Tato

Tato

Ulubione miejsce ojca w polskim kinie? Albo na cokole, albo w przydrożnym rowie Matka jest tylko jedna – głosi obiegowe powiedzonko. Ojców znacznie więcej. Ale co z tego, skoro oni wszyscy spod jednej sztancy. Polscy ojcowie się nie uczą, nie rozwijają. Oni się replikują. Ulubione miejsce polskiego ojca? Albo na cokole, albo w przydrożnym rowie. Ojciec honorny, ojciec sformatowany Ojcowie w polskim filmie zasadniczo wymiękają – zwłaszcza w nowych czasach i na prowincji. Twarz takiemu nieudacznemu tatusiowi daje rutynowo Krzysztof Stroiński, którego jako chronicznego bezrobotnego z rodziną na garnuszku przenoszono z filmu do filmu. W „Moim mieście” (2002) przesiaduje taki tato nad glinianką obok bloku na śląskich peryferiach. Od rana do nocy moczy kij i pociąga z flaszki. Co do odmiany losu własnego i rodziny stracił nadzieję. Jedno, co go trzyma, to wiara, że pewnego dnia złowi tęgą rybę. Z litości nie mówią mu, że w tej gliniance w ogóle nie ma ryb, i z litości pewnego dnia syn kupuje jedną w centrali rybnej i wpuszcza do wody. Niech w życiu starego zdarzy się ten jeden jedyny cud. Również Krzysztof Stroiński w filmie „Co słonko widziało” (2006) jako zredukowany górnik zarabia roznoszeniem po deptaku miejskim ulotek reklamowych w przebraniu ni to papugi, ni to koguta. Do innej roboty kwalifikacji nie ma. W domu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2020, 26/2020

Kategorie: Kultura