Kino po swojemu

Kino po swojemu

Problem zaczyna się po wyjściu ze szkoły filmowej, gdy okazuje się, że kobiety po prostu mniej reżyserują


Natasza Parzymies – reżyserka, scenarzystka i producentka filmowa


Czy nastał już w Polsce czas, gdy młode reżyserki mogą swobodnie realizować swoje autorskie projekty?

– Chcę wierzyć, że tak. Wiem jednak, że kino i serwisy streamingowe dynamicznie się zmieniają i muszą się adaptować do trudnej rzeczywistości postpandemicznej. Ja na pewno pracuję intensywnie i rozwijam autorskie projekty. Jednak moim zdaniem więcej przestrzeni, otwartości i pieniędzy na kino autorskie nadal znajdziemy za granicą.

Na ile internetowy sukces serialu „Kontrola”, w którym sportretowałaś miłosną relację dwóch młodych kobiet, zmienił twoją sytuację zawodową?

– Dzięki moim staraniom i sukcesowi „Kontroli”, która doczekała się międzynarodowej dystrybucji, udaje mi się powoli zaistnieć w świecie. Myślę jednak, że w Polsce idzie nowe i młodzi ludzie, a szczególnie kobiety, zaczynają dostawać lepsze propozycje pracy.

Zarówno w serialu „Kontrola”, jak i w filmie „Moje stare” opowiadasz o kobietach, choć dzieli je przepaść pokoleniowa i duża różnica doświadczeń. Co znaczy określenie „kino kobiece”, które można przypisać do twojej twórczości? Niektóre reżyserki drażni ta kategoria.

– Też tak mam, nie lubię szufladkowania. Rozumiem, że w sytuacji, w której była tylko garstka filmów wyreżyserowanych przez kobiety, o kobietach, głównie dla kobiet, termin „kino kobiece” funkcjonuje tak samo jak nazwa „kino LGBT”. Czasami nie ma dla mnie żadnego znaczenia, że jestem kobietą w kinie, przecież idę po swoje i myślę: nie przesadzajmy. Z drugiej strony nie można udawać, że rzeczywistość wygląda idealnie. Problem zaczyna się po wyjściu ze szkoły filmowej, gdy okazuje się, że kobiety po prostu mniej reżyserują i nie ma do nich wystarczającego zaufania. Pokutuje tu stereotypowe, archaiczne wręcz myślenie, że reżyser to „męski” zawód, a duże, kasowe produkcje są filmami dla męskiej widowni, wypełnionymi scenami akcji i testosteronem. Na szczęście coś się zmienia, o czym świadczy obecność i pozycja wielu polskich reżyserek, które tworzą kino po swojemu i osiągają międzynarodowe sukcesy. Rośnie też liczba kobiet zajmujących się produkcją filmową. Sama stoję gdzieś pośrodku. Z jednej strony, chcę robić „kino kobiece”, a z drugiej – mam poczucie, że opowiadam o kobietach w sposób uniwersalny.

Dlaczego od historii o problemach swojego pokolenia przeskoczyłaś do opowieści o starszych bohaterkach, które wskrzeszają wzajemne uczucia? Doświadczenie starzenia się i choroby nie jest dla ciebie zbyt odległe?

– W ogóle nie miałam takich obaw, bo to świetnie, że młoda osoba bierze się za opowieść o starszych ludziach. Poczułam też, że specyfika relacji bohaterek sprawia, że one przeżywają swoją młodość na nowo. Pisząc scenariusz z Alicją Sokół, uzgodniłyśmy, że Ania i Zosia muszą się zachowywać tak, jakby znów miały po 20 lat. Wiedziałam, że my wniesiemy pierwiastek młodości, nowe spojrzenie, a aktorki zapewnią wiarygodność psychologiczną i naturalność swoich postaci. Pomysł na film zrodził się zresztą z moich osobistych doświadczeń. Moja babcia choruje na alzheimera i na co dzień obserwuję, jak mój tata i dziadek się nią zajmują. Czasami wydaje mi się, że miłość moich dziadków wznosi się ponad wszystkie problemy, nawet ponad chorobę, a kiedy zawodzi głowa, zostają czyste, piękne emocje. To mi się wydało bardzo filmowe. Kiedy mój kolega Ignacy Kiełczewski przyszedł z prośbą o dyplom operatorski w Warszawskiej Szkole Filmowej, szybko narodził się pomysł na film o Ani i Zosi.

Myślisz, że takie filmy jak „Moje stare” wpłyną na światopogląd bardziej konserwatywnej części społeczeństwa?

– Wierzę, że kino wpływa na to, jak postrzegamy świat. Wiem, że „Kontrola” zmieniła myślenie wielu ludzi, bo widzowie pisali do mnie i dzielili się swoimi refleksjami w komentarzach. W „Moich starych” była dość precyzyjnie obmyślona „linia ataku” na osoby sceptycznie nastawione do jakiejkolwiek inności, związków jednopłciowych itd. Zaczęło się od obsady. Wiedziałam, że ten film będzie ważny i będzie się o nim mówiło, nie tylko przez pryzmat historii i tematu miłości starszych kobiet. Chodzi przede wszystkim o aktorki, Dorotę Pomykałę i Dorotę Stalińską, absolutne wzorce dla pokolenia naszych rodziców i dziadków. Mój tok rozumowania jest taki, że jeśli dwie uznane osoby zagrały role zakochanych kobiet, film skuteczniej trafi do ludzi. Trochę na podobieństwo zaangażowania Andrzeja Seweryna do serialu „Królowa”, co okazało się strzałem w dziesiątkę i zmieniło odbiór postaci drag queen. W przypadku krótkometrażowego filmu pokazywanego na festiwalach tylko przez rozmowy z publicznością mogę się dowiedzieć, jaki wpływ wywarły na nią „Moje stare”. Bardzo mnie zaskoczyło, że film silnie oddziałuje na osoby, które opiekują się rodzicami lub dziadkami chorymi na alzheimera. I że tak mocno wzrusza widzów, bez względu na ich poglądy.

W przypadku Doroty Stalińskiej nasunął mi się kontekst feministycznego kina Barbary Sass, w którym aktorka zaistniała na początku lat 80. („Bez miłości”, „Krzyk”). Myślałaś o tym na etapie castingu?

– Przede wszystkim wiedziałam, że to muszą być ikony. Z Dorotą Stalińską pracowałam już wcześniej i wiedziałam, ile znaczy jej nazwisko. Widzę ogromną wartość w tym, że robiła coś przełomowego z Sass w latach 80., a teraz szuka nowych sposobów zabrania głosu. Podoba mi się, że idzie z duchem czasu. Z Dorotą Pomykałą było nieco inaczej. Kiedy kończyłam pisać scenariusz, Dorota zdobyła na festiwalu Tribeca nagrodę dla najlepszej aktorki za rolę w „Kobiecie na dachu”. Wcześniej grała w nominowanej do Oscara „Sukience” Tadeusza Łysiaka i innych etiudach zrealizowanych w Warszawskiej Szkole Filmowej, wiedziałam więc, jakie projekty ją interesują. Na ekranie potrafi być jednocześnie wzruszająca i komiczna.

Rolą Doroty Pomykały pokazujesz agresję w zachowaniu osoby z chorobą Alzheimera. Od początku zależało ci na poruszeniu tego rzadko podejmowanego w kinie wątku?

– Oparłam scenariusz na bliskich mi doświadczeniach, ale w rozmowach wyszło, że Dorota Pomykała oglądała nagrania z ludźmi chorymi na alzheimera. Jeden materiał pokazywał kobietę, która aż kipiała od agresji. Kluczowy w tym stanie jest fakt, że nie wiesz, co się z tobą dzieje, nie wiesz, gdzie jesteś, więc to naturalny odruch. A prawda jest taka, że nic nie łamie serca bardziej niż agresywna reakcja osoby, którą darzysz miłością, a która nagle cię nie rozpoznaje. Ty niby wiesz, a raczej próbujesz sobie racjonalnie tłumaczyć, że bliski choruje, lecz emocje podpowiadają co innego. Podobne sytuacje są oczywiście strasznie bolesne, ale wydają się też szalenie atrakcyjne dla kina, bo opierają się na pojedynku głowa-serce, serce-głowa. Dochodzi tu do paradoksalnego odwrócenia: kiedy zdrowa osoba patrzy na chorego, bardziej odczuwa, niż myśli, przejmując perspektywę cierpiącej jednostki. Tylko nam się wydaje, że więcej rozumiemy i umiemy zachować dystans, ale rządzą nami te same emocje. Trzeba się na nie otworzyć i nie obwiniać się, że tak mocno dotyka nas choroba krewnych, bo również przeżywamy koszmarne doświadczenie.

Choć akcja „Moich starych” toczy się w polskiej rzeczywistości, nie eksponujesz przesadnie lokalnych elementów. Czy na etapie tworzenia myślisz o uniwersalności historii i dotarciu do jak najszerszego grona odbiorców?

– Częściowo przychodzi to do mnie naturalnie. Długo nie mogłam zrozumieć, co sprawia, że moja twórczość przemawia do tylu różnych osób. Zawsze przecież realizowałam projekty tak, jak chciałam. W przypadku „Moich starych” kontekst polskości narzuca się już przez miejsce akcji, język, którym mówią bohaterki, fakt, że grają je polskie aktorki, a muzykę skomponował Ralph Kamiński. Dodatkowo pojawiają się takie smaczki jak Mielno, polskie wesele, w tle disco polo. Nie trzeba więcej, aby uczynić filmową historię bardziej lokalną. Zaklęte na ekranie emocje trafiają jednak dużo szerzej, przekraczają granice. Film jest ciepło przyjmowany poza Polską, właśnie przymierzamy się do premiery w Stanach Zjednoczonych.

Wielu obcokrajowców odbiera „Moje stare” inaczej, pomijając typowo polskie odniesienia. Historia zakochanych kobiet nadal jednak działa, bo motyw choroby czy miłości jest ponadczasowy.

Cieszę się, że moje filmy są odbierane intensywnie nie tylko w Polsce i poruszają ludzi bez względu na pochodzenie. Pewnie dzięki temu mogę rozwijać projekty za granicą. Międzynarodowy sukces „Kontroli” i zainteresowanie magazynu „Variety”, który umieścił mnie na liście najbardziej obiecujących talentów świata filmu, zaowocowały tym, że współpracuję z amerykańską agencją – i zobaczymy, co z tego wyniknie.

Temat ukrywania swojego uczucia i konieczności dostosowywania się do wymogów społecznych jest obecny w kinie queerowym od dawna. Czy pisząc scenariusz, zastanawiałaś się nad schematami tego kina i próbami ich ominięcia?

– Nie uważam, że wpadam w jakieś schematy narracyjne, bo na razie opowiadam bardzo osobiste historie. Tak jak je przeżyłam i poczułam. Jeśli ktoś dostrzega w moim filmie klisze, to powinien się martwić, że tak nadal wygląda nasze społeczeństwo. Ludzie często wybierają komfort zamiast próby ujawnienia swojej tożsamości czy uczuć. Chętnie zresztą opowiadam historie par jednopłciowych; w „Kontroli” te wątki stopniowo się rozrastają, bo śledzę tam losy kilku relacji. Ale w tym konkretnym serialu nie zaprzątałam sobie głowy takimi pytaniami. Opowiadałam w zgodzie ze sobą. W ogóle mam poczucie, że w moich filmach świeżość przejawia się nie w samej strukturze scenariusza, ale raczej w zniuansowaniu dialogów, odpowiednim dobraniu wątków czy stworzeniu niepowtarzalnej ekranowej atmosfery. Nie zależy mi na obmyślaniu szokujących zwrotów akcji czy opowiadaniu nazbyt skomplikowanych historii. Widzę inne sposoby na bycie oryginalną.


Natasza Parzymies – (ur. w 1999 r.) absolwentka Warszawskiej Szkoły Filmowej. Prestiżowy magazyn „Variety” umieścił ją na liście największych talentów świata filmu w 2022 r. Jej serial „Kontrola” (2018-2022) o miłości dwóch młodych kobiet zdobył ogromną popularność w internecie i został przetłumaczony przez fanów na kilkadziesiąt języków. Najnowszy film, „Moje stare” (2023), był pokazywany m.in. na toruńskim Tofifest.


Fot. Krystian Pakieła

Wydanie: 2023, 30/2023

Kategorie: Kultura, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy