Tag "seksualność"
W miłosnym trójkącie
Filmy dużo zyskują dzięki współpracy reżyserów z koordynatorami scen intymnych
Łukasz Grzegorzek – (ur. 1980) ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Był zawodowym tenisistą. Uczy reżyserii w łódzkiej szkole filmowej. Jest członkiem Polskiej Gildii Reżyserów. Jego pierwszy film, „Kamper”, zdobył nagrodę za najlepszy debiut pełnometrażowy na Raindance Film Festival w Londynie. „Córkę trenera” uhonorowano nagrodą dla najlepszego filmu młodzieżowego w Cottbus. „Moje wspaniałe życie” przyniosło mu nagrodę za reżyserię na FPFF w Gdyni.
Jak zrodził się pomysł na „Trzy miłości”, które różnią się od twoich poprzednich filmów?
– Razem z moją żoną i producentką Natalią Grzegorzek oraz autorką zdjęć Weroniką Bilską zrobiliśmy wcześniej trzy filmy. Poczuliśmy się na tyle dobrze w naszej strefie komfortu, czyli w konwencji komediodramatu, że postanowiliśmy trochę bardziej się pobawić. Po pierwsze, widzimy w gatunku przyszłość i siłę kina. Po drugie, chcieliśmy wziąć na warsztat thriller erotyczny z powodu buntu i wstydu. Erotyka w kulturze, w kinie, a szczególnie w życiu codziennym była dla mnie zawsze wstydliwym tematem. Bunt wynika z tego, że nie podoba mi się sposób przedstawiania seksu, ciała czy namiętności w kulturze masowej. Z jednej strony mamy pornografię, czyli coś bardzo dosłownego, a z drugiej erotykę, dziwnie strachliwą i pruderyjną. Tymczasem „Trzy miłości” zawierają jeden ważny element, który był w naszych poprzednich filmach.
Co masz na myśli?
– Fakt, że częściowo odwołuję się do swojego życia. Kiedyś wpakowałem się w relację z dojrzalszą kobietą. Byłem studentem prawa i mieszkałem w akademiku, podobnie jak filmowy Kundel. Poznałem tam 40-letnią artystkę, która twierdziła, że jest wolna, ale prawda okazała się bardziej skomplikowana. I wylądowałem w samym środku emocjonalnego trójkąta. Jakbym zafundował sobie darmowy angaż w brazylijskiej telenoweli.
W filmie śledzimy skomplikowane relacje między aktorką Leną, prawnikiem Janem i studentem Kundlem. Motyw miłosnego trójkąta jest wymarzoną sytuacją pod scenariusz?
– Jak mówi moja żona, trójka jest parszywą liczbą, bo w podobnym układzie ktoś zawsze czuje się poszkodowany i odrzucony. Chcieliśmy rozpisać historię tak, żeby widz mógł ją sobie opowiedzieć z trzech perspektyw. Każdy bohater odbywa przecież osobną podróż emocjonalną. Staraliśmy się ułożyć trójkąt równoboczny, tzn. w miarę możliwości przeskakiwać między punktami widzenia Leny, Kundla i Jana. Taka sytuacja jest ekscytująca dla filmowca. Czuliśmy też, że w naszym trójkącie każda strona jest nieszczęśliwie zakochana w innej. Tytuł filmu jest więc ironiczny, bo skupiamy się głównie na niespełnieniu i nienasyceniu oraz napięciu wynikającym z tych uczuć.
Chcieliście przełamać schemat miłosnego trójkąta, który często pojawia się w kinie?
– Źródło inspiracji stanowiła książka „Zbrodnia i…” Jerzego Nasierowskiego. Autor opisuje historię trójkąta miłosnego, w którym tkwił z innym aktorem i młodym zbuntowanym chłopakiem. Fascynujące wydało mi się to, że bohaterowie z jednej strony szukają kontaktu i wyzwalają między sobą dużą energię, a z drugiej – odpychają się i haratają emocjonalnie. Ten trop z prozy Nasierowskiego towarzyszył nam w pracy. Często między sobą mówimy, że gdy jest się zakochanym, w duszy gra Wagner, a na zewnątrz panuje cisza absolutna. Jesteśmy wtedy trochę uroczy, trochę żałośni, a trochę heroiczni. Ten stan jest bardzo filmowy.
Ważne miejsce zajmuje wątek podglądania i inwigilacji. Jan mieszka naprzeciwko Leny i śledzi niemal każdy jej krok. To bardziej komentarz do naszych lęków czy próba nawiązania do długiej tradycji filmowej?
– Historia kina faktycznie jest pełna takich opowieści. Od filmów Alfreda Hitchcocka i „Podglądacza” Michaela Powella, przez „Rozmowę” Francisa Forda Coppoli, aż po „Krótki film o miłości” Krzysztofa Kieślowskiego. Ważniejsze było dla nas jednak odwołanie się do współczesności. Jestem przerażony dzisiejszą technologią, a dokładnie zbadałem temat, bo pojawił się na samym początku pracy nad scenariuszem. Telefon stał się teraz najlepszym narzędziem do szpiegowania. Detektywi wkrótce będą bezrobotni, bo nie będą w stanie zdobyć informacji, którymi dzielimy się nieustannie przez smartfony. Kiedy myślałem o osobistych lękach związanych z tym, jak łatwo oddajemy swoją prywatność, poczułem, że motyw inwigilacji stanowi dobre paliwo dramaturgiczne.
Od pierwszej sceny narzucasz specyficzną konwencję i atmosferę. Jak myślałeś o gatunkowym charakterze filmu i budowaniu w nim nastroju?
– To, co robimy, nazwałbym autorskim kinem gatunkowym, a w nim najbardziej liczy się temperament twórców. Mamy więc własną estetykę, poczucie humoru i postrzeganie rzeczywistości. Szukając wizualnych inspiracji, sięgaliśmy oczywiście do lat 90., ale najbardziej zależało nam na tym, żeby dać szansę bohaterom. Cały czas mamy też pociąg do komediodramatu i staramy się przemycić lekkość nawet w poważniejszych historiach.
Film jest jednak reklamowany jako thriller erotyczny, a ten gatunek kojarzy się z mrocznymi opowieściami.
– Najgłośniejszy thriller erotyczny ostatnich lat to przecież „Baby Girl”, a można się zastanawiać, czy wywołuje lęk u widza. Nie oddzielam słowa thriller od słowa erotyczny, bo chodzi w nim przede wszystkim o dreszcze namiętności. W klasykę gatunku z lat 90., taką jak „Nagi instynkt” czy „Dzikie żądze”, wpisane są również
Uwięzieni w wolności?
W Muzeum Narodowym w Gdańsku, w zabytkowej Zielonej Bramie, trwa wyjątkowa wystawa prac młodych Daniel Wójtowicz
Prezentacje przeglądowe całego pokolenia są rzadkością. Ta stała się możliwa dzięki wielkiemu mecenatowi mBanku, który w latach 2020-2024 skupował prace malarskie twórców do 35. roku życia i tworzył ich kolekcję. Teraz, w akcie darowizny o bezprecedensowej skali na rzecz Muzeum Narodowego w Gdańsku, udostępnił ją szerokiej publiczności.
Wystawa „Opowiem Wam o sobie / o nas” podzielona jest na dwa etapy. W pierwszej odsłonie, trwającej do końca września, pokazywanych jest 150 prac ponad 80 artystów.
Nie sposób opisać wszystkiego.
Wydarzenie przyciąga sporo zwiedzających, i to – jak zaobserwowały bileterki – najczęściej właśnie młodych. Starszych i nieprofesjonalnych odbiorców, takich jak ja, interesuje przede wszystkim to, w jakim stylu się wypowiada i co pragnie dziś wyrazić pokolenie naszych dzieci, jego twórcza reprezentacja.
Niestety, wiwisekcja ta nie wypada optymistycznie. Nie tylko dlatego, że ciąg wystawowy zaczyna się od „Śmierci malarza” – dużej pracy Michała Rostkowskiego (ur. w 1998 r.), ukazującej poprzez różne elementy symboliczne „natłok i ciężar otaczającej nas rzeczywistości”. Bardziej dlatego, że podobnie pesymistyczny jest nastrój i koloryt całości. I to w obu częściach ekspozycji: zarówno w poświęconej wnętrzu człowieka „Opowiem Wam o sobie…”, jak i w odnoszącej się do świata zewnętrznego „…o nas”.
Jedną z dominujących na wystawie malarek jest Martyna Czech (rocznik 1990), laureatka 42. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień” w 2015 r., a w 2019 r. nominowana do Paszportu „Polityki”. Artystka tworzy z dużą swobodą, jej prace cechuje nowatorstwo formy. Ekspresją nawiązuje może nawet do dzieł Muncha, jak w obrazie zadumanej dziewczyny naznaczonej spływającą krwią rozpaczy, zapewne z powodu zawodu miłosnego („Gwóźdź do serca”). Jej kolejna praca „Własne samoograniczenia” idzie w kierunku abstrakcji. Ukazuje ludzką, może własną
Wystawa „Opowiem Wam o sobie / o nas” Muzeum Narodowe w Gdańsku (Zielona Brama) do 20 września polskich malarzy i malarek
Kryzysowy narzeczony
Czyli jak być mężczyzną w XXI wieku
Prof. Michał Lew-Starowicz – seksuolog, psychiatra, psychoterapeuta
Mój ulubiony psycholog prof. Philip Zimbardo powiedział: „Gdybym był młodą kobietą, to wolałbym być lesbijką. Mógłbym wtedy mieć mądrą, piękną partnerkę zamiast bezużytecznego faceta”. I orzekł, że właśnie mamy kryzys męskości. Naprawdę mężczyźni są w kryzysie?
– W jednej z ostatnich publikacji Zimbardo i Nikita Coulombe rzeczywiście biją na alarm w związku z obserwowanym przez nich postępującym kryzysem męskości.
Danuta Rinn zauważyła to już pół wieku temu! Pamiętasz, jak śpiewała „Gdzie ci mężczyźni”? Naukowcy dopiero teraz to odkryli? I konkretnie co? Na czym ten męski kryzys polega?
– Coulombe i Zimbardo powołują się na rozmaite badania i wymieniają m.in. zaniedbywanie edukacji, pogorszenie funkcjonowania na rynku pracy, zaniedbywanie zdrowia i kondycji fizycznej, długi okres zależności od rodziców, uciekanie w świat gier komputerowych i pornografii oraz trudności z tworzeniem dojrzałych relacji z kobietami.
Zdaniem prof. Zimbardo za kryzys męskości odpowiadają oglądanie pornografii i gry komputerowe. Czy rzeczywiście? Internet powszechnie dostępny wytworzył alternatywną rzeczywistość, w której mężczyzna bez wysiłku może wskoczyć w kostium macho. W życiu trzeba się o to postarać.
– Zimbardo i Coulombe odwołują się do belgijskich badań przeprowadzonych na grupie 325 nastoletnich chłopców. Ale nie tylko oni to odkryli. Wśród młodocianych użytkowników pornografii zaobserwowano zjawisko „poznawczej absorbcji” wynikające z silnego pobudzenia ciekawości i stymulacji sensorycznej, które sprzyjają utracie poczucia czasu i zaniedbywaniu innych obszarów wymagających uwagi, przede wszystkim nauki. Kształtowanie seksualności z intensywnym udziałem mediów i zniekształceń poznawczych płynących z pornografii lub cyberseksu, przy jednoczesnym braku korygującego efektu dobrej edukacji seksualnej i relacji erotycznych w związku uczuciowym, to wszystko zakłóca rozwój psychoseksualny. Z kolei mężczyźni cechujący się brakiem dojrzałości psychoseksualnej w życiu erotycznym będą preferowali zachowania typowe dla wieku młodzieńczego, a więc autoerotyzm (zwykle stymulowany pornografią – utrwalanie schematu) lub impulsywne zachowania seksualne oparte na przypadkowych relacjach, bez zaangażowania uczuciowego. Towarzyszą temu trudności z dokonywaniem świadomego wyboru partnerki/partnera, wyrażaniem emocji, przyjmowaniem odpowiedzialności w relacji oraz podtrzymywaniem więzi seksualnej w stabilnym związku uczuciowym. Czyli tzw. Piotruś Pan albo, w przypadku słabszych umiejętności społecznych, wylękniony i wycofany singiel. Pierwszy daje partnerce seks tylko na krótko, a drugi nawet nie próbuje.
To dlatego on nie ma na nią ochoty?
– W efekcie popęd i reaktywność seksualna mogą pozostawać „za burtą” małżeńskich relacji, mężczyzna nieraz doświadcza psychogennych zaburzeń erekcji i orgazmu przy jednoczesnym braku patologii organicznej oraz realizowaniu potrzeby seksualnego rozładowania i potwierdzenia męskości poza związkiem. Równocześnie „wytrenowany” w unikaniu odpowiedzialności i rozmaitych sposobach racjonalizacji swoich zachowań zwykle nie dąży do rozwiązania problemu, dopóki związek nie zacznie chylić się ku upadkowi lub partnerka nie zorganizuje terapii. Brak aktywności seksualnej może być z kolei kompensowany zaangażowaniem w inne sfery życia lub poszukiwaniem innych źródeł przyjemności, np. przez uprawianie sportów ekstremalnych, objadanie się czy kupowanie drogich zabawek.
Mówisz o mężczyznach cechujących się brakiem dojrzałości psychoseksualnej. Ale przecież ci „dojrzali” często też nie biorą wystarczającej odpowiedzialności i nie rozwiązują problemów seksualnych, nie leczą dysfunkcji. Może to naprawdę kryzys męskości?
– Masz rację, większość mężczyzn niestety nie podejmuje racjonalnych działań w sytuacji wystąpienia dysfunkcji seksualnej. Dotyczy to także mężczyzn z pozoru dojrzałych i w wielu innych obszarach życia odpowiedzialnych, u których zaburzenia seksualne wynikają z choroby somatycznej. Rzadkie poddawanie się badaniom profilaktycznym i korzystanie z opieki medycznej dopiero na późnym etapie rozwoju choroby jest typowo męską przypadłością.
To dlaczego nie idą z tym do lekarza?
– Powiedzenie „chłopaki nie płaczą” i tożsamość samca alfa nie sprzyjają prezentacji w roli pacjenta, a w szczególności pacjenta seksuologicznego. Do niedawna zaburzenia erekcji określano mianem „impotencji”, budzącym bardzo negatywne skojarzenia. Impotent był zatem etykietą bezużytecznego mężczyzny, pozbawionego siły i godności, a tak właśnie bardzo często czują się mężczyźni doświadczający dysfunkcji seksualnych. Ponadto dostęp do profesjonalnego leczenia problemów seksualnych jest utrudniony w związku ze stosunkowo niewielką liczbą praktykujących specjalistów i barierą finansową leczenia nieobjętego refundacją. W efekcie większość mężczyzn cierpiących z tego powodu nigdy nie trafia do seksuologa.
I leczą się sami, „gdy konar nie płonie”?
– Bardzo często tak jest, na czym zresztą korzysta bardzo szeroki rynek popularnych suplementów diety reklamowanych jako antidotum na niemoc seksualną. To samo dotyczy leków proerekcyjnych, które są obecnie dostępne bez recepty. Wielu pacjentów próbuje się nimi ratować,
Fragmenty rozmowy z książki Michała Lwa-Starowicza i Beaty Biały Spełniony. Czego pragną mężczyźni, Rebis, Poznań 2024
Miłość jest chorobą, która nawiedza mnie atakami
Agnieszka Osiecka: Jestem właściwie bardzo sama. Mam tyle oblicz, ile wynosi chmara wlekących się za mną „zakochanych” – dla każdego inne
W okresie odwilży sentyment do przedwojennych tang oraz standardów ustąpił wreszcie na rzecz ballad. Osiecką fascynowały te przemiany – odzwierciedlały bowiem nie tylko bliskie jej nastroje, ale także klimat społeczno-obyczajowy szóstej dekady XX w. Ballada adekwatnie wyrażała sytuację młodzieży pokiereszowanej mentalnie przez okres socrealizmu. Na język prozy (po)etykę ballady udatnie przekładał starszy od Agnieszki o dwa i pół roku pisarz i publicysta Marek Hłasko. Ich drogi biegły równolegle, ale za kilka miesięcy miały się zacząć krzyżować. Chwilowo jednak Osiecka pochłonięta była gromadką adoratorów z dziennikarstwa.
„Przeżyłam (zupełnie ostatnio) dziwny okres i świadomie zerwałam ze wszystkimi skrupułami w sprawach »sercowych«. Niemalże upajałam się własnym brakiem »moralności« i potencjalnym prostytuowaniem się. Śmiałam się Edkowi w oczy, prawiąc mu, że jest przecież bezsilny, że mogę z nim zrobić, co mi się podoba, bezwstydnie znęcałam się nad nim. Markowi oświadczyłam, że nie zamierzam przestać żartować z Edkiem, a jeżeli mu się to nie podoba – to nikt go przecież nie trzyma, i kokietowałam Andrzeja N[owalińskiego…]”, wyznała diarystka 22 maja [1955 r.].
W tym samym zapisku wspomniała, że w związku z chaosem uczuciowym, który sobie zafundowała, zaczęła czuć się dziwnie we własnej skórze:
„Któregoś dnia, kiedy jakoś »sponiewierałam« Edka i wracałam właśnie, pożegnawszy się z nim, do pokoju, spojrzałam na siebie w lustro: potargana, w rozchełstanym szlafroku, rozpieszczony kot w ramionach – »jędza, czarownica« – przemknęła mi myśl. Upajałam się nią przez chwilę. Radowałam się własną okrutną wolnością i śmiałam się z tego, że mogłam kiedykolwiek myśleć, że w stosunku do Marka [Kubery] »obowiązuje« mnie bardzo wiele. […] A potem zorientowałam się, że jestem po prostu Markowa dziewczynka. Znam siebie i swoje chimery »w tych« sprawach. Toteż nie potrafię sobie »zaręczyć«, że taki stan jak teraz będzie u mnie trwał wiecznie: miłość jest chorobą, która nawiedza mnie atakami. Ależ jeśli chodzi o Marka, jedno jest pewne, to jest choroba nieuleczalna”.
Zupełnie nie rozumiała swoich uczuć do Mariana vel Marka, vel Markusa Kubery. Przyznała jednak tego dnia, że nie stosuje wobec niego żadnej wyrafinowanej „taktyki” – raczej ulega „typowej […] przekorności” osiemnastoipółlatki: „To tak, jakby tatuś wprowadził grzecznego chłopczyka do cukierni i kazał mu jeść ptysie, [a] chłopczyk ponuro i niechętnie »spełnił rozkaz«. Ale któregoś dnia chłopczyk się zbuntował i chce sam wybierać ciastka. No i wybrał, po namyśle, ptysia”.
W czerwcu Osiecka zacieśniła znajomość z krytykiem Grzegorzem Lasotą. Umawiała się z nim na obiady w Bristolu i U Fukiera. Bywała w jego mieszkaniu na Rynku Starego Miasta. Chadzała z nim do pobliskiego Krokodyla. Nie podzielała jego uwielbienia dla Włodzimierza Majakowskiego, on z kolei kpił z jej zachwytów nad Gałczyńskim. Ich gusty godziła scena. Pod koniec 1952 r. Państwowy Akademicki Teatr im. Mossowieta z Moskwy przyjechał na gościnne występy do Polski. Agnieszka widziała np. „Sztorm” na podstawie dramatu Władimira Billa-Biełocerkowskiego. Razem z Lasotą ekscytowała się tą sztuką – z tym że ona ceniła sposób wystawienia, Grzegorz zaś – jej tekst.
Przepadała za przeglądaniem w mieszkaniu Lasoty albumów z reprodukcjami. Najbardziej podobali jej się Marc Chagall, Picasso i van Gogh. Uwielbiała kotkę nowego znajomego – czarną Panterkę, którą Grzegorz karmił dorszami. Jakiś czas temu krytyka opuściła żona – dziennikarka i tłumaczka z języka rosyjskiego Irena Lewandowska. Agnieszka uważała, że Lasota oddałby wszystko za jej powrót. Rozumiała, że w relacjach z nią i innymi dziewczynami poszukiwał li tylko zapomnienia i pocieszenia. To z tej przyczyny brylował tak ostentacyjnie na warszawskich salonach.
Pewnego razu Osiecka upiła się likierem z Braciszkiem Regulskim i całowała Janusza „w sposób, jak na »rodzeństwo«, dość nieoczekiwany”. W tym samym zapisku dziennym przyznała, że nie byłaby w stanie pójść do łóżka z Grzegorzem Lasotą. Monopol na zbliżenia intymne nadal przyznawała Gaździe. Z kolei wobec Kubery odczuwała mieszankę oporów i rozterek, obiekcji i zobowiązań. Podejrzewała się o „perwersję” polegającą na tym, że mężczyźni bardziej podniecali ją w tańcu niż w łóżku. Nawet z Januszem Gazdą właśnie tak się czuła. (…)
Z Grzegorzem Lasotą było jednak inaczej.
„Jego sposób bycia, który jest swoistą mieszaniną wdzięku, chamstwa i bezpośredniości
Fragmenty książki Karoliny Felberg Osiecka. Rodzi się ptak, t. 1, Znak Literanova, Kraków 2024
Wojownicy czułości
Czytam Céline’a i po pięćdziesiątce zachwycam się jego wulgarnym wigorem, tak samo jak czyniłem to, będąc młodym, zbuntowanym poetą. Coś jest hipnotycznego w tej rozwrzeszczanej, agresywnej frazie, w tej skrajnie nieczułej narracji – zdaje się nawet, że to idealny język do opowiedzenia o festynie okrucieństwa pod nazwą wojna, jaki zwykła urządzać sobie ludzkość. Właśnie „Wojna” to tytuł pierwszej książki opracowanej z rękopisów skradzionych autorowi przed kilkudziesięciu laty. Kiedy w 2021 r. udało się odzyskać skrzynię z 6 tys. stron zapisanych przez Céline’a, literatura francuska dostała prawdziwy skarb. To tak, jakby nagle odnalazły się zaginione w powstaniu dramaty i powieści Witkacego.
Tyle że czytać, przekładać i wydawać Céline’a w dobie cancel culture to czesać pod włos bulteriery poprawności. Antysemita, faszysta, seksista, rasista i co tam jeszcze – Sartre wprost domagał się dla niego kary śmierci – jest w czasach wymazywania artystów z biograficzną skazą jak Pan Gówno na glamourowej sesji w mojej ulubionej scenie z „Holy motors” Leosa Caraxa.
Pluje, przeklina,
Babka dochodzi
Znajomi martwią się, bo jestem po pięćdziesiątce, a kryzys wieku wciąż mnie omija. Chwalą się, że przestali sypiać z rówieśnicami łykającymi hormony na ataki gorąca i stosującymi preparaty na suchość pochwy, a zaczęli podrywać piękne 20-letnie. Kiedy używam do tłumaczeń metafory enologicznej i mówię, że chłeptanie vinho verde jest niczym wobec zmysłowej przygody z dojrzałym burgundem, twierdzą, że się snobuję. Ja do nich, że się starzeję, więc chociaż stałe uczucie mnie odmładza. Oni mówią, że powinienem brać leki na tę swoją demiseksualność. Biorę na nadciśnienie i depresję, już i tak ledwie się to mieści w kosmetyczce, przypominającej przenośną apteczkę.
Z kilkoma wieloletnimi przyjaciółmi zerwałem stosunki, bo nie chciałem udawać przed ich żonami, że nic nie wiem o młodocianych kochankach. Innym wystarczyło dać lekko w mordę, żeby przestali przekonywać, że seks po pięćdziesiątce nie jest obrzydliwy wyłącznie, jeśli ta pięćdziesiątka nie została przekroczona obustronnie. Twierdzili bowiem, że puma ze studenciakiem – OK, poddziadziały Casanova z maturzystką też jak najbardziej, ale dwoje w łóżku z PESEL-em wczesnogierkowskim to już body horror.
W zeszłym tygodniu seksualność pań po menopauzie zdominowała media społecznościowe za sprawą performance’u Beaty Kozidrak i kinowej premiery rewelacyjnej „Substancji”
Mężczyźni nie nadążają
Późniejsza inicjacja, antykoncepcja jak przed ćwierćwieczem, co piąta Polka ma stałego kochanka
Prof. dr hab. n. med. Zbigniew Lew-Starowicz – ekspert z zakresu seksuologii
Aż 65% badanych uważa się za osoby atrakcyjne seksualnie. Zaskoczyło mnie to, bo mnóstwo ludzi narzeka na swój wygląd, rozleniwienie i brak celu w życiu.
– Żyjemy w epoce powszechnego narcyzmu i ekshibicjonizmu. Spotykam się z tym na co dzień, niektórzy uważają bardzo niewielkie rzeczy za olbrzymie osiągnięcia. Często otrzymuję CV, w których kandydaci zamiast opisywać swoje cele zawodowe i umiejętności, wymieniają jako osiągnięcie wyjazd na nurkowanie albo wejście na szczyt wcale nie najwyższej góry. Jednak na pewno lepsze jest pozytywne myślenie o sobie niż nadmierne kompleksy wpędzające w depresję. Proszę zauważyć pełną autoafirmację kobiet w ciąży. Pokazują brzuchy, chodzą w krótkich spodenkach albo spódniczkach, nie wstydzą się tak jak kiedyś.
Wyzwolone pięćdziesiątki
Mimo tej wysokiej samooceny kobiety między 35. a 50. rokiem życia mają obniżone potrzeby seksualne. Zbliżając się do pięćdziesiątki, napisałam w formie terapii książkę dla kobiet „Teraz mogę wszystko”. Czy pana dojrzałe pacjentki, tak jak bohaterki mojej książki, uważają, że mogą spróbować wszystkiego? Bo z badań wynika, że dojrzałe kobiety mają świetne orgazmy.
– I co w tym dziwnego? Kobiety w wieku okołomenopauzalnym mają więcej czasu, aby zająć się sobą. Nie mają już obaw związanych z zajściem w ciążę. Menopauza przebiega obecnie u większości kobiet łagodnie, bo można ją wspomagać farmakologicznie. Jeśli kobieta jest zafascynowana swoją seksualnością, menopauza jej nie przeszkadza. Oczywiście bywa różnie, ale mam refleksję na temat kobiet dojrzałych. Profil kobiety niewątpliwie się zmienił. Kobiety doznały trzech rewolucji obyczajowych: emancypacji, tabletki antykoncepcyjnej i teraz odkrycia swojego potencjału seksualnego i wpływu własnej seksualności na swoje życie i zachowanie. Żyją coraz dłużej, dla wielu z nich przy obecnych środkach farmakologicznych i terapii menopauza to tylko epizod. Nie są już, tak jak dawniejsze pokolenia, zniszczone licznymi ciążami, są sprawne, zaradne, często niezależne materialnie, mają udane życie zawodowe i kariery, ogarniają wszystko.
A mężczyźni?
– Niestety, mężczyźni za nimi nie nadążają. Kapcanieją. Szkoda. Gdy studiowałem, na uczelni kobiety były zjawiskiem, dziś wśród studentów trudniej mi znaleźć mężczyzn. Gdzie oni się podziewają? Dlaczego nie interesują się tak wieloma rzeczami jak panie? Kobiety mają wiele możliwości dbania o siebie, począwszy od wyglądu po rozwój intelektualny. Korzystają z niesamowitego mnóstwa warsztatów, wykładów, spotykają się we własnym gronie nie po to, aby plotkować, ale żeby się rozwijać. Pomagają im w tym liczne czasopisma, programy telewizyjne, nowe kierunki studiowania. Uważam, że media odmieniły życie kobiet, natomiast zupełnie zapomniały o mężczyznach. Dla nich oferta jest zdecydowanie uboższa i to niedobrze. Poza tym zdystansujmy się do pojęcia orgazmu. Kobiety rozumieją pod tym pojęciem różne rzeczy. Dla niektórych to musi być trzęsienie ziemi, wiele kobiet nie docenia orgazmu łechtaczkowego. Uważam, że ważniejsze jest, czy mają ochotę na seks, czy nie i jakie są tego przyczyny. Tych jest oczywiście cała masa – od takich, które seksuolog może szybko rozpoznać i zastosować krótką terapię, po poważniejsze, fizjologiczne, wymagające dłuższego leczenia, ale tych nie ma znów tak wiele. Jeśli przyczyną jest np. niechęć do partnera, no to trudno taką przyczynę „wyleczyć”. Chociaż można zalecić odniesienie się do przeszłych, dobrych wspomnień, podjąć próbę romantycznego wyjazdu.
Tylko kilka procent kobiet i mężczyzn decyduje się na wizyty u seksuologa.
– To właśnie jest smutne. Ponad 40% mężczyzn ma kłopot z przedwczesnym wytryskiem, co bardzo łatwo wyleczyć, w niespełna kilka tygodni. To jeden z przyjemniejszych procesów leczenia ze względu na efekt. A tak mało panów się zgłasza. Ponad 30% ludzi z zaburzeniami seksualnymi w ogóle nie szuka pomocy medycznej i się męczy.
Modny sex coaching
Pojawia się coraz więcej gabinetów sex coachingu. Czy wypełniają one lukę między poradniami K a seksuologami?
Wywiad ukazał się w nr. 7/2017; przypominamy obszerne fragmenty rozmowy
Odszedł pan od seksu
Jako pierwszy zaczął pisać i mówić „o tych sprawach” w przystępny, zrozumiały dla wszystkich sposób
Zbigniew Lew-Starowicz 1943-2024
Zapytałem kiedyś prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, czy jeszcze coś go dziwi w seksie Polaków. Profesor chwilę się zastanawiał i powiedział: „Gdy chodzi o wszelkie, najróżniejsze choćby pomysły seksualne ludzi, to już nic nie może mnie zaskoczyć. Ale jak słyszę, że ktoś uprawia seks z tirówkami bez zabezpieczenia, płaci za to, a potem jest zdziwiony, że podłapał chorobę weneryczną, no to ja się dziwię, że on jest zdziwiony”.
To prawda, prof. Lew-Starowicz tak wiele wiedział o życiu seksualnym rodaków, że mogła go zdziwić już tylko ludzka głupota. I to on właśnie cierpliwie wnosił kaganiec oświaty seksualnej do powszedniego życia kilku pokoleń Polek i Polaków. W istocie, był polskim „panem od seksu”, jak z pewnym dystansem napisał w autobiografii. Cytowano go, proszono o wywiady, powoływano się na jego opinie. Pierwsze publikacje Zbigniewa Lwa-Starowicza przypadły zaś na czas, gdy w naszym kraju wiedzę o seksie rzeczywiście krępował kaganiec. Nakładany przez oficjalną socjalistyczną pruderię, przez cenzurę, zwracającą uwagę na treści nie tylko polityczne, ale i obyczajowe (czy raczej nieobyczajne), przez nauki Kościoła katolickiego.
I właśnie w owym czasie wyszło rozporządzenie szefostwa tygodnika studenckiego „ITD”, by zamieszczać na łamach porady seksuologiczne. Pierwszy taki tekst ukazał się wówczas, gdy wielkorządcą Polski był Władysław Gomułka, a redaktorem naczelnym „ITD” Jerzy Wójcik. Tak oto 16 listopada 1969 r. zainaugurowano „Odpowiedzi seksuologa” autorstwa Zbigniewa Lwa-Starowicza. To znamienna data – i debiut prasowy późniejszego autorytetu. A z kronikarskiego obowiązku warto dodać, że nieco wcześniej, w sierpniu 1969 r., w „ITD” po raz pierwszy pojawiło się zdjęcie nagiej (nie do końca) dziewczyny.
Choć wydaje się to niewiarygodne, nie istniał wówczas internet, a wszelkie zagraniczne pisemka ze zdjęciami gołych kobiet były zakazane i tępione. Nie ukazywał się jeszcze tygodnik „Razem”, słynny ze ściąganych z Zachodu fotek roznegliżowanych piękności na ostatniej stronie. Raczkowały „Perspektywy”, które później w podobny sposób poprawiały sobie sprzedaż, bazując jednak na rodzimych zdjęciach. Dopiero w maju 1970 r. miała się odbyć wystawa artystycznego aktu kobiecego „Venus”, będąca gigantyczną sensacją. I tylko czarno-biały tygodnik literacki „Współczesność”, ponoć ważny i znaczący, ale nieczytany przez nikogo z wyjątkiem garstki zainteresowanych, już od 1967 r. stosował dźwignię sprzedażową w postaci rozebranej, niezbyt wyraźnej panienki na łamach.
Można słusznie spytać: a co mają gołe zdjęcia kobiet do edukacji seksualnej? Otóż nie da się ukryć, że szczególnie młodsza część czytelników (a Polacy czytali wtedy więcej niż dziś) interesowała się artykułami dotyczącymi erotyki i seksu na takiej samej zasadzie jak damskimi aktami: żeby zetknąć się z czymś nowym, na owe czasy pikantnym i bulwersującym, stanowiącym coś w rodzaju zakazanego owocu. Było jednak wielu takich, którzy z tych tekstów dowiadywali się rzeczy ważnych, o których nie mieli pojęcia, wyzwalali się ze stereotypów, zaczynali rozumieć, że można zadbać o jakość życia seksualnego i o zadowolenie nie tylko własne, ale i partnerki czy partnera. Niezależnie od powodów lektury to właśnie publikowane przez wiele lat „Odpowiedzi seksuologa” legły u podstaw późniejszej popularności i rozpoznawalności prof. Lwa-Starowicza – choć oczywiście nie były jedynymi źródłami jego sukcesu.
Nie ma głupich pytań
W dziedzinie krzewienia edukacji seksualnej Polska pod koniec lat 60. nie była bynajmniej intelektualną pustynią, a takie książki jak „Życie płciowe człowieka”, „Seksuologia” czy „Życie seksualne. Psychohigiena” ukazywały się w niemałych nakładach. Autorem tej ostatniej był prof. Kazimierz Imieliński, pierwszy w naszym kraju oficjalnie uznany specjalista seksuolog oraz współtwórca seksuologii na świecie.
Doceniając jego dokonania, uczelnie aż z 24 państw przyznały mu tytuły doktora honoris causa.
Zbigniew Lew-Starowicz miał więc skąd czerpać dobre wzory. Swoje „Odpowiedzi seksuologa”, odnoszące się do listów od czytelników „ITD”, zaczął pisać jako młody, 26-letni lekarz, który niedawno ukończył Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi. Ciekawe, że była to wtedy jedyna polska uczelnia z katedrą seksuologii, co pokazuje, iż ówczesne władze wojskowe rozumiały, jakie napięcia mogą przeżywać młodzi mężczyźni poddani rygorom koszarowej służby.
Otwarte i wyczerpujące odpowiedzi seksuologa na zadawane listownie intymne pytania stanowiły 55 lat temu nowość w polskiej prasie. Żeby kupić książkę mówiącą „o tych sprawach”, trzeba było upolować ją w księgarni, nierzadko przełamując barierę wstydu. Kupno tygodnika, w którym kącik seksuologa stanowił tylko jedną z bardzo wielu rubryk, nie powodowało żadnego stresu – a dzięki pisarskiemu talentowi Zbigniewa Lwa-Starowicza otrzymywało się zrozumiałe, wyczerpujące odpowiedzi na konkretne pytania nurtujące wielu czytelników. Było to coś innego niż książka, często napisana hermetycznym, medycznym albo ezopowym językiem.









