Tag "Przemysław Szubartowicz"

Powrót na stronę główną
Kultura

Jestem muzycznym wampirem

Szukam popu inteligentnego. Takiego, który korzystając z tego, co już jest, zabrzmi inaczej Z Natalią Kukulską rozmawia Przemysław Szubartowicz – Dlaczego nie zostałaś filozofem? – Cóż, nie udało mi się skończyć studiów filozoficznych, ale filozofia nadal bardzo mnie pociąga. Przyszedł taki moment, kiedy okazało się, że ani studiom, ani śpiewaniu nie mogę poświęcać tyle czasu, ile bym chciała. Byłam rozkojarzona i zmęczona na zajęciach, po których pędziłam na koncert. Musiałam coś wybrać. Moja ówczesna menedżerka zadała mi pytanie, czemu tak naprawdę chcę się poświęcić z pełnym oddaniem. Postawiłam na to, bez czego nie mogłam żyć. Dziś trochę żałuję, że zostawiłam studia, bo dużo mi dawały i dobrze się tam czułam. Ale kiedyś na pewno do filozofii wrócę… – Pytam o to, bo filozofia i show-biznes to dwa światy, wręcz antypody. – Owszem, ale mnie łączenie tych dwóch światów dawało równowagę. Z jednej strony było wyciszenie i skupienie, a z drugiej życie na dużych obrotach. Miałam poczucie, że nie zaniedbuję sfery intelektualnej swojego życia, że znajduję czas na refleksję i odpoczynek. Dziś, mając dwójkę dzieci i moją pracę, bardzo tęsknię za takim wyciszeniem, na które zwyczajnie brakuje mi czasu. Z dystansem – A jak ci się podoba ten nasz polski show-biznes? Dobrze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

YouTube – świat w pigułce

Jest wytworem współczesnego globalizmu: pokazuje wszystko dla wszystkich Chcesz zobaczyć archiwalne nagrania Piwnicy pod Baranami? Przypomnieć sobie najlepsze piosenki i skecze z Kabaretu Starszych Panów? Tęsknisz za „Sondą”, legendarnym programem popularnonaukowym z czasów PRL, autorstwa tragicznie zmarłych w 1989 r. Zdzisława Kamińskiego i Andrzeja Kurka? Interesuje cię, jak przed laty rozśmieszali Polaków Krzysztof Materna i Wojciech Mann? Chcesz obejrzeć jakiś teledysk? Adama Słodowego budującego karmnik dla ptaków? Nieznany koncert Jacka Kaczmarskiego? „Pijanego” Lecha Kaczyńskiego? Lekcje gry na gitarze? Amatorskie próbki filmowe niespełnionych reżyserów? Wygłupy anonimowych ludzi? Wyścigi samochodowe? Pełną wersję egzekucji Saddama Husajna? Archiwa telewizyjne z całego świata? A może nie wiesz, czego chcesz? Żaden problem. Wystarczy, że w swoją wyszukiwarkę internetową wpiszesz: www.youtube.com i masz wszystko. Dosłownie wszystko. I to za darmo. Internetowy serwis YouTube istnieje niespełna trzy lata, a już jest nie tylko potężnym biznesem, na którym jego właściciele zbijają fortunę, ale przede wszystkim prawdziwie demokratyczną instytucją twórczo-rozrywkowo-edukacyjną, bez której współczesny internet nie byłby dziś tym, czym jest. W wymiarze kulturowym YouTube stał się cywilizacją obrazkową w pigułce, nośnikiem pragnień, aktywności i aspiracji współczesnego pokolenia, które staromodny pamiętnik zamieniło na wideoblog,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Aura nieskończonych pytań

80. urodziny Leszka Kołakowskiego Leszek Kołakowski, który właśnie obchodzi 80. urodziny (23 października), bez wątpienia jest legendą polskiej filozofii. Ale jest też, jeżeli w ogóle o jakimkolwiek myślicielu można to powiedzieć – a współczesność podsuwa takie skojarzenia – ikoną popkultury. Nie tylko dlatego, że jest powszechnie znany w Polsce i na świecie, dobrze kojarzony i że nosi wspaniałą przeźroczystą laskę, a jego książkowy cykl „Mini-wykłady o maxi-sprawach”, prezentowany kilka lat temu przez samego Mistrza w formie telewizyjnych pogadanek, na chwilę wprowadził filozofię pod strzechy. Także ze względu na specyficzny sposób bycia, aurę, jaką wokół siebie roztacza, na to intelektualne „coś”, co przyciąga jak magnes i na ogół charakteryzuje wielkie i otwarte umysły. Przed pięciu laty eseista Wojciech Karpiński pisał o Kołakowskim tak: „Pochylony, czasem oparty na lasce, czasem chyboczący się na krześle, twarz pociągła, czoło szeroko sklepione, usta w uśmiechu, któremu towarzyszą lekko kpiące fałdy na policzkach i rozświetlone oczy. Cała twarz w tych oczach. Głowa wsparta na półkolu dłoni schyla się niżej, jakby wybijała takt wywodu, po chwili podnosi się, odrzucona w bok ku tyłowi. Kołakowski mówi. Zdania narzucają się wyobraźni, wyszukany przestawny szyk, nieraz na granicy pastiszu, zamiłowanie do paradoksalnych formuł,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Pozostałem artystycznym singlem

Z Krzysztofem Daukszewiczem rozmawia Przemysław Szubartowicz Próbuję pisać mądre rzeczy i na tym mi przede wszystkim zależy. Żeby w tych kabotyńskich czasach nie schylić się w stronę kabotynów – Lada dzień będzie pan obchodził 60. urodziny. Jak pan, wytrawny satyryk i poeta, czuje się w Polsce A.D. 2007? – Przede wszystkim cieszę się, że jesteśmy po wyborach. Miałem już szczerze dość tej politycznej sieczki, jaką w ostatnich tygodniach obserwowaliśmy. Mówiąc te słowa, nie znam jeszcze wyników, ale mam nadzieję, że panowie Kaczyńscy przegrali. W tym przedwyborczym okresie doskwierało mi zbyt duże stężenie głupoty. – Ale przecież każdy satyryk karmi się polityczną głupotą, to jego chleb powszedni. – To prawda, ale jeśli występuje ona w nadmiernym stężeniu, staje się męcząca. Choć oczywiście głupota jest ponadczasowa, nie dotyczy jednego ustroju ani konkretnej władzy. Ona idzie za każdą władzą, m.in. dlatego nigdy nie brakowało mi pracy. – Wyczuwam w pana głosie nutę goryczy. – Ależ nie. W gruncie rzeczy jestem człowiekiem o bardzo pogodnym usposobieniu. Mam też to szczęście, że czepiają się mnie różne przygody, których wiele w swoim życiu zaznałem, więc w ogólnym bilansie o goryczy nie może być mowy. Jak patrzę na te swoje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Ciemna strona śmiechu

„Proca Dawida” Grońskiego Książką Września W nieludzkich warunkach potwierdza się stara prawda: dowcip, żart i piosenka potrafią stworzyć przestrzeń wolności nawet w warunkach skrajnego zniewolenia – powiedział Ryszard Marek Groński podczas niedawnego spotkania w warszawskim Klubie Księgarza. Jego niezwykła książka „Proca Dawida. Kabaret w przedsionku piekieł” została Książką Września Warszawskiej Premiery Literackiej. – Humor – mówił satyryk – pozwalał przetrwać najcięższe chwile, zapewniał swoisty azyl, wytchnienie od grozy codzienności. Tak, „Proca Dawida” to niezwykła książka. Opisuje świat, wydawałoby się, nieopisywalny: kabaretu, którego konferansjerem, a często jedynym odbiorcą była śmierć. W gettach, nazistowskich obozach zagłady, łagrach, w tych mrocznych miejscach upodlenia, człowiek był sam na sam ze strachem. Co można było zrobić? Poddać się? Być może. Ale wcześniej trwać z nadzieją na przetrwanie, trwać – brzmi to nieprawdopodobnie – z humorem… Nawet w Oświęcimiu. Pisze Groński: „Karykatury rysowane przez francuskiego grafika Markela, szopka szpitalna grana na bloku dla chorych, fraza z języka obozowego: – Ty jeszcze nosisz chleb z wolności w dupie! – czarny humor, humor o barwie krematoryjnego dymu pozwalał nie tylko na opis, ale i na komentarz do sytuacji, wobec których kapitulowała tradycja literackiej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Stan równowagi chwiejnej

Śmiech wiąże się ze smutkiem nierozerwalnie, bo smutek to po prostu radość inaczej Z Andrzejem Poniedzielskim rozmawia Przemysław Szubartowicz – Mamy jesień, proszę więc pozwolić, że na początek zapytam jesiennie: skąd się bierze smutek? – Smutek? Zajmowałem się tym problemem długo i żmudnie. Z tego względu, a także dzięki swojemu wyglądowi zasłużyłem sobie na to, że koledzy, wprowadzając mnie na scenę, mówią: oto przed państwem Logo Listopada… – Ładnie. – Prawda? A jedną z moich odpowiedzi na pańskie pytanie może być ta, że człowiek ma jakąś dziwną tendencję, niczym nieuzasadnioną, do przebywania w stanie wesołości. Jak wiadomo, osiąga się ten stan różnymi sposobami, od towarzyskich począwszy, na chemicznych skończywszy. Kiedy się to nie udaje, pojawia się smutek. Można więc powiedzieć, że smutek jest tym większy, im większa w człowieku potrzeba przebywania w stanie wesołości… – To dopiero smutne… – Nie inaczej. W spektaklu, który właśnie przygotowuję w Teatrze Ateneum, jest taka scena, gdzie Stwórca rozmawia z podmiotem swojej działalności, czyli ze Stworzonym. Rozmowa toczy się w łagodnej estetyce, obaj panowie nie mają do siebie pretensji. Ów Stworzony wręcz chwali dzieło Stwórcy. W siedem dni poskładać coś takiego to naprawdę wielkie osiągnięcie – mówi –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Nie ma już malinowych chruśniaków

Zbigniew Zapasiewicz Teatr nadaje komunikat, ale ile człowiek z niego zrozumie, zależy od jego wrażliwości i wyobraźni – Czym jest dziś teatr? – Zależy, co rozumiemy pod tym pojęciem. W moim przekonaniu teatrem jest wszystko, co jest między ludźmi. Wszystko jedno, czy idziemy na wykład uniwersytecki, czy do kościoła, czy gdziekolwiek, gdzie jedni ludzie chcą coś przekazać drugim – to wszystko jest teatrem… – Miałem na myśli coś znacznie bardziej konkretnego, czyli polski teatr. – Od 1989 r. polski teatr jest coraz bardziej różnorodny, staje się bogatszy. Także dlatego, że pojawiły się te wszystkie telewizyjne „Big Brothery”, które w końcu też są formą teatru, choć nie są sztuką. Ale rozumiem, że pan mnie pyta o mój teatr… – O ten, który pan pamięta, i o ten, który jest teraz… – Ten, do którego ja zostałem przyuczony i do którego poszedłem, był w swoim głównym nurcie teatrem literackim, czyli interpretującym literaturę. Wszelkie inne formy były uważane za awangardę. Dziś to rozróżnienie jest dużo bardziej płynne, bo młodzi ludzie wnieśli do teatru inne wartości. Odwieczny konflikt pokoleń – Pan niedawno w dość gorzkich słowach o tym mówił, nazywając to pokoleniowe przemieszanie swoistą rewolucją kulturalną. – Moja gorycz nie wynika

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

„Krauze” i „Morda”

Telewizyjna kampania PiS i PO Kampania wyborcza dopiero się rozkręca, a już mamy pierwsze hity: telewizyjne spoty Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej w mafijno-kryminalnej oprawie, z „oligarchami”, salonami, cygarami i ananasami w tle. Oba sztaby wyborcze – PiS najpierw, PO w złośliwej odpowiedzi – skorzystały z usług tych samych aktorów, co tylko podkreśla humorystyczną aurę unoszącą się nad tymi filmopodobnymi produkcjami. Przy okazji dwóch nieznanych aktorów – Krzysztof Wojciechowski i Mirosław Kowalczyk – przeżywa chwile sławy. Zaczęło się od spotu PiS autorstwa głównego sztabowca partii bliźniaków, Michała Kamińskiego, w którym „układ”, rzekomo rządzący „niedawno temu w Polsce”, przedstawiony jest jako grupa „oligarchów”, którzy knują, jak tu ograbić i skorumpować państwo. Mówią więc o „kontrakcie od rządu”, o tym, że trzeba „posmarować opozycji” i „skończyć z tym Ziobrą i Kaczyńskim”. Centralną postacią jest siwy mężczyzna z cygarem (gra go właśnie Krzysztof Wojciechowski), do złudzenia przypominający biznesmena Ryszarda Krauzego, który na koniec wrzeszczy poirytowany do słuchawki telefonu: „Wiem, k… że nie biorą!”. W spocie pojawia się też inny członek „układu” (grany przez Mirosława Kowalczyka), który dzierżąc w dłoniach szklaneczkę z rudym płynem wypowiada znane już na całą Polskę słowa: „Mordo ty moja!”. Spot zrobił furorę,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Widmo ideału

„Ekipa” jest blisko Polski, ale daleko od rzeczywistości Gdyby wyreżyserowany przez Agnieszkę Holland, Katarzynę Adamik i Magdalenę Łazarkiewicz serial „Ekipa” powstał w normalnym kraju, byłby uwielbianym hitem, ale wówczas musiałby mówić o czymś zupełnie innym, niż mówi. Pisząc „normalny kraj”, mam na myśli państwo, w którym społeczeństwo uczestniczy w wyborach, dobrze rozumie demokratyczne reguły, w jakich funkcjonuje, a aktywne postawy obywatelskie są czymś naturalnym. W takim kraju nie byłoby codziennego politycznego serialu medialnego o wysokiej oglądalności, w którym „życie toczy się bez przerwy”, nie byłoby też marzenia o ideale, a jeśli nawet, byłby to ideał niezbyt odległy. Polityk idealista w rodzimym bagienku W tych cieplarnianych warunkach serial taki jak „Ekipa”, czyli political fiction z odniesieniami do rzeczywistości – trzeba przyznać, świetnie zrealizowany i znakomicie zagrany, ba, w ogóle chyba jeden z najlepszych polskich seriali telewizyjnych ostatnich lat – wpisałby się w popkulturowy nurt produkcji z wyższej półki, który przyciągnąłby przed ekrany widzów, spragnionych egzotycznej sensacji politycznej, hecy, a pewnie i prowokacji. Byłby emocjonującą rozrywką, a nie portretem nędzy i rozpaczy z pięknym marzeniem w tle. Tymczasem mamy to, co mamy: Polska jest podzielona, społeczeństwo nieaktywne, polityka sięga bruku. Ta teza jest zresztą bliska głównej twórczyni

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Polski potencjał idzie w cholerę

Tępię głupotę i widzę, że inni też starają się to robić. Ale martwi mnie to, że przy tym tyle się psuje Jurek Owsiak – (ur. 6 października 1953 r. w Gdańsku) działacz społeczny, dziennikarz radiowy i telewizyjny, założyciel i prezes Zarządu Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Główny pomysłodawca i realizator corocznego Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, twórca jednej z największych cyklicznych imprez muzycznych, Przystanku Woodstock, witrażysta, ma uprawnienia psychoterapeuty. Wkrótce na platformie „n” rusza pod jego kierownictwem kanał telewizyjny OTV, czyli Owsiak TV. – Spadł ci kamień z serca, że Roman Giertych nie jest już i zapewne więcej nie będzie ministrem edukacji? – Tak jak chyba cała Polska z ulgą przyjąłem fakt, że wraz z jego odejściem prawdopodobnie skończyły się w oświacie niespodziewane i niekontrolowane ruchy. Cały problem z Giertychem polegał na tym, że ministerstwo, którym kierował, traktował jak swój folwark. Trudno było jego pomysły oceniać pod względem przydatności, ponieważ to były szaleństwa: pstryk, i wyciągał z rękawa jakieś asy, które, jak mieliśmy okazję się przekonać, niczego dobrego nie przyniosły. – Pytam o to, bo byłeś jednym z ostrzejszych krytyków Giertycha jako ministra. – No, ale problem już nie istnieje. Nie jestem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.