Tag "Robert Kwiatkowski"

Powrót na stronę główną
Opinie

Ręce precz od Wildsteina!

Każdego dnia prezesury Wildsteina TVP traciła na wartości co najmniej 4 mln złotych Bronek Wildstein padł. Ten najbardziej patriotyczny, niezależny i uczciwy z prezesów TVP (nawet Walendziak się do niego nie umywa, o reszcie nie wspominając) padł od ciosów siepaczy z Rady Nadzorczej TVP poniedziałkową nocą 26 lutego 2007 r. Już tu zaczyna się Jego męczeństwo – cwane Kaczory rękoma swojego wiernego Jasińskiego za pomocą metod żywcem ściągniętych z komitetów partyjnych znienacka, w godzinach popołudniowych obsadziły na Radzie Nadzorczej TVP tę żmiję Urbańskiego. A wszystko to w poniedziałek, chociaż rada swoje posiedzenia ma zawsze we wtorki. A ten Urbański to lepszy gagatek. Od dawna miał chrapkę na prezesurę w swojej dawnej firmie. Kiedy już zdołał ominąć pułapki (nie wszystkie, nie wszystkie) zastawione przez Bronka w Radzie Nadzorczej TVP i kiedy już skończyło się główne wydanie „Wiadomości”, a z nim szansa na jakąś małą demonstrację niezadowolenia, rada nadzorcza Bronka z TVP wywaliła. Że też żaden z opisujących dramat w TVP dziennikarzy nie wpadł na to, dlaczego to się nocą odbywało! Pamiętacie, jak Aleksandra Jakubowska zabierała ze studia swoją torebkę? Tyle lat minęło, a ci, co widzieli, dalej pamiętają! Nie wszystko jeszcze stracone, jest jeszcze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Kwiatkowski do Nałęcza

Robert Kwiatkowski wzywa Tomasza Nałęcza do publicznej debaty na temat politycznych przyczyn i skutków sprawy Rywina W tygodniku „Wprost” (nr 23 z 11 czerwca br.) Tomasz Nałęcz po raz kolejny bardzo krytycznie odniósł się do tzw. sprawy Rywina i osób z nią kojarzonych. Poniżej drukujemy list otwarty, jaki do prof. Nałęcza wystosował były prezes Telewizji Polskiej, Robert Kwiatkowski. Szanowny Panie Profesorze, W swoim cotygodniowym felietonie w tygodniku „Wprost” objawił się Pan ponownie jako sumienie lewicy, napominając SLD, kto jest, a kto nie jest godzien startować z list wyborczych Sojuszu w najbliższych wyborach samorządowych. Jak zwykle zajął się Pan moją osobą – dumą napawa mnie, że równie intensywnie analizuje Pan jeszcze tylko czyny i postać Józefa Piłsudskiego. To jednak zrozumiałe – jest Pan przecież historykiem i wykładowcą – a z czegoś żyć trzeba. Kwiatkowskiego i Czarzastego, „grupę trzymającą władzę” i całą aferę Rywina traktuje Pan za to jako okazję do przypominania o swoich zasługach dla lewicy i walki o czystość jej szeregów. Co jednak przykre dla Pana, jest na lewicy, nie tylko w SLD, spora grupa ludzi, którzy nie tylko nie podzielają pańskich ocen afery Rywina, ale – co więcej – niepochlebnie wyrażają się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Media

Kaczyński i dziennikarze

Dlaczego liderzy PiS wywołali wojnę z mediami No i się doigrał. Jarosław Kaczyński po kolejnych wyjaśnieniach, co miał na myśli, mówiąc, że tak naprawdę nie ma w Polsce wolnych mediów, jest coraz bliżej uruchomienia kolejnej komisji śledczej, tylko nie z mediami, ale ze swoim bratem w roli głównej. Wiemy już, jak się kończą pojedynki, w których po jednej stronie stają sejmowe komisje śledcze i media, a po drugiej – politycy obozu rządzącego. Kto nie pamięta, niech przypomni sobie Leszka Millera, a potem Włodzimierza Cimoszewicza i ich początkową pewność siebie. Kto mógł przypuszczać, że słynne Millerowskie „zero” dotyczyć będzie ministra sprawiedliwości – jednego z filarów obecnego obozu rządzącego, najpopularniejszego ministra sprawiedliwości od czasów Lecha Kaczyńskiego? Kto mógł przypuszczać, że komisja, którą marszałek Cimoszewicz tak obcesowo potraktuje w drodze do puszczy, zrewanżuje się mu doniesieniami do prokuratury i panią Jarucką z jej enuncjacjami i w efekcie utrąci jego kandydaturę w wyborach prezydenckich? Kaczyńscy nie słyną z żelaznych nerwów. Jeśli nie pomogą specjaliści od wizerunku, a opozycja znajdzie głodnych sukcesu śledczych, sejmowa komisja z pomocą mediów może znaleźć kolejną ofiarę z najwyższej półki polskiej polityki. Zwycięzcy wyborczej jesieni 2005 zajmują się mediami z zacięciem godnym lepszej sprawy. Konflikty z rozmaitymi środowiskami zawodowymi (dziennikarzami,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Adam Michnik i naganiacze

Były prezes TVP polemizuje z naczelnym „Gazety Wyborczej” W weekendowym (17-18 września br.) wydaniu „Gazety Wyborczej” Adam Michnik w eseju „Naganiacze i zdrajcy” szkicuje portret polskich nagonek i naganiaczy. To rzecz o organizowanych napaściach, ale i bezinteresownej zawiści wobec wybitnych Polaków. Szkic pełen jest ciekawych i mądrych cytatów, pouczających opowieści o nagonkach krajowych i emigracyjnych. Autor przywołuje słowa Ksawerego Pruszyńskiego, który pisał w 1943 r. z goryczą: „W mało którym narodzie kalumnia miała siłę tak potworną”. Dlatego „należy bacznie przyjrzeć się tej sforze, która ujada, i tej drugiej, która ujadających popędza i nimi kieruje”. Pomny tych słów Michnik kreśli historię nagonek w Polsce XX w., ich osobliwy język oraz sylwetkę psychologiczną naganiaczy. Adam Michnik dedykuje swój esej przyjaciołom znieważonym w kolejnych nagonkach, przy okazji będących też kampaniami prezydenckimi: Tadeuszowi Mazowieckiemu (1990), Jackowi Kuroniowi (1995) i Włodzimierzowi Cimoszewiczowi (2005). Trochę dziwi, że brakuje w dedykacji miejsca dla niedoszłych na szczęście ofiar nagonki roku 2000 – Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego, których oskarżono o agenturalną przeszłość. Ale być może dedykacja jest tylko dla przegranych, tak na pociechę. Wałęsie i Kwaśniewskiemu udało się wówczas obronić; być może dlatego także, że mieli się gdzie bronić

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Telewizja po nowym otwarciu

Zarząd TVP jest po to, żeby podejmować najtrudniejsze wyzwania, a nie po to, żeby czytać scenariusze Oglądamy już trzecią ramówkę, jaką dla telewidzów układa nowy zarząd Telewizji Polskiej pod kierownictwem Jana Dworaka. Zbliża się on do półmetka swoich rządów. To dobra podstawa, aby ocenić, co ze swoich zapowiedzi rzeczywiście zrealizował. Wybrany wiosną 2004 r. będzie kończył kadencję latem 2006 r. Kalendarz jest dla TVP nieubłagany, a tymczasem spółka straciła zdolność do podejmowania trudnych decyzji przynajmniej do połowy przyszłego roku. Co więcej, niejasny status samego przewodniczącego Rady Nadzorczej TVP, Marka Ostrowskiego, i ostatnie decyzje KRRiTV dotyczące wygaśnięcia jego mandatu rokują telewizji, niezależnie od ostatecznych rozstrzygnięć, jak najgorzej. Kierownictwo TVP wpadło w wir wzajemnych oskarżeń, które muszą skończyć się wyrokami sądowymi; walka polityczna, która za sprawą decyzji KRRiTV z lata 2003 r. przeniosła się do wnętrza firmy, rozgorzeje na dobre, angażując świat polityki i stając się istotnym elementem podwójnej kampanii wyborczej jesienią 2005 r. Aby ocenić TVP, trzeba zacząć od tego, co niewątpliwie udało się jej w ciągu minionego roku osiągnąć. TVP utrzymała w 2004 r. dodatni wynik finansowy, choć w 2003 r. był on niemal dwa razy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.