Na oświatę Tajlandia wydaje 30% budżetu, obowiązek szkolny wprowadzono w latach 30. XX w. Uciec, gdzie pieprz rośnie. Udało się. W hotelowej windzie w Bangkoku Hindus, kiedy się dowiedział, że jestem z Polski, nie mógł ukryć podniecenia. Wiedział, że Polska jest gdzieś koło Księżyca. Za to masażystka na plaży od razu się przyznała, że o takim kraju nigdy nie słyszała, a potem spytała domyślnie: – Tam jest zimno? Tu, na miejscu, nie ulega wątpliwości, iż miejscowi nie uważają Europejczyków za bogatszych i mądrzejszych. Większość na plażach to Azjaci. Moja wyspa nie jest z tych najsłynniejszych, za to trzy godziny od stolicy. W weekend ceny są więc wyższe, bo zjeżdża Bangkok – Tajowie, Hindusi, Chińczycy, Japończycy. Nie tak łatwo zresztą się zorientować, kto jest kim, bo akurat w Tajlandii mniejszości są bardzo wymieszane. I będą się mieszać coraz bardziej: na sto kobiet w Azji Południowo-Wschodniej przypada 119 mężczyzn. Migracje żon są więc nieuniknione. Z Euro-pejczyków są tu Skandynawowie, trochę Niemców, Rosjanie i Anglicy. W pewnej części naszej wyspy widziałam nawet napisy po rosyjsku. Tajlandia jest drugą co do wielkości gospodarką w regionie. Rozwija się w tempie prawie 8% rocznie. Turystyka to tylko 5% dochodu narodowego. Największy udział ma sektor mechaniczny, drugie miejsce w PKB zajmuje elektronika. Tajlandia jest jednym z czołowych eksporterów ryżu. To już nie kraj Trzeciego Świata, odwiedzany niegdyś przez hippisów dla egzotyki, mocnych przeżyć i opium. Beneficja rozwoju są jednak rozłożone bardzo nierównomiernie. To było powodem ubiegłorocznych zamieszek. Korki w Bangkoku Centrum ekonomicznym jest oczywiście Bangkok. Przekłada się to na koszmarne korki w tym chaotycznie zabudowanym mieście. Choć rozbudowuje się metro i sieć sky-train, nie zmienia to faktu, że taksówkarze w godzinach szczytu odmawiają kursów do finansowego city. Można tam się dostać taksówką motocyklową lub tuk-tukiem – zmotoryzowaną rykszą. Ich kierowcy pochodzą z biedniejszych części Tajlandii. Bo Bangkok to dwa miasta: zamożne – i to napływowe. A napływowa część miasta chce żyć z turystów, z każdego turysty. Okolice Bangkoku są pełne żebraków, przede wszystkim kalek. Nie spotka się ich w chińskiej dzielnicy miasta. Chinatown to dla Bangkoku żadna egzotyka, po prostu dzielnica, która żyje własnym życiem. Integracja Chińczyków z ludnością miejscową przebiegała w Tajlandii wyjątkowo bezkonfliktowo – nawet jeden z królów pochodził z chińskiej mniejszości. Ostatnia duża imigracja to żołnierze Kuomintangu. W Bangkoku jest też trzecia co do wielkości (po Hongkongu i Nowym Jorku) kolonia japońska. Nie wiadomo dokładnie, ilu jest Europejczyków, którzy zdecydowali się zamieszkać na stałe, ale to spora grupa. Na ich użytek wychodzą dwa ogólnokrajowe, świetnie redagowane dzienniki anglojęzyczne. Choć u źródeł ich decyzji życiowych mogła być chęć ucieczki od rzeczywistości (pieprz wciąż tu rośnie), to sądząc z listów do redakcji, są dziś bardzo zaangażowani w życie Tajlandii. Pattaya – miasto grzechu Sąsiadki Rosjanki uciekły na moją wyspę z wybrzeża – z Pattai, bo nikt im nie powiedział, że to miasto grzechu. Stała się miastem dzięki amerykańskim żołnierzom z okresu wojny wietnamskiej, których przysyłano tu na urlop. Jak mówiono, Pattaya to sun, sand and sex – słońce, piasek i seks. Seksturystyka przestaje jednak być znakiem firmowym Tajlandii. Prostytucja jest legalna, ale rząd walczy z prostytucją dziecięcą i wcale sobie nie życzy wizyt chętnych na to gości. A prostytucja tradycyjna przeżywa kryzys: w Tajlandii też doszło do rewolucji seksualnej i miejscowi (oraz przyjezdni z innych krajów azjatyckich) nie muszą się już uciekać do usług prostytutek. Według badań rządowych, dziś przeciętnie na prostytutkę przypada mniej niż jeden klient na noc. Jeszcze 15 lat temu ponad połowa dwudziestoparolatków przyznawała się do wizyt u prostytutek. Dziś młodzi już ich praktycznie nie odwiedzają. Innym symptomem rewolucji seksualnej jest współczynnik dzietności. Teraz wynosi 1,8, czyli dominują małżeństwa typu 2+1. Pół wieku temu ten współczynnik wynosił 6,5. Seksprzemysł próbuje wybrnąć z tej sytuacji, uciekając się do nietypowych dla tej branży metod marketingu. Np. w Ayuthai, starożytnej stolicy Tajlandii, wśród robotników fabrycznych zorganizowano erotyczną loterię (nielegalną, loteria to monopol państwa) – wygrywający ma prawo spędzić noc z wybraną przez niego z katalogu dziewczyną. Tajowie są namiętnymi graczami. Sto losów po 30
Tagi:
Magdalena Hen









