Tag "Sahra Wagenknecht"

Powrót na stronę główną
Świat

Kto się boi Sahry Wagenknecht?

Sama jej obecność na scenie politycznej będzie powodować dalszy spadek poparcia dla koalicji rządzącej

31 sierpnia br. w witrynie internetowej UnHerd ukazał się tekst o Sahrze Wagenknecht autorstwa Thomasa Faziego – dziennikarza i współautora (z Tobym Greenem) książki „The Covid Consensus”. Fragmenty tego obszernego artykułu prezentujemy poniżej. Z całością można się zapoznać pod adresem: unherd.com/2024/08/whos-afraid-of-sahra-wagenknecht/.

Fazi daje dość gruntowne wprowadzenie do sposobu myślenia niemieckiej polityczki, której niedawno założona partia uzyskuje, począwszy od czerwcowych wyborów europejskich, bardzo dobre wyniki. Ostatnio w wyborach w Turyngii i w Saksonii zdobyła odpowiednio 16% i 12% głosów. Czytelników, których nie zadowoli dziennikarski opis podstaw ideowych tego ugrupowania i będą szukać pogłębionej analizy, zainteresować może praca Patricka Moreau „The Emergence of a Conservative Left in Germany. The Sahra Wagenknecht Alliance – Reason and Justice (BSW)” (Wyłonienie się konserwatywnej lewicy w Niemczech. Sojusz Sahry Wagenknecht – Rozsądek i Sprawiedliwość). Darmowy plik pdf udostępniony przez Fondation pour l’Innovation Politique znajduje się pod adresem: www.fondapol.org/app/uploads/ 2024/02/237-moreau-gb-2024-02-13-w.pdf.

 

Niewielu przewidywało, że Niemcy – długo uchodzące za kraj o najnudniejszej polityce na kontynencie europejskim – staną się centrum nowej rewolty populistycznej, i to atakującej zarówno z prawa, jak z lewa. (…)

Prawdziwą niespodzianką (w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego – przyp. P.K.) jest wynik nowej, lewicowo-populistycznej partii Sojusz Sahry Wagenknecht (BSW), założonej kilka miesięcy temu przez ikonę niemieckiej radykalnej lewicy. Partia ta uzyskała w sumie 6,2% głosów i tak jak w poprzednich wyborach Alternatywa dla Niemiec (AfD) cieszy się o wiele większym poparciem na wschodzie kraju (…). Wybory ukazały ponad wszelką wątpliwość, że Niemcy po zjednoczeniu pozostają podzielone wedle ich przeszłych granic. Choć obywatele żyjący na zachodzie kraju też wyrażają rosnące niezadowolenie z koalicji SPD-Zieloni-FDP, pozostają w obrębie głównego nurtu polityki, Niemcy na wschodzie zaś buntują się przeciw establishmentowi. (…)

Wagenknecht – na razie – wykluczyła formowanie koalicyjnych rządów na poziomie landów z AfD, ale i z każdą partią, która popiera dostarczanie broni Ukrainie (czyli z większością partii głównego nurtu). Sama jej obecność na scenie politycznej będzie powodować dalszy spadek poparcia dla koalicji rządzącej. Utrudni partiom rządzącym, o ile nie uniemożliwi, sformowanie centrowej koalicji na poziomie federalnym.

Fenomen Wagenknecht jest fascynujący z kilku przyczyn.

Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat Wywiady

W cieniu Sahry Wagenknecht

Choć wiele polskich mediów nazywa partię Sahry Wagenknecht skrajną lewicą, głosi ona postulaty sprzeczne z lewicowymi i sama nie uznaje się za partię lewicową.

Dietmar Bartsch – (ur. w 1958 r.) współprzewodniczący frakcji Die Linke w Bundestagu do czasu jej rozpadu w grudniu 2023 r. 5 września uczestniczył w międzynarodowej konferencji „Trójkąt Weimarski na rzecz sprawiedliwości społecznej”, zorganizowanej w Warszawie przez Fundację im. Róży Luksemburg.

Rozmawiamy po porażce pana partii, Lewicy (Die Linke), w Turyngii i Saksonii. Dawniej wschodnie Niemcy były głównym zapleczem formacji sytuujących się na lewo od socjaldemokracji: najpierw Partii Demokratycznego Socjalizmu, potem Lewicy. W ostatnich latach ten region stał się zapleczem Alternatywy dla Niemiec, AfD. Co się stało?
– W tym czasie wydarzyło się bardzo wiele. Ale chciałbym zacząć od tego, że mimo słabszych wyników Lewica uzyskała w Turyngii więcej głosów niż wszystkie trzy partie koalicji rządzącej: SPD, Zieloni i FDP, razem, a w Saksonii także będziemy mieli frakcję w parlamencie krajowym.

Jednak w Turyngii, jedynym landzie, którego premierem jest przedstawiciel Lewicy, uzyskaliście gorszy wynik niż BSW, partia Sahry Wagenknecht.
– Sojusz Sahry Wagenknecht (Bündnis Sahra Wagenknecht) zawdzięcza dobre wyniki efektowi nowości, oczekiwaniu rozczarowanych obywateli, że nowa siła polityczna spełni ich wszystkie życzenia. To bolesne, że część polityków i polityczek lewicy zaangażowała się w projekt, który nie chce się pozycjonować na osi lewica-prawica. Działania BSW nie mają nic wspólnego z działaniami lewicy. Partia ta nie jest tworem trwałym i rozczaruje wyborców. To tylko kwestia czasu.

Jednak przed wyborami wspomniał pan o możliwości utworzenia w Turyngii czerwono-czerwono-czerwonej koalicji rządowej, złożonej z Lewicy, SPD i BSW.
– Rozważania o trójstronnej koalicji były elementem taktyki wyborczej, a nie strategii. Przecież toczyła się walka lewicy z prawicą.

Wróćmy do sukcesu AfD na wschodzie Niemiec.
–Tej partii w Turyngii – choć jej czołowi kandydaci w wyborach i znaczna część kadry pochodzą z zachodnich Niemiec – faktycznie udało się zyskać bardzo wiele głosów. Die Linke nie zdołała utrzymać wizerunku wiarygodnej siły nastawionej opozycyjnie zarówno w stosunku do rządu federalnego w Berlinie, jak i do Brukseli. Niewątpliwie wpływ miał na to fakt, że współrządziliśmy we wszystkich landach wschodnich poza Saksonią, obejmowaliśmy funkcje burmistrzów, starostów. W moim ojczystym kraju, Meklemburgii-Pomorzu Przednim, nadal współrządzimy. AfD nie ma jeszcze takich doświadczeń, dlatego przekonuje: to my jesteśmy przeciwko Berlinowi i Brukseli.

Druga rzecz – po upadku Niemieckiej Republiki Demokratycznej zawaliły się struktury państwa opiekuńczego i znaczna część społeczeństwa pozostawiona była sama sobie. PDS starała się wypełniać tę lukę, pomagaliśmy osobom dotkniętym skutkami gwałtownej transformacji ustrojowej w rozwiązywaniu problemów materialnych, mieszkaniowych itp. Lewica przez wiele lat skutecznie wypełniała funkcję opiekuńczą – była ona znakiem rozpoznawczym naszej partii. To jednak się zmieniło, wielu wyborców nie widziało w nas formacji troszczącej się o codzienne problemy zwykłych obywateli.

Jaką rolę odegrała w tych wyborach kwestia wojny rosyjsko-ukraińskiej? BSW ma poglądy zbieżne z AfD, Sahra Wagenknecht chce przywrócenia dobrych relacji z Rosją, domaga się zaprzestania dostaw broni dla Ukrainy.
– Kwestia wojny była istotna. We wschodnich landach wciąż żywa jest pamięć historyczna związana z rolą odegraną przez Związek Radziecki w czasie II wojny światowej, obawą przed ponownym staniem się strefą okupacyjną. Wezwania do pokoju padają tu na podatny grunt. BSW zarówno w wyborach do Parlamentu Europejskiego, jak i w wyborach w Turyngii i Saksonii wykorzystywał hasło „Wojna czy pokój? Teraz macie wybór”. Ale czy wolno patrzeć obojętnie na to, że rosyjskie drony i rakiety uderzają w ukraińskie miasta? Systemy obrony są bardzo ważne. Całkowite wstrzymanie dostaw broni do Ukrainy byłoby równoznaczne z jej okupacją. Sahra Wagenknecht zajmuje w kwestii wojny na wschodzie bardzo populistyczne stanowisko. Tymczasem partia lewicowa musi zdecydowanie potępić agresję Rosji na Ukrainę, uznać ją za wojnę najeźdźczą, imperialistyczną. Zarazem jednak występujemy przeciwko eskalacji konfliktu poprzez zwiększanie dostaw coraz to nowych typów broni. To nie przybliża zakończenia wojny, ona nie może być rozstrzygnięta środkami militarnymi.

Współpracował pan z Sahrą Wagenknecht, byliście współprzewodniczącymi frakcji Die Linke w Bundestagu. Czy rozłam w partii był nieuchronny?
– Nie chciałem go, bo w moim rozumieniu rozłam na lewicy zawsze służy prawicy. Byliśmy współprzewodniczącymi do 2019 r., gdy Sahra Wagenknecht zachorowała, ustąpiła z tej funkcji i zaprzestała działalności. Po powrocie do polityki jej działanie: medialne one woman show, podejście do kwestii migrantów, wojny w Ukrainie, wzbudziło wiele moich wątpliwości. Mimo to nasze relacje układały się poprawnie, mieliśmy wspólne biuro. Uważam jednak, że droga, którą obrała, jest niewłaściwa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

W co grają Niemcy? I co z tym zrobimy?

Polska nie potrafi wyjść z dwóch kiczowatych mitów: złego Niemca, który knuje, i kiczu pojednania, dobrego Niemca, który nas zaprasza do Europy.

Gdyby nie było Niemców, należałoby ich wymyślić.

85 lat po wojnie pół polskiej debaty, pełnej emocji, kręci się wokół Niemiec. Eksplodują pretensje, jedne słuszne, drugie wydumane. To widać jak na dłoni, Polska nie potrafi wyjść z dwóch kiczowatych mitów: złego Niemca, który knuje, i kiczu pojednania, dobrego Niemca, który nas zaprasza do Europy.

Te mity niewiele mówią o Niemcach, za to wiele o Polakach. Po pierwsze, o zachodnich sąsiadach wiemy zaskakująco mało, przy czym niewiedza dotyka też tych, którzy wiedzieć powinni: publicystów i polityków. Po drugie, ucieczka w mity świadczy o niewiedzy podwójnej: na temat Niemiec i polskich interesów. Bo jeżeli oczekiwania w stosunku do Berlina są tak różne, to znaczy, że sami nie wiemy, czego chcemy.

Niezbyt to dojrzałe.

Jak wygląda to w praktyce, opisał Stefan Chwin w dziennikach. Warto po nie sięgnąć. Autor podczas konferencji o wypędzeniach odbywającej się w Pasawie notuje: „A na sali – widzę – Polacy zaproszeni na konferenz. Polacy dobrani w korcu maku jak trzeba. Polacy grzeczni, układni, śpiewający do taktu. Siwy profesor z przyciętym wąsem, w szarym, kosmatym swetrze, mrużąc oczy, zapewnia niemieckich gospodarzy, że Polacy mają jeszcze wiele do zrobienia, że muszą jeszcze przepracować w sobie gruntownie winę za Jadwabne, a także winę za niewłaściwy stosunek do Niemców, że – biedni! – muszą głowy swoje wyszorować ze stereotypów antyniemieckich (…). Kiedy ja słyszę to wszystko, podnoszę rękę, prosząc o głos. – Stereotypy antyniemieckie? – pytam zebranych. – Jakie znowu stereotypy? Przecież w Polsce dzisiejszej wciąż żyją świadkowie tego, co Niemcy podczas wojny wyprawiali. Na przykład moja matka. Starzy to są świadkowie zdarzeń, ale oni żadnych stereotypów nie mają w głowie, tylko pamięć tego, co na własne oczy widzieli. Na przykład jak to w powstańczej Warszawie Niemcy palili miotaczami płomieni cywilne szpitale razem z chorymi pacjentami. I ci starzy świadkowie zdarzeń dzisiaj o tym opowiadają ludziom młodym. Więc jeśli jakieś stereotypy w młodych głowach siedzą, to one się żywią żywym słowem naocznych opowieści. Oczywiście są w Polsce politycy, którzy te stereotypy wrednie wykorzystują, ale one nie wzięły się z powietrza”. (…)

Innym razem przychodzi mu się spierać z „prawdziwymi Polakami”. Gdy mówi o Gdańsku z pięknymi, starymi, niemieckimi kamienicami. „Oskarżają nas o jakąś zdradę! To mi dopiero zdrada, podziwiać piękne miasto, którego fragmenty jakimś cudem przetrwały”. I dodaje: „Dzisiaj ci sami »prawdziwi patrioci«, którzy popisowo walczą z urojoną »opcją niemiecką« w Gdańsku, chcą mieszkać w poniemieckich domach Starej Oliwy, Wrzeszcza, Sopotu! Cóż za bezczelne zakłamanie!”. I rzuca im prosto w twarz: rozpiera mnie prawdziwa duma, że nie jestem podobny do was.

To o Polakach. Tych, co pokrzykują pod płotem, i tych drugich, co się łaszą.

Syn Wilniuka, wygnanego przez Rosjan, i warszawianki, sanitariuszki z powstania, wypędzonej z płonącego miasta. Kto może lepiej czuć rozdarte rany?

A jak je zabliźnić? Niemcy nam tego nie ułatwiają.

Zanim kanclerz Scholz przyjechał do Warszawy na spotkanie z premierem Tuskiem, poważne niemieckie media zapowiadały przełom, zwłaszcza w sprawach historii. Klucz do stosunków polsko-niemieckich leży w historii – przypominano. Przywoływano też niedawne czasy władzy PiS, kiedy to Niemcy w rządowej propagandzie były wrogiem numer 1, a reparacje za II wojnę światową należały do tematów obowiązkowych. Nadzieje na przełom były więc duże, zwłaszcza że dwa dni przed wizytą kanclerza dziennik „Süddeutsche Zeitung” informował, że Scholz ogłosi w Warszawie konkrety finansowego wsparcia dla żyjących polskich ofiar II wojny światowej. Nic takiego się nie stało. Kanclerz ograniczył się do stwierdzenia, że Niemcy „będą starały się” coś w tej sprawie zrobić. A w „polsko-niemieckim planie działań” zapisano, że obie strony będą prowadziły „intensywny dialog” na rzecz wypracowania wsparcia dla wciąż żyjących ofiar.

Wciąż żyjących! A mamy rok 2024, 79 lat po zakończeniu wojny! Kiedy zatem Niemcy zdecydują się na oczekiwany gest? Gdy już nie będzie żył nikt pamiętający II wojnę światową?

Dyplomaci, których pytałem, dlaczego Scholz okazał się tak mało empatyczny, odpowiadali, że postępował zgodnie z niemieckim interesem. Że gdyby Niemcy zaczęli wypłacać odszkodowania Polakom, to w kolejce ustawiłyby się inne nacje. Może tak, może nie. Ale warto byłoby poinformować ich zdecydowanym tonem, że akurat w sprawach II wojny światowej Polacy są szczególnie wrażliwi. Może więc znów dopadły nas kicz pojednania i przekonanie, że nie warto za mocno dociskać.

Kolejne spięcie mieliśmy całkiem niedawno, gdy niemiecka prokuratura wydała pierwszy nakaz aresztowania w sprawie ataku na gazociąg Nord Stream. Prokuratorzy oskarżyli o udział w nim obywatela Ukrainy, który mieszkał w Polsce. Do oskarżeń ustosunkował się były szef niemieckiego wywiadu (BND) August Hanning, który stwierdził, że atak na Nord Stream musiał się odbyć przy wsparciu Polski i za aprobatą Andrzeja Dudy. Na to krótko odpowiedział Donald Tusk na byłym Twitterze (X): „Do wszystkich inicjatorów i patronów Nord Stream 1 i 2. Jedyne, co powinniście dzisiaj zrobić, to przeprosić i siedzieć cicho”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Wywiady

Prawdziwa zmiana możliwa tylko z Lewicą

Wielu niemieckich wyborców nie odróżnia SPD od CDU Dr Sahra Wagenknecht – szefowa klubu parlamentarnego Die Linke, liderka opozycji w Bundestagu, ekonomistka Korespondencja z Berlina Kampania przed wyborami do Bundestagu nie jest tak gorąca, jak oczekiwano. Angela Merkel i Martin Schulz nie rzucają sobie kłód pod nogi, a pani jest dziwnie wyciszona. Czy Die Linke już się poddała? – Przed nami końcówka kampanii, w której wszystko może się wydarzyć. To najgorętszy czas. W niektórych regionach byłej NRD Lewica ma świetne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Solistka

Sahra Wagenknecht będzie lokomotywą Die Linke w wyborach do Bundestagu. Ale czasami mówi jak prawicowa populistka Korespondencja z Berlina Sahra Wagenknecht doskonale zna swój medialny potencjał i potrafi go zręcznie wykorzystać. Od wyborców otrzymuje niemal wyłącznie pozytywne mejle. Do jej skrzynki codziennie wpada ponad 50 wiadomości, po wystąpieniach w Bundestagu – nawet tysiąc tygodniowo. – Nie jestem w stanie przeczytać wszystkich, ale te, które czytam, są budujące – twierdzi szefowa frakcji Die Linke w Bundestagu.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.