Tag "rosyjska armia"

Powrót na stronę główną
Wojna w Ukrainie

Ukrainki wkładają mundur i walczą

17% ukraińskich sił zbrojnych to kobiety „Nasze oddziały się wycofywały, więc dowódca zlecił odesłanie wszystkich kobiet na tyły. Mama odmówiła, zawsze była na pierwszej linii. Nosiła kamizelkę kuloodporną i hełm, ale tamci strzelali z czołgów. Matkę ranił odłamek. Nie zmarła od razu, wykrwawiła się. Rana brzucha była zbyt poważna”, relacjonuje jedna z córek Olgi Semidianowej, ukraińskiej medyczki, która 4 marca poległa w obwodzie donieckim. Semidianowa pracowała dla armii na cywilnym stanowisku, ale w 2014 r. postanowiła zostać sanitariuszką. Do chwili rozpoczęcia rosyjskiej inwazji odbyła kilka tur w Donbasie, gdzie wojsko ukraińskie walczyło z separatystami. Jak wspominają koledzy i dowódcy, cechowała się niesamowitą odwagą. Nieraz wyciągała rannych spod ognia. Ale i w cywilu Olga wykazywała się nie lada heroizmem. Matka sześciorga dziewcząt i chłopców prowadziła wraz z mężem rodzinną placówkę, w której schronienie znalazła kolejna szóstka dzieci. „Jeśli nas tam nie będzie, oni przyjdą do naszych domów”, tłumaczyła dzieciom swoje wyjazdy na front. Dzień przed śmiercią odesłała do Margańca plecak z rzeczami osobistymi. Kilka godzin przed tragicznym bojem zapewniała dzieci o swojej miłości. „Jadę w miejsce, gdzie trwają intensywne walki”, pisała w SMS-ie. Zmarła, mając 48 lat, pół roku

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Koniec „państwa minimum”

W czasach pandemii i wojny nikt nie pyta: czy nas stać? Neoliberalne pomysły na państwo i gospodarkę odchodzą w przeszłość Ogłaszanie końca jakiejś epoki zawsze wiąże się z ryzykiem. Nikt nie chce podzielić losu Francisa Fukuyamy, którego nietrafione przepowiednie o ostatecznym triumfie demokracji liberalnej po 1989 r. stały się wręcz synonimem chybionej prognozy i elitarnej pychy. A wielokrotnie publicyści i komentatorzy ogłaszający wielki koniec jakiejś idei, ruchu politycznego czy trendu musieli posypać głowę popiołem w obliczu odrodzenia i sukcesów zjawisk i postaci złożonych przez nich do grobu. Dlatego i z ogłaszaniem końca neoliberalizmu – doktryny gospodarczej i politycznej, która ustawiała politykę w świecie Zachodu przez ostatnie 40 lat – należy być ostrożnym. Ale filary ideologii zwanej neoliberalną – tanie państwo, ograniczanie wydatków publicznych, niechęć do zadłużania się i wydatków socjalnych – kruszeją. Nawet liberalny brytyjski „The Economist” i amerykański „Financial Times” od początku pandemii raz na kilka tygodni przypominają, że czasy małego państwa i dominacji rynku nad urzędniczą ingerencją na naszych oczach się skończyły. Trzy wielkie zerwania minionej dekady każą na poważnie postawić tezę o wyczerpaniu się obowiązującego jeszcze do 2015 r. paradygmatu. Zwycięstwo PiS, Donalda Trumpa i brexit pokazały, że wiara w nieomylność ekspertów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Tu jest jak w raju

Dzieci z ukraińskich domów dziecka zachwycają się Polską, ale tęsknią za krajem Piętnastoletni Pasza i reszta dzieciaków mają szczęście. Gdy uciekali z Ukrainy, nikt ich nie ostrzeliwał. Konwój sierot i dzieci, których rodzice nie odebrali z domów dziecka, bezpiecznie przekroczył polską granicę. Z obwodu winnickiego przyjechała grupa 28 dzieci z niepełnosprawnościami, a także ich opiekunki ze swoimi dziećmi. Wcześniej młodzi Ukraińcy mieszkali w szkołach z internatem, ośrodkach dla niesłyszących i szkołach dla uczniów z niepełnosprawnością intelektualną z obwodu winnickiego. Pasza pamięta ten dzień, gdy dyrektor zebrał wszystkie dzieciaki w jadalni. Tłumaczył, że w „szkole” nie jest bezpiecznie i wszystkie dzieci muszą wyjechać do Polski. Pasza z żalem rozstawał się z dyrektorem, do którego wszyscy mówili „wujku”. Popatrzył na ogromny budynek z przybudówką i wsiadł z kumplami do autokaru. Zmierzali ku nieznanemu. Zatrzymali się jeszcze przed trzema innymi placówkami. Do autokaru wsiadały nowe dzieci. Wiedzieli tylko tyle, że czeka ich nowa przygoda. Po wyjeździe Paszy szkoła i internat w miejscowości Sitkowce zmieniły charakter. Z sal zniknęły biurka, a pojawiły się śpiwory i karimaty. W szkole uchodźcy nocują, dostają jedzenie i idą dalej. – Teraz w naszym rejonie są jeszcze bombardowania i strzelaniny. Gdy wyjeżdżałyśmy, Kijów też był bombardowany – opowiada jedna z opiekunek, Elena Demianiszyna.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Andrzej Romanowski Felietony

Połtawa

Siedzą na rozłożonym tapczanie. Masza, niewiele młodsza ode mnie, jej synowa, młodziutka Tania, i wnuk, 16-letni Sasza. Obok dziecko Tani – ma dopiero 15 miesięcy, śpi. Twarze nieruchome. Miesiąc temu uciekli spod bomb. Polskie dworce były już wtedy zapełnione uchodźcami. Córka przez telefon oznajmiła, że chcą z mężem wziąć kilkoro z tych ludzi. Zawstydziła mnie. „Agnieszko – perswadowałem – macie czwórkę dzieci i na dodatek psa, jak dacie radę?”. „Jadę na dworzec”, odpowiedziała, nie wdając się w dyskusje. Nazajutrz zapytałem, skąd są goście. „Już ich nie ma, pojechali. Jadę po następnych”. Słyszę potem, że ci kolejni są z Zaporoża. „A teraz?”. „Dniepropietrowsk”. „Dnipro”, podsuwam oficjalną nazwę ukraińską. „Oni mówią »Dniepropietrowsk«. Z rosyjska”. „I co z nimi?”. „Chcą dostać się do Czech. Tomek będzie musiał jechać”. Jest już wieczór, ciemno. Na szczęście zięć – wspaniały kierowca. Dotarł do Ołomuńca, wrócił po drugiej w nocy. A tu już następni. „Skąd?”. „Spod Połtawy”. Połtawa! Trzysta lat temu, w 1709 r., Piotr Wielki pobił tu Karola XII. Ci ludzie nie musieliby przyjeżdżać do Krakowa, gdyby nie tamta bitwa, która Rosję uczyniła mocarstwem. A może właśnie by tu sobie przyjechali, skoro jeszcze w XVII w. Połtawszczyzna należała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Migrant w mundurze

Kraje europejskie mają coraz większy problem ze znalezieniem chętnych do służby w armii Jeszcze niedawno zbyt mała liczebność sił zbrojnych wydawała się problemem abstrakcyjnym, jeśli nie absurdalnym. Kolejne kraje jak Europa długa i szeroka albo się demilitaryzowały (i to pomimo nacisków ze strony USA, by zwiększyć wydatki na obronność do 2% PKB), albo przechodziły w tryb armii inteligentnych, niewielkich, ale bogatych sprzętowo i zaawansowanych technologicznie. Najpierw w niepamięć odeszła epoka powszechnej służby wojskowej, potem – masowych sił zbrojnych, opartych przede wszystkim na wielkości. To ostatnie nigdy zresztą nie było domeną Europy. Doktrynę „armii silnej, bo licznej” wyznawano przede wszystkim w Rosji. W środkowej i zachodniej części kontynentu podważano wydatki na zbrojenia, niektórzy politycy uznawali je za całkowicie bezsensowne – w tym gronie znalazł się m.in. jeden z liderów polskiej lewicy, Włodzimierz Czarzasty. Wojsko, czyli kariera W ciągu zaledwie kilku tygodni wszystkie te przekonania zostały brutalnie unieważnione. Rosja najechała Ukrainę, równając z ziemią miasta i mordując cywilów na masową skalę. Wojna wróciła do Europy, i to w rozmiarach, których nikt się nie spodziewał. Paradygmaty zmieniły się błyskawicznie. Nawet Niemcy, tradycyjnie niechętni militaryzacji nader powściągliwi w kwestii zagranicznych interwencji wojskowych, zaczęli wysyłać broń Ukraińcom,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Mity o sankcjach

Opinia publiczna i europejscy decydenci karmią się wyidealizowaną wizją sankcji gospodarczych – czym są, do czego służą i jak działają Im dłużej trwa wojna Putina i im więcej przerażających obrazów dociera do Europy z Ukrainy, tym większe znaczenie przypisywane jest sankcjom. Czasami wręcz magiczne. I nie jest to głos cynika albo wyłącznie kpina. Europejscy decydenci i opinia publiczna zdają się bowiem zachowywać tak, jak gdyby ekonomiczne środki nacisku na Rosję miały moc cofania czasu, przemiany umysłów i zatrzymywania kul w locie. Rzeczywistość jest jednak odległa od tego życzeniowego myślenia. Sankcje gospodarcze potrafią być potężną bronią, dotkliwą dla uderzonego. Pod warunkiem że wie się, po co i do czego chce się ich użyć. Jak pokazuje obecna sytuacja, na Zachodzie nie ma zgody nawet co do podstawowych faktów. Czy sankcje (a także późniejsze embargo na surowce) mają doprowadzić do rozmów pokojowych? Do trwałego wykluczenia Rosji ze wspólnoty międzynarodowej? Do zmiany władzy na Kremlu? A może do energetycznej transformacji Europy lub będą groźbą, która dotrze do Pekinu? Uzasadnienia zmieniają się regularnie i potrafią przeczyć sobie nawzajem. Na razie – jako UE i umowny „świat demokratyczny” – bardzo chcemy ostrych sankcji, nawet jeśli nie jesteśmy zgodni, jakich i dlaczego. Historia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wojna w Ukrainie

Deklasacja dronem

W rosyjskiej zupie pojawił się żar, bayraktar – śpiewają Ukraińcy Z filmów udostępnianych przez ukraińską armię można wywieść błędny wniosek – że wojna, która rozpoczęła się 24 lutego, to starcie rosyjskich pancernych kolumn z niewielkimi oddziałami piechoty, wyposażonej w wyrzutnie przeciwpancerne i drony. W rzeczywistości konflikt toczy się w znacznie szerszym spektrum, ma też bowiem charakter tradycyjnych, ciężkich lądowych zmagań formacji zmechanizowanych, wspartych potężnym ogniem artylerii lufowej i rakietowej. Przekaz ukraińskiej propagandy skupia się na działaniach, w których przewaga obrońców jest wyraźna. To sposób budowania morale własnego wojska i społeczeństwa, a jednocześnie metoda na zaskarbienie Ukrainie przychylności zachodniej opinii publicznej, rodzaj podziękowania za udzielone wsparcie materiałowe. „Nie marnujemy przekazanej nam przez Zachód broni”, przekonują Ukraińcy. Jako że ma to pokrycie w faktach, także w wymiarze strategicznym (rosyjska porażka na północy Ukrainy), zachodnie rządy w coraz większym zakresie dozbrajają armię obrońców. Minął już – zdaje się, że bezpowrotnie – okres wątpliwości, czy przekazany sprzęt nie wpadnie w ręce Rosjan. Pojedyncze sztuki agresorzy oczywiście przejmują, sporo broni niszczą w trakcie walk, ale przede wszystkim dostają za jej sprawą potężne lanie. Dosłownie i w przenośni, w postaci upadłego na dobre mitu „trzeciej armii

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Świetlana przeszłość

Z początkiem kwietnia zaśnieżyło pół Polski, teraz mróz dotarł i do mnie na Gotlandię, czyli zima przyszła po wiośnie – a skoro tak, może czas cofnie się jeszcze trochę, to jest dobry wektor, niech już płynie wyłącznie wstecz. Poczekamy trochę i przyjdzie jesień, nie złota, ale zwykła jesień przedwojenna, kiedy o ludobójstwie w sercu Europy można było co najwyżej poczytać w podręcznikach historii, a o mobilnych krematoriach nikomu nawet się nie śniło. Ulice ukraińskich miast nie będą wysypiskami śmierci, będzie na nich tętniło życie tych, którym je odebrali umundurowani oprawcy, wypalone kikuty domów odrosną, wybuchy zmienią się w implozje; umysły się oczyszczą z koszmarów. Będziemy sobie mędrkować za Marksem, że historia lubi się powtarzać za drugim razem jako farsa, nieświadomi, że to nieprawda, że zawsze powtarza się jako tragedia, wciąż ocieka krwią, zawsze odtwarza ten pierwszy raz, nie ma w niej nawet krzty komizmu. Ale skoro zima po wiośnie, trzymajmy się tego kursu, za parę lat wróci do życia także 6 mln ofiar covidu, i my sami będziemy młodnieć, stawać się coraz naiwniejsi, coraz mniej doświadczeni; buńczuczni, lecz bezradni bez opieki zmartwychwstałych rodziców. Przyjdzie nam paradować w pochodach i święcie wierzyć w hasła ze sztandarów,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Ich chata z kraja

Dla Amerykanów wojna w Ukrainie to przede wszystkim źródło problemów z rosnącymi kosztami życia Korespondencja z USA Gdy miesiąc temu pisałam relację z protestu przeciwko wojnie w Ukrainie w moim 200-tysięcznym mieście na północy Kolorado, szczerze wierzyłam, że prędzej czy później Amerykanie ockną się z szoku, że do wojny w ogóle doszło, i aktywniej włączą się w akcje pomocowe na rzecz ukraińskich uchodźców i żołnierzy. Transparenty zostawiłam więc przy drzwiach, przekonana, że akcje solidarności z Ukrainą będą się powtarzać regularnie i za chwilę znów wyjdę z nimi na ulicę. Światy równoległe Wojna trwa już ponad sześć tygodni. Ukraińskie akcesoria stoją przy drzwiach nietknięte, a w moim domu jako jedynym na osiedlu są w oknie symbole solidarności z Ukrainą. Poczucie egzystencji w dwóch nie za bardzo zazębiających się światach nie tylko nie przeszło, lecz jeszcze się wzmogło. Ten pierwszy to krąg rodaków. I w realu, i w sieci Ukraina pozostaje dla nas tematem numer jeden. Uczestniczymy w zbiórkach, wymieniamy się informacjami, śledzimy rozwój sytuacji w swoich rodzinnych miejscowościach w Polsce, bo wielu naszych bliskich przyjęło pod swój dach uchodźców i czujemy się odpowiedzialni za udzielenie im wsparcia. Społeczność polonijna w Denver wysłała do Polski już kilka kontenerów darów wartych dziesiątki tysięcy dolarów. Tydzień temu Polski

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wojna w Ukrainie

Poligon Ukraina

Wojna na wschodzie to okazja do wielu testów Wojna w Ukrainie to pierwszy od niemal 80 lat tak intensywny konflikt zbrojny w Europie. Naprzeciw siebie stanęły dwie regularne armie, wyposażone w potężne arsenały konwencjonalnych środków walki. Rosjanie i Ukraińcy mierzą się przede wszystkim na lądzie, ale wojna toczy się również w powietrzu i, w mniej spektakularnej skali, na morzu. Polem ostrej wymiany ciosów jest także przestrzeń informacyjna oraz środowisko cybernetyczne. Jest to więc konflikt totalny, do którego obie strony posłały pół miliona żołnierzy – a mowa tu wyłącznie o „tradycyjnych”, kinetycznych zmaganiach. Obejmuje zasięgiem całość Ukrainy – będącej pod względem wielkości piątym krajem na kontynencie – i symboliczne skrawki Rosji. Rozlał się zarazem na wszystkie strony świata – w jego cyfrowym wymiarze oraz dosłownie, w postaci rzeki uchodźców docierających nawet za ocean. Dotąd tylko w byłej Jugosławii, pod koniec XX w., walczyły ze sobą regularne wojska, z których część przeszła drogę od ochotniczych milicji do państwowych armii. Później doszło do konfliktu zbrojnego w Donbasie, gdzie po raz pierwszy starli się Ukraińcy z Rosjanami, ale tych drugich oficjalnie tam nie było. Kreml przekonywał nas bowiem, że mamy do czynienia z secesjonistami (słynnymi już „traktorzystami, górnikami i hutnikami”). No i ta wojna miała samoograniczający

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.