Tag "reżyserowie filmowi"

Powrót na stronę główną
Kultura Wywiady

Podobno robię filmy, które dają nadzieję

Każdy człowiek ma jakąś historię wartą opowiedzenia Kinga Dębska – reżyserka, scenarzystka, pisarka Twoje filmy dostarczają widzom wielu emocji. Masz niezwykłą umiejętność pokazywania tego, co najtrudniejsze, bo rodzinna bliskość bywa dla nas uciążliwa i całe życie uczymy się, jak się od niej dystansować, aby – co paradoksalne – nie zerwać więzów. Na seans „Moich córek krów” poszłam z mamą. Nie byłam w tym odosobniona. Scenariusz do tego filmu był dla ciebie bardzo osobistym tekstem. W jakich okolicznościach powstawał? – Wyreżyserowałam „Hel”, mój debiut, opowieść o psychiatrze, który uzależnia się od heroiny, a potem przez pięć lat pracowałam jako reżyserka seriali. Wtedy zaczęli chorować moi rodzice. Radziłam sobie z trudnymi emocjami, pisząc teksty do szuflady. Chodziłam na terapię, podczas której pani psychoonkolog zasugerowała, aby nie tylko rozmawiać. Jej zdaniem przede wszystkim miałam pisać. Spisywałam więc swoje przemyślenia, ale nikomu nie chciałam tego pokazywać. Inaczej myślał mój mąż, który nalegał, abym te teksty dała komuś do przeczytania. Pierwszą osobą, która przeczytała scenariusz, był mój kolega, operator Łukasz Gutt. Przeczytał i się zachwycił. To była opowieść, która wyszła z potrzeby poradzenia sobie z moimi przeżyciami i emocjami towarzyszącymi śmierci najbliższych mi osób. Starałam się nieco

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Wywiady

Filmy oparte na wątpliwościach

Istotą kina jest mylenie tropów i zacieranie śladów „Pamięć” to opowieść o zmaganiach z pamięcią i pamiętaniu. Sylvia chce zapomnieć o przeszłości, ale nie może. Saul natomiast bardzo chce pamiętać, ale – z powodu demencji, na którą choruje – nie może. – Pisałem tę historię intuicyjnie. W mojej głowie pojawiła się scena spotkania klasowego. Ludzie, którzy chodzili do jednej szkoły, klasy, widzą się po latach. Nagle do Sylvii dosiada się Saul. Ona czuje się z tym niekomfortowo, a on zaczyna ją śledzić aż do domu. Reszta przyszła sama – to, że ona ucieka przed swoimi wspomnieniami, a on je traci. Każdy mój film odkłada się we mnie na pewien czas i dojrzewa. Jakaś scena pojawia mi się w głowie i potem zostawiam ją tam na trzy, cztery lata. Nie jestem fanem filmów, które powstają natychmiast – według ścisłego planu i projektu. Wydaje mi się, że tego typu fałsz można na ekranie poczuć i poznać – kiedy reżyser ma się za kogoś wszechwiedzącego, kto pozjadał wszystkie rozumy i potrafi umieścić wszystko na swoim miejscu. Ja staram się robić filmy oparte na wątpliwościach. Powiedziałeś kiedyś, że twoje filmy wynikają z osobistych doświadczeń. Tak było w przypadku „Opiekuna” – opowieści o pielęgniarzu, który opiekuje się umierającymi. – Byłem przy mojej babci, kiedy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Dzieje naszych chłopskich przodków są przemilczane albo wyparte

Jako wspólnota narodowa jesteśmy dzisiaj w punkcie, w którym coś szczęśliwie runęło Paweł Maślona – reżyser i scenarzysta filmowy Zabrałeś się do opowieści historycznej o Tadeuszu Kościuszce. Jak to się stało, że zostałeś reżyserem „Kosa”? – Długo fantazjowałem o stworzeniu filmu gatunkowego w scenerii XVIII- lub XIX-wiecznej Polski, dotykającego tematu pańszczyzny. Kiedy Michał A. Zieliński pojawił się z pomysłem zrobienia „westernu kościuszkowskiego”, pomyślałem, że może wreszcie znalazłem odpowiedni materiał. Dostałem szansę na zrealizowanie filmu, którego sam nigdy bym nie napisał. Nie wiedziałbym, jak się odnaleźć w tak odległych realiach historycznych. Dość szybko przekonałem do tego projektu producentów, Leszka Bodzaka i Anetę Hickinbotham. Leszek przeczytał wstępną wersję scenariusza i zaczęliśmy rozmowy o kształcie filmu. Michał kontaktował się wcześniej z kilkoma producentami, którzy chwalili jego koncepcję, ale twierdzili, że jest zbyt trudna do zrealizowania w polskich warunkach. Leszek widział to trochę inaczej. Kolejne dwa lata pracowaliśmy nad scenariuszem, a w międzyczasie przygotowywaliśmy się do zdjęć. Od spotkania z Michałem do premiery minęły dokładnie cztery lata. Co było najbardziej fascynujące i zaskakujące w scenariuszu? – Przede wszystkim fakt, że przez opowieść o Kościuszce udało mu się zaadresować temat pańszczyzny i włączyć film w nurt ludowych historii Polski. Scenarzysta użył

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Wywiady

Zbuntowana klasa

Opowiadanie o nastolatkach wiąże się z dużą odpowiedzialnością Sara Bustamante-Drozdek – reżyserka filmowa W 2019 r. skończyła pani Filmówkę. Potem zbierała pani doświadczenia na planie seriali i zrealizowała pełnometrażowy debiut. W styczniu do kin wszedł pani film „Piep*zyć Mickiewicza”. Czy młodej reżyserce łatwo się przebić? – Nie mogę powiedzieć, że droga, którą przeszłam, była łatwa. Zawód reżyserki, który sobie wymarzyłam jako nastolatka, wymaga wielu poświęceń. Trzeba podporządkować swoje życie tej pracy. Nie można oczywiście generalizować, bo nie tylko absolwenci szkół filmowych zostają reżyserami. Sama zaczęłam pracować na trzecim roku studiów. Asystowałam na planie u innych twórców, realizowałam teledyski i reklamy. Miło wspominam studia, ale ich intensywność uświadomiła mi, że zajmowanie się reżyserią wymaga ogromnej ilości czasu i determinacji. Mimo wszystko przeżyłam już w tej pracy wiele pięknych momentów. Deprecjonowanie młodych kobiet w branży filmowej wciąż się zdarza? – Na swojej drodze można się zetknąć z najróżniejszymi postaciami. Nie jest łatwo być młodym twórcą, a szczególnie kobietą. Zdarzają się jeszcze osoby, którą są przyzwyczajone do innych standardów i mają specyficzne podejście. Opowiadam teraz o poprzednich współpracach, bo podczas realizacji „Piep*zyć Mickiewicza” trafiłam na doświadczonych producentów, którzy wyróżniają się dużą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Wywiady

Cenzurę nosimy w naszych głowach

Połowa moich filmów jest próbą rozliczenia się z haniebnym dziedzictwem nazistowskim Volker Schlöndorff – reżyser filmowy Gdy nas umówiono na rozmowę na festiwalu EnergaCAMERIMAGE, doszły mnie słuchy, że to pan nadał kierunek jego organizacji. – Nie chcę sobie przypisywać zbyt wielu zasług, ale kiedy tu przyjeżdżam, faktycznie wracają wspomnienia, różne obrazy naładowane emocjami. Pamiętam pierwsze edycje tego festiwalu, które odbywały się w Toruniu. To było tak dawno temu – w 1991 r. Chwilę wcześniej upadł mur berliński, miasto było szare i smutne. Na rynku nie świeciły się żadne neony, poza jednym, który migał na czerwono w rogu. To był sex shop (śmiech). Prawdziwa nowość w kraju, w którym dopiero co upadł komunizm. Spacerowaliśmy tam i z powrotem z Markiem Żydowiczem, doszliśmy nad rzekę i powiedział, że planuje stworzyć w tym mieście festiwal filmowy z prawdziwego zdarzenia. Podzieliłem się z nim uwagą, że nie może konkurować z Cannes czy Wenecją, musi się skupić na bardzo wąskiej specjalizacji. I padło na operatorów filmowych, których pracy ten festiwal jest poświęcony. – Najbardziej lubię pracę z operatorami. Miałem zaszczyt i przyjemność pracować z takimi ludźmi jak Igor Luther czy Sven Nykvist. Podejrzewam, że gdybym nie dostał szansy zostania reżyserem, zająłbym się zdjęciami. Kiedy zaczynałem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Walka o kino

Palestynie potrzeba dziś nie tylko dobrych polityków, ale i dobrych filmowców – mówi reżyser Rashid Masharawi – Niedługo opowiadanie o wojnie w Gazie będzie modne – mówił na El Gouna Film Festival w Egipcie arabski aktor Amir El Masry. Miał na myśli to, że zarówno wielkie studia hollywoodzkie, jak i Netflix już chcą kręcić filmy, których akcja osadzona jest w bombardowanej Palestynie. Nie tylko jego martwi, że dla Zachodu będzie to kolejny nośny temat, na którym syci producenci będą mogli zarobić jeszcze więcej pieniędzy ze sprzedaży biletów. – A niesłyszane głosy Palestyńczyków pozostaną niewysłuchane – kwitował El Masry. – Musimy pokazać, że Palestyńczycy to nie tylko bezdomne sieroty, trupy ich rodziców i inne ofiary wojny. Nasz naród ma do opowiedzenia znacznie więcej historii, które są zakorzenione w kontekstach niezwiązanych z Izraelczykami. Mamy swoje życie, istniejemy bez nich, oni nie są częścią naszej codzienności – podkreślają inni palestyńscy filmowcy. Mimo wojny uruchomili specjalny fundusz filmowy, który ma umożliwić artystom działanie w trudnych czasach. – Musimy dokumentować to, co się dzieje, bo w przeciwnym razie narrację na ten temat przejmą Izraelczycy – dodaje twórca funduszu Rashid Masharawi. Urodzony i wychowany w obozie dla uchodźców w Strefie Gazy 62-letni reżyser

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Wywiady

Uśmiech losu jest zawsze szczerbaty

Warto czerpać z bogactwa kulturowego ludzi, którzy trochę od nas się różnią Andrzej Jakimowski – reżyser filmu „Uśmiech losu” Podobno coraz trudniej zastać pana w Warszawie. – Rzeczywiście, mieszkam na dalekiej wsi w Przesmyku Suwalskim. Blisko rosyjskiej granicy, pod Gołdapią. W cieniu iskanderów, że tak powiem. Zakochałem się w tamtych rejonach, kiedy robiłem „Zmruż oczy”, i tak zostało. Do Warszawy przyjeżdżam załatwiać różne sprawy. W równym stopniu, co warszawiakiem, czuję się mieszkańcem Warmii i Mazur, a właściwie Wzgórz Szeskich. Na wzór swoich bohaterów uciekł więc pan w pewnym momencie na odludną prowincję, żeby odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. Jakoś pan się utożsamia z tymi wszystkimi outsiderami, z takim Jaśkiem ze „Zmruż oczy”? – Nawet gdzieś, kiedyś powiedziałem, że czuję się… Marsjaninem. Chcę patrzeć na świat z boku albo z góry – w każdym razie z dystansu. Niech pan spojrzy na tych moich outsiderów: oni wszyscy, pomimo tego outsiderstwa, są zaangażowani. Najbardziej, jak można. Takim outsiderem był również Sokrates, który nawet za cenę śmierci nie wyrzekł się swojego prawa i obowiązku, by zadawać pytania obywatelom Aten. Zadawał je z boku. Zaczepiał ich znienacka, gdy akurat mijali go na ulicy zadowoleni z siebie, podążając gdzieś w swoich sprawach. Kiedyś powiedział pan, że podoba się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Kreowanie świata jest istotą robienia filmów

Najczęściej chcę opowiadać o zbrodniach, czarnych charakterach i ich mrocznej rzeczywistości Jan Holoubek – reżyser i operator, laureat nagrody dla najlepszego reżysera na 48. FPFF w Gdyni za film „Doppelgänger. Sobowtór” Aktorzy wypowiadają się o panu bardzo ciepło i chętnie wracają do współpracy. Czuje się pan nowym typem reżysera – nieprzemocowego, empatycznego i stwarzającego komfortową atmosferę na planie? – Nie czuję się nowym typem reżysera, bo myślałem w ten sposób o współpracy z aktorami jeszcze przed erą #MeToo. Uważam też, że moja postawa nie ma związku ze współczesnymi trendami. Mój ojciec, Gustaw Holoubek, którego miałem szansę obserwować w teatrze, zachowywał się podobnie wobec swoich kolegów i koleżanek. Stał się dla mnie wzorem rozmowy i bycia z aktorami na planie lub na scenie. U niego aktor miał się czuć bezpieczny, wolny od psychicznej opresji. Tak postępował przez całe życie i kontekst epoki nie ma tu znaczenia. Liczy się rodzaj czułego podejścia do zawodu, który zazwyczaj uprawiają osoby o wysokiej wrażliwości. Przyjacielskie relacje sprzyjają wtedy dobrze wykonywanej pracy. Chcę pomagać aktorom, dawać im przestrzeń i poczucie komfortu. Stąd pewnie biorą się pozytywne komentarze, które mnie oczywiście cieszą. Wprawdzie istniał kiedyś mit reżysera demiurga, któremu wolno

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Fenomen Wojciecha Kilara

Jego muzyka rozbrzmiewa w najsłynniejszych salach koncertowych świata i towarzyszy filmom oglądanym przez miliony Polonezem z „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy rozpoczęła się także w tym roku większość studniówek. I pewnie niewielu maturzystów wie, że ćwierć wieku temu melodię tę napisał Wojciech Kilar – jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich kompozytorów XX w. Był fenomenem polskiego świata muzycznego i filmowego. Swoimi kompozycjami trafiał do bardzo szerokich kręgów odbiorców. Lwowskie dzieciństwo Wojciech Kilar przyszedł na świat 17 lipca 1932 r. we Lwowie. Jego ojciec Jan Franciszek był znanym w tym mieście ginekologiem. W 1929 r. ożenił się z młodszą o 15 lat, pochodzącą z rodziny włościańskiej Neonillą Batikówną – absolwentką Seminarium Nauczycielskiego i kursów aktorskich w lwowskim studiu Wandy Siemaszkowej. Małżeństwo nie było zbyt udane. Jan Franciszek miał skłonności do licznych miłostek i był wiecznie zapracowany, a jego żona dość często wyjeżdżała poza Lwów na występy. Wyróżniała się urodą. Wywarła wielki wpływ na swojego jedynaka – Wojciecha. Chciała, aby był artystą, muzykiem. To pragnienie podzielał jej mąż, który miał własny fortepian i lubił na nim grać. Tak więc od dzieciństwa Wojciech Kilar żył w świecie, w którym przenikały się wątki teatralne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Uratuje nas tylko śmiech

Wszyscy płyniemy statkiem, który już dawno obrał kurs na katastrofę Ruben Östlund – szwedzki reżyser, scenarzysta i montażysta filmowy Jakie trzy rzeczy zabrałbyś na bezludną wyspę? – Nadajnik GPS i kuchenkę gazową, żebym mógł zagotować wodę. Nie jest to specjalnie oryginalne, ale to przyszło mi od razu do głowy. A nie np. precle? – Nie. Myślę jednak, że bohaterowie „W trójkącie” woleliby mieć precle jako trzecią niezbędną do przeżycia rzecz. Aby zdobyć pożywienie w warunkach bezludnej wyspy człowiek zrobi wszystko. A ty jak poradziłbyś sobie w takiej ekstremalnej sytuacji? Chodzi mi o męski instynkt przetrwania. – Spróbowałbym polegać na moich umiejętnościach społecznych. Jako reżyser chyba jestem dość uzdolniony w tym zakresie. Starałbym się manewrować grupą za pomocą tej umiejętności, ponieważ nie wiem, jak rozpalić ognisko, jak złowić i przyrządzić rybę. Naprawdę! Nie jestem też żadnym ciachem, aby moją walutą w takiej survivalowej sytuacji była uroda, więc raczej seks za pożywienie, tak jak w filmie, nie wchodziłby w rachubę. Zaczęliśmy rozmowę od bezludnej wyspy, to na niej rozgrywa się ostatnia część twojego filmu „W trójkącie”. To tutaj dokonuje się całkowite odwrócenie społecznych hierarchii i demistyfikacja naszych wyobrażeń o sobie i innych. – Razem z bohaterami, młodą parą influencerów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.