Tag "papieże"
Za kim idziesz?
Tak oto niepostrzeżenie przeszliśmy z czasów kibolstwa antyrządowego (za poprzedniej kadencji premiera Tuska stadionowym power playem była rymowanka „Donald, matole, twój rząd obalą kibole!”), poprzez kibolstwo prorządowe (za rządów PiS zwłaszcza legijna Żyleta wiodła prym w patriotycznym przekazie, a także bezpośrednich groźbach pod adresem opozycyjnych mediów), aż do momentu, w którym lada dzień głową państwa zostanie kibol, chwalący się swoim czynnym udziałem w regularnych zbiorowych mordobiciach, znanych powszechnie jako ustawki, w środowisku zainteresowanych zaś – grzybobrania.
Bandyci na swoje porachunki umawiają się zwykle na leśnych polanach, w miejscach nieuczęszczanych przez osoby postronne, a kiedy wskutek przecieku zdarza im się być przyłapywanymi przez policję, tłumaczą, że wybrali się na grzyby, przecież każdemu wolno chodzić po lesie – skądinąd są to mykolodzy co się zowie, bo znają także gatunki grzybów zimowych i wiosennych, wszak gorąca krew wre do bitki cały rok, trzeba mieć alibi na każdy sezon. Kandydat Nawrocki nazwał te zmagania „szlachetną, męską walką wręcz”, a także „aktywnością sportową”. Należy uściślić, że w chuligańskim słowniku szlachetność jest antonimem szlachtowania – chodzi o to, że w odróżnieniu od szalikowców z grodu Kraka cała reszta polskiego kibolstwa przestrzega paktu o nieużywaniu broni białej – krakusy są objęte anatemą, bo ganiają się po osiedlach z maczetami. Z nimi nie tylko nikt się nie ustawia, ale nawet zaszantażowane przez fanatyków zarządy polskich klubów ligowych po prostu nie wpuszczają zorganizowanych grup Wisły na stadion. A zatem szlachetnie jest wtedy, gdy ekipy osiłków umawiają się na gołe pięści i nie kopią leżących – poza tym wszystkie chwyty dozwolone.
Oto więc wydziarany kibol, zblatowany z trójmiejskimi gangusami, tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich przechwala się częstym udziałem w grupowych nawalankach objętych paragrafem Kodeksu karnego – i robi to z pełną świadomością, że w ten sposób raczej zyska, niż straci na poparciu. Połowa obywateli naszego kraju chce mieć prezydenta zakapiora. Chciałoby się rzec: pierdol się, Polsko. Ale przecież się nie rzeknie, bo równać Polskę z kafarami, zwyrolami i bęcwałami, którzy w Dzień Dziecka zrobią sobie prezent, oddając głos na Nawrockiego, to jakby równać piłkę nożną z kibolstwem.
Otóż, skoro nie przestałem kochać piłki nożnej, takoż i nie zrzeknę się obywatelstwa z powodu stadionowych patusów – ale też nie muszę przyglądać się biernie hodowaniu wykolejeńców ani hołdować im nie zamierzam. Bez względu na ich przynależność klubową czy raczej to, jakie barwy klubowe zawłaszczyli.
Skądinąd jedyne zlecenie „zrobienia do spodu” mojej skromnej osoby wydali przed laty kibole Ruchu Chorzów, którego jestem wiernym i odwiecznym kibicem – za to, że w felietonie sportowym nazwałem ich frajerami, zresztą bez świadomości, że to w półświatku największa obelga oznaczająca kapusia; mnie chodziło raczej o naiwność ich „rytuałów bojowych”. Bardzo bym się pogniewał, gdyby na słusznej fali obrzydzenia nawrockim modelem męskości i mężności wylano dziecko z kąpielą – radykałowie z drugiej strony barykady gotowi zaraz uznać, że kto chodzi na mecze, ten pisior i konfiarz, futbolem interesują się wyłącznie incele, kuce i dziadersi, a pisanie o piłce nożnej w poważnych gazetach o orientacji lewicowej to kompromitujące nieporozumienie.
Owóż, tłumaczyć się nie będę, mogę za to odesłać do intrygującej antologii, dopiero co u nas wydanej. Rzecz nosi tytuł „Kafka na Maracanie” i stanowi zbiór opowiadań o znanych ludziach kultury uzależnionych od piłki nożnej. „Futbol wyważa wszystkie drzwi, również drzwi literatury. Wbrew temu, co zwykło się myśleć, jest mnóstwo pisarek, pisarzy i postaci popkultury, których przyciągnęły gole i szaleństwo panujące na trybunach. Piłka nożna wciska się w twórczość i życie autorek i autorów, którzy zbudowali most pomiędzy tymi dwoma pozornie niezwiązanymi ze sobą światami. Od Gabriela Garcíi Márqueza po Alberta Camusa, od George’a Orwella po Ryszarda Kapuścińskiego, od Pabla Picassa
Leon XIV – papież dwóch światów
Wybór Roberta Francisa Prevosta to sygnał, że Kościół szuka pojednania
Korespondencja z Rzymu
Robert Francis Prevost został 267. papieżem, przyjmując imię Leona XIV. Jedno z najkrótszych w historii i najbardziej medialnych konklawe wybrało augustianina urodzonego w Stanach Zjednoczonych, a jednocześnie będącego misjonarzem w Peru – człowieka obu Ameryk. To papież dwóch światów. Teolog, kanonista, matematyk i poliglota.
„Niech pokój będzie z wami wszystkimi!” – pierwsze słowa Leona XIV przejdą do historii, niosąc nadzieję w czasach, w których toczy się, jak mówił Franciszek, „trzecia wojna światowa w kawałkach”.
Ciężar decyzji
Sprawdziło się powiedzenie: „Kto wchodzi na konklawe papieżem, wychodzi kardynałem”. Żaden kandydat typowany w „papieskim totolotku” nie został następcą Franciszka. Wprawdzie dziennik „La Repubblica” po tym, jak po raz drugi czarny dym uniósł się z komina zamontowanego na dachu kaplicy Sykstyńskiej, napisał: „Parolin idzie w dół, a Prevost w górę”. Jednak niemal niemożliwe było przewidzenie, że to właśnie na Amerykanina padnie wybór dwóch trzecich Kolegium Kardynalskiego. Kuluary tego konklawe poznamy zapewne dopiero za jakiś czas.
– To była decyzja o ogromnym ciężarze – zarówno kościelnym, jak i geopolitycznym. Ponad stu kardynałów z całego świata zdołało osiągnąć porozumienie w ciągu zaledwie 24 godzin. To nie tylko znak zdumiewającej sprawności wyborczej, ale przede wszystkim sygnał: Kościół, który przez ostatnią dekadę żył w stanie wewnętrznej wojny domowej, szuka pojednania. Wybrano osobę o głębokiej religijności, a zarazem augustianina, a więc człowieka wielkiej kultury – skomentował watykanista Marco Politi.
Drugiego dnia konklawe, po zaskakująco krótkim głosowaniu – w czwartej turze – 133 kardynałów zgromadzonych w kaplicy Sykstyńskiej wybrało 267. następcę św. Piotra. O godzinie 18.07 z komina uniósł się biały dym. Kilka minut później w bazylice św. Piotra rozbrzmiały dzwony, a dziesiątki tysięcy wiernych na placu wybuchło owacją. Dokładnie o 19.13 świat usłyszał: „Habemus Papam!”. Nowym papieżem został amerykański kardynał Robert Francis Prevost – dotychczasowy prefekt Dykasterii ds. Biskupów.
Najbardziej medialnemu konklawe w historii towarzyszyły wiralowe memy z parą mew doglądających pisklaka na dachu kaplicy Sykstyńskiej, tuż obok komina pokazywanego przez stacje telewizyjne z całego świata.
Nowy Ojciec Święty, którego z loży błogosławieństw przedstawił kardynał protodiakon Dominique Mamberti, udzielił błogosławieństwa miastu i światu (Urbi et Orbi) oraz odpustu zupełnego wszystkim wiernym – nie tylko tym, którzy przebywali na placu św. Piotra, ale również tym, którzy śledzili transmisję w telewizji i mediach społecznościowych. To znak naszych czasów.
Następca Franciszka – w przeciwieństwie do swojego poprzednika – przywdział papieskie szaty liturgiczne, a więc mucet (mozzettę), czyli karmazynową pelerynę, oraz pektorał, ozdobny krzyż noszony na piersi. To z kolei sygnał, że za jego pontyfikatu Kościół może powrócić do niektórych aspektów swojej tradycji.
Nowy most
Matematyk i filozof z wykształcenia, teolog, ekspert prawa kanonicznego, mówiący w sześciu językach, czytający po łacinie i niemiecku Prevost uosabia zdolności duszpasterskie połączone z umiejętnością analitycznego myślenia. Nowy papież, urodzony w Chicago w 1955 r., w rodzinie o francusko-włosko-hiszpańskich korzeniach, ma biografię, w której augustiańska duchowość splata się z doświadczeniem misyjnym i zdolnościami zarządczymi zdobytymi w Kurii Rzymskiej. Jest pierwszym papieżem pochodzącym ze Stanów Zjednoczonych, ale ma również obywatelstwo peruwiańskie – jest zatem, jak się podkreśla, papieżem reprezentującym jednocześnie dwie Ameryki: Północną i Południową, łączącym Zachód i Globalne Południe. Nowy most między Ameryką a resztą świata. Jego postać spaja doświadczenie amerykańskie z głęboką znajomością Kościoła Ameryki Łacińskiej, kontynuując pod tym względem dziedzictwo Jorge Maria Bergoglia.
Leon XIV – bo takie przyjął imię Robert Prevost – to człowiek wychowany we wspomnianym Chicago, mieście wielokulturowym, głęboko zakorzenionym w amerykańskich realiach. Doskonale wyczuwa więc puls współczesnego społeczeństwa. Przez ponad dekadę był przełożonym generalnym Zakonu Świętego Augustyna oraz misjonarzem w Peru, gdzie pełnił funkcje duszpasterskie, akademickie i administracyjne. W latach 2015-2023 był biskupem
Konklawe: kto po Franciszku?
Rządził w trudnych czasach. Odszedł w jeszcze trudniejszych. Kto zostanie jego następcą?
Rzym pełen kardynałów
Jak donosi „Corriere della Sera”, w Rzymie już czuć atmosferę nadchodzącego konklawe. „Duch Święty inspiruje, ale nie głosuje”, żartują duchowni, podkreślając, że proces wyboru nowego papieża ma także ludzki wymiar. Gazeta opisuje codzienne życie kardynałów elektorów: od kongregacji generalnych w Auli Pawła VI, przez udział w mszach, po spotkania z wiernymi. Poza obowiązkami są też chwile relaksu – niektórzy duchowni, jak hiszpański kardynał Santos Abril y Castelló, znajdują czas na mecze tenisa, inni spotykają się prywatnie na rozmowach. Najchętniej poza Watykanem, w restauracjach.
Nie brakuje na ten temat anegdot: jeden z kardynałów zagranicznych zaprosił kolegów na wieczorne spotkanie w pokoju w Domu Świętej Marty, nieświadomy, że wypite minibutelki alkoholu zostaną doliczone do jego rachunku. Inni zaś, ostrzegani przez doświadczonych kolegów, starają się nie wyróżniać w restauracjach, by uniknąć wysokich rachunków.
Purpuraci typowani na faworytów unikają rozgłosu. Najbardziej aktywny w Kolegium Kardynalskim jest jednak filipiński kardynał Luis Antonio Tagle. Według „Corriere della Sera” papieska kampania wyborcza ruszyła na dobre – rozmowy i nieformalne spotkania pomogą ukształtować opinię o tym, kto powinien zostać nowym następcą św. Piotra.
O komentarz poprosiliśmy byłych watykanistów włoskiego dziennika „La Repubblica”, Marca Politiego oraz Marca Ansalda.
Marco Politi
Wybór nowego papieża będzie wyjątkowo skomplikowany. Kościół potrzebuje kogoś, kto zdoła przezwyciężyć wewnętrzny konflikt, przywrócić jedność wspólnocie oraz nadać instytucjom nową architekturę – zarówno w zakresie prawa kanonicznego, jak i doktryny. Tego dziś brakuje: Franciszek wprowadził wiele reform, ale unikał zmian w zapisanym prawie, będąc świadomym, że nie ma wystarczającego poparcia.
Nowy papież musi być także postacią charyzmatyczną. Żyjemy w czasach, w których przywódca bez charyzmy nie jest w stanie skutecznie pełnić swojej funkcji. Benedykt XVI był wybitnym teologiem, ale brakowało mu siły oddziaływania Franciszka.
Sam Franciszek zasugerował, że chciałby, aby jego następcą został „Jan XXIV”. Wracając z Mongolii, powiedział: „Nie wiem, czy to ja pojadę do Wietnamu, czy zrobi to Jan XXIV”. Jest jednak mało prawdopodobne, by wybrano jego kontynuatora. Najbardziej realny scenariusz to wybór postaci centrowej – kogoś o odpowiednim autorytecie i charyzmie, kto będzie w stanie pogodzić podzielony Kościół.
Marco Ansaldo
To konklawe nie będzie oczywiste. Wizytę Donalda Trumpa w Rzymie interpretuję nie tyle jako wyraz szacunku wobec papieża Franciszka, ile jako przejaw agresywnej prezydentury, dążącej do rozszerzenia swoich wpływów nawet na obrady konklawe. Stany Zjednoczone potrzebują dziś spoiwa nie tylko politycznego, nacjonalistycznego czy suwerennościowego, ale też religijnego. Wszyscy wiemy, jak ogromną siłę oddziaływania ma religia. Trump będzie próbował przejąć to duchowe i moralne dziedzictwo.
Widać to było wyraźnie po działaniach jego wiceprezydenta J.D. Vance’a, który usilnie zabiegał o spotkanie z papieżem dzień przed jego śmiercią. Chciał się uprawomocnić – on, który sam określił się mianem nowicjusza katolickiego, przyjąwszy katolicyzm zaledwie sześć lat temu – jako reprezentant najpotężniejszego człowieka świata w obecności Ojca Świętego. Spotkanie trwało pięć minut, a w prezencie Vance otrzymał trzy jajka Kinder. Nie wiem, czy był to żart papieża, czy może inicjatywa kard. Pietra Parolina.
Od teraz aż do momentu konklawe musimy zachować szczególną czujność, również w mediach społecznościowych. Doskonale wiemy, jak wielką siłę rażenia ma tam amerykańska prezydentura. Trzeba być przygotowanym na próby wywierania wpływu na kardynałów poprzez artykuły i fake newsy. My, ludzie mediów, także będziemy musieli się wykazać dużą ostrożnością.
Korespondencja z Rzymu
Już wkrótce zamkną się wrota kaplicy Sykstyńskiej, a prefekt ceremonii wypowie słowa: Extra omnes! (Wszyscy precz!). Kolegium Kardynalskie, liczące ponad 130 purpuratów (ostateczna liczba nie jest jeszcze przesądzona), wybierze spośród siebie nowego papieża.
W konklawe mogą uczestniczyć wyłącznie kardynałowie elektorzy, czyli ci, którzy w dniu wakatu na Stolicy Apostolskiej nie ukończyli 80 lat. Do niedawna ich liczba była ograniczona do 120. Ale Franciszek zmienił tę zasadę, przyznając znacznie więcej godności kardynalskich i faworyzując małe, peryferyjne wspólnoty kosztem tradycyjnych ośrodków. Dzięki tym decyzjom nadchodzące konklawe będzie najbardziej międzynarodowe w historii – kardynałowie pochodzą z 65 krajów – oraz najmniej eurocentryczne i zachodnie. Podczas dziesięciu konsystorzy Franciszek mianował aż 80% kardynałów, którzy wezmą udział w wyborze jego następcy. Nie oznacza to jednak, że nowy papież będzie wiernym kontynuatorem linii Jorge Maria Bergoglia. Tym bardziej że tych 110 powołanych przez argentyńskiego papieża elektorów, spośród 138 potencjalnych, nie tworzy jednolitego bloku.
Skład kolegium kształtuje się następująco: 54 kardynałów pochodzi z Europy, 24 z Azji, 22 z Ameryki Łacińskiej, 18 z Afryki, 16 z Ameryki Północnej i 4 z Oceanii.
Kardynałowie ze Starego Kontynentu – w tym aż 19 Włochów – nadal stanowią największą grupę, choć nie dominują już tak wyraźnie jak podczas poprzednich konklawe. Dziś purpuraci pochodzący z globalnego Południa mają niemal tyle samo głosów, co ich koledzy z Zachodu, a ich decyzje mogą przesądzić o wyborze następcy Franciszka.
Pod kluczem
Wybór nowego papieża to jedno z najbardziej fascynujących i tajemniczych wydarzeń w życiu Kościoła katolickiego. Konklawe kojarzy się nam z surowym rytuałem za zamkniętymi drzwiami kaplicy Sykstyńskiej i unoszącym się z komina dymem, zwiastującym decyzję kardynałów. Jednak początki były zupełnie inne, gdyż książęta Kościoła nie zawsze mogli się dogadać w kwestii następcy na Tronie Piotrowym.
Nazwa konklawe pochodzi od łacińskiego cum clave, czyli pod kluczem, i bierze się od słynnej papieskiej elekcji w Viterbo w latach 1268-1271 – najdłuższej w dziejach Kościoła, bo trwającej aż 1006 dni. 19 kardynałów niemogących dojść do porozumienia zamknięto w Pałacu Papieskim, następnie drastycznie ograniczono im racje żywnościowe, aż w końcu zerwano dach budynku, aby purpuratów zmusić „głodem i chłodem” do podjęcia decyzji. Ostatecznie wybrano Teobalda Viscontiego, który przyjął imię Grzegorz X.
Dziś przeprowadzenie wyboru głowy Kościoła wydaje się prostsze. Konklawe zostaje zwołane pomiędzy 15. a 20. dniem od śmierci papieża. Kardynałowie zjeżdżają się na pogrzeb (współcześnie głównie przylatują samolotami) nawet z najdalszych zakątków świata, a uroczystości pogrzebowe, poprzedzone kongregacjami, są dla nich okazją, by się poznać. Rezydują zazwyczaj w Domu Świętej Marty – miejscu, gdzie przez cały pontyfikat mieszkał Franciszek, rezygnując z komnat w Pałacu Papieskim i tradycyjnych przywilejów dworu.
W dniu rozpoczęcia konklawe kardynałowie w procesji udają się do kaplicy Sykstyńskiej, śpiewając hymn „Przybądź, Duchu Święty” i prosząc o jego natchnienie. Po wejściu składają uroczystą przysięgę milczenia i wierności. Następnie mistrz papieskich ceremonii liturgicznych (obecnie ks. Diego Giovanni Ravelli) nakazuje opuszczenie kaplicy wszystkim osobom postronnym. Wówczas drzwi zostają zamknięte, a konklawe przechodzi w fazę całkowitej izolacji.
Współcześnie elekcja papieska trwa znacznie krócej niż ta w Viterbo – co najwyżej dwa-trzy dni. Każdego dnia odbywają się maksymalnie cztery głosowania (dwa rano, dwa po południu), aż do uzyskania większości dwóch trzecich głosów. Głosowanie musi być tajne
Kościół na rozdrożu
Strategia na przeczekanie przynosi tylko straty. Dlatego Franciszek mógłby zrobić to, co daje Kościołowi siłę – zwołać nowy sobór. Najlepiej poza Watykanem 1. Kościół katolicki znajduje się w głębokim kryzysie. Widać to gołym okiem. Paradoks polega na tym, że obecny kryzys jest owocem dwóch wielkich, jak twierdzą publicyści katoliccy, pontyfikatów: Jana Pawła II i Benedykta XVI. To papież Wojtyła i papież Ratzinger przez ponad 30 lat trzymali stery Kościoła. Ten pierwszy nie tylko kolejnymi
Papieski totalizator
Topowa agencja bukmacherska przyjmuje zakłady o to, kto będzie następcą Franciszka Przecieki z Watykanu dają komentatorom i publicystom zajmującym się problematyką związaną ze Stolicą Apostolską asumpt do snucia rozważań, czy papież Franciszek ustąpi, podobnie jak to zrobił Benedykt XVI. Powodem miałby być jego pogarszający się stan zdrowia. Zważywszy na wiek – papież ma 86 lat – jest to argument ważny, lecz impulsem do takiej decyzji Jorge Maria Bergoglia mogą być także narastająca









