Tag "Ministerstwo Sprawiedliwości"

Powrót na stronę główną
Kraj

Zbigniew Ziobro: capo di tutti capi (z Jeruzala)

Prokuratura ma dowody, że były wszechwładny minister sprawiedliwości i prokurator generalny stał na czele „zorganizowanej grupy przestępczej”

Wydarzenia ostatnich dni wyjątkowo rozemocjonowały opinię publiczną i świat polityki. Najpierw Waldemar Żurek skierował do Sejmu wniosek o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej Zbigniewa Ziobry oraz na jego zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie. Potem zebrała się sejmowa Komisja Regulaminowa, podczas której posłowie PiS w sposób histeryczny, a nawet groteskowy, bronili byłego delfina PiS przed zarzutami korupcyjnymi.

Ten niestety nie pojawił się w Sejmie, bo czmychnął na Węgry. W Budapeszcie spotkał się z premierem Viktorem Orbánem i zorganizował konferencję prasową. Ziobro mówił, że cała sprawa jest szyta grubymi nićmi, a tak naprawdę chodzi o zemstę Donalda Tuska. Wedle tej spiskowej narracji premier polskiego rządu chce wziąć odwet na byłym ministrze tylko za to, że prokuratura pod nadzorem Ziobry tropiła nadużycia wpływowych polityków PO.

I kto tu jest miękiszonem

Głos zabrał nawet Jarosław Kaczyński. „Umieszczenie w więzieniu bardzo ciężko chorej osoby, która wymaga stałej i poważnej opieki lekarskiej, jest jednoznaczne z wyrokiem śmierci”, powiedział prezes PiS. Z tą chorobą to różnie bywa… Są takie okresy, gdy Ziobro jest wręcz umierający, i takie, gdy tryska zdrowiem. Były minister podróżuje, udziela licznych wywiadów w prawicowych mediach, pojawił się nawet w Sejmie na wielogodzinnym przesłuchaniu, choć – jak wcześniej twierdził – złożenie zeznań przed komisją śledczą mogło zagrażać jego życiu.

Epatowanie chorobą i branie na litość jest wyjątkowo naciągane w przypadku Ziobry. Jakoś Kaczyńskiemu i jego kamratom nie przeszkadzało, gdy za pierwszych rządów PiS Ziobro na podstawie zmyślonych zarzutów chciał wsadzić do aresztu będącą w trakcie leczenia onkologicznego Barbarę Blidę. W tym celu wysłał do domu byłej posłanki i minister budownictwa komando funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i ekipę TVP, aby pokazała suwerenowi wyprowadzaną w kajdankach sponiewieraną i upokorzoną kobietę. Prowokacja zakończyła się tragicznie. Blida zginęła postrzelona z rewolweru w niewyjaśnionych okolicznościach – prawdopodobnie przez funkcjonariuszkę ABW.

Kilkanaście miesięcy przed tragicznymi wydarzeniami w Siemianowicach Śląskich do aresztu wydobywczego trafiła w zaawansowanej ciąży Maria S., księgowa lobbysty Marka Dochnala. Kobieta, choć mieszkała w Krakowie, została przewieziona 500 km do aresztu w Grudziądzu. Aby ją upokorzyć i złamać, odmówiono jej zmiany obuwia, dostarczenia środków higienicznych, widzenia z rodziną i adwokatem. Na salę porodową szpitala przewieziono ją z powodu zagrożenia życia dziecka. Wyczerpaną i zdezorientowaną Marię S. przesłuchiwano nawet w trakcie akcji porodowej, która trwała kilkanaście godzin. Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że wobec aresztowanej dopuszczono się „nieludzkiego traktowania oraz tortur”.

W 2017 r. do aresztu, pod bardzo wątpliwymi zarzutami, trafiła mecenas Alina Dłużewska. Prawie 80-letnią schorowaną prawniczkę umieszczono w celi dla szczególnie niebezpiecznych przestępców, co wiązało się z dodatkowymi represjami. Działo się to za wiedzą i akceptacją Patryka Jakiego, który jako wiceminister sprawiedliwości nadzorował Służbę Więzienną. Sąd uznał potem, że działania SW wymierzone w Dłużewską były bezprawne i nosiły zmamiona tortur.

Maria S. opuściła areszt po trzech miesiącach, Alina Dłużewska po 22 miesiącach, więc Jarosław Kaczyński nie powinien histeryzować nad losem Zbigniewa Ziobry. Taki twardziel na pewno da sobie radę za więziennymi murami, a placówki penitencjarne są przygotowane na przyjęcie nawet pacjenta onkologicznego.

Gdy Sejm decydował o immunitecie byłego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, niniejszy numer „Przeglądu” był już w drukarni, nie wiemy zatem, czy Ziobro pojawił się w Polsce, czy poszedł za przykładem swojego zastępcy Marcina Romanowskiego. Jeśli wybrał pierwszy wariant, to najpewniej został już zatrzymany i to niezawisły sąd zdecyduje o jego dalszym losie. Jeśli zdecydował się na węgierski „azyl”, stanie się ściganym „miękiszonem” i co najwyżej tylko odsunie w czasie konfrontację z wymiarem sprawiedliwości.

Dzięki wnioskowi o uchylenie immunitetu wiadomo, że Ziobro ma się czego obawiać. Zdaniem prokuratury były minister sprawiedliwości dopuścił się 26 przestępstw. W tym najpoważniejszego: miał założyć i kierować „zorganizowaną grupą przestępczą”. Za wszystkie popełnione przestępstwa Ziobrze może grozić nawet 25 lat więzienia. Śledczy dysponują mocnym materiałem dowodowym. Są to m.in. nagrania rozmów, dokumenty i nośniki pamięci zarekwirowane podejrzanym, zeznania świadków i współuczestników przestępczego procederu oraz ustalenia Najwyższej Izby Kontroli.

Jak kraść, to zgodnie z procedurami

Nie wiadomo dokładnie, kiedy Zbigniew Ziobro wpadł na pomysł założenia „zorganizowanej grupy przestępczej” okradającej Fundusz Sprawiedliwości, ale niecny proceder nie mógłby się odbyć bez zmiany prawa. Zgodnie z tzw. doktryną Horały (Marcina Horały, posła PiS i pełnomocnika rządu ds. budowy CPK) można kraść, jeśli się to robi zgodnie z procedurami. Tak więc w 2017 r. zmieniono przepisy regulujące działalność funduszu. Odtąd państwowa kasa, zamiast na pomoc pokrzywdzonym przestępstwami i na wsparcie więźniów opuszczających zakłady karne, mogła być wydawana na dowolny cel.

Jednak, jak zauważyła NIK, „brak precyzyjnego, normatywnego określenia zadań Funduszu Sprawiedliwości oraz stanowisko Dysponenta (Zbigniewa Ziobry – przyp. A.S.) dotyczące możliwości dowolnego kształtowania jego wydatków pozostawały w rażącej sprzeczności z nadrzędną zasadą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Sąd posprzątał sprzątaczkę

Czy Mała Emi została zmanipulowana przez ludzi, których podziwiała?

Czy Mała Emi, skazana właśnie za szkalowanie jednego z bardziej znanych polskich sędziów, była członkinią ekipy hejterskiej? Czy może jej ofiarą? I czy w ogóle istniało coś takiego jak farma hejterskich trolli w wymiarze sprawiedliwości?

Mała Emi, bo tak ją najczęściej nazywano, 19 marca została skazana przez sąd w Bochni za wpisy szkalujące sędziego Waldemara Żurka z Sądu Okręgowego w Krakowie. Ukarano ją grzywną w wysokości 6 tys. zł. Nie do końca wiadomo za co. Ale o tym za chwilę. Wyrok nie jest prawomocny, bo to dopiero pierwsza instancja. Obrońca Paweł Matyja powiedział mi, że Mała Emi na pewno będzie się odwoływać. Powiedział też dlaczego.

Każdy, kto śledzi polską politykę, wie doskonale, co oznaczają określenia: „afera hejterska” oraz „farma trolli w Ministerstwie Sprawiedliwości”. Tylko czy taka afera była? W przypadku jednej osoby, nawet jeśli osoba ta hejtowała jakiegoś sędziego, trudno jeszcze mówić o aferze. Takich hejterów polskie media społecznościowe są pełne. I oczywiście, gdyby ograniczyć się do Małej Emi, nie znajdzie się żadnej farmy trolli. Tym bardziej farmy trolli mającej siedzibę w resorcie, którym podówczas kierował Zbigniew Ziobro.

Wiem, że to są twierdzenia przekorne. Ale niestety nie do końca pozbawione sensu. Proponuję, by na całą tę sprawę spojrzeć nieco inaczej, niż to robią wszyscy.

Sąd oblężony

19 marca mały sąd w Bochni przeżywał takie oblężenie przez dziennikarzy, jakiego nigdy chyba tu nie było. A potem w tytułach relacji dominowało stwierdzenie, że zapadł tam pierwszy wyrok w „aferze hejterskiej”. Nikt się nie zastanawiał nad prawdopodobieństwem – a zapewniam, jest ono niemałe – że był to zarazem wyrok ostatni.

Na ławie oskarżonych posadzono tylko jedną osobę. To właśnie Mała Emi. Na sali sądowej nie pojawiła się jednak ani razu. Nawet nie dlatego, że nie chciała. Nie miała na to czasu ani pieniędzy, gdyż ciężko pracuje, sprzątając domy i mieszkania Anglików. Nie było jej stać na bilet ani na hotel. I całkiem możliwe, że nie będzie jej stać na zapłatę 6 tys. zł grzywny, jeśli sąd odwoławczy podtrzyma wyrok pierwszej instancji.

O statusie zawodowym i majątkowym Małej Emi wspominam tu nie dlatego, żeby wywołać jakieś ciepłe uczucia wobec niej. Kilka lat temu wyspowiadała się przecież przed dziennikarzami TVN. Wiemy więc, że postępowała nagannie. Inna sprawa, czy dopuściła się tych czynów, o które została oskarżona. Ale o tym zaraz.

Mała Emi była sądzona przez sąd w Bochni, ponieważ sprawę wniósł sędzia Waldemar Żurek. Poczuł się urażony kilkoma wpisami na swój temat, które pojawiły się w internecie. Rzeczywiście były dość obrzydliwe. Inna kwestia, czy opublikowała je oskarżona osoba. To przecież trzeba udowodnić.

Sędzia Żurek jak każdy obywatel ma konstytucyjne prawo do sądu. Toteż z niego skorzystał. Do sądu trafił tzw. prywatny akt oskarżenia. Sędzia wskazywał w nim jedną tylko osobę – wspomnianą Małą Emi. A gdzie słynna „farma trolli” z Ministerstwa Sprawiedliwości? Nie w tym procesie. Co więcej, w żadnym procesie.

A grupa hejterska gdzie?

W sprawie „afery hejterskiej” toczy się śledztwo we Wrocławiu. Tamtejsza prokuratura bada m.in. udział sędziów w owej aferze. Nie jest jednak powiedziane, że ci kiedykolwiek zasiądą na ławie oskarżonych. Warto się zapoznać z komunikatem Prokuratury Regionalnej we Wrocławiu, dotyczącym tegoż postępowania. Wydano go 7 marca po doniesieniach stacji TVN 24.

Telewizja ta dwa dni wcześniej w publikacji poświęconej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Fundusz Meganiesprawiedliwości

Ofiara brutalnego gwałtu bez pomocy Ziobry i Wójcika

Daria nie jest księdzem O. i nie wypędzała demonów salcesonem. Została jedynie zgwałcona. Dla niej Fundusz Sprawiedliwości był funduszem niesprawiedliwości i krzywdy.

Od dłuższego czasu jednym z najgorętszych tematów w Polsce jest Fundusz Sprawiedliwości. Media opisują kolejne sensacyjne wątki dotyczące wyprowadzania milionów złotych. Prokuratura prowadzi rozmaite działania, a do opinii publicznej docierają nowe rewelacje. W tym zgiełku zapomnieliśmy o głównym celu istnienia Funduszu Sprawiedliwości – powstał on po to, by wspierać ofiary przestępstw.

W 2016 r. Daria miała zaledwie 23 lata. Była wesoła, ufna, pełna energii i planów na przyszłość – dopiero wkraczała w dorosłość. Dziś jest zupełnie inną osobą. I wcale nie dlatego, że minęło osiem lat. Wydarzenia z tamtego roku odcisnęły niezatarte piętno na jej ciele i umyśle. Jej codzienność wypełniają problemy zdrowotne: uszkodzony kręgosłup, pęknięta miednica, poważny uraz nogi, który utrudnia chodzenie, a także nawracające napady padaczkowe – skutek uderzenia głową o betonowe płyty chodnika. Do tego konieczność noszenia ortopedycznych pasów stabilizujących i perspektywa kolejnej, trudnej operacji kręgosłupa. Ta suma urazów sprawiła, że Daria nie jest w stanie normalnie pracować, żyje w ciągłym bólu i potrzebuje stałej rehabilitacji oraz specjalistycznej opieki medycznej.

Spotkanie z potworem

Cofamy się do 2016 r. Daria jechała pociągiem. Jak to w pociągu – pasażerowie ze sobą rozmawiali. Wśród nich był Robert K. Wydawał się bardzo życzliwy. Oboje wysiadali w Zabrzu. Ona nie znała miasta, on tak. Powiedział, że ją odprowadzi. Daria nie podejrzewała niczego złego, gdy Robert K. zaproponował, że wskaże jej drogę. W pewnym momencie znaleźli się obok jego mieszkania. Przy bramie wejściowej mocno chwycił Darię, zaciągnął do siebie i zaryglował drzwi. Kiedy protestowała, uderzył. Rzucił na łóżko, zdarł z niej ubranie i brutalnie zgwałcił. Na jednym gwałcie nie poprzestał. Daria została przez niego zgwałcona wielokrotnie. Jej koszmar trwał wiele godzin.

W pewnym momencie oprawca pozostawił ją samą. Daria podbiegła do okna, otworzyła je i całkiem naga wyskoczyła na zewnątrz. Było styczniowe popołudnie. Spadła na betonowe płyty chodnika. Leżącą kobietę ktoś znalazł, okrył kocem i wezwał pogotowie. Uderzając o chodnik, Daria odniosła potworne obrażenia. Złamała miednicę, w tym kość łonową i krzyżową. Doznała poważnych urazów kręgosłupa. Połamała nogę, co do dziś uniemożliwia jej normalne poruszanie się. Cierpi na padaczkę, będącą następstwem urazów głowy i kręgosłupa.

Bandzior w galerii

Roberta K. zatrzymano na terenie galerii handlowej w Katowicach. Był agresywny. Stawiał opór, za co później usłyszał dodatkowe zarzuty.

Do gwałtu się nie przyznawał. Twierdził, że Daria uprawiała z nim seks dobrowolnie. „Nie rozumiem, dlaczego ta pani nago wyskoczyła z okna. Chyba jej coś odbiło”, tłumaczył.

Sąd nie dał wiary opowieści, że Darii coś „odbiło”. Skazał Roberta K. na 17 lat więzienia. Sąd odwoławczy zmniejszył tę karę do 13 lat odsiadki. Daria uważa, że potworowi jest dziś lepiej niż jej. Ma wikt i opierunek. Państwo łoży na jego utrzymanie. A na jej utrzymanie? Nie bardzo.

Ze względu na brutalność czynu sprawa stała się głośna. Nie co dzień zdarza się, by kobieta skakała z okna, ratując się przed gwałcicielem. W dodatku okazało się, że jej oprawcą był człowiek, który powinien przebywać za kratami. Robert K. już wcześniej został skazany za gwałt, również bardzo brutalny. Sąd udzielił mu trzymiesięcznej przerwy w odbywaniu kary, aby mógł poddać się operacji oka. Na zabieg leczenia jaskry K. nigdy jednak nie dotarł.

Ziobro reaguje

Ministrem sprawiedliwości był wtedy Zbigniew Ziobro. Zorganizował konferencję prasową. Powiedział, że kazał przeprowadzić kontrolę, która stwierdziła poważne nieprawidłowości w działaniu dyrekcji Zakładu Karnego w Kluczborku, gdzie Robert K. był osadzony, i w działaniu sądu penitencjarnego, który udzielił przestępcy przerwy w odbywaniu kary. Dyrektor więzienia oraz jego zastępca zostali zdymisjonowani. Ziobro zapowiedział, że wszczęte zostanie postępowanie dyscyplinarne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Weźmy się i zróbcie!

Ilu Kamilków zabije lex Kamilek?

Nieco ponad rok temu posłowie i senatorowie, wraz z prezydentem RP, prawie jednogłośnie (!) uchwalili i zatwierdzili akt prawny, zwany ustawą Kamilka czy lex Kamilek. Jest to ogromny zestaw regulacji dotyczących małoletnich od urodzenia do 18. roku życia i opieki nad nimi. Powstał po zakatowaniu wiosną ub.r. ośmioletniego chłopca przez konkubenta matki. Szczegóły zbrodni były drastyczne, a wybory blisko. Błyskawicznie powstała propozycja zmian ustawowych. W efekcie stworzono bombę z opóźnionym zapłonem, która właśnie eksploduje na naszych oczach. Pierwsze problemy już się pojawiły i stały głośne.

Zaczęło się od konsekwencji faktu, że przepisy powstawały na gwałt, więc brakuje im precyzji. Nie wiadomo, kogo dotyczy zapisany w ustawie obowiązek dostarczania przez osoby pracujące z dziećmi zaświadczeń o niekaralności i niefigurowaniu w wykazie przestępców seksualnych – tak mętnie zostało to zapisane, przy wielkim rozszerzeniu obszaru obowiązywania, poza wychowanie i edukację: o wypoczynek, leczenie, psychoterapię, sport, rozwój zainteresowań oraz duchowy itd.

Autorzy przepisów nie uwzględnili ponadto kwestii Ukraińców. Jak wyegzekwować zaświadczenia o niekaralności nauczycieli czy opiekunów z miejsc objętych intensywnymi działaniami wojennymi? Problemem, który też wybrzmiał przed pierwszym dzwonkiem, jest sprawa wymaganego przez ustawodawcę weryfikowania przez personel miejsc noclegowych praw do opieki osób podróżujących z małoletnimi (osobami do 18. roku życia!). Żadnych dokumentów pozwalających to weryfikować wprost nie ma. Wielu rodziców i opiekunów dowiedziało się w trakcie wakacyjnych podróży, że musi swoje prawo udowodnić.

Wniknięcie we wszystkie szczegóły i konsekwencje lex Kamilek to temat na obszerną książkę, poprzestanę więc na najważniejszych.

Podstawową wadą regulacji lex Kamilek jest jej totalny charakter. Ma ona chronić osoby od urodzenia do 18. roku życia, nie różnicując tego wieku. I w dodatku chronić przed wszystkimi możliwymi niebezpieczeństwami, jakie twórcom ustawy Kamilka udało się sobie przypomnieć – od śmierci aż po dyskomfort z powodu domniemanego faworyzowania kolegów przez nauczycieli czy opiekunów będących znajomymi rodziców.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Nastąpiła totalna zapaść

My, sędziowie, wiemy, jakie są mankamenty systemu i jak można by je usunąć z korzyścią dla obywateli.

Małgorzata Wasylczuk –  sędzia Sądu Okręgowego Warszawa-Praga, wiceprzewodnicząca V Wydziału Karnego. Orzekała w głośnych  procesach politycznych, m.in. uniewinniła prof. Jan Widackiego. Przez  kilkanaście lat uczestniczyła w kształceniu  aplikantów sędziowskich  jako  patron koordynator, prowadziła także  szkolenia  dla  asystentów, aplikantów radcowskich i adwokackich.

Jakie są pani oczekiwania w związku z zapowiadaną przez ministra sprawiedliwości reformą sądownictwa?
– Nie jestem w tej mierze optymistką. Przez 30 lat pracy obserwuję, że nigdy władza ustawodawcza ani wykonawcza nie dbała o to, aby sądy działały sprawnie w służbie społecznej. Nie robił tego zwłaszcza żaden minister sprawiedliwości. Także ten będący sędzią – nie miał ani koncepcji zarządzania tymi obszarami sądownictwa, które były mu powierzone konstytucyjnie, ani woli politycznej, by zrobić coś pozytywnego. Koncentruję się na krytyce ministra jako przedstawiciela władzy wykonawczej, bo to ten organ w istocie ma w ręku najwięcej narzędzi do działania.

Naprawdę nie widać w sądach żadnych sanacyjnych przedsięwzięć po latach całkowitego demontażu systemu prawnego?
– Zmiany są, ale na gorsze. Dotychczasowe działania ministra sprawiedliwości sprowadzają się do odwoływania prezesów i wiceprezesów sądów i powoływania nowych. Należy oceniać to pozytywnie, tyle że w żaden sposób nie „załatwia to sprawy”. Kwestie personalne we władzach sądów są czubkiem góry lodowej problemów wymiaru sprawiedliwości. Żaden prezes sądu, nawet najlepiej przygotowany do tej funkcji, nie będzie mógł zdziałać więcej niż to, na co pozwolą mu przepisy prawa oraz środki finansowe – a te zależą od władzy ustawodawczej i wykonawczej.

Na co potrzebne są pieniądze?
– Nowoczesne sądownictwo, które rzeczywiście będzie odpowiadać na wyzwania współczesności, wymaga ogromnego dofinansowania. Nie możemy się obrażać, że świat idzie naprzód. Nie możemy ciągle odwoływać się do przeszłości, podając przykłady jedynie słusznego sposobu funkcjonowania, a niestety taką tendencję ma wielu sędziów starszego pokolenia, zarówno czynnych zawodowo, jak i tych będących już na sędziowskiej emeryturze, ale chętnie recenzujących rzeczywistość sądową w przestrzeni publicznej. Musimy zatem przede wszystkim zmienić mentalność, np. godząc się na to, że do naszego świata wkroczyła cyfryzacja, są inne metody zarządzania czasem pracy oraz kadrami. Musimy też się kształcić, albowiem przedmiotem rozstrzyganych spraw są coraz częściej takie obszary, których dotychczas w swojej praktyce nie mieliśmy (np. oszustwa popełniane z wykorzystaniem zawiłych mechanizmów rynkowych, cyberprzestępczość itp.), a to wymaga pieniędzy i czasu. Tego my, sędziowie, nie mamy.

Mówiąc o pieniądzach, mam na myśli nie wysokość sędziowskich wynagrodzeń, ale systemowe nakłady na ustawiczną edukację. Szkolenia proponowane i prowadzone przez Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury nie tylko nie odpowiadają rzeczywistym potrzebom sądownictwa, delikatnie rzecz ujmując, ale i ich poziom nie jest najwyższy. Przede wszystkim jednak, aby wziąć udział w szkoleniu, trzeba mieć na to czas. Wobec tego, mówię z mojej perspektywy, wiedzę zdobywamy we własnym zakresie na bieżąco, przygotowując się do sądzenia danej sprawy.

Kolejna kwestia związana z finansami to etaty w każdej grupie zawodowej, a więc orzeczniczej, asystenckiej i urzędniczej. Ten temat jest trudny, bo wymaga wydatkowania środków z budżetu państwa, a tych zwykle nie ma. Prezentuje się zatem w przestrzeni publicznej poglądy, że w Polsce liczba sędziów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców jest duża w porównaniu z innymi państwami, wynagrodzenia sędziów są bardzo wysokie – tu zazwyczaj podaje się wartości brutto, i to osiągane przez sędziów sądów apelacyjnych, a więc stojących najwyżej w strukturze sądownictwa powszechnego. Natomiast zręcznie pomija się nieprawdopodobnie rozdętą kognicję sądów, a więc to, że z woli ustawodawcy trafiają tam sprawy, które z powodzeniem mogłyby być załatwiane poza systemem sądowniczym. Na marginesie podzielę się refleksją, że z jednej strony rzekomo społeczeństwo nie ma zaufania do sądów, ale z drugiej – jak wynika ze statystyk dotyczących wpływu spraw – obywatele chcą, aby to właśnie sądy załatwiały ich niekiedy dość błahe problemy.

W dyskusjach o usprawnieniu pracy sędziów podnosi się konieczność wspierania ich przez urzędników sądowych. Czy słusznie?
– Żaden, nawet najlepszy sędzia nie wykona swoich zadań, gdy nie będzie miał wykwalifikowanych współpracowników. W pierwszej kolejności kluczem do sukcesu jest kompetentny urzędnik sądowy. Niestety, występuje ogromny problem z pozyskaniem osób, które mają niezbędną wiedzę i kompetencje. W sądzie, w którym pracuję, wysokość proponowanych tej grupie zawodowej wynagrodzeń sprawia, że na stanowiska zgłaszają się kandydaci niespełniający wymagań. Ewentualnie tacy, którzy po zapoznaniu się z zakresem obowiązków i konfrontując to z wysokością zarobków oraz brakiem systemowych perspektyw rozwoju zawodowego, po krótkim czasie rezygnują. Muszę podkreślić, że w wydziale, w którym orzekam, pracuje kilka osób o bardzo wysokich kompetencjach, z długim stażem, które traktują swoją pracę z pasją i zaangażowaniem, ale i one z powodu przepracowania są już u kresu wytrzymałości, również fizycznej.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Adam Bodnar – w drodze po prawo i sprawiedliwość

W galerii postaci, których PiS nienawidzi szczególnie mocno, Adam Bodnar zajmuje miejsce czołowe. To jasne – wystarczy spojrzeć, jak kruszy okopy dawnej władzy, ziobrystów, zbudowane w Ministerstwie Sprawiedliwości i prokuraturze. Poprzedni rządzący tam się zabetonowali, poprzyjmowali – w złej wierze – różne ustawy, które miały ich chronić na zawsze. I oto Bodnar, człowiek spokojny i konsekwentny, łapie ich na prawnych błędach, na różnych kruczkach. Jak profesor niedouczonych studentów. Powie ktoś, że nie wypada,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Zamęczone więzienia

Pod rządami Zbigniewa Ziobry i jego ludzi Służba Więzienna stanęła nad przepaścią 29 grudnia 2023 r. premier Donald Tusk odwołał gen. Jacka Kitlińskiego ze stanowiska dyrektora generalnego Służby Więziennej. Kitliński szefem polskiego więziennictwa został w 2015 r., gdy rządziła koalicja PO-PSL. Być może właśnie dlatego Tusk pozwolił dwugwiazdkowemu generałowi odejść na spokojną emeryturę, choć ten za nadużycia, których się dopuścił, powinien zostać dyscyplinarnie wyrzucony ze służby. O tej bulwersującej sprawie pisaliśmy w artykule „Jak kończą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Zabetonowanie systemu nie pomogło

Pozaprawna ochrona kolegów z partii przestaje funkcjonować. Zaczyna działać sprawiedliwość Michał Wawrykiewicz – adwokat, współzałożyciel inicjatywy Wolne Sądy i Komitetu Obrony Sprawiedliwości KOS, członek Stowarzyszenia im. prof. Zbigniewa Hołdy. Uhonorowany m.in. nagrodą im. Teresy Torańskiej za działalność publiczną w 2018 r. Jak Prawo i Sprawiedliwość traktowało prawo w czasie, gdy było u władzy? – Od samego początku miało za nic prawo, konstytucję, standardy europejskie, konwencje, traktaty. To było jego modus operandi od jesieni 2015 r. Pierwszym przykładem był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Strzelnica przy więzieniu

Ciekawostka z Raciborza. Czytelnik przysłał nam egzemplarz gazetki „Nasz Racibórz”. Wydawca – Fabryka Informacji spółka z o.o. I co widzimy? Częstym gościem na łamach jest były wiceminister sprawiedliwości Michał Woś (ten od Ziobry). Woś tu, Woś tam. Jak król Karol III. A jaką miał Woś ofertę dla Raciborza? Obiecał, że w ciągu dwóch lat powstanie strzelnica. Przy zakładzie karnym. Będzie można postrzelać nawet z karabinów maszynowych. Miał chłop fantazję. A co?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Zawód największego ryzyka

„Ruina wymiaru sprawiedliwości”. Czy ten wybity na czerwono tytuł w „Gazecie Polskiej” może oznaczać samokrytykę po ośmiu latach nieszczęsnych rządów Ziobry? Oczywistą, bo przecież nawet ci wyborcy PiS, którzy mają klapki na oczach, wiedzą, że Ziobro spaprał wszystko, do czego się wziął. Niestety, zamiast samokrytyki, pod hasłem „Ruina wymiaru sprawiedliwości” jest długa rozmowa z Dagmarą Pawełczyk-Woicką, przewodniczącą (neo) Krajowej Rady Sądownictwa. Pani prezes po wyborach jest w tak głębokim szoku, że nie może zebrać myśli. A i wcześniej nie tego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.