W czasach pandemii i wojny nikt nie pyta: czy nas stać? Neoliberalne pomysły na państwo i gospodarkę odchodzą w przeszłość Ogłaszanie końca jakiejś epoki zawsze wiąże się z ryzykiem. Nikt nie chce podzielić losu Francisa Fukuyamy, którego nietrafione przepowiednie o ostatecznym triumfie demokracji liberalnej po 1989 r. stały się wręcz synonimem chybionej prognozy i elitarnej pychy. A wielokrotnie publicyści i komentatorzy ogłaszający wielki koniec jakiejś idei, ruchu politycznego czy trendu musieli posypać głowę popiołem w obliczu odrodzenia i sukcesów zjawisk i postaci złożonych przez nich do grobu. Dlatego i z ogłaszaniem końca neoliberalizmu – doktryny gospodarczej i politycznej, która ustawiała politykę w świecie Zachodu przez ostatnie 40 lat – należy być ostrożnym. Ale filary ideologii zwanej neoliberalną – tanie państwo, ograniczanie wydatków publicznych, niechęć do zadłużania się i wydatków socjalnych – kruszeją. Nawet liberalny brytyjski „The Economist” i amerykański „Financial Times” od początku pandemii raz na kilka tygodni przypominają, że czasy małego państwa i dominacji rynku nad urzędniczą ingerencją na naszych oczach się skończyły. Trzy wielkie zerwania minionej dekady każą na poważnie postawić tezę o wyczerpaniu się obowiązującego jeszcze do 2015 r. paradygmatu. Zwycięstwo PiS, Donalda Trumpa i brexit pokazały, że wiara w nieomylność ekspertów i trwałość liberalnych instytucji jest zwodnicza. Podobnie jak przekonanie, że programy socjalne nie staną się na powrót modne i, co nawet ważniejsze, skuteczne. Pandemia COVID-19 pokazała, że globalizacja nie musi wiecznie rozwijać się bez przeszkód – może się zatrzymać lub nawet cofnąć. A uzależnienie światowej produkcji kluczowych dóbr od chińskiej potęgi przemysłowej ma również swoje wady. Wreszcie inwazja na Ukrainę pokazała to samo w odniesieniu do energii i importu surowców z Rosji. Ale rozbiła też mrzonkę o tym, że w bardziej zglobalizowanym i powiązanym handlowo świecie nie będzie już miejsca na wojnę. Polityka, która zakładała zmniejszanie wpływu rządu i administracji na życie gospodarcze, odchudzanie wydatków socjalnych, prywatyzację funkcji opiekuńczych państwa i urynkowienie rządzących nim mechanizmów, przestała dawać użyteczne odpowiedzi na najważniejsze pytania XXI w. Owszem, wiemy, jakie neoliberalizm oferuje recepty i diagnozy na problemy w rodzaju bezrobocia, inflacji, długu publicznego czy małej innowacyjności gospodarki. Ale co z konkurencją ze strony Chin? Koniecznością zwalczenia niespotykanej w krajach Zachodu od stu lat epidemii? Zabezpieczeniem się przed agresją militarną? Barierami dla rozwoju w coraz starszym i długowiecznym społeczeństwie, którego młode pokolenia nie gromadzą majątku i nie tworzą tradycyjnie rozumianej klasy średniej? Zestaw narzędzi, które neoliberalizm proponował przez całe dekady – mniej państwa, niższe podatki i prywatyzacja – stracił zastosowanie. Może i dzięki niższym podatkom więcej pieniędzy zostanie mi w kieszeni, ale co mi po pieniądzach, gdy nie mogę ich wydać w czasie pandemii, a wojna może przekreślić sens oszczędzania i inwestycji w cokolwiek – myśli coraz więcej osób w zamożnej Europie i świecie Zachodu. Redukcja deficytu i dopieszczanie tak ukochanych przez ekonomistów tabelek wzrostu nie uchronią nikogo przed śmiercionośnym wirusem lub rakietą. Zamiast wirtualnych i odroczonych na przyszłość zysków ludzie zaczęli się domagać widocznych tu i teraz efektów działania państwa: szpitali, mieszkań i czołgów. Badacze społeczni w rodzaju Guya Standinga zaczęli pisać, że społeczeństwa oczekują teraz od państwa i gospodarki nie tylko wzrostu dla wzrostu, tworzenia produktu krajowego brutto, ale resilience, czyli odporności. Jeśli jakaś gospodarka albo państwo jest w stanie wytworzyć odporność na kolejne kryzysy – klimatyczny, energetyczny, surowcowy, zdrowotny, wojenny… – będzie mogła wykorzystać swój potencjał. Jeśli ma potencjał, ale brakuje jej odporności – to nic po tym wzroście. Ograniczenia przestały istnieć Kilka słów o definicjach. Neoliberalizm jest terminem niezwykle nadużywanym, a w lewicowej czy socjaldemokratycznej publicystyce stanowi po prostu zastępnik wszystkiego, co autor lub autorka chce napiętnować. Na potrzeby tego tekstu uznajmy więc, że neoliberalizm w szerokim sensie i polityka taniego państwa czy państwa minimum w odniesieniu do Polski oraz austerity w Europie to różne oblicza tego samego zjawiska – doktryny cięcia publicznych wydatków i sprzeciwu wobec zadłużania się państw. Tej samej, którą były wicepremier rządów PO-PSL ujął kiedyś zwięźle: „pieniędzy nie ma i nie będzie”. Oczywiście, że sam neoliberalizm jest zjawiskiem większym. Spójrzmy jednak, co stało się z jego filarami –
Share this:
- Click to share on Facebook (Opens in new window) Facebook
- Click to share on X (Opens in new window) X
- Click to share on X (Opens in new window) X
- Click to share on Telegram (Opens in new window) Telegram
- Click to share on WhatsApp (Opens in new window) WhatsApp
- Click to email a link to a friend (Opens in new window) Email
- Click to print (Opens in new window) Print
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety