Tag "polski Kościół"

Powrót na stronę główną
Aktualne Przebłyski

Ojczulkowie łasi na kasę

Zaiste, wielkiego pecha ma Rzeszów, do którego trafił zakon bernardynów. O poczynaniach ojczulków w mieście, które ciągle kojarzy się z legendarnym prezydentem Ferencem i pomnikiem Walk Rewolucyjnych, pisze tygodnik „Fakty po Mitach”.

Jeśli ktoś myśli, że bernardyni zajęci są tam praktykami religijnymi, to myli się bardzo. Gdy przejęli grunt z pomnikiem kultowego rzeźbiarza prof. Mariana Koniecznego, oddali go Stowarzyszeniu Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia. A to oczywiście chce pomnik zburzyć.

Powstrzymać może je wpisanie pomnika z 1974 r. do rejestru zabytków. Albo sami bernardyni, którym prezydent Fijołek chce odebrać ogrody między klasztorem a pomnikiem. Miasto płaci za ich utrzymanie 100 tys. zł rocznie. A kasa z parkingu pod ogrodami płynie do zakonu. Taka to bernardyńska logika.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Chachary, czyli ludowa historia Górnego Śląska

Z powodu słabości rodzimego kapitału i postanowień konwencji genewskiej aż do połowy lat 30. znaczna część przemysłu polskiego Śląska pozostawała w ręku niemieckich koncernów. Rosła również obecność kapitałów francuskiego i amerykańskiego, które polskie władze zachęcały do inwestowania w śląski przemysł w nadziei, że podniesie to pozycję państwa na arenie międzynarodowej. Koordynację działań właścicieli wielkich zakładów dalej zapewniał Związek Przemysłowców Górniczo-Hutniczych. W przedsiębiorstwach zaczęli się pojawiać nieliczni polscy dyrektorzy, jednak było to działanie bardziej na pokaz, a inna sprawa, że część z nich okazała się podatna na propozycje korupcyjne. Także do rad nadzorczych koncernów zaczęto kooptować Polaków, chcąc tym samym zapewnić przychylność ze strony władz nowego państwa. Obok Korfantego, który zasiadał w kilku radach nadzorczych, powoływano znanych prawników, różnego rodzaju „zasłużonych działaczy”, a nawet arystokratów, takich jak książę Radziwiłł czy hrabia Poniński.

Wszystko to jednak działo się w cieniu wciąż trwającego konfliktu polsko-niemieckiego. Edward Długajczyk pisał: „W szerokich kręgach opinii publicznej panowało przekonanie, że Śląsk wymaga stałego wysiłku polonizacyjnego, gdyż życie w województwie toczy się pod przemożnym wpływem rywalizacji polsko-niemieckiej. Ten sposób widzenia zacieśniał pole praktycznego działania. Dla poszczególnych ugrupowań, wyznających zasady katechizmu narodowego, stał się wygodną odskocznią usprawiedliwiającą niemal wszystkie ich poczynania”. Rzadkie były wówczas głosy takie jak ten Adama Wojciechowskiego z „Gazety Robotniczej”: „Dziś się te dwa nacjonalizmy zawzięcie zwalczają, przynosząc nieobliczalne szkody moralne śląskiej ludności obydwóch kierunków narodowościowych”. Autor przyjął za rzecz normalną, że Niemcy bronią swych praw, jednak mimo to wierzył, że „współżycie na Śląsku jest możliwe i leży w interesie naszego życia gospodarczego i politycznego. Musimy tylko zrezygnować ze środków walki, które to współżycie utrudniają”.

Sytuację komplikowały jeszcze niemal permanentne problemy gospodarcze, z jakimi musieli się borykać mieszkańcy polskiego Śląska. W zasadzie tylko kilka lat okresu międzywojennego można uznać za pomyślne pod względem koniunktury gospodarczej. Początkowy okres, do 1925 r., to czas powojennego kryzysu, galopującej inflacji, a także wyzwań związanych z koniecznością dostosowania się przedsiębiorstw do nowych realiów działalności. Okazało się, że niezbyt chłonny polski rynek wewnętrzny nie jest w stanie przyjąć większej części produkcji górnośląskich zakładów, a to, w połączeniu z napięciami w bilansie płatniczym państwa, wymuszało prowadzenie eksportu na granicy dumpingu. Koszty ponosili często krajowi konsumenci, płacący zawyżone ceny za te same produkty, które eksportowano po zaniżonych cenach. Podkreślić przy tym należy, że po podziale regionu po polskiej stronie znalazło się aż trzy czwarte wszystkich górnośląskich górników (144 tys.). Wszelkie problemy górnictwa od razu więc odbijały się na nich, a w związku z liczebnością tej grupy także na sytuacji panującej w całym regionie. Hutnictwo zatrudniało trzykrotnie mniej osób niż kopalnie węgla, a jeszcze mniej przemysł przetwórczy. W latach 20. w związku ze wzrostem wydajności pracy liczba górników zmniejszyła się jednak aż o jedną trzecią, do 100 tys. w 1929 r. Okres dobrej koniunktury trwał tylko kilka lat i został przerwany gwałtownie na przełomie lat 20. i 30., wraz z wybuchem globalnego kryzysu gospodarczego.

Fragmenty książki Dariusza Zalegi Chachary. Ludowa historia Górnego Śląska, Krytyka Polityczna, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Od porno do kąpieli

Ciekawe wiadomości docierają do nas z zakamarków życia kleru. Z Nowego Sącza wypłynęły do sieci pikantne filmiki z gołymi duchownymi. Były na stronie parafii Matki Bożej Niepokalanej. Ale szybko zniknęły. Proboszcz ks. Czesław Paszyński winę zrzucił na hakerów. Tak jakby to oni grali w tym porno.

Z kolei bp Ryszard Kasyna z diecezji pelpińskiej okazał się wielbicielem częstych kąpieli. Podciągnięto mu więc do rezydencji w Sikorzynie (gmina Stężyca, woj. pomorskie) wodociąg. Ufundowała go ta wcale nie za bogata gmina.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Ksiądz z córką i pół miliona

Zrobić sobie źródło dochodów z hospicjum to wyjątkowa podłość. A taki numer wyciął ks. Grzegorz Miloch, dyrektor Hospicjum św. Wawrzyńca w Gdyni. Zajęła się nim Prokuratura Rejonowa w Pucku, która próbuje ustalić, gdzie wyparowało pół miliona złotych. Ksiądz dyrektor wykazał się wyjątkowym talentem do kreatywnej księgowości. Nie trafiły do ksiąg wpływy z koncertów, akcji charytatywnych ani darowizny. Za to do hospicjum trafiła na posady rodzina ks. Milocha. Łącznie z konkubiną. To akurat rozumiemy, bo ks. Miloch ma z nią córkę. Sprawa jest rozwojowa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Wybory, które zmieniły wszystko

Gdyby gen. Wojciech Jaruzelski okazał się przedstawicielem partyjnego betonu, a Lech Wałęsa podzielał poglądy betonu solidarnościowego, do żadnego porozumienia by nie doszło.

Mało kto już pamięta głośną kiedyś opinię Joanny Szczepkowskiej o tym, że „4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm”. Znana aktorka wypowiedziała te słowa cztery miesiące później w studiu „Dziennika Telewizyjnego” TVP. Dokonała wielkiego uproszczenia, gdyż komunizmu w Polsce na szczęście nigdy nie udało się wprowadzić. Co więcej, tego określenia – tak oczywistego dla IPN-owskiej wersji historii – nie używała nawet ówczesna opozycja, która co prawda potocznie nazywała ludzi rządzącej PZPR komuchami, ale nikomu nie przychodziło do głowy określanie Polski Ludowej mianem państwa komunistycznego. Nie robiła też tego, rzecz jasna, władza, która przez całe lata 80. kojarzyła się Polakom raczej z wojskowymi mundurami (wzorowanymi zresztą na przedwojennych) niż z czerwonymi sztandarami.

A jednak 4 czerwca 1989 r. coś w Polsce się skończyło. Skończył się system, w którym społeczeństwo nie miało wpływu na wybór władzy. System, którego „grzechem pierworodnym” były sfałszowane wyniki dwóch głosowań: referendum z czerwca 1946 r. i wyborów sejmowych ze stycznia 1947 r. To kamienie milowe budowy nowego ustroju, w którym nie było miejsca na legalną opozycję, a więc alternatywę dla władzy. Przez następnych 40 lat nie trzeba już było wyborów fałszować ani stosować przy nich terroru, bo istniała tylko jedna lista kandydatów, a mandaty z góry zostały podzielone. Nie miało więc znaczenia, czy Polacy chodzą głosować, czy nie – wynik był zawsze ten sam (choć trzeba przyznać, że oficjalnie podawana wyśrubowana frekwencja była zawsze ambicją ówczesnej władzy).

W ten sposób wybrano dziewięć kolejnych składów Sejmu PRL w latach 1952-1985. I zapewne tak samo wybrano by dziesiąty w roku 1989, bo wtedy przypadał koniec kadencji poprzedniego. A jednak owi „komuniści”, którzy rządzili Polską niepodzielnie, postanowili wówczas odpokutować „grzech pierworodny” tego systemu, przeprowadzając uczciwe wybory z udziałem opozycji. Po raz pierwszy po wojnie, a właściwie po  raz pierwszy od 1928 r., bo kolejne elekcje w czasach rządów sanacji (w latach 1930, 1935 i 1938) również nie spełniały tych kryteriów.

Nieskrywana pogarda prawicy.

Warto to podkreślić: w czerwcu 1989 r. Polacy mogli bez żadnego skrępowania wybrać 100 senatorów i 161 posłów, czyli cały Senat i 35% składu Sejmu. Pozostałych 299 posłów też zresztą wybrali, tyle że spośród kandydatów ówczesnego obozu rządowego, który – o czym się zapomina – był wielobarwny, gdyż obok PZPR wchodziły w jego skład Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne oraz trzy organizacje o charakterze wyznaniowym: Stowarzyszenie PAX, Unia Chrześcijańsko-Społeczna i Polski Związek Katolicko-Społeczny. W prawicowej narracji wybory te zwykło się nazywać kontraktowymi i częściowo demokratycznymi, podkreślając, że wolny wybór dotyczył tylko jednej trzeciej Sejmu. Czy jednak nie powinno się wskazywać, że była to aż jedna trzecia Sejmu, który od 40 lat zapewniał monopol władzy? Tych 161 posłów i 100 senatorów stanowiło wyłom w systemie – oto bowiem po raz pierwszy w kraju znajdującym się pod hegemonią radziecką odbyły się wolne wybory, do których dopuszczono nawet zdecydowanych przeciwników tej hegemonii!

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Ksiądz za 12 milionów

Drogo, drożej, najdrożej. A jeszcze wyżej ks. Marian W. Kandydat nie na ołtarze, ale do tytułu najdroższego księdza w historii. Sprawa jest rozwojowa. Bo ośmiu byłych ministrantów z diecezji tarnowskiej domaga się 12 mln zł odszkodowania. Za molestowanie seksualne, jakiego dopuszczał się ks. Marian W. Recydywista, wędrujący z wiadomego powodu po diecezji tarnowskiej. Od parafii do parafii. Był proboszczem w Grywałdzie (pow. nowotarski), Grobli (pow. bocheński), Szalowej (pow. gorlicki) i Kiczni (gm. Łącko). Kuria zajęła się molestowaniem dopiero w 2019 r. i wydaliła go ze stanu duchownego.

Równie nierychliwy jak tarnowska kuria okazał się Sąd Rejonowy w Nowym Targu. Prawie czterech lat potrzebował, by zdecydować o powtórzeniu procesu karnego w sprawie księdza.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Polska niewierząca

Ksiądz i pisowiec na jednym jadą wozie.

Po raz pierwszy od 1989 r. więcej Polaków ocenia Kościół rzymskokatolicki negatywnie niż pozytywnie, jak wynika z badań CBOS („Oceny działalności instytucji publicznych”, marzec 2024). 

Ta doniosła informacja przez media katolickie została albo pominięta, albo obrobiona propagandowo. Metodę manipulacji zastosował „Gość Niedzielny”, który z badań CBOS wyciągnął argument pasujący pod wygodną dla przykościelnej redakcji tezę i napisał, że 44% dorosłych Polaków wypowiada się o Kościele pozytywnie, co jest zgodne z prawdą, a na dodatek brzmi kusząco. Tyle że w istocie stanowi zagrywkę retoryczną polegającą na pominięciu odniesienia do wypowiedzi negatywnych. A tych jest więcej o 1 pkt proc. Nie ma też w „GN” słowa o tym, że ocen negatywnych od września ub.r. przybyło (o 2 pkt proc.), a pozytywnych ubyło (o 3 pkt), co może oznaczać, że mamy do czynienia z początkiem trwałej tendencji i w kolejnych badaniach ubytek zadowolonych z działalności Kościoła będzie większy. 

Jak nietrudno się domyślić, badanie CBOS pokazało, że Kościół dobrze ocenia 85% osób deklarujących głosowanie na PiS w kwietniowych wyborach parlamentarnych, a tylko 12% zwolenników tej partii nie ma o nim dobrego zdania. Dla porównania: dobre oceny wyborców Polski 2050 Szymona Hołowni to 23%, a złe 67%, Koalicji Obywatelskiej – odpowiednio 16% i 78%, Lewicy 9% i 91%, a Konfederacji 34% i 50%. 

Wyznawców ubywa.

Opoką Kościoła jest zatem elektorat partii Jarosława Kaczyńskiego, co staje się w pełni jasne po porównaniu profilu przeciętnego zwolennika tego ugrupowania z cechami reprezentatywnego uczestnika aktów religijnych. W obu przypadkach są to osoby starsze (55+), z wykształceniem podstawowym lub zasadniczym zawodowym, mieszkańcy wsi, emeryci i renciści, a także respondenci uzyskujący niskie dochody na głowę (poniżej 2 tys. zł). To dlatego Wielki Strateg Kaczyński mówi o Kościele jako fundamencie polskości, a jego biało-czerwona drużyna, jak tylko dorwała się do władzy, zaczęła obdarowywać publicznymi pieniędzmi o. Tadeusza Rydzyka i jemu podobnych. 

Zjednoczona Prawica bez poparcia Kościoła byłaby trudna do wyobrażenia, ale też Kościół bez szczodrego sojusznika i sponsora miałby jeszcze bardziej pod górkę. Księża z pisowcami na jednym jadą wozie i wspierają się. Lecz o ile sojusz tronu z ołtarzem politykom raczej nie szkodzi, o tyle Kościołowi może wychodzić bokiem. Niegdyś mówiono, że nikt nie przyczynił się tak walnie do dechrystianizacji Polski jak politycy ZChN, teraz dzieje się to „dzięki” politykom PiS. I nie jest to powód do płaczu – im słabszy Kościół, tym mniejsze szanse na powrót do władzy hipokrytów z gębami pełnymi bogoojczyźnianych zaklęć. 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Lewica bez historii, historia bez lewicy

Dlaczego mimo kolejnych zmian organizacyjnych i personalnych, a nawet pokoleniowych, nie ma miejsca na lewicę w pierwszej lidze polskiej polityki?

Polska lewica poniosła klęskę. Nie tylko klęskę w wyborach samorządowych roku 2024 – ta jest widoczna gołym okiem. I nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem, skoro od 20 lat lewica ponosi same porażki, w żadnych wyborach nie potrafiąc osiągnąć progu 15% głosów (ostatnio nawet 10%), i to w sytuacji, gdy dwa największe ugrupowania – PiS i PO – mają wyniki co najmniej dwa razy lepsze. Mimo kolejnych zmian organizacyjnych i personalnych, a nawet pokoleniowych, najwyraźniej nie ma miejsca na lewicę w pierwszej lidze polskiej polityki. Dlaczego?

Większość starających się odpowiedzieć na to pytanie szuka wytłumaczenia w błędnej taktyce i strategii dzisiejszych ugrupowań lewicowych. To zapewne prawda, ale nie cała. Aby zrozumieć słabość dzisiejszej lewicy, trzeba się zastanowić nad przyczynami dominacji prawicy. Bo to, że w Polsce od dwóch dekad dominuje prawica, jest faktem bezsprzecznym, choć nadal słabo uświadamianym. Polska prawica po 1989 r. została zbudowana na dwóch fundamentach: antykomunizmie i politycznym klerykalizmie. Antykomunizm oznacza oczywiście nie walkę z ideologią komunistyczną, która już od kilku dziesięcioleci jest martwa, lecz zanegowanie państwowości polskiej z lat 1944-1989 i osiągnięć narodu polskiego w tym okresie. Klerykalizm polityczny zaś to wykorzystywanie Kościoła i wiary katolickiej do celów politycznych, a także wewnętrzne upolitycznienie samego Kościoła i ścisłe powiązanie go z państwem rządzonym przez prawicę. Warto podkreślić, że taki antykomunizm i klerykalizm nie mają nic wspólnego z normalnym, zdrowym konserwatyzmem, który we wszystkich krajach naszej cywilizacji opiera się na poszanowaniu państwa, religii i ciągłości historycznej jako fundamentów ładu społecznego. O polskiej prawicy można więc powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest konserwatywna – jak lubi siebie nazywać. A robią tak przecież zarówno politycy PiS i PO, jak i Trzeciej Drogi czy Konfederacji.

Jednak w momencie przekształcania PRL w III Rzeczpospolitą polskie społeczeństwo nie było jeszcze zainfekowane ideologią prawicy. Antykomunizm i klerykalizm tuż po 1989 r. były postawami marginalnymi, a krzykliwi politycy ZChN i innych prawicowych „kanap” uchodzili raczej za folklor polityczny, wyśmiewany nie tylko w kabaretach. Co takiego się stało w następnych latach, że prawicowe myślenie zdominowało polskie elity i dużą część społeczeństwa?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Kiedy lud wymierza sprawiedliwość zdrajcom?

Ci, którzy wymierzali biskupom sprawiedliwość, to był lud Warszawy. A szubienica była odpowiedzią na zdradę


Prof. Stanisław Filipowicz – politolog, członek rzeczywisty PAN, wykłada na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW


Czy wiemy, co to jest targowica?
– Niespecjalnie. Poruszamy się po omacku. Raczej jest to inwektywa polityczna stosowana bez opamiętania i bez żadnej próby przemyślenia kontekstu, znaczenia. To słowo żyje własnym życiem. 

Uczestniczy w polityce.
– Ale najniższego lotu. A szkoda – targowicę warto przemyśleć, warto pamiętać, że działy się w naszej historii, nie tak bardzo odległej, rzeczy, które powinny powodować rozterki.

W 1792 r., gdy targowica triumfowała, mało kto ze współczesnych zdawał sobie sprawę, co się zdarzyło. Targowiczanie wciąż uważali, że bronią wolności i republiki. Niepodległość wydawała się niezagrożona.
– Jeżeli zajrzymy do publicystyki obozu targowicy, to odnajdziemy tam wiele głosów przytomnych, ważnych. Dyzma Bończa-Tomaszewski, sekretarz Generalności, czyli persona znacząca w środowisku targowicy, napisał rozprawkę „Uwagi nad konstytucją i rewolucją dnia 3 maja roku 1791”, w której wyłuszcza argumenty przeciwko konstytucji. Pisze, że w obrzydliwy sposób zgwałcono łono polskiej wolności. Że przyjęto obce zasady, dokonano zmiany, która działa się pod dyktando pewnej grupy radykalnych zwolenników zwrotu historycznego. Że były to działania uderzające w tradycję, w swobody republikańskie, w wiarę. Że uderzały w ład, w którym żyły pokolenia – nagle wszystko się zmieniło!

Dlatego przeciwnicy Konstytucji 3 maja poprosili carycę, żeby broniła ich wolności? Tu jest rozum?
– Nie. Tu nie ma głęboko przemyślanych racji, to są jakieś uwikłania, można powiedzieć, kontakty osobiste.

Nie podobała im się polska monarchia, więc zafundowali sobie carskie samodzierżawie.
– Jeśli prosi się o interwencję obce siły i z góry zakłada, że mają one przyczynić się do obalenia istniejącego porządku, to jest rzecz, której usprawiedliwić w żaden sposób nie można. 

A wyjaśnić?

– Sądzę, że zaważyły interesy własne. Myśli wielkiej w tym nie było. Jest rozpacz, że przeszłość gdzieś się oddala, więc jest desperacka obrona wszystkich tych posterunków, które można kojarzyć z trwaniem dawnego ładu. Nie ma próby dostosowania się do współczesności. To jest taki konserwatyzm XVIII-wieczny. Może nie oceniajmy zbyt surowo. Bo wtedy wszystko było prostsze – masoni, zdrajcy. Kto był zdrajcą, kto zdradził Polskę?

Napisał pan to w felietonie dla PRZEGLĄDU: zdradził Kościół. Przypomniał pan, że 2 września 1792 r. w warszawskich kościołach odczytywano list bp. Antoniego Okęckiego, nawołującego do modłów, „ażeby Bóg pobłogosławił pracom konfederacji generalnej”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Ksiądz skandalista

Ta kara z pewnością nie zniechęci naśladowców ks. Andrzeja Dębskiego. Skandalista z Białegostoku w lipcu 2022 r. dał się poznać z tekstów, którymi zachęcał do seksu internautkę Olę. Na wideo, które jej przesłał, słyszymy: „Będziesz suką do spełniania moich poleceń, zachcianek, a będzie ich dużo”. Przebojem internetu było też dość perwersyjne zachęcanie Oli do kontaktu z księdzem: „Będziesz pierwszą kobietą w historii wyr… w gabinecie metropolity białostockiego”. Nie spodobało się to oczywiście gospodarzowi gabinetu, który pozbawił ks. Andrzeja prawa do posług i sutanny.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.