Corriere della Sera” papieska kampania wyborcza ruszyła na dobre – rozmowy i nieformalne spotkania pomogą ukształtować opinię o tym, kto powinien zostać nowym następcą św. Piotra.
O komentarz poprosiliśmy byłych watykanistów włoskiego dziennika „La Repubblica”, Marca Politiego oraz Marca Ansalda.
Marco Politi
Wybór nowego papieża będzie wyjątkowo skomplikowany. Kościół potrzebuje kogoś, kto zdoła przezwyciężyć wewnętrzny konflikt, przywrócić jedność wspólnocie oraz nadać instytucjom nową architekturę – zarówno w zakresie prawa kanonicznego, jak i doktryny. Tego dziś brakuje: Franciszek wprowadził wiele reform, ale unikał zmian w zapisanym prawie, będąc świadomym, że nie ma wystarczającego poparcia.
Nowy papież musi być także postacią charyzmatyczną. Żyjemy w czasach, w których przywódca bez charyzmy nie jest w stanie skutecznie pełnić swojej funkcji. Benedykt XVI był wybitnym teologiem, ale brakowało mu siły oddziaływania Franciszka.
Sam Franciszek zasugerował, że chciałby, aby jego następcą został „Jan XXIV”. Wracając z Mongolii, powiedział: „Nie wiem, czy to ja pojadę do Wietnamu, czy zrobi to Jan XXIV”. Jest jednak mało prawdopodobne, by wybrano jego kontynuatora. Najbardziej realny scenariusz to wybór postaci centrowej – kogoś o odpowiednim autorytecie i charyzmie, kto będzie w stanie pogodzić podzielony Kościół.
Marco Ansaldo
To konklawe nie będzie oczywiste. Wizytę Donalda Trumpa w Rzymie interpretuję nie tyle jako wyraz szacunku wobec papieża Franciszka, ile jako przejaw agresywnej prezydentury, dążącej do rozszerzenia swoich wpływów nawet na obrady konklawe. Stany Zjednoczone potrzebują dziś spoiwa nie tylko politycznego, nacjonalistycznego czy suwerennościowego, ale też religijnego. Wszyscy wiemy, jak ogromną siłę oddziaływania ma religia. Trump będzie próbował przejąć to duchowe i moralne dziedzictwo.
Widać to było wyraźnie po działaniach jego wiceprezydenta J.D. Vance’a, który usilnie zabiegał o spotkanie z papieżem dzień przed jego śmiercią. Chciał się uprawomocnić – on, który sam określił się mianem nowicjusza katolickiego, przyjąwszy katolicyzm zaledwie sześć lat temu – jako reprezentant najpotężniejszego człowieka świata w obecności Ojca Świętego. Spotkanie trwało pięć minut, a w prezencie Vance otrzymał trzy jajka Kinder. Nie wiem, czy był to żart papieża, czy może inicjatywa kard. Pietra Parolina.
Od teraz aż do momentu konklawe musimy zachować szczególną czujność, również w mediach społecznościowych. Doskonale wiemy, jak wielką siłę rażenia ma tam amerykańska prezydentura. Trzeba być przygotowanym na próby wywierania wpływu na kardynałów poprzez artykuły i fake newsy. My, ludzie mediów, także będziemy musieli się wykazać dużą ostrożnością.
Korespondencja z Rzymu
Już wkrótce zamkną się wrota kaplicy Sykstyńskiej, a prefekt ceremonii wypowie słowa: Extra omnes! (Wszyscy precz!). Kolegium Kardynalskie, liczące ponad 130 purpuratów (ostateczna liczba nie jest jeszcze przesądzona), wybierze spośród siebie nowego papieża.
W konklawe mogą uczestniczyć wyłącznie kardynałowie elektorzy, czyli ci, którzy w dniu wakatu na Stolicy Apostolskiej nie ukończyli 80 lat. Do niedawna ich liczba była ograniczona do 120. Ale Franciszek zmienił tę zasadę, przyznając znacznie więcej godności kardynalskich i faworyzując małe, peryferyjne wspólnoty kosztem tradycyjnych ośrodków. Dzięki tym decyzjom nadchodzące konklawe będzie najbardziej międzynarodowe w historii – kardynałowie pochodzą z 65 krajów – oraz najmniej eurocentryczne i zachodnie. Podczas dziesięciu konsystorzy Franciszek mianował aż 80% kardynałów, którzy wezmą udział w wyborze jego następcy. Nie oznacza to jednak, że nowy papież będzie wiernym kontynuatorem linii Jorge Maria Bergoglia. Tym bardziej że tych 110 powołanych przez argentyńskiego papieża elektorów, spośród 138 potencjalnych, nie tworzy jednolitego bloku.
Skład kolegium kształtuje się następująco: 54 kardynałów pochodzi z Europy, 24 z Azji, 22 z Ameryki Łacińskiej, 18 z Afryki, 16 z Ameryki Północnej i 4 z Oceanii.
Kardynałowie ze Starego Kontynentu – w tym aż 19 Włochów – nadal stanowią największą grupę, choć nie dominują już tak wyraźnie jak podczas poprzednich konklawe. Dziś purpuraci pochodzący z globalnego Południa mają niemal tyle samo głosów, co ich koledzy z Zachodu, a ich decyzje mogą przesądzić o wyborze następcy Franciszka.
Pod kluczem
Wybór nowego papieża to jedno z najbardziej fascynujących i tajemniczych wydarzeń w życiu Kościoła katolickiego. Konklawe kojarzy się nam z surowym rytuałem za zamkniętymi drzwiami kaplicy Sykstyńskiej i unoszącym się z komina dymem, zwiastującym decyzję kardynałów. Jednak początki były zupełnie inne, gdyż książęta Kościoła nie zawsze mogli się dogadać w kwestii następcy na Tronie Piotrowym.
Nazwa konklawe pochodzi od łacińskiego cum clave, czyli pod kluczem, i bierze się od słynnej papieskiej elekcji w Viterbo w latach 1268-1271 – najdłuższej w dziejach Kościoła, bo trwającej aż 1006 dni. 19 kardynałów niemogących dojść do porozumienia zamknięto w Pałacu Papieskim, następnie drastycznie ograniczono im racje żywnościowe, aż w końcu zerwano dach budynku, aby purpuratów zmusić „głodem i chłodem” do podjęcia decyzji. Ostatecznie wybrano Teobalda Viscontiego, który przyjął imię Grzegorz X.
Dziś przeprowadzenie wyboru głowy Kościoła wydaje się prostsze. Konklawe zostaje zwołane pomiędzy 15. a 20. dniem od śmierci papieża. Kardynałowie zjeżdżają się na pogrzeb (współcześnie głównie przylatują samolotami) nawet z najdalszych zakątków świata, a uroczystości pogrzebowe, poprzedzone kongregacjami, są dla nich okazją, by się poznać. Rezydują zazwyczaj w Domu Świętej Marty – miejscu, gdzie przez cały pontyfikat mieszkał Franciszek, rezygnując z komnat w Pałacu Papieskim i tradycyjnych przywilejów dworu.
W dniu rozpoczęcia konklawe kardynałowie w procesji udają się do kaplicy Sykstyńskiej, śpiewając hymn „Przybądź, Duchu Święty” i prosząc o jego natchnienie. Po wejściu składają uroczystą przysięgę milczenia i wierności. Następnie mistrz papieskich ceremonii liturgicznych (obecnie ks. Diego Giovanni Ravelli) nakazuje opuszczenie kaplicy wszystkim osobom postronnym. Wówczas drzwi zostają zamknięte, a konklawe przechodzi w fazę całkowitej izolacji.
Współcześnie elekcja papieska trwa znacznie krócej niż ta w Viterbo – co najwyżej dwa-trzy dni. Każdego dnia odbywają się maksymalnie cztery głosowania (dwa rano, dwa po południu), aż do uzyskania większości dwóch trzecich głosów. Głosowanie musi być tajne
Proboszcz globalnej wioski
Franciszek nie zmienił doktryny, ale zrewolucjonizował język, tematy i styl papieski. Był „jednym z nas”
Korespondencja z Rzymu
„Miłość oraz wrogość, niekiedy przeradzająca się wręcz w nienawiść. Uczucie, którego wobec papieża przed czasami Franciszka nigdy nie doświadczono, nie widziano ani nie odczuwano w Watykanie. Bo może postępowcy nie kochali Wojtyły, ale z pewnością wielu konserwatystów nienawidziło Bergoglia”, napisał Aldo Cazzullo, wicedyrektor dziennika „Corriere della Sera”. Te słowa najlepiej oddają stosunek do kontrowersyjnego papieża.
Kiedy 13 marca 2013 r. Jorge Mario Bergoglio pojawił się w Loży Błogosławieństw bazyliki św. Piotra, zaczynając pontyfikat od zwykłego „dobry wieczór”, wszyscy wiedzieli, że mają do czynienia z osobą nietuzinkową. Papież, który przybrał imię Biedaczyny z Asyżu – w historii Kościoła pierwszy jezuita – pokazał się światu bez karmazynowego mucetu, symbolu klerykalnej władzy jego poprzedników, i ze zwykłym, żelaznym krzyżem na piersi. Swoją prostotą i bezpośredniością początkowo uwiódł wiernych. Ale w kurii rzymskiej patrzono na niego podejrzliwie i z pogardą.
Ten „biedaczyzm”, przejawiający się w noszeniu butów ortopedycznych zamiast czerwonych trzewików, w dźwiganiu własnej teczki, a przede wszystkim w wyborze skromnego mieszkania w kardynalskim hotelu św. Marty zamiast królewskiego apartamentu w Pałacu Papieskim, od razu był sabotażem władzy. Nie tyle władzy papieskiej, ile władzy Kościoła, a zatem władzy i przywilejów jego hierarchii – od kardynałów po zwyk-
łych proboszczów. Ale także władzy świeckiej – od królów i prezydentów po burmistrzów i urzędników. Władzy rzekomo pochodzącej od Boga. Dla ludzi kurii to było nie do przyjęcia – oznaczało umniejszenie roli papieża, a więc i ich własnej. „Biedaczyzm” sprawiał, że całe otoczenie Franciszka czuło się nieadekwatne, a nawet upokorzone.
„Albo byłeś z nim, albo przeciw niemu – mówili na placu św. Piotra wierni, oczekujący, by oddać zmarłemu papieżowi ostatni hołd. – Albo jego bezpośrednie podejście i polityka granicząca z populizmem ci się podobały, albo myślałeś, że niszczy Kościół”.
Franciszek wzbudzał skrajne emocje. W dniu jego śmierci ekskomunikowany w 2024 r. abp Carlo Maria Viganò, przedstawiciel ultraprawicowego skrzydła Kościoła, napisał na platformie X, że „każdego czeka Sąd Ostateczny, któremu i Bergoglio się nie wymknie”, dodając, iż jego dusza „zostanie rozliczona z przestępstw, których się dopuścił – przede wszystkim z uzurpacji tronu Piotrowego w celu zniszczenia Kościoła katolickiego i doprowadzenia wielu dusz do zguby”. Viganò już w przeszłości nazwał Franciszka „niekontrolowanym tyranem”, a Kościół synodalny określał mianem „przerzutu” tego „raka”, którym był według niego Sobór Watykański II.
Także Marjorie Taylor Greene, amerykańska kongresmenka popierająca Trumpa, świętowała na X śmierć Franciszka: „Dziś nastąpiły duże zmiany w światowym przywództwie. Zło zostało pokonane ręką Boga”.
Bergoglio miał wielu wrogów, zwłaszcza wśród katolickiej prawicy w Stanach Zjednoczonych i w najbardziej reakcyjnych frakcjach Kościoła. Te próbowały Franciszka przeciwstawiać emerytowanemu Benedyktowi XVI, z którym Argentyńczyk „dzielił” papiestwo przez 10 lat. Franciszek jednak rozwiewał obawy przed schizmą: „Było ich już wiele w historii Kościoła i nie powtarzają się”.
Papież pacyfista
Bezkompromisowy pacyfizm argentyńskiego papieża, próbującego zakwestionować tomistyczną teorię „wojny sprawiedliwej”, przysporzył mu zarówno zwolenników, jak i wrogów, polaryzując wiernych Kościoła katolickiego oraz światową opinię publiczną. „Wojna nie jest sposobem rozwiązywania konfliktów, ponieważ sieje śmierć wśród cywilów i niszczy miasta oraz infrastrukturę. Dziś wojna sama w sobie jest zbrodnią przeciwko ludzkości”, powtarzał Bergoglio niestrudzenie. Już w 2014 r. mówił o „trzeciej wojnie światowej toczonej po kawałku”. Podczas podróży apostolskiej na Węgry w maju 2023 r. skrytykował „wojowniczy infantylizm Zachodu”, opowiadając się po stronie tych, którzy chcieli przerwać dostawy broni do Kijowa i negocjować z Moskwą. Powiedział też, że „NATO szczekało pod drzwiami Rosji”. Te komentarze spowodowały oskarżenia o działanie na korzyść rosyjskiego dyktatora, a przede wszystkim o niezrozumienie geopolitycznej sytuacji Europy i jej historii. Po tych słowach – mimo że Franciszek wielokrotnie potępił rosyjskie zbrodnie wojenne i apelował o pokój w Ukrainie – wielu wiernych z Europy Wschodniej odwróciło się od niego.
Franciszek równie bezkompromisowo podszedł do konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Potępił przeprowadzony przez Hamas atak terrorystyczny z 7 października 2023 r., w którym zginęło ponad 1,2 tys. osób, a 251 zostało uprowadzonych. Ale i oskarżył Izrael o ludobójstwo w Strefie Gazy, gdzie w wyniku wojny odwetowej zginęło ponad 40 tys. ludzi. Stanowisko to sprowokowało zarzuty antysemityzmu i zaogniło relacje pomiędzy Izraelem
Vox clamantis in deserto*
Smutno się zrobiło w wielu domach w wielkanocny poniedziałek. Wiadomość o śmierci papieża Franciszka najbardziej poruszyła zwykłych ludzi. Nawet w najdalszych zakątkach świata. W wielu egzotycznych miejscach, o których mało kto słyszał, ten papież był kimś bliskim. Domownikiem. Mówił o tym, co ludzie czują. I co ich boli. A wiedział o tym dużo, bo żył wśród ludzi takich jak oni. Wszystko, co robił przez całe długie życie, było spójne. Nikogo nie naśladował. Był autentyczny.
Papież Franciszek był kimś wyjątkowym. W świecie, nawet wśród największych postaci współczesności, nie widzę nikogo mu podobnego. Trudno wskazać kogoś, kto pełniąc tak ważne funkcje, nie tylko pozostawał w łączności z otoczeniem, z którego się wywodził, ale też do ostatnich dni żył, tak jak papież, bardzo skromnie, wręcz ascetycznie. Bo to było życie w całkowitym kontraście do tego, co oglądaliśmy w czasie poprzednich pontyfikatów. Jakże to musiało boleć tysiące dygnitarzy Kościoła, mieszkających w kilkusetmetrowych apartamentach czy wręcz pałacach. Papież Franciszek pokazał światu, że można żyć inaczej. Tak blisko ludzi, jak tylko się da. Bez względu na wiek, rasę, pozycję społeczną. Najważniejszy dla niego był zawsze człowiek, który potrzebuje uważności, wsparcia dobrym słowem i przytulenia. Przygotowując to wydanie, obejrzeliśmy tysiące zdjęć. Na bardzo wielu jest papież, do którego przytulają się ludzie. Z całego świata. Widać, jak bardzo jest otwarty na te relacje. Patrzymy na papieża i widzimy, że zamiast kapiących od złota strojów wystarczy prosta sutanna. Nie było w tym teatru, pozy pod publikę. Była w tym zachowaniu żelazna konsekwencja. Taka była prawdziwa natura Franciszka. Czuli tę autentyczność wszyscy, którzy mieli z nim kontakt. A także miliony takich jak ja, którzy obserwowali go poprzez media.
Dla Kościoła katolickiego był darem i szansą na poprawę, dość czarnego przecież, wizerunku.
Kto był w kontrze do papieża? Największy opór stawiali urzędnicy watykańscy, duchowni zarządzający wieloma dobrami i finansami. Lobby blokujące rozliczenie pedofilii. Tu wysiłki papieża często odbijały się od muru biurokracji i splątanych interesów. Ci, którzy spodziewali się po Franciszku rewolucji, mocno go teraz krytykują. Widać, że niewiele wiedzą o instytucji, którą przyszło mu kierować.
W Polsce dość powszechnie krytykuje się go za słowa o Ukrainie. Choć nieustannie potępiał wszystkie wojny, u nas widzi się tylko tę jedną. Z ponad 50 toczących się obecnie na świecie, często o wiele krwawszych od tej na Ukrainie. Papież powiedział, co o tej wojnie myśli. I miał rację.
* Głos wołającego na pustyni
Dziedzictwo Franciszka i walka o sukcesję
Cztery kluczowe reformy to: oczyszczenie Banku Watykańskiego, zmiana podejścia Kościoła do kwestii seksualnych, walka z pedofilią i wzmocnienie roli kobiet w Kościele
Marco Politi – watykanista
Korespondencja z Rzymu
Właśnie ukazała się pana nowa książka: „Niedokończone. Dziedzictwo Franciszka i walka o jego sukcesję”. Dlaczego pisząc o pontyfikacie Franciszka, użył pan określenia „niedokończone”?
– W przeszłości napisałem o Franciszku już trzy książki, które jako pierwsze poruszyły kwestię wewnętrznej wojny domowej w Kościele katolickim. Pierwsza nosiła tytuł „Franciszek wśród wilków”, natomiast ostatnia część trylogii to „Franciszek, zaraza i odrodzenie”. Najnowsza książka powstała na bazie obserwacji, że końcowy etap pontyfikatu Bergoglia ujawnia również ograniczenia jego działań: dawał impuls do zmian, ale nie udało mu się przeprowadzić całościowej reformy Kościoła. Dziś Kościół jest głęboko podzielony i rozdrobniony, a brak jednolitego kierunku działania stanowi poważne wyzwanie przy wyborze przyszłego papieża.
Jakie zmiany udało się wprowadzić Franciszkowi?
– Możemy wyróżnić cztery kluczowe reformy jego pontyfikatu: oczyszczenie Banku Watykańskiego, zmiana podejścia Kościoła do kwestii seksualnych, walka z pedofilią oraz wzmocnienie roli kobiet w Kościele.
Jednym z priorytetów Franciszka była gruntowna reforma Instytutu Dzieł Religijnych (IOR), znanego jako Bank Watykański. Konklawe, które wybrało Bergoglia – i które nie chciało po raz kolejny postawić na papieża Włocha po Niemcu i Polaku – miało na celu położenie kresu skandalom finansowym. Franciszek doprowadził do dogłębnej reorganizacji banku, eliminując możliwość wykorzystywania go do prania brudnych pieniędzy czy zarządzania funduszami pochodzącymi z korupcji, co wcześniej miało miejsce.
Jak się zmieniło podejście do kwestii seksualnych?
– Należy podkreślić, że za pontyfikatu Franciszka takie tematy jak antykoncepcja czy zapłodnienie in vitro przestały być przedmiotem intensywnych debat jak za jego poprzedników. Najistotniejszą zmianą było uznanie pełnych praw osób homoseksualnych w Kościele katolickim. Papież Benedykt XVI podkreślał, że osoby homoseksualne zasługują na szacunek, ale jednocześnie określał praktykowany homoseksualizm jako „poważne zaburzenie moralne”. Franciszek odszedł od tej narracji, ogłaszając, że wszyscy są dziećmi bożymi – także osoby homoseksualne. Przyjął w Watykanie transpłciowego Hiszpana z partnerem i zezwolił na błogosławienie par homoseksualnych, co symbolicznie zakończyło ich marginalizację w Kościele.
Jeżeli chodzi o walkę z pedofilią, od początku pontyfikatu ten papież surowo podchodził do nadużyć. Wszczął proces przeciwko Józefowi Wesołowskiemu, byłemu nuncjuszowi apostolskiemu w Santo Domingo, a także wydalił z Kolegium Kardynalskiego dwóch duchownych zamieszanych w skandale – kard. Theodore’a McCarricka, oskarżonego o wykorzystywanie nieletnich, oraz kard. Keitha O’Briena, który dopuszczał się niestosownych relacji z dorosłymi seminarzystami. Papież nałożył również obowiązek zgłaszania przypadków nadużyć oraz wprowadził jasne procedury prawne pozwalające na szybkie działania wobec biskupów i patriarchów. Dokumentacja archiwów diecezjalnych może być teraz wykorzystywana w procesach cywilnych.
Jaka była reakcja na te regulacje?
– Reforma ta spotkała się z silnym oporem – aż 90% episkopatów na świecie biernie ją blokuje. W nielicznych krajach przeprowadzono niezależne badania dotyczące przeszłych skandali. We Włoszech nie rozpoczęto jeszcze systematycznego dochodzenia; Konferencja Episkopatu Włoch ograniczyła się do publikacji dokumentów dotyczących spraw już rozpatrzonych przez Święte Oficjum, nie powołując komisji do badania przypadków od czasów powojennych do dziś.
Rola kobiet w Kościele chyba się nie zmieniła?
– Przede wszystkim Franciszek jest pierwszym papieżem od 1700 lat, który przyznał kobietom i osobom świeckim prawo głosu podczas synodu biskupów. Znaczenie tego kroku można porównać do walki o prawa obywatelskie w Stanach Zjednoczonych, gdy czarni obywatele uzyskali pełnię praw.
Kiedy papież otworzył debatę o możliwości wyświęcania kobiet na diakonów i powołał pierwszą komisję w tej sprawie, jej członkowie byli podzieleni. Druga komisja również nie przyniosła przełomowych rezultatów. Obecnie oczekuje się na wyniki trzeciej, pracującej pod egidą Kongregacji Nauki Wiary, której raport ma zostać opublikowany w czerwcu 2025 r. Konserwatywne skrzydło Kościoła skutecznie hamuje postępy w tej kwestii.
Franciszek działa jednak pragmatycznie – zamiast forsować zmiany doktrynalne, wprowadza konkretne reformy w Kurii Rzymskiej. Po raz pierwszy w historii kobiety pełnią tam funkcje kierownicze. Przełożona zakonu została mianowana prefektem Dykasterii ds. Instytutów Życia Konsekrowanego, a od 1 marca inna zakonnica objęła stanowisko gubernatora Państwa Watykańskiego. Wiele kobiet zajmuje wysokie stanowiska w kurii, co stanowi wyraźny sygnał polityczny i krok ku zmianie.
30 lat temu kobiety w Kurii Rzymskiej odgrywały jedynie role służebne, bez możliwości kierowania urzędami. Dziś natomiast francuska zakonnica pełni funkcję podsekretarza Rady Synodu Biskupów, co ilustruje skalę przeprowadzonych reform.
Czego nie udało się dokonać Franciszkowi? Gdzie popełnił błędy?
– Działania Franciszka zaskoczyły nawet część jego elektorów. Z jednej strony powierzono mu zadanie oczyszczenia Watykanu, z drugiej – doceniano jego głęboko religijną osobowość. Gdy powiedział: „Wypuśćmy Chrystusa, mam wrażenie, że jest zamknięty, musi wyjść na zewnątrz”, wielu dostrzegło w nim pasję duszpasterską. Jednak niewielu spodziewało się, że podejmie tak odważne reformy dotyczące m.in. osób homoseksualnych, roli kobiet i innych drażliwych kwestii.
Podziały w Kościele zaczęły się nasilać już w 2014 r., gdy synod podjął debatę nad możliwością udzielania komunii rozwodnikom żyjącym w nowych związkach. Za pontyfikatu Benedykta XVI niektórzy biskupi opowiadali się za takim rozwiązaniem, jednak synod nie przyjął jednoznacznych ustaleń. Franciszek w swoim dokumencie posynodalnym zamieścił przypis, który pozostawiał otwartą furtkę. Z czasem stała się ona powszechną praktyką, co zmobilizowało konserwatywne skrzydło Kościoła, w tym kard. Raymonda Leo Burke’a i kard. Joachima Meisnera z Niemiec, byłego prefekta Kongregacji Nauki Wiary.
Od tamtego czasu przeciwnicy Franciszka zaczęli działać coraz aktywniej, korzystając z rosnącej potęgi mediów społecznościowych, które za Jana Pawła II nie istniały, a za Benedykta XVI dopiero raczkowały. Obecnie platformy internetowe jednoczą różne nurty myślowe i ludzi, którzy w przeciwnym razie pozostawaliby odizolowani w małych miejscowościach Ameryki czy Afryki.
Czy reforma Kurii Rzymskiej jest wystarczająca?
– Dziś nie chodzi już tylko o reformę Kurii Rzymskiej, lecz przede wszystkim o odnowę episkopatów na całym świecie, tak by cały Kościół podążał ścieżką reform. W tym aspekcie Franciszek nie odniósł pełnego sukcesu. Kościół jest podzielony: północnoamerykański