Tag "rusofobia"
Bułgarska fabryka wakacji
Kraj o własnej bogatej kulturze i historii stawia atrapy Paryża, żeby ucieszyć masowego klienta
Korespondencja z Bułgarii
Polacy szturmują bułgarskie wybrzeże – co roku setki tysięcy wybierają Morze Czarne zamiast Grecji czy Hiszpanii. Masowa turystyka wiąże się jednak z dramatyczną przemianą regionu w przyozdobioną kiczem betonową pustynię tylko dla obcokrajowców.
Bułgaria od dwóch dekad pozostaje jednym z ulubionych kierunków wakacyjnych Polaków. Tanie loty, katalogowe pakiety, obietnica taniego wypoczynku bez komplikacji to, jak widać, oferta znakomita. Ale kryje się za nią także inna historia – dewastacja nadmorskiej przestrzeni, prymitywna turystyka niskiej jakości coraz częściej zamknięta w enklawach, gdzie nie uświadczysz już Bułgara. Nawet w obsłudze pracują głównie Mołdawianie, Ukraińcy, Tadżycy…
Polacy przyjeżdżają nad Morze Czarne na tydzień, w formacie all inclusive – to najpopularniejsza formuła od wielu lat. Niektórzy starają się zostać na dłużej, jakoś się tam zadomowić. Nawet kupują mieszkania, inwestują w apartamenty, próbują się zakotwiczyć w bułgarskim krajobrazie ekonomicznym, społecznym i kulturowym. Wciąż jednak stanowią mniejszość. Z jednej strony, dowodzi to atrakcyjności kraju: klimatu, kuchni, geograficznej bliskości. Z drugiej – odsłania mechanizm nierówności i uderzający w samych Bułgarów bum spekulacyjny na rynku nieruchomości.
Dlaczego Bułgaria stała się dla Polaków tak kuszącym miejscem? Rok 2025 tylko przypieczętował trend, który kształtował się od dawna: Bułgaria jest fabryką masowej turystyki. Do końca sierpnia przyjechało tu prawie 10 mln turystów zagranicznych, o 4% więcej niż w roku poprzednim. Branża chwali się rekordami, ministerstwo turystyki mówi o „najlepszym sezonie w historii”, a sektor liczy zyski. Ale równocześnie każdy, kto przejedzie się wzdłuż wybrzeża, niedługiego wszak, zobaczy cenę owego rekordu – totalną betonozę oraz drastyczną degradację krajobrazu i ekosystemów.
Polak – pewny i leniwy
Polacy od lat są jedną z największych grup turystów – ponad 438 tys. przyjazdów w 2023 r. to rekord potwierdzony w kolejnym sezonie. Jeśli chodzi o rok bieżący, dane pojawią się dopiero za kilka miesięcy, jednak można założyć, że będzie to sporo ponad pół miliona ludzi. Polskie biura podróży i tanie linie lotnicze uczyniły z Bułgarii swój priorytetowy kierunek: Warszawa-Burgas, Katowice-Warna, Kraków-Burgas – rotacja co kilka dni, od razu z transferem autokarowym „pod hotel”.
Od dawna nie ma tu miejsca na różnorodność, nie mówiąc już o jakiejkolwiek egzotyce. Bułgaria to po prostu tania alternatywa dla Grecji czy Hiszpanii, sprzedawana w katalogach obok Krety czy Majorki. Różnica polega i na tym, że w Bułgarii jest łatwiej i bardziej „swojsko” – animacje prowadzone są w naszym języku, menu w hotelach jest przetłumaczone na polski, a sklepy i bary przygotowane są specjalnie pod oczekiwania turystów z Warszawy, Poznania czy Pomorza.
Lokalny biznes wie, że Polak to klient pewny i leniwy: przyjedzie, zapłaci, ile trzeba, byle podsunąć mu pod nos coś, co uzna za rodzaj ekskluzywnej konsumpcji. Nie będzie też poszukiwał, zostanie w kompleksie, peregrynując z telefonem komórkowym i robiąc sobie zdjęcia przy basenie, w barach, w restauracji, na placu zabaw, przy zejściu na zarezerwowany dla niego sektor na plaży.
Dwa wzorce, oba negatywne
Jak mówi Rajko Domagarow, właściciel jednego z tysięcy biur, które świadczą podwykonawstwo i zapewniają realizację usług dla zagranicznych agencji turystycznych, w wielu miasteczkach na południowym wybrzeżu Bułgarii dominują dwa wzorce. – Najwięcej polskich turystów, którzy przechodzą przez moje biuro i dla których muszę znaleźć kwaterunek we wskazanym standardzie, to all inclusive: hotel, basen, restauracja, bar. Wydzielony kawałek plaży albo w ogóle brak dostępu do morza – zamiast tego chlorowana woda w basenie pół kilometra od plaży. Całość tak zaprojektowana, żeby nie przypominała Bułgarii – ma wyglądać jak „bezpieczny Zachód”. Ma być nowocześnie, może być trochę kiczu. Estetyka właściwie nikogo niemal nie obchodzi. Ważne jest, by było wszystkiego dużo lub żeby dużo opcji było w pakiecie. Poza konsumpcją
Azowiec na czele Ukraińskiego IPN
Żaden poprzednik Ałfiorowa nie wypowiadał się tak o Hitlerze
Józef Stalin twierdził, że walka klasowa zaostrza się w miarę postępów budowy socjalizmu. Uparcie przychodzi mi to na myśl w związku ze współczesną Ukrainą, gdzie w mAndrij iarę postępów budowy nowoczesnego europejskiego państwa (słyszymy przecież, że Ukraina ma skorzystać ze „skróconej” drogi wejścia do UE) zaostrza się radykalnie nacjonalistyczna polityka historyczna. Ta polityka opiera się na permanentnym kłamstwie, ponieważ stanowiąca jej istotę gloryfikacja OUN/UPA i ukraińskiej dywizji SS „Galizien” nie jest możliwa bez zaprzeczania ich zbrodniom. Proces zaostrzania nacjonalistycznej polityki historycznej Ukrainy postępuje od 2014 r. i należy przypuszczać, że nadal będzie się zaostrzał, ponieważ na czele Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej (UINP) stanął właśnie człowiek wywodzący się z jawnie neofaszystowskiego ruchu politycznego.
27 czerwca br. Rada Ministrów Ukrainy powołała na stanowisko szefa UINP Ołeksandra Ałfiorowa (ur. w 1983 r.), historyka, dziennikarza (m.in. prowadził program „Freski historyczne” w ukraińskim Radiu Kultura) oraz majora rezerwy. Od 2010 r. Ałfiorow pracował w Instytucie Historii Ukrainy Narodowej Akademii Nauk. W dorobku ma 15 książek oraz ponad 100 artykułów naukowych. Głównie mitologizujących historię Rusi Kijowskiej, Kozaczyzny i Ukrainy w duchu nacjonalistycznym.
Po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji w 2022 r. Ałfiorow wstąpił do Sił Operacji Specjalnych „Azow-Kijów”. Służył w 3. Samodzielnej Brygadzie Szturmowej, wywodzącej się bezpośrednio ze wzbudzającego kontrowersje pułku „Azow”, jako „oficer odpowiedzialny za przygotowanie humanitarne i zabezpieczenie informacyjne w ramach zespołu wsparcia psychologicznego personelu”. Czyli prawdopodobnie był kimś w rodzaju oficera politycznego. Równocześnie – jak podał portal Kresy.pl – „kierował grupą ekspercką ds. derusyfikacji w Kijowie”. Derusyfikacji, czyli zmiany nazw ulic i demontażu symboliki kojarzonej z Rosją i ZSRR. U nas to się nazywa dekomunizacja.
Trzeba wyjaśnić, czym był i jest tzw. ruch azowski. To formacja polityczna wywodząca się z batalionu „Azow”, który od maja 2014 r. walczył z separatystami rosyjskimi w Donbasie. We wrześniu 2014 r. batalion został przekształcony w pułk o tej samej nazwie, a w czerwcu 2015 r. w brygadę, która od stycznia 2023 r. jest brygadą szturmową. Pułk „Azow” stał się zaczynem tzw. ruchu azowskiego, w skład którego oprócz samej jednostki weszły organizacje polityczne, wspierające jej działalność i kształtujące jej doktrynę. Doktrynę otwarcie faszystowską, zarówno w symbolice (nawiązanie do emblematu Wolfsangel), jak i w treści. Pierwszym dowódcą pułku „Azow” był Andrij Biłecki, który następnie został deputowanym do parlamentu ukraińskiego i liderem funkcjonującej w ramach ruchu azowskiego partii Korpus Narodowy.
Przez swoich zwolenników Biłecki był nazywany „białym wodzem”. Urodził się w 1979 r. w Charkowie, a do polityki wszedł jako lider legalnej, zarejestrowanej w 2006 r. przez sąd w Charkowie, neonazistowskiej organizacji Patriot Ukrajiny. Ta organizacja wybrała jako swój symbol emblemat 2. Dywizji Pancernej Waffen-SS „Das Reich” i 34. Dywizji Grenadierów Waffen-SS „Landstorm Nederland”, czyli Wolfsangel (wilczy hak). Symbol ten przejęty został przez batalion i pułk „Azow” oraz ruch azowski.
Patriot Ukrajiny był częścią Prawego Sektora, który odegrał kluczową rolę w zorganizowaniu i przeprowadzeniu przewrotu politycznego w Kijowie w 2014 r. (drugiego Majdanu). W skład Prawego Sektora wchodziły ponadto – co warto przypomnieć – takie skrajnie nacjonalistyczne siły jak Wszechukraińska Organizacja „Tryzub” im. Stepana Bandery, Biały Młot, UNA-UNSO i ultrasi Dynama Kijów. Patriot Ukrajiny poprzedzał Prawy Sektor organizacyjnie i ideologicznie.
Misja i władza
BBC opisała Biłeckiego w 2014 r. jako zwolennika białej supremacji. Znacznie dalej poszedł ukraiński socjolog Wołodymyr Iszczenko, który stwierdził, że Biłecki jest „faktycznym neonazistą”. Od tego czasu zaczęło się jednak na Zachodzie ocieplanie wizerunku pułku „Azow” i ruchu azowskiego. W 2018 r. „The Guardian” poinformował, że Biłecki „w ostatnich latach stonował retorykę”. Jednak w tym samym artykule przytoczono wypowiedź Biłeckiego z 2010 r.: „Misją Ukrainy jest poprowadzenie białych ras świata w ostatecznej krucjacie przeciwko dowodzonym przez Semitów Untermenschen (podludziom)”. W 2021 r. przywódczyni politycznego skrzydła „Azowa” Ołena Semenyaka powiedziała, że celem ruchu azowskiego jest „stworzenie sojuszu skrajnie prawicowych ugrupowań na całym Zachodzie z ostatecznym celem przejęcia władzy w Europie”.
Wiele dla ocieplenia wizerunku ruchu azowskiego, czyli negacji jego faszystowskiego charakteru, zrobiły też polskie media głównego nurtu. Schemat był zawsze ten sam: może jest coś na rzeczy z tym faszyzmem, ale oni przecież walczą z Rosją i to jest tylko przeciw Rosji. Możliwe, że Biłecki zrewanżował się, podpisując list do radnych Lwowa z lutego 2016 r., zainicjowany przez środowisko polskiego skrajnie prawicowego miesięcznika „Szturm”. W liście tym apelowano o ochronę polskiego dziedzictwa historycznego i zaprzestanie prowokowania przez lwowskich nacjonalistów konfliktów z Polską. Nie przyniosło to żadnego wymiernego rezultatu, jednakże podpisanie listu przez Biłeckiego wywołało ogromny entuzjazm w całym obozie proukraińskim w Polsce. Od razu obwołano „białego wodza” wielkim przyjacielem Polski.
Faszystowski wizerunek ruchu azowskiego i jego pierwszego lidera negował przed zachodnimi mediami również Ołeksandr Ałfiorow, rzecznik prasowy Biłeckiego, który z czasem wyrósł na jednego z liderów ruchu azowskiego. Według Ałfiorowa Biłecki miał przejść ewolucję do bardziej umiarkowanego nacjonalizmu, a dotyczy to też całości ruchu azowskiego. Fakty jednak temu przeczą.
W sierpniu 2023 r. 3. Samodzielna Brygada Szturmowa, sformowana na bazie pułku „Azow”, udekorowała swoich żołnierzy własnymi odznaczeniami, wzorowanymi na emblemacie 36. Dywizji Grenadierów Waffen-SS „Dirlewanger” – jednostki złożonej z kryminalistów, która pacyfikowała najpierw białoruskie wsie, a potem warszawską Wolę podczas powstania w stolicy. Chodzi o dwa białe skrzyżowane granaty na czarnym tle – azowcy dodali do nich na środku trzeci granat. Emblemat dywizji „Dirlewanger” jest od dawna używany w środowiskach neonazistowskich na całym świecie.
Godłem brygady – tak jak wcześniej pułku i batalionu „Azow” – jest symbol określany przez azowców jako „Idea Nacji”. Znak ten powstał w rezultacie przetworzenia nazistowskiego symbolu Wolfsangel i jest do niego łudząco podobny. Ukraińska historyczka Marta Hawryszko zwróciła uwagę, że Ałfiorow w przeszłości gloryfikował ukraińską ochotniczą dywizję Waffen-SS „Galizien” i gdy służył w 3. Brygadzie Szturmowej, jeden z jej pododdziałów zaczął używać zmodyfikowanej symboliki opartej na emblemacie dywizji „Dirlewanger”.
W 2023 r. Ałfiorow wypowiedział się na antenie Radia Hromadśke na temat skandalu z uczczeniem weterana dywizji „Galizien” w kanadyjskim parlamencie. Relatywizował problem i otwarcie bronił formacji Waffen-SS. Sugerował, że nikomu poza Ukraińcami nie wypomina się służby w Waffen-SS, a przypominanie kolaboracji z hitlerowcami jest ponoć rosyjską propagandą.
„Istniał silny radziecki mit o zbrodniarzach z SS. (…) Kwestia kolaboracji nie była poruszana na świecie od bardzo dawna. Podnosi ją tylko jeden kraj, Federacja Rosyjska. To manipulacja polityczna, jeden z elementów wojny”, powiedział Ałfiorow i dodał: „Musimy mówić o sobie, rozpowszechniać nasze idee. Ale nadal nie rozpoznaliśmy swojego stanowiska w kraju, nie tylko wobec członków dywizji [„Galizien”], ale także wobec UPA. Nie mamy twardego wewnętrznego stanowiska, więc nie możemy niczego przekazywać jako kod. A na świecie wszyscy już to mają, więc jesteśmy stale bici” (1).
Z empatią o Hitlerze
Ktoś może uznać, że nie ma nic sensacyjnego w gloryfikowaniu przez Ałfiorowa dywizji „Galizien” i UPA. Przecież jego dwaj poprzednicy
PRZYPISY
1 Azowiec nowym szefem Ukraińskiego IPN. Wcześniej bronił Waffen-SS Galizien, www.kresy.pl, 28.07.2025 [dostęp: 30.07.2025].
Tryptyk rosyjski III. Russlandversteher
„Rozumiejący Rosję”… Tym mianem określano w Niemczech zwolenników dobrych stosunków z Moskwą, przymykających oko na jej agresywną politykę. Termin ten zupełnie niepotrzebnie nabrał zabarwienia ideologicznego. Wszak rozumienie – to obowiązek myślącego człowieka. Ja też jestem Russlandversteher! Chociaż (ponieważ?) o Rosji piszę źle.
Emocje, choćby najsłuszniejsze, odłóżmy jednak na bok. Zawsze uważałem, że Rosja od czasów Piotra Wielkiego jest w Europie czynnikiem stałym. Czynnikiem często destrukcyjnym, lecz przede wszystkim stałym, a to znaczy takim, z którym trzeba żyć dobrze, choćby ze względu na dysproporcję przestrzeni, demografii i sił. Polacy lubią tłumaczyć światu, że z racji historii i sąsiedztwa znają Rosję lepiej niż ktokolwiek. Nieprawda, nie znają jej wcale. Czy np. są w stanie przyjąć do wiadomości, że bywała też ona „natchnieniem ludów”? Rosja – odpowie na to jeden z mych przyjaciół – jest zawsze gotowa poświęcać się za wolność ludów, pod warunkiem że nie są to jej ludy. I to oczywiście prawda. Tyle że nie tłumaczy rosyjskich (słowiańskich) sympatii trwających przez lata u Bułgarów, Serbów, nawet u Czechów.
„Mnie przeraża polski prowincjonalizm. Rzekłbym nawet: zaściankowość”.
Tryptyk rosyjski II. O fanatyzmie
Czy poparcie dla Ukrainy musi się łączyć z rusofobią? Wydawnictwo Filtry postanowiło opublikować przekład powieści „Ziemia” Michaiła Jelizarowa, ale okazało się, że autor, „dociskany pytaniami przez polskich dziennikarzy”, odpowiedział mejlowo, „że popiera Rosję”. Rzeczywiście niesłychane: rosyjski pisarz popiera Rosję! No to wydawnictwo musiało oświadczyć: „Nie pozostaje nam nic innego, jak wycofać się z publikacji jego powieści, niezależnie od tego, co sądzimy o jej wymowie, wartości literackiej i niezależnie od olbrzymich finansowych strat”.
„Niezależnie od wartości literackiej”… A jednak wybitny rusycysta, prof. Grzegorz Przebinda, zgodził się z decyzją Filtrów, a na jej poparcie przywołał inne jeszcze antyukraińskie sądy Jelizarowa. Tymczasem są to poglądy typowe dla Rosjan, dla których emancypacja Ukrainy jest czymś nie tylko nieakceptowalnym, lecz także niepojętym i niewyobrażalnym. Ale przede wszystkim: te poglądy nie pochodzą z „Ziemi”! Przebinda jest jednak radykalny – proponuje zapis na nazwisko: „Ja bym też dzisiaj Jelizarowa zdecydowanie nie wydawał, (…) jest bowiem za tę wojnę naprawdę bezpośrednio odpowiedzialny, podobnie jak grupa innych pisarzy putinowskiej Rosji – z Prilepinem, Łukianienką i Prochanowem na czele” („Gazeta Wyborcza” z 17 sierpnia). O „Ziemi” nadal nie mówi ani słowa.
A oto Szczepan Twardoch. Na „bardzo uprzejmą” prośbę jakiegoś Rosjanina o zgodę na przekład jego „Króla” odpyskowuje: „O tłumaczeniach porozmawiamy, kiedy już Rosja nie będzie strzelać do moich przyjaciółek Iskanderami, a wszyscy rosyjscy żołnierze opuszczą Ukrainę, czy to żywi, czy to jako gruz 200” (cytuję za „Gazetą Wyborczą” z 26 sierpnia). Obrażanie Rosjan – to, widać, polski (śląski?) patriotyczny obowiązek.
Nie wszyscy są jak Putin
Rosjanie w Czechach masowo wspierają Ukraińców, ale sami bywają ofiarami czeskiej rusofobii Według najnowszych danych Czeskiego Urzędu Statystycznego (ČSÚ) w niespełna 11-milionowych Czechach żyje ok. 46 tys. Rosjan. Jak podaje internetowy serwis TV Nova, wielu obawia się teraz przejawów rusofobii czeskiego społeczeństwa. Ogromne poruszenie wywołała opinia, którą na Facebooku opublikował prof. Martin Dlouhý, wykładowca Uniwersytetu Ekonomicznego w Pradze, czyli popularnej Vejški (VŠE). „Wszyscy możemy wesprzeć indywidualne
Samobójstwo
Nie wiemy, ile trupów jest jeszcze potrzebnych tyranowi, nie wiemy, jak się zakończy wojna rosyjsko-ukraińska, ale jedno wiemy na pewno: już nie ma Rosji. To znaczy: Rosja istnieje jako państwo, nadal ma broń jądrową, nadal też jest globalnym graczem, ale nie ma Rosji z jej entelechią, z jej wielowiekową misją, z jej uniwersalizmem. Razem z pociskami, które spadły na Kijów, umarła ruskość Rosji. Ruskość Rosji! W Polsce często sobie z niej dworowaliśmy: jaka ruskość? Wszak to „potomek Czyngis-chana”! Ale takie
NIE dla odpowiedzialności zbiorowej
Pokój w naszej części świata był czymś tak trwałym, że tylko niewielu bało się wojny. Był. Bo nagle skończyły się dobre czasy. Teraz pokój będzie na czele marzeń i życzeń, jakie będziemy sobie składać. Niewiele wiemy. Nie wiemy nawet, jak na ten kataklizm, który od wielu dni bombarduje nasze głowy, zareagują te pokolenia, dla których jest to doświadczenie kompletnie nowe. Wojna znana im była do tej pory tylko z gier komputerowych. A teraz zderzają się z realną śmiercią, zniszczeniami i poniewierką ludzi
Na marne czasy trylogia Walickiego
Jesienne wieczory są coraz dłuższe. Mam więc pewną propozycję. Jeśli brzydzą Was kolejne komunikaty, kto z dojnej zmiany nas okradł i na jaką skalę. Jeśli kolejne słowo zostaje pozbawione sensu i potocznego znaczenia, tak jak się stało z Polskim Ładem, który coraz bardziej przypomina polnische Wirtschaft. Jeśli nie podzielacie zachwytów polityków prawie wszystkich opcji nad dobrodziejstwami, jakie niesie budowa muru na granicy z Białorusią – muru wielkiego, potężnego, naszpikowanego elektroniką – bo dobrze wiecie,
Od Marca ‘68 do „Katynia”
Z „Dziennika” prof. Andrzeja Walickiego Dlaczego nie zauważono nacjonalizmu w „bogoojczyźnianej” ideologii Solidarności? Od dziś rozpoczynamy sprzedaż ostatniego tomu trylogii prof. Andrzeja Walickiego „PRL i skok do neoliberalizmu. Fałszowanie historii. Nacjonalizm. Niegodziwości III RP” pod redakcją Joanny Schiller-Walickiej i Pawła Dybicza. Poniższy tekst jest niewielkim wyimkiem z niepublikowanych „Dzienników” prof. Walickiego, które stanowią znaczącą część III tomu. 8 IV 1998 Refleksje z okazji rocznicy „Marca 1968” Jeszcze słowo o nacjonalizmie. Andrzej Szczypiorski, Marcin Król
Czy ekspert może być rusofobem?
Ludzi, których wiedza na temat Rosji jest dostatecznie głęboka, próżno szukać w gremiach służących klasie politycznej Chcąc zobiektywizować przyczyny jednoznacznej i wyjątkowo konsekwentnej wrogości naszej klasy politycznej w stosunku do Rosji, podaje się dwie główne okoliczności: emocjonalną i intelektualną. Ta pierwsza wynika (jakoby) z konieczności „odreagowania”. Przez długie bowiem dziesięciolecia strach nakazywał skrywać zapiekłe niechęci, które eksplodowały, gdy odwaga przyszła wraz z parasolem rozpiętym nad nami przez naszego „strategicznego sojusznika”, ponoć równie opętanego rusofobią.









