Tag "Teatr Słowackiego"

Powrót na stronę główną
Kultura Wywiady

Dzisiaj aktor jest kimś innym

Nie uwolnimy się od „Wesela”. To uniwersalne narzędzie do czytania rzeczywistości

Juliusz Chrząstowski,
aktor Narodowego Starego Teatru w Krakowie

Przekładałeś dzisiejsze spotkanie.

– To przez moje obowiązki na uczelni – jestem prodziekanem wydziału aktorskiego w niepublicznej uczelni. Trochę obowiązków biurokratycznych na mnie spada.

Ale z własnego wyboru?

– Zawsze lubiłem uczyć, ceniłem zwłaszcza pracę z młodzieżą, z licealistami. Mam też dorosłych podopiecznych, amatorów, którzy czekają, żeby zrobić z nimi kolejną premierę w mojej rodzinnej Świdnicy. Prowadziłem teatr amatorski z dorosłymi w Skale, koło której mieszkam. Przez siedem lat jeździłem do Nowego Targu i prowadziłem zajęcia z młodzieżą.

Czyli to nie jest przypadek?

– Raczej potrzeba kontaktu z ludźmi, którzy lgną do teatru bez presji, zobowiązań i oczekiwań. Robią to dla zabawy, żeby móc się spotkać, przygotować premierę, przeżyć coś wspólnie. Wykonują różne zawody na co dzień, często niezwiązane z życiem artystycznym. I nagle wciągają się w wir działań twórczych, który ich spaja i rozwija. Prowadziłem także warsztaty recytatorskie, nadal je prowadzę w Świdnicy.

Sam zaczynałeś od konkursu recytatorskiego.

– Z takiego ruchu wyszedłem. Kiedyś jeździłem do Kłodzka, gdzie działał ważny animator kultury, Marian Półtoranos. Zorganizował swego czasu duży festiwal Zderzenia Teatralne. W Kłodzku zobaczyłem „Turlajgroszka” Teatru Wierszalin, Pieśń Kozła w jego szczytowym momencie, Schaeffera w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Z takiego ruchu wyrosłem i może dlatego jeszcze przed pandemią związałem się grupą, która chciała założyć pierwszy magisterski wydział aktorski w niepublicznej uczelni. Istnieją studia dwuletnie przy teatrach albo trzyletnie szkoły aktorskie, takie jak szkoła w Warszawie, która kończy się licencjatem. Ale nikt nie próbował utworzyć pięcioletnich studiów aktorskich w prywatnej szkole, bo to niedochodowe. A nasz wydział, choć nie jest dochodowy, został założony na krakowskim Uniwersytecie Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Katarzyna Deszcz, Tomasz Schimscheiner, Piotr Sieklucki, Artur „Baron” Więcek, Anna Cieślak, Dariusz Starczewski, Krzysztof Orzechowski i ja stwarzamy to od zera.

Ile to już lat trwa?

– Właśnie kończy pięcioletnie studia nasz pierwszy rocznik. Małgorzata Warsicka przygotowała z nimi dyplom, „Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku” Doroty Masłowskiej. Mamy poczucie sprawczości, coś razem zbudowaliśmy. Tylko że im więcej studentów, tym więcej krzątaniny z dyplomami. To kradnie czas i energię. Nie spodziewałem się, że to mnie tak dociśnie.

Satysfakcja przyjdzie, jak będą pierwsi absolwenci.

– Wtedy dopiero będzie widać, czy ta ścieżka kształcenia ma sens. Od początku mieliśmy poczucie, że coś trzeba zmienić w szkolnictwie aktorskim. Nie chodzi o to, że w państwowych szkołach źle uczą, tylko nam się wydaje, że trzeba to robić trochę inaczej. Trzeba się otworzyć nie tylko na teatr. Studenci powinni zapoznać się z tym, co to jest stand-up, self-tape, konferansjerka, lektorowanie, czytanie audiobooka, praca przed kamerą, organizacja produkcji. Należy więc studia związać z potrzebami rynku.

W szkołach państwowych zmiany programowe to bardzo trudny proces. A tutaj okazujecie większą elastyczność.

– Właśnie. Poza tym jesteśmy częścią dużego organizmu uczelni, studenci mają styczność z ludźmi studiującymi na kierunkach nieartystycznych. To też jest wartość. Na pokazy naszych studentów przychodzą nie tylko koledzy, którzy zawsze się śmieją, ale również, jak to mówimy, cywile, dla których liczy się odbiór czystego komunikatu ze sceny.

Pedagogika do końca cię nie wessała, skoro udało ci się zagrać Gospodarza w dwóch krakowskich „Weselach” Wyspiańskiego: w reżyserii Jana Klaty w twoim Starym Teatrze i w reżyserii Mai Kleczewskiej w Słowackim. Jak to się dzieje, że ten tekst tak w nas siedzi?

– Mam we krwi „Wesela” bardzo wiele. Niedawno w Warszawie, w Teatrze Narodowym, graliśmy „Wesele” Klaty. To było 100. przedstawienie. A „Wesele” Kleczewskiej w Teatrze Słowackiego właśnie miało 50. przedstawienie. Zagrałem też Czepca w „Weselu” w Radiu Kraków.

Czyli „Wesele” masz pod skórą.

– Tak, absolutnie. A jeszcze biorę udział w wydarzeniu teatralnym „Weselisko”, czyli

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

„Dziady” jak broń

Niewiele zabiegów było potrzebnych, aby arcypolski poemat dramatyczny stał się manifestem wolności Ukrainy

„Dajcie nam broń, z resztą damy sobie radę”. Tym razem to słowa nie prezydenta Zełenskiego, ale ukraińskiego aktora Romana Łuckiego, który gra Konrada w poruszającej inscenizacji „Dziadów” według Adama Mickiewicza w reżyserii Mai Kleczewskiej w Iwano-Frankiwsku. Premiera miała miejsce dwa lata temu, potem spektakl zdążył się pojawić kilka razy w Polsce, w Krakowie i w Gdańsku, a w dniach, kiedy świat pamiętał o trzeciej rocznicy rosyjskiej agresji w Ukrainie, dzieło Kleczewskiej nareszcie zobaczyła Warszawa. A powinni je zobaczyć przede wszystkim ci, którzy się wahają, kto na kogo napadł w Ukrainie. „Dziady” to broń, bunt przeciw każdemu, kto niewoli drugiego człowieka.

Pojawiły się te „Dziady” w Warszawie może późno, ale w porę. Tu chodzi nie tylko o rocznicę, ale być może o dziejowy moment zwrotny w tej wojnie, kiedy ruszyła lawina nadziei i zwątpień wywołanych pomysłem prezydenta Trumpa na szybkie zawieszenie broni, a potem zawarcie pokoju. Czy to okaże się możliwe, czas pokaże. Okoliczności czasu i miejsca sprawiają, że silniej wybrzmiewa ten spektakl, ukazujący mechanizm odrzucenia jarzma i bezwzględne dążenie do wyzwolenia.

„Dziady” zawsze miały ładunek buntowniczy. Zwłaszcza część trzecia poematu dramatycznego, z Wielką improwizacją, egzorcyzmami, sceną więzienną, salonem warszawskim, balem u Senatora i widzeniem Księdza Piotra. Ci, którzy z „Dziadami” się zetknęli, mają to głęboko wyryte w pamięci. Moc poetyckiego słowa działa na wyobraźnię, zostawia ślady. W Polsce nieraz była jak tlący się lont. Dość przypomnieć wydarzenia związane z wystawieniem „Dziadów” przez Kazimierza Dejmka czy wcześniejsze długotrwałe i daremne starania o zgodę władz na wystawienia dramatu. W latach stalinowskich było to niemożliwe, potem dopuszczalne, ale poddawane czujnemu oku cenzora, wreszcie po zwrocie ustrojowym miało się okazać, że „Dziady” nadal potrafią uwierać i wywoływać ostre spory.

Mowa o krakowskiej inscenizacji Mai Kleczewskiej w Teatrze Słowackiego, która stała się powodem wieloletnich prób odwołania dyrektora teatru. Wprawdzie wprost tego zarzutu nie stawiano, posiłkując się etykietami zastępczymi, ale wszyscy wiedzieli, że poszło o „Dziady”, które godziły, jak insynuowano, w serca prawdziwych Polaków, tym razem wołając o sprawiedliwość dla kobiet. Tamto przedstawienie powstało po protestach Strajku Kobiet, reagujących na brak równości, przemoc i urzędowe dyrygowanie kobiecym ciałem w myśl jednych z najbardziej restrykcyjnych przepisów antyaborcyjnych w Europie.

To wszystko były nasze wewnętrzne spory, bo poza Polską „Dziady” rzadko trafiały na scenę, a w Ukrainie nigdy. Trwająca zaledwie dwie godziny

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Jedno wesele niczego nie zmieni

Potrzeba wielu lat, zanim przepracujemy tematy trudne dla Polaków Grzegorz Niziołek – wykładowca, kurator, dramaturg, krytyk. Profesor w Katedrze Teatru i Dramatu UJ oraz na Wydziale Reżyserii i Dramaturgii AST im. Stanisława Wyspiańskiego. Współzałożyciel i wieloletni redaktor naczelny „Didaskaliów”. Dramaturg m.in. „Mein Kampf” w reżyserii Jakuba Skrzywanka (Teatr Powszechny w Warszawie, 2019) oraz „Wesela” Mai Kleczewskiej. Maja Kleczewska – reżyserka teatralna, wybitna interpretatorka twórczości Czechowa, Szekspira i Jelinek. Jej spektakle były pokazywane m.in. na festiwalach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Mój mąż z zawodu jest dyrektorem

Nazwiska osób kandydujących na kierownicze stanowiska w publicznych instytucjach kultury i skład komisji konkursowych powinny być jawne Odetchnęliśmy z ulgą – politycznie motywowany i skandalicznie prowadzony konkurs na dyrektora Teatru Słowackiego w Krakowie unieważniono. Na tym niestety kończą się dobre wiadomości o standardach zarządzania kulturą, a także mediami publicznymi, o których obsadzaniu właśnie mówi się sporo. Ustawa o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej oraz rozporządzenie ministra kultury i dziedzictwa narodowego mówią, że w przytłaczającej większości publicznych instytucji kultury

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Niewczesny wędrowiec

Nie żegnam starego roku, trzymam się go jak tonący brzytwy, nie przyjmuję do wiadomości, że od 1 stycznia rocznikowo jestem już pięćdziesięciolatkiem. W takim np. Krakowie, który odwiedzam na dłużej niż dzień po raz pierwszy od czasu studiów doktoranckich, cierpię na coś w rodzaju zaburzenia perspektywy temporalnej, jak rzekłby fachowiec od mózgów. Gdzieś mi zginęły dwie dekady – wyszedłem na piwo i wróciłem „Dwadzieścia lat później”, jak głosiłby napis, gdyby to film był, nie życie. Zaburzenia dotyczą zresztą także topografii: umawiam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Na czym PiS wisi

Już teraz dwójka moich dzieci na kwarantannie. Czyli zaraza szaleje. A PiS spada poparcie, więc mamy model szwedzki, jak najmniej obostrzeń, by nie narazić się elektoratowi. Oportunizm sondażowy, jak to nazwał Ludwik Dorn, dotyczy już wszystkiego. Nie ma takiej ceny, której PiS nie zapłaci za utrzymanie się przy władzy. Co tam kilka tysięcy zmarłych na covid. * Nowe „Dziady”. Historia się powtarza, ale już jako groteska. Barbara Nowak, małopolska kuratorka oświaty, która nie rozstaje się z różańcem, napisała

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.