30/2023

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Felietony Roman Kurkiewicz

Zakazany śmiercionośny złom – ale „nasz”

USA zadecydowały o wysłaniu do Ukrainy amunicji kasetowej. Jest wojna – potrzebna jest amunicja, o co chodzi? Co za pacyfistyczne międlenie? Zapytajmy więc, czym są bomby kasetowe. To bomby mieszczące w sobie nawet kilkaset mniejszych głowic. Eksplodując nad celem, rozrzucają mniejsze bomby na olbrzymiej przestrzeni. Szacuje się, że jedna taka bomba może mieć pole rażenia wielkości stadionu piłkarskiego. Używano ich w wielu konfliktach wojennych. Po raz pierwszy w czasie II wojny światowej, potem m.in. w Wietnamie, Libanie, Libii, na Bałkanach, podczas inwazji na Irak, w Syrii, w Czeczenii, w konflikcie ukraińsko-rosyjskim od 2014 r. Amunicja kasetowa nie jest w rozumieniu prawa międzynarodowego zwykłą amunicją. Podczas konferencji ONZ w Dublinie w maju 2008 r. 111 państw poparło zakaz używania bomb kasetowych i przyjęło Konwencję o zakazie użycia amunicji kasetowej. Umowa, otwarta do podpisu w Oslo w grudniu 2008 r., weszła w życie 1 sierpnia 2010 r. Jej sygnatariuszami nie zostały m.in. Rosja, Chiny, USA i… Polska (ale także prawie 90 innych krajów). Polska jest również producentem tej „zakazanej” broni. Argumentem za niepodpisaniem konwencji był fakt, że Polska nie posiada broni nuklearnej i amunicja kasetowa jest jedynym środkiem bojowym o szerokim polu rażenia na wyposażeniu polskiego wojska. W tej kwestii podzielone jest

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Symbol martyrologii wsi

Zagłada Michniowa była punktem kulminacyjnym niemieckiego terroru na Kielecczyźnie w 1943 r. Jedną z najtragiczniejszych kart okupacji niemieckiej na ziemiach polskich stanowiły pacyfikacje wsi. Były to działania mające na celu całkowite lub częściowe zniszczenie wsi połączone z wymordowaniem całości bądź części jej mieszkańców lub wysiedleniem całkowitym i częściowym, a także grabieżą mienia ofiar. Formalnym powodem podejmowania przez niemieckiego okupanta tak drastycznych kroków był odwet za polski opór podczas kampanii wrześniowej, a następnie za działalność partyzantki. Faktycznym zaś – polityka okupacyjna zmierzająca do wyludnienia okupowanych przez Niemcy hitlerowskie ziem Europy Środkowej i Wschodniej. Dlatego chociaż pacyfikacje wsi  miały też miejsce w okupowanej przez III Rzeszę Grecji i Jugosławii oraz w zajętej przez wojska niemieckie w 1943 r. części Włoch, to tylko na terenach Polski i ZSRR skala tych pacyfikacji świadczyła o ich ludobójczym charakterze. Pierwsza fala terroru dotknęła polskie wsie w 1939 r. Wehrmacht zniszczył wówczas od 434 do 476 wsi. W większości przypadków spalenie tych wiosek nie wynikało z bezpośrednich działań wojennych, ale było rezultatem akcji terrorystycznych z zastosowaniem zasady zbiorowej odpowiedzialności. Zbrodnie te uzasadniano odwetem za straty ponoszone przez Wehrmacht. W czasie II wojny światowej niemieckie pacyfikacje, podczas których zamordowano od kilku do kilkuset mieszkańców, miały miejsce

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Na czym polega problem z tym, że Jan Paweł II wiedział

Pora zacząć traktować polskiego papieża jak zwykłą ważną postać historyczną. W pewnych aspektach wybitną, której działania można jednak oceniać, także krytycznie Publikacja książki Ekke Overbeeka „Maxima culpa. Jan Paweł II wiedział”, a także emisja reportażu Marcina Gutowskiego „Franciszkańska 3”, po raz pierwszy na antenie TVN 24 – oba wydarzenia miały miejsce w marcu br. – wzbudziły w Polsce burzliwą, ogólnonarodową dyskusję na temat tego, ile papież Jan Paweł II, a wcześniej arcybiskup metropolita krakowski Karol Wojtyła, wiedział na temat zjawiska pedofilii w Kościele katolickim oraz jakie działania podejmował z wiedzą, którą w tym zakresie uzyskiwał. Celem tego tekstu jest próba odpowiedzi na pytanie nie tyle o to, czy „Jan Paweł II wiedział” – bo w świetle przedstawionych faktów całkowicie bezspornym jest, że wiedział – ile na czym polega problem z tym, że kard. Karol Wojtyła, a następnie już papież Jan Paweł II wiedział o zjawisku pedofilii w Kościele. Trzeba stwierdzić, że Ekke Overbeek, mieszkający w Polsce niderlandzki dziennikarz, wykonał kawał rzetelnej roboty. Przeprowadził kwerendę w zasobach archiwalnych Instytutu Pamięci Narodowej – oddziałów w Krakowie i w Katowicach oraz centralnego archiwum IPN (w pomocniczym zakresie także w zasobach oddziałów IPN we Wrocławiu,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Walka o pomnik dłuta Dunikowskiego

W centrum Olsztyna wciąż stoi pomnik, którego zburzenia domaga się prawica. Miejscowi intelektualiści chcą tu urządzić muzeum pokoju.   Mimo że skazany przez wojewodę na zburzenie, pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej ciągle stoi na placu Xawerego Dunikowskiego, autora monumentu. Grupka prawicowców, z byłym posłem Prawa i Sprawiedliwości Jerzym Szmitem na czele, czując wsparcie aktualnej władzy, nasiliła ofensywę na rzecz usunięcia dwóch 13-metrowych pylonów, zwanych potocznie a pejoratywnie „szubienicami”. Postawiono je jako pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej prawie 70 lat temu, jeszcze za wojewody olsztyńskiego Mieczysława Moczara, i mieszkańcy przyzwyczaili się do ich widoku, bo dobrze wkomponowały się w krajobraz miasta. W 2010 r. monument wpisano do rejestru zabytków. Jednak Instytut Pamięci Narodowej uznał, że pomnik z postacią radzieckiego żołnierza na jednym pylonie, a do tego z sierpem i młotem, jest symbolem komunizmu i sowieckiej dominacji, co w praktyce oznaczało, że dzieło Dunikowskiego ma zniknąć z centrum miasta – pisaliśmy o tym w artykule „Olsztyńskie »szubienice« skazane na zburzenie” (PRZEGLĄD nr 8/2023).   Podkładka prezydenta   W ubiegłym roku, zaraz po agresji Rosji na Ukrainę, pomnik usunięto z rejestru zabytków na wniosek… prezydenta Olsztyna Piotra Grzymowicza. Ten ruch prezydenta wywołał prawicowe wzmożenie wokół pomnika, a do rozgrywki politycznej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Mafia, seks i honor

Gdy mężczyźni mafii siedzą w więzieniu, ich żonom i dziewczynom nie wolno się malować ani farbować włosów   Bestsellerowa powieść Maria Puza z 1969 r., „Ojciec Chrzestny”, dała kanapowym fanom życia przestępczego i miłośnikom mafii zezwolenie na gloryfikację tej organizacji przy jednoczesnej próbie analizy, jak rzeczywiście wygląda życie w tym śmiertelnie groźnym półświatku. Puzo, który zmarł w 1999 r., często upierał się, że stworzony przez niego obraz sycylijskiej cosa nostry był „czysto fikcyjny”, a odtwarzając zdumiewająco wiernie realia, nie korzystał z żadnej pomocy „z wewnątrz”. Większość ludzi, którzy znają historię prawdziwej mafii, nie ma wątpliwości, że w ten sposób chronił swoje źródła i, najprawdopodobniej, własną skórę. Większość z tego, o czym pisał (i co pomógł ożywić Francisowi Fordowi Coppoli w jego filmach), brzmi boleśnie prawdziwie, zwłaszcza to, jak sportretował kobiety: konserwatywne i w pewien sposób interesowne. Trylogia trafnie pokazuje, co wolno było kobietom w tamtych czasach, ale wiele późniejszych filmów zupełnie rozminęło się z rzeczywistością. Jedną z najbardziej zafałszowanych cech kobiet mafii jest ich rozwiązłość. Zwykle przedstawia się żony i dziewczyny członków mafii jako prowokacyjnie ubrane, rażąco prostackie kobiety, jak dziwaczna bohaterka grana przez Michelle Pfeiffer w „Poślubionej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Wywiady

Kino po swojemu

Problem zaczyna się po wyjściu ze szkoły filmowej, gdy okazuje się, że kobiety po prostu mniej reżyserują Natasza Parzymies – reżyserka, scenarzystka i producentka filmowa Czy nastał już w Polsce czas, gdy młode reżyserki mogą swobodnie realizować swoje autorskie projekty? – Chcę wierzyć, że tak. Wiem jednak, że kino i serwisy streamingowe dynamicznie się zmieniają i muszą się adaptować do trudnej rzeczywistości postpandemicznej. Ja na pewno pracuję intensywnie i rozwijam autorskie projekty. Jednak moim zdaniem więcej przestrzeni, otwartości i pieniędzy na kino autorskie nadal znajdziemy za granicą. Na ile internetowy sukces serialu „Kontrola”, w którym sportretowałaś miłosną relację dwóch młodych kobiet, zmienił twoją sytuację zawodową? – Dzięki moim staraniom i sukcesowi „Kontroli”, która doczekała się międzynarodowej dystrybucji, udaje mi się powoli zaistnieć w świecie. Myślę jednak, że w Polsce idzie nowe i młodzi ludzie, a szczególnie kobiety, zaczynają dostawać lepsze propozycje pracy. Zarówno w serialu „Kontrola”, jak i w filmie „Moje stare” opowiadasz o kobietach, choć dzieli je przepaść pokoleniowa i duża różnica doświadczeń. Co znaczy określenie „kino kobiece”, które można przypisać do twojej twórczości? Niektóre reżyserki drażni ta kategoria. – Też tak mam, nie lubię szufladkowania. Rozumiem, że w sytuacji, w której była tylko garstka filmów wyreżyserowanych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

My… naród migrantów

Przede wszystkim bieda, a zaraz po niej strach. Ledwo co odzyskana państwowość znów była zagrożona, wojna jeszcze na dobre nie opuściła domów i gospodarstw, a już pukała do drzwi. Niektórzy zresztą z lękiem o przyszłość własnego narodu się oswoili, bo w nim wzrastali, spędzili całe życie. Te ziemie były areną mniejszych lub większych konfliktów od stuleci, a bezpośrednia przeszłość to życie pod butem obcych mocarstw. Zginąć można było w każdej chwili, w dodatku często walcząc w nieswojej armii. I to ubóstwo, które nieustannie zaglądało w oczy razem z głodem. Nawet wykształceni, lepiej sytuowani nie mieli tu czego szukać, brakowało szans rozwoju. Mieli plany, ambicje, chcieli je realizować w krajach wolnych, otwartych – te jednak często zamykały przed nimi granice. A nawet jak już wpuściły, stawiały bolesne ograniczenia: religijne, rasowe, etniczne. Z biurokratycznego punktu widzenia najłatwiej było uciec tam, gdzie sam z siebie jechać nie chciał prawie nikt, bo klimat niesprzyjający, a gospodarka słabo rozwinięta. Wielu zresztą tej podróży nie przeżyło albo ostatecznie osiedlili się nie tam, gdzie planowali. Mimo wszystko decyzji o opuszczeniu ojczyzny żałowali rzadko. Również dlatego, że nie mieli innego wyboru niż emigracja. Powyższy opis celowo jest pozbawiony szczegółów – przez to uniwersalizuje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Bacalhau – symbol Portugalii

Niektórzy jedzą dorsza codziennie od ponad 30 lat   Przemierzając strome, brukowane uliczki Lizbony czy spacerując wzdłuż rzeki Douro w Porto, stołując się zarówno w eleganckich, jak i podrzędnych knajpach w Algarve czy w studenckich jadłodajniach w Coimbrze, zawsze gdzieś natrafimy na dorsza. Znajdziemy go w curry lub sałatkach, serwowanego w cieście lub mleku, podawanego w całości, w płatach lub w formie przekąskowych krokiecików pastéis. Innym razem będzie gulgotał w śmietanie, ułożony warstwami między smażonymi ziemniakami a pokrojoną w plasterki cebulą, doprawiony gałką muszkatołową.   Dorsz prosto ze ściany   W supermarketach na pewno możemy go znaleźć w lodówkach – zamrożonego, niesolonego i gotowego do ugotowania, lecz w małych sklepikach dorsz wisi na ścianach bądź jest układany na blatach, przez co wokół roznosi się charakterystyczny zapach. Nie dajcie mu się zaskoczyć! Niezależnie bowiem od tego, w którym zakątku Portugalii wylądujemy, zawsze znajdzie się tam miejsce sprzedaży solonego dorsza, zwanego bacalhau. Wszystko dlatego, że jest to najpopularniejsza potrawa Portugalczyków. „Dorsz jest zdecydowanie pierwszym symbolem naszej tożsamości narodowej. Wpływa to na sposób, w jaki obcokrajowcy nas widzą i identyfikują”, tłumaczy Álvaro Garrido, profesor na Wydziale Ekonomii Uniwersytetu w Coimbrze, autor książki „Epopeja dorsza”. W portugalskim menu niemal zawsze

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Patriotyzm konsumencki – z czym się go je

Znane polskie marki, Wyborowa, Żywiec, Pudliszki, Winiary, Wedel, Krakus, od dawna są w obcych rękach Powiedzenie I’d rather have a sister in a whorehouse than a brother on a Honda (Wolę mieć siostrę w burdelu niż brata na hondzie) stało się modne w latach 70. XX w. wśród członków amerykańskich gangów motocyklowych, dla których prawdziwy twardziel mógł dosiadać jedynie wyprodukowanego w USA harleya-davidsona. Do dziś w internecie można kupić T-shirty z tym napisem. Był to skrajny przykład patriotyzmu konsumenckiego, bardziej elegancko zwanego etnocentryzmem konsumenckim. Chodzi o preferowanie przy zakupach rodzimych produktów, będące wynikiem imperatywu moralnego. Najsilniej ta postawa występuje w krajach o wysokim stopniu rozwoju – Stanach Zjednoczonych, Japonii, Korei Południowej i Chinach. Panuje przekonanie, że w Europie największymi patriotami konsumenckimi są Niemcy i Francuzi. Co nie jest prawdą. Fanami rodzimych towarów są także Polacy, Hiszpanie, Włosi, Holendrzy, Duńczycy oraz przedstawiciele innych nacji zamieszkujący nasz kontynent. W badaniach zrealizowanych przez ARC Rynek i Opinia dla Katedry Badań Zachowań Konsumentów SGH w 2020 r. aż 59% ankietowanych rodaków przyznało, że chętniej wybiera produkty krajowe niż z importu. Zjawisko nie jest nowe. Na początku I wojny światowej stateczni Brytyjczycy urządzili w Londynie pogrom sklepów należących

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Rady prezydenckiego doradcy

Krew, krwi, krwią… Ta makabryczno-idiotyczna wizja odrodzenia narodu na szczęście w Polsce się nie ziściła   100-lecie urodzin gen. Wojciecha Jaruzelskiego „Gazeta Wyborcza” zaznaczyła okolicznościowym artykułem pióra Tomasza Nałęcza. Tekst zatytułowany „Jaruzelskiego pakt z diabłem” opisuje dzieje rodziny Jaruzelskich, ich zesłanie na Syberię, religijno-patriotyczne wychowanie Wojciecha i późniejszą jego naukę w szkole oficerskiej w Riazaniu. Nałęcz oznajmia: „(…) po powrocie do kraju zawarł pakt z komunistycznym diabłem. W 1947 r. był już członkiem Polskiej Partii Robotniczej”. Czy był to najważniejszy pakt Wojciecha Jaruzelskiego? Nie! Zdecydowanie ważniejszy, ba, przełomowy, to porozumienie z Solidarnością, Okrągły Stół, a w konsekwencji zmiana ustroju Polski. Ten długi, żmudny, rewolucyjny w swojej istocie proces był sukcesem obu stron! Nikt nie obalił „komuny”! Obie strony zawarły pakt, a Generał dotrzymał zobowiązań! Nałęcz pisze: „13 grudnia 1981 r., aby zdusić wolnościowe dążenia 10-milionowej Solidarności, wprowadził stan wojenny, wypowiadając wojnę własnemu narodowi”. Czy rzeczywiście Generał wypowiedział wojnę Polakom? Temat był wałkowany setki, tysiące razy. Przypomnę tylko, że pytanie nie brzmiało: wejdą czy nie wejdą? Oni tu byli! W 1981 r. Armia Radziecka demonstrowała Polsce i Zachodowi swoją militarną siłę, do Zatoki Gdańskiej wpłynęła

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.