Opowiadanie o nastolatkach wiąże się z dużą odpowiedzialnością Sara Bustamante-Drozdek – reżyserka filmowa W 2019 r. skończyła pani Filmówkę. Potem zbierała pani doświadczenia na planie seriali i zrealizowała pełnometrażowy debiut. W styczniu do kin wszedł pani film „Piep*zyć Mickiewicza”. Czy młodej reżyserce łatwo się przebić? – Nie mogę powiedzieć, że droga, którą przeszłam, była łatwa. Zawód reżyserki, który sobie wymarzyłam jako nastolatka, wymaga wielu poświęceń. Trzeba podporządkować swoje życie tej pracy. Nie można oczywiście generalizować, bo nie tylko absolwenci szkół filmowych zostają reżyserami. Sama zaczęłam pracować na trzecim roku studiów. Asystowałam na planie u innych twórców, realizowałam teledyski i reklamy. Miło wspominam studia, ale ich intensywność uświadomiła mi, że zajmowanie się reżyserią wymaga ogromnej ilości czasu i determinacji. Mimo wszystko przeżyłam już w tej pracy wiele pięknych momentów. Deprecjonowanie młodych kobiet w branży filmowej wciąż się zdarza? – Na swojej drodze można się zetknąć z najróżniejszymi postaciami. Nie jest łatwo być młodym twórcą, a szczególnie kobietą. Zdarzają się jeszcze osoby, którą są przyzwyczajone do innych standardów i mają specyficzne podejście. Opowiadam teraz o poprzednich współpracach, bo podczas realizacji „Piep*zyć Mickiewicza” trafiłam na doświadczonych producentów, którzy wyróżniają się dużą kulturą osobistą i zapewnili mi pełen komfort oraz wsparcie. Mówi się, że oznaką braku zaufania do reżyserek jest niedopuszczanie ich do realizacji dużych filmów rozrywkowych. Pani przypadek wydaje się zaprzeczać tej teorii. – Oba projekty, które dotąd wyreżyserowałam, są projektami producenckimi. W takich sytuacjach najwięcej zależy właśnie od producenta. Pytanie brzmi, na ile pozwoli on reżyserowi ingerować w proces twórczy i do którego etapu. Przy realizacji „Piep*zyć Mickiewicza” producenci byli bardzo otwarci na współpracę i do końca pozostawaliśmy w kontakcie. Potraktowałam zresztą propozycje reżyserowania tego filmu i „Porad na zdrady 2” jak szanse, z których trzeba skorzystać. Film opowiada o zbuntowanej młodzieży i charyzmatycznym nauczycielu. A jak pani wspomina liceum? – Ciepło wspominam tamte lata, mimo że chodziłam do bardzo wymagającego liceum. Patrzę na nie przez pryzmat pierwszych miłości czy pierwszych poważnych buntów, poznawania nowych emocji i zbierania doświadczeń. Zawiązałam wtedy najtrwalsze przyjaźnie i poznałam wartościowych ludzi, na których nadal mogę liczyć. W czasach liceum uświadomiłam sobie też, co chciałabym robić w życiu. Na dobre zafascynowałam się reżyserią. Wcześniej interesowałam się teatrem, ale lepiej się czuję, mogąc prowadzić aktorów. Pracując nad „Piep*zyć Mickiewicza”, pomyślałam, że te młode osoby są w jednym z piękniejszych momentów życia i trochę im zazdroszczę. Starałam się jednak nie przekładać własnych wspomnień na ekranową historię, bo czasy bardzo się zmieniły. Film porusza problemy obecne w polskich szkołach i tworzy świat daleki od wyobrażeń o przeciętnym liceum nad Wisłą. – Mam 18-letnią siostrę, która jest uczennicą liceum, i starałam się z nią konsultować pewne tematy, żeby za bardzo nie oderwać się od realiów szkoły. Postawiliśmy na stworzenie barwnego, żywego świata, który wypełniają czysta radość i energia młodzieży. Chcieliśmy trochę podkręcić ekranową rzeczywistość i wyszliśmy z założenia, że nasza opowieść ma wiele wspólnego z komiksem, którego bohaterami mogliby być uczniowie klasy IIb. W tym filmowym uniwersum zależało nam, żeby podążać za ich prawdziwymi emocjami i osobowościami, trzymając się blisko realnych problemów. Wzorowała się pani na jakichś filmach lub serialach? – Nie uciekniemy od porównań do takich klasyków jak „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”, ale nie chciałam się zamykać w myśleniu, że będziemy coś powtarzać lub naśladować. Naszą ambicją było spojrzenie na historię zbuntowanej klasy i zmieniającego ją nauczyciela z innej perspektywy. Staraliśmy się przede wszystkim zbudować z młodymi aktorami osobnych, wyrazistych bohaterów, a nie powielać znane wzorce. Filmy takie jak „Piep*zyć Mickiewicza” czy „Młodzi gniewni” będą pewnie powstawać co kilkanaście lat i świadczyć o tym, jak wyobrażano sobie młodzież w kolejnych dekadach. Film był realizowany z myślą o konkretnym odbiorcy? – Najważniejszym celem było dotarcie do młodych ludzi. Z tego względu wybraliśmy obsadę w wieku 14-20 lat. Na ekranie możemy oglądać prawdziwych nastolatków. Z ich pomocą chcieliśmy maksymalnie zbliżyć się do sposobu opowiadania, który mógłby zainteresować młodszego odbiorcę. Pytałam aktorów o opinie na temat konkretnych rozwiązań, np. języka uczniów. Wspólnie