Talenty z nadwagą

Talenty z nadwagą

Brzydule, które popychają kino do przodu

Jodie Foster po trzech latach pauzowania pokazała się w thrillerze „Plan lotu”. Film to taśmowy straszak, ale Foster gra tak, że zapominamy o tandetnej fabule. A przecież Jodie Foster nie jest ani piękna, ani atrakcyjna. Szara myszka, która jednak ze swej niepozorności zrobiła koronny atut. Okazuje się, że nie ona jedna. Współczesne ekrany wypełniają bowiem dziesiątki plastikowych panienek, które zapominamy natychmiast po wyjściu z kina, i brzydule, których kreacje pamiętamy przez całe lata.
Nawet więcej: sztukę filmową ostatnich lat napędzają właśnie aktorki z wyraźnymi brakami w urodzie, stare i otyłe. Do kina weszły falą w czasach kontrkultury hipisowskiej. To wówczas ideał kobiecej urody w Ameryce korygowały Barbra Streisand czy Cher, a w Europie Annie Girardot i Liv Ullmann. I wówczas też utrwalił się podział na jednorazowe ślicznoty i niezniszczalne weteranki. Przypomnijmy te nie najpiękniejsze, ale za to najzdolniejsze.

Jodie Foster – garbaty aniołek

W 1995 r. magazyn „Empire” umieścił ją na 45. miejscu listy stu najpiękniejszych kobiet Hollywood. Przesadny sukces w dziedzinie urody to nie jest. Tyle że Jodie Foster nie urodą wywalczyła sobie miejsce na ekranie. A nawet wręcz przeciwnie. W słynnym „Taksówkarzu” pokazała się jako pożałowania godna nastolatka, która uciekła z domu i sprzedaje się na rogu nowojorskiej ulicy, by nie umrzeć z głodu. Starczyło na nominacje do Oscara, więc Jodie poszła za ciosem. Następna postać – ofiara zbiorowego gwałtu w „Oskarżonych” – to też taka szara myszka z sąsiedztwa, która po pijanemu dopuściła kilku chłopaków, a teraz ma pretensje. Jodie jednak z tego zadania aktorskiego się wywiązała i dlatego w „Milczeniu owiec” dostała rolę szarej gąski z prowincji, której służba w FBI otworzyła okno na świat. Pech, że nauczycielem życia dla tej gąski zapragnął być genialny psychopata, Hannibal Lecter. On wciąga ją w uwodzicielska grę, w której stara się zastąpić jej kochanka, nauczyciela i ojca jednocześnie. Agentka umie być posłuszna i przyjmuje wyzwanie – nie tylko dlatego, że tak każą mocodawcy z FBI. Również dlatego, że rozpaczliwie potrzebuje ojcowskiej ręki. Jak sama Jodie, która chowała się bez ojca. A matka, by zarobić na prąd i gaz pchała córeczkę do reklam proszku do prania. Dziecko było miłe, ale przestraszone. Panie od castingów nazwały ją „garbaty aniołek”. I tak już jej zostało do dziś.

Meryl Streep – kobieta na krawędzi

Piękna nie jest, zgrabna nie jest. Wie o tym, mówi o tym, wyciąga z tego wnioski. Więc od początku kariery postawiła na role kobiet z problemami. I to takimi, których nie da się rozwiązać od ręki. Dlatego filmy z Meryl Streep się ciągną. Aktorka musi mieć po prostu więcej czasu, aby wyłożyć widzowi głębię swego dramatu. Dramatu zwykłej dziewczyny z Pensylwanii, której życie zrujnowała wojna w Wietnamie („Łowca jeleni”), lekceważonej żony zajętego biznesmena („Sprawa Kramerów”), czy niekochanej córki alkoholiczki („Pocztówki znad krawędzi”). Parada takich postaci nie ma końca, a chciałoby się wymienić każdą, bo za każdą kryje się mistrzowska etiuda aktorska. Więc choćby matka trudnego nastolatka („Pokój Marvina”) czy włoska imigrantka w romansie z przyjezdnym fotografem („Co się zdarzyło w Madison County?”). Ta specjalizacja zepchnęła jednak Meryl Streep na margines życia filmowego. Jest to margines chwalebny, zarezerwowany dla najlepszych, ale jednak margines. Gniecie się tam z takimi wielkościami jak Dustin Hoffman, które w desperacji chwytają się brzytwy i grają w takich odrażających knotach jak „Poznaj moich rodziców”, byle tylko przypomnieć, że jeszcze żyją. Streep na razie tak nisko nie upadła, ale ciągle narzeka, że mało zarabia i że wielkie kino o niej zapomniało. Więc może właśnie staje „na krawędzi”.

Whoopi Goldberg – Murzynka o żydowskim nazwisku

Kiedy Whoopi Goldberg (nazwisko przybrane) staje przed kamerą, na inne gwiazdy nie ma już miejsca. Wprawdzie u Spielberga („Kolor purpury”) uwodniła, że umie grać na strunie lirycznej, ale najlepiej czuje się jako postać kabaretowa. Whoopi staje przed kamerą i wykonuje z grubsza ten sam skecz – stara, gruba Murzynka walczy o swoje z całym światem. Walczy tupetem – bronią wszystkich słabych, ułomnych, pomijanych. Bajer wciska, komu się tylko da. A widz wie, że poza bajerem nie ma niczego do zaoferowania. I dlatego tak chętnie jej kibicuje. Jej stronę braliśmy, gdy grała wróżbitkę oszustkę („Uwierz w ducha”), drobną cwaniarę chowającą się w klasztorze przed rekinami świata przestępczego („Zakonnica w przebraniu”), żebraczkę, która w duecie z psychopatą rabuje bogate mieszkania („Homer i Eddie”). Inna sprawa, że Wkopie, która ciągle gra ten sam skecz, staje się męcząca. I przewidywalna. Dlatego Whoopi od dobrych kilku lat jest w odstawce. Hollywood nie ma nią nowego pomysłu. Ona na samą siebie też nie. Na razie.

Glenn Close – blondynka z nożem rękawie

Niepiękna, ale zdeterminowana. Na tej determinacji zbudowała swój wizerunek. W „Fatalnym zauroczeniu” pokazała się jako psychopatka, która daje się zamężnemu facetowi zgarnąć jako seksualna atrakcja na jeden weekend. A potem zmienia mu życie w koszmar. O tej roli pisano, że Close jest idealnym uosobieniem wirusa HIV. W sumie – komplement. Ostatecznie Close – płaska i wiedźmowata – przekonująco zagrała kobiety, dla których mężczyzna z pozycją gotów całkiem stracić głowę. Jak hrabia Valmont w „Niebezpiecznych związkach” Stephena Fearsa. No i „101 dalmatyńczyków” wcale nie byłyby takie pociągające, gdyby nie główny czarny charakter, Cruella DeMon, w neurotycznym wykonaniu Glenn Close. Poza tym, aktorka statystuje chętnie jako hetera – najwdzięczniej w roli żony prezydenta USA. Przydała się w „Air Force One” i w „Marsjanie atakują”. Po za tym Hollywood na razie niczego ciekawego dla niej nie napisał, więc nic dziwnego, że tymczasem zarabia na życie występując z recitalami sopranowymi.

Kathy Bates – morderczy pulpet

Do filmu weszła tylnymi drzwiami. Milos Forman poszukiwał nastoletnich idiotek, które mogłyby statystować w jego filmie „Odlot”. Chodziło o beztalencia, którym się uroiła kariera gwiazd estrady. A teraz, w trakcie castingu przed kamerą, demonstrują swoją naiwność i głupotę. To była druga twarz amerykańskiego hipizmu. I ta twarz miała między innymi wizerunek Kathy Bathes. Dziewczyny o kartoflanej urodzie i workowatej figurze. Z czasem jednak Kathy wyrosła z wizerunku idiotki. Okazała się utalentowana i potrzebna, ale w rolach brzydul, więc przez 20 lat tułała się po drugich planach. Do 1990 r., kiedy to nareszcie trafił się reżyser, który miał pomysł na Kathy z jej nadwagą. Rob Reiner poszukiwał do filmu „Misery” aktorki do roli psychopatycznej morderczyni i nie zdecydował na żadną żmijkowatą szatynkę. Zaangażował aktorkę poczciwą, ociężałą, o spojrzeniu tępawym, lecz wzbudzającym zaufanie. I ta obłąkana piguła bez mrugnięcia okiem gruchocze mężczyźnie w sile wieku kości potężnym młotem. W dodatku przy dźwiękach „Sonaty księżycowej” Beethovena. Morderczyni o twarzy dobrodusznej gospodyni domowej – za to należały się Kathy Bates Złoty Glob i Oscar. A przede wszystkim nowe propozycje. Problem w tym, że Hollywood nie ma generalnie ról pierwszoplanowych dla kobiet starszych, nieurodziwych i otyłych, więc Kathy wykonuje koncerty aktorskie w dziełkach twórców ambitnych, takich jak Mike Nichols („Barwy kampanii”) czy Alexander Payne („Schmidt”), ale solowej kariery nie robi. I tak już pewnie zostanie.

Judi Dench – szefowa Bonda

W teatrze grywała ślicznotki. A to Kleopatrę, a to jedną z trzech sióstr z dramatu Czechowa, a to Ofelię. Opłaciło się – zgarnęła 23 najważniejsze nagrody za swój wkład w sztukę teatralną i telewizyjną. Film upomniał się o nią, gdy się zestarzała. I znowu – Judi to nie jest gwiazdka, która swoją ekspansywną urodą ściągnie do kin miliony. Ale jak już zagra rólkę, to się ją pamięta przez lata. Na planie „Zakochanego Szekspira” pojawiła się w roli królowej na – z zegarkiem w ręku – osiem minut i to wystarczyło, by zdobyć Oscara. A poza tym film bawi się nią jak gadżetem. W trzech „Bondach” zagrała szefa brytyjskiego wywiadu, M I 6. Mówiła mało, ale smacznie. Bond baluje z jakąś laleczką, ale jest pilnie potrzebny. Many-Penny dzwoni więc do agenta, który barłoży się z kolejną kochanką. Rzuca wymowne spojrzenie w stronę Judi, szefowej wywiadu. – Nie pytaj – prosi Many-Penny. – Nie mów – odpowiada Judi. Ten trzysekundowy dialog dwóch steranych życiem kobiet, które cierpią z powodu męskiego szowinisty, wart jest każdych pieniędzy.

 

Wydanie: 2005, 45/2005

Kategorie: Kultura
Tagi: Wiesław Kot

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy