Tag "Warszawa"

Powrót na stronę główną
Kraj Wywiady

Metropolie wysysają powiaty i gminy

Nie dostrzegam, by obecna władza miała pomysł na zdecentralizowaną administrację w Polsce Dr Elżbieta Sękowska-Grodzicka – wykładowca w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego Czy zostanie pani mieszkanką przyszłego powiększonego miasta stołecznego Warszawy? – Nie, bo mieszkam w gminie Tarczyn, która nie znalazła się w granicach projektowanej metropolii, podobnie jak należąca również do powiatu piaseczyńskiego gmina Prażmów. Jaki będzie los pani gminy? – Miasto i gmina Tarczyn pozostaną. Zapewne wrócimy do powiatu grójeckiego, do którego zostaliśmy przypisani w 1999 r. w ramach reformy administracyjnej. Wtedy również nie pytano mieszkańców, do jakiego powiatu chcą należeć. Cztery lata później w referendum opowiedzieliśmy się za przyłączeniem do powiatu piaseczyńskiego. Należymy do niego od początku 2003 r. Szkoda by było, gdyby odgórne decyzje przekreśliły społeczną determinację mieszkańców. Czy ktoś to policzył? Gmina Tarczyn będzie sierotą po obecnym układzie administracyjnym? – Na to wygląda, ale Tarczyn nie jest jedyną jednostką, której metropolia przysporzy kłopotów. Zmiana powiatu może w jakimś stopniu wpłynąć na kierunek naszego rozwoju i kierunek dojazdów – w sprawach administracyjnych będzie się jeździło do Grójca. To nawet nieco bliżej niż do Piaseczna, z którym jednak jesteśmy nieźle skomunikowani. Po utworzeniu metropolii warszawskiej utrzymanie linii autobusowej łączącej Tarczyn i Piaseczno nie będzie tak oczywiste jak obecnie.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj Wywiady

PiS nie ufa ludziom i nie rozumie samorządu

Rządzący mają nadzieję, że jeśli dołączą do Warszawy tereny konserwatywno-narodowej archidiecezji warszawsko-praskiej, zdobędą liberalno-lewicową Warszawę Dr hab. Sebastian Kozłowski – adiunkt w Zakładzie Socjologii i Psychologii Polityki Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, autor monografii „Upodmiotowienie samorządu lokalnego w okresie transformacji systemowej w Polsce”. Czy może pan sobie wyobrazić, że mieszkańcy województw podkarpackiego, małopolskiego, lubelskiego i podlaskiego wybierają większość posłów do Sejmu? – To stałoby w jaskrawej sprzeczności z normą konstytucyjną, zgodnie z którą wybory są równe, a więc głos każdego wyborcy ma taką samą moc. Chyba niekoniecznie, skoro zgodnie z przygotowanym przez PiS projektem nowej ustawy o ustroju miasta stołecznego Warszawy mniej niż jedna trzecia wyborców – mieszkańców obecnych podwarszawskich gmin – ma wyłonić 32 spośród 50 radnych Rady m.st. Warszawy. – Te dysproporcje są nieprawdopodobne – 220-tysięczny Mokotów będzie miał jednego radnego, tak samo jak 20 razy mniejsza gmina Nadarzyn. Jakby tego było mało, mieszkańcy podwarszawskich gmin mają wybierać także burmistrza gminy Warszawa, będzie nim bowiem z urzędu prezydent miasta stołecznego Warszawy. To pomieszanie z poplątaniem, bo mieszkańcy Warszawy nie będą wybierali prezydenta Legionowa, burmistrza Piaseczna, wójta Lesznowoli. Granice manipulacji

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Proletariat w obronie Warszawy

Wymazuje się rolę robotniczej brygady. Place i skwery noszą imiona tych, którzy we wrześniu 1939 roku zrejterowali We wrześniu 1939 r., podczas tragicznych dni oblężenia Warszawy, skompromitowany rząd postanawia opuścić miasto, zostawiając na pastwę losu stolicę i jej mieszkańców. W tym samym czasie z inicjatywy PPS powstaje Robotnicza Brygada Obrony Warszawy, która zapisuje piękną kartę w wojnie obronnej 1939 r. Klasa robotnicza na czele walki To bardzo symboliczny moment dla Warszawy. W nocy z 6 na 7 września Warszawę opuszcza w pośpiechu zarówno rząd gen. Felicjana Sławoja-Składkowskiego, jak i wódz naczelny marsz. Edward Rydz-Śmigły. Jeszcze kilka dni temu sanacyjna propaganda budowała mit potęgi polskiego wojska. „Nie oddamy nawet guzika od płaszcza”, zapewniali sanacyjni politycy. Tym większe były gorycz i uczucie klęski warszawskiego społeczeństwa, przez lata karmionego tego typu sloganami. Dziś polska historia w sposób świadomy zapomina o roli, jaką odegrała w tej wojnie klasa robotnicza. Nie ma dla niej miejsca, choć to ona stanęła na czele walki z najeźdźcą, podczas gdy ani rząd, ani największa wówczas partia, Narodowa Demokracja, nie były w stanie wykrzesać z siebie woli i determinacji do stawienia czoła niemieckiemu faszyzmowi. 2 września Mieczysław

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Wasze ulice, moje kamienice

Dlaczego to trwało tak długo Oto obrazek z ostatnich dni. 1 wrześ­nia, specjalna sesja Rady Warszawy poświęcona reprywatyzacyjnym skandalom. Przemawia Hanna Gronkiewicz-Waltz. A raczej próbuje przemawiać, bo co chwila jest zagłuszana. „Do dymisji!”, „Złodzieje!”, „HGW musi odejść!”, słychać skandowanie. Sesję obserwują przedstawiciele ruchów lokatorskich, aktywiści miejscy – i oni narzucają ton. Batalia trwa. Do głosu dochodzi przedstawiciel klubu radnych PiS. „Nie zgadzamy się na komisję radnych, która ma badać warszawską reprywatyzację. Dziś to sprawa dla prokuratury!”, woła. Ale też nie ma lepiej. „Gdzie byliście? Gdzie byliście?”, odkrzykują lokatorzy. PiS na pewno zyskuje na aferze warszawskiej, na grillowaniu Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale przecież nie wymaże gumką myszką tych lat, gdy rządziło Warszawą, albo swoich słów o reprywatyzacji. PiS na aferze też traci. Jeżeli bowiem popatrzymy na historię stołecznej reprywatyzacji, na trwające 20 lat rozdrapywanie warszawskich kamienic i działek, jedno pytanie nasuwa się w sposób nieubłagany: dlaczego trwało to tak długo? Dlaczego na to pozwalano? „Sprawiedliwość” dziejowa Myślę, że jest na nie odpowiedź i nie będzie ona miła ani dla mediów, ani dla opinii publicznej. O politykach największych partii nie wspominając. Otóż po roku 1989 mieliśmy w sprawie warszawskiej reprywatyzacji PO-PiS-ową – czy też postsolidarnościową

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Złodziejska reprywatyzacja

Od 15 lat piętnujemy w PRZEGLĄDZIE reprywatyzacyjne patologie Morze gruzów. Tak po powstaniu warszawskim wyglądała stolica Polski. Podobnie inne miejsca w całym kraju. Wysiłkiem społeczeństwa wiele zrujnowanych kamienic, pałaców i zakładów przemysłowych udało się odbudować. Tam, gdzie tego nie zrobiono, postawiono nowe domy oraz budynki użyteczności publicznej. To wszystko nie byłoby możliwe bez przeprowadzenia nacjonalizacji gruntów. W latach 90. postanowiono to zakwestionować. W imię świętego prawa własności dawne krzywdy zaczęto naprawiać nowymi. Lokatorzy tracili mieszkania, uczniowie – szkoły i boiska, a wszyscy – publiczne parki i muzea. O tej jawnej niesprawiedliwości piszemy w PRZEGLĄDZIE od 15 lat. Bubel AWS O reprywatyzacji, szczególnie tej warszawskiej, jest w mediach ostatnio bardzo głośno. Społecznicy i lokatorzy słusznie domagają się przyjęcia przez Sejm ustawy, która ostatecznie ureguluje w całej Polsce sprawę roszczeń. Przy tej okazji zazwyczaj mówi się, że w 2001 r. była na to szansa, ale została zmarnowana. Prezydent Kwaśniewski zawetował bowiem ustawę reprywatyzacyjną opracowaną i przeprowadzoną przez Sejm przez rząd AWS pod koniec III kadencji Sejmu. W tym miejscu warto jednak przypomnieć sobie, co to była za ustawa. Jej zapisy zakładały m.in. aż 50-procentowe odszkodowanie za mienie utracone po wojnie, w dodatku bez odliczenia środków włożonych przez państwo w jego utrzymanie. Co więcej,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Wyrok na miasto

Mogło nie dojść do zagłady Warszawy. Ale nie osiągnięto by takich celów politycznych, jakie dowództwo AK sobie zakładało Prof. Andrzej Leon Sowa– historyk, autor książki  „Kto wydał wyrok na miasto?”. Przez wiele lat pracował na Uniwersytecie Jagiellońskim, obecnie jest wykładowcą na Uniwersytecie Pedagogicznym im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Znawca dziejów Rzeczypospolitej szlacheckiej (XVII-XVIII w.), stosunków polsko-ukraińskich w okresie II wojny światowej oraz dziejów Polski w XX w. Ciąg dalszy wywiadu z poprzedniego numeru W książce zawarł pan stwierdzenie, że gdyby żył gen. Sikorski, nie doszłoby do powstania w Warszawie. – W książce daję przykłady, na jakiej podstawie tak sądzę. Gen. Sikorski był bardzo dobrym wojskowym, który umiał analizować sytuację i liczyć siły. Dla niego działania musiały mieć określony sens. Z jego polityki wyraźnie wynika, że on jako naczelny wódz nie wypuściłby inicjatywy z rąk i nie scedowałby decyzji o akcji zbrojnej w Warszawie na ówczesnych dowódców Armii Krajowej. Był realistą, potrafił się wycofywać z błędnych decyzji, jak chociażby z początkowej akceptacji planów powstańczych, które mu podsuwał ppłk Maciej Kalenkiewicz, zakładających zrzucenie nad krajem regularnych armii, mających nieść pomoc Polakom walczącym z okupantem. Sikorski oprócz tego, że był wojskowym, był też politykiem. Rozumiał sytuację

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Wojna na pływalni

Związkowcy z Konfederacji Pracy OPZZ przekonują, że dyrektor OSiR Polna zrobił z ośrodka prywatny folwark – To było wielkie upokorzenie. Z tego wszystkiego podupadłem na zdrowiu – tak o skutkach współpracy z dyrektorem Grzegorzem Surówką mówią skonfliktowani z nim pracownicy Ośrodka Sportu i Rekreacji Dzielnicy Śródmieście przy ul. Polnej w Warszawie. – Stosunki pracownicze panujące w ośrodku są dobre, jeśli nie bardzo dobre – odpowiada dyrektor. Co innego twierdzą związkowcy zrzeszeni w zakładowej Konfederacji Pracy OPZZ. Dyrektor Surówka właśnie zwolnił ich przewodniczącego. Już drugi raz. Związek na związek Plotki o dyrektorze Surówce, który lekką ręką zwalnia ludzi z pracy, krążą po Warszawie już od dłuższego czasu. Związkowcy z Konfederacji Pracy zarzucają mu, że w ciągu prawie ośmiu lat urzędowania przy Polnej wymienił połowę załogi. Sam dyrektor zdecydowanie zaprzecza: – Te twierdzenia są nieprawdziwe. Innego zdania jest kierownik obiektu Andrzej Fuksiewicz, który słał w tej sprawie pisma do prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz. To jej bezpośrednio podlegają dyrektorzy ośrodków sportu i rekreacji (obiekty natomiast są w jurysdykcji władz dzielnic). Faktem jest, że z częścią pracowników, którzy nie akceptowali zachowania dyrektora, OSiR przegrał procesy przed sądem pracy. Z tego tytułu z samorządowej kasy wypłacono poszkodowanym niemal 70

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Miasto Jest Nasze wygrywa

Rodzina Marcinkowskich skupująca roszczenia przegrała w sądzie Czy można skupować roszczenia reprywatyzacyjne do atrakcyjnych stołecznych nieruchomości, spowodować wyprowadzkę prestiżowego gimnazjum, ingerować w zabytkową tkankę Starego Miasta i cały czas pozostawać osobą prywatną? Sąd Apelacyjny w Warszawie orzekł, że to niemożliwe. Urażeni mapą 29 lutego sędzia sądu apelacyjnego Przemysław Kurzawa ogłosił, że Jan Śpiewak, śródmiejski radny oraz lider stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, nie naruszył dóbr osobistych Macieja i Maksymiliana Marcinkowskich, biznesmenów specjalizujących się w skupowaniu roszczeń do warszawskich nieruchomości znacjonalizowanych po II wojnie światowej na mocy dekretu Bieruta. – Pozwany działał w interesie publicznym. Jan Śpiewak skutecznie nagłaśniał problemy związane z warszawską reprywatyzacją i nie kierował się prywatnym interesem – stwierdził sąd. Wyrok jest prawomocny. O sprawie szeroko pisaliśmy na łamach PRZEGLĄDU. Przypomnijmy, że panowie Marcinkowscy poczuli się urażeni interaktywną Warszawską Mapą Reprywatyzacji, którą stowarzyszenie Miasto Jest Nasze opublikowało równo dwa lata temu na swojej stronie internetowej. Grafika przedstawia sieć powiązań między stołecznymi urzędnikami i politykami oraz zreprywatyzowanymi nieruchomościami w prestiżowych lokalizacjach. Mapka jednoznacznie wskazuje, że wszystkie nitki prowadzą do jednego człowieka – Macieja Marcinkowskiego. To właśnie rodzina Marcinkowskich i należące do niej spółki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Łowca nn

Fałszywy mecenas zarobił 4 mln dol. na preparowaniu ksiąg wieczystych dla parceli w Warszawie Lech T. zaufał informacji, którą dostał od starszej pani rozdającej przed warszawskim sądem ulotki reklamowe kancelarii prawnej przy ul. Staszica. Zachęciła go wypisana grubym drukiem obietnica, że w razie niepomyślnego przebiegu sprawy sądowej klient otrzyma zwrot poniesionych kosztów. Pierwszy raz spotkał się z takim podejściem adwokatów. Właściciel kancelarii mecenas Janusz S. zrobił na Lechu T. bardzo dobre wrażenie. Uważnie, z właściwą swojej profesji powściągliwością wysłuchał, z czym klient przyszedł. Starszy pan chciał zaś odzyskać trzy kamienice na Rynku Starego Miasta, które wraz z bratem odziedziczył po matce. Wprawdzie w 1945 r. pozostały po domach tylko fundamenty, a parcele mocą tzw. ustawy warszawskiej przeszły na własność państwa, ale przecież w III RP przywraca się prawo własności. Mecenas pochwalił wybór jego kancelarii jako specjalizującej się w odzyskiwaniu przedwojennych nieruchomości i obiecał zorientować się w ciągu kilkunastu dni, co można zrobić. Tygodnie zamieniły się w miesiące, honoraria pęczniały i w końcu Lech T. usłyszał, że sprawa jest nie do wygrania. Zwrotu kosztów nie będzie, bo nie doszło do rozprawy w sądzie. Klient to zrozumiał – nie tylko nie miał pretensji, ale jeszcze zlecił

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Krokodyle łzy dyrektora

Konflikt w Teatrze Studio, czyli sztuka i komercja Do mediów trafiło oświadczenie dyrektora naczelnego stołecznego Teatru Studio Romana Osadnika z wyrazami ubolewania po odejściu jego zastępczyni Agnieszki Glińskiej. Dyrektor pisze, że traci „bardzo dobrą reżyserkę”, ale pragnie, aby wszystkie zaplanowane do końca sezonu wydarzenia artystyczne – ma się rozumieć zaplanowane przez Agnieszkę Glińską – zostały zrealizowane. Zapewnienia o kontynuacji dołącza także Marta Bartkowska, rzeczniczka prasowa Studia oraz wyrosłego na tym gruncie projektu „Plac Defilad”. Jej zdaniem, wszystkie pozycje repertuaru przygotowane przez dotychczasową dyrektor artystyczną będą grane, dopóki będzie je chciała oglądać publiczność. Wygląda to uczciwie i honorowo. Jednak praktyka często odbiega od teorii. Konflikt w Studiu poczynił już takie spustoszenia w zespole aktorskim, że na razie aktualne jest żądanie wyrażone w liście Komisji Zakładowej Związku Zawodowego Aktorów Polskich Teatru Studio do prezydent Warszawy, aby odwołać ze stanowiska dyrektora Osadnika. A to oczywiście nie sprzyja atmosferze pracy twórczej. Środowisko ludzi teatru – m.in. Krystyna Janda, Olgierd Łukaszewicz, Iwan Wyrypajew – generalnie trzyma stronę Agnieszki Glińskiej. Oczywiście to wynik solidarności zawodowej. Romanowi Osadnikowi nie udało się zaskarbić sympatii aktorów, reżyserów i dyrektorów innych warszawskich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.