Czas to pieniądz Romana Opałki

Czas to pieniądz Romana Opałki

Nowy rekord na polskim rynku sztuki

2,3 mln zł – to rekord ceny sprzedaży dzieła sztuki współczesnej w Polsce. Padł 15 grudnia w domu aukcyjnym DESA Unicum, gdy sprzedawano „Detal 3065461-3083581” Romana Opałki.

Wiadomość ta nie zawiera opisu sprzedanego dzieła ani próby oceny jego wartości artystycznej, nie mówi nam nic o życiu artysty ani jego koncepcjach twórczych. Nie wiadomo też, że chodzi o obraz malowany na płótnie. Naszą wyobraźnię ma kształtować fakt, że ktoś wydał ponad pół miliona euro na jedną rzecz.

Roman w drodze do Romy

A fakt, że padł rekord sprzedaży dzieła tego współczesnego artysty, dla znawców sztuki nie powinien być zaskoczeniem. Zanosiło się na to od prawie pół wieku. Co więcej, jest prawie pewne, że niebawem padną kolejne rekordy, bo dzieła sztuki współczesnej w Polsce, a tym bardziej prace Opałki, są niedoszacowane. W ekspresowym tempie przybywa też kolekcjonerów, którzy będą konkurować, podbijając kolejne ceny. Eksperci oszacowali, że liczba rodzimych kolekcjonerów zwiększa się co roku o 20%.

Kim był Roman Opałka? Był, bo odszedł od nas już pięć lat temu. Jego biografia nie jest typowa. Urodził się 27 sierpnia 1931 r. w Abeville we Francji, a zmarł 6 sierpnia 2011 r. w Rzymie, kilka dni przed 80. urodzinami. Jednak sporą część życia spędził w Polsce i tu zdobył wykształcenie. Jego rodzina w 1935 r. wróciła do Polski. Po wkroczeniu hitlerowców zostali deportowani do Niemiec, skąd po zakończeniu wojny przenieśli się do Francji. W 1946 r. wrócili po raz kolejny do Polski. Roman Opałka już jako dojrzały artysta wyjechał z kraju w roku 1977 i zamieszkał we Francji, ale ojczyznę odwiedzał dosyć często. Już wtedy był najdroższym polskim artystą.

Malarz z urodzenia

Zawód artysty był jego pierwszym wyborem. Po przyjeździe do Polski w 1946 r. 15-letni Roman kształcił się w dziedzinie litografii i grafiki w Wałbrzychu. Studia wyższe odbywał w latach 1949-1950 w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych u Władysława Strzemińskiego, a następnie w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Aż do roku 1958 rysował i malował realistycznie. Później zajęło go malarstwo materii, w czym też nie był specjalnie oryginalny. Wówczas jednak z dużym wyczuciem tworzył monochromatyczne kompozycje, których pobrużdżona faktura zachwycała wyrazistością. W tym samym czasie powstawały abstrakcyjne rysunki mające charakter studiów kolorystycznych. Wówczas Opałka zaczął eksperymentować z kolorem i badać rozbielane barwy. Owo rozbielanie doprowadzone do perfekcji stało się jedną z jego głównych metod malarskich.

Karierę międzynarodową zaczął robić Opałka jeszcze w latach 60. Zdobywał nagrody na wielu konkursach. Bardzo wysoko oceniano jego prace graficzne z cyklu „Opisanie świata” (Grand Prix na 7. Międzynarodowym Biennale Grafiki w Bradford za otwierający serię kwasoryt „Adam i Ewa”, 1968; Grand Prix na 3. Międzynarodowym Biennale Grafiki w Krakowie, 1969).

Przełom w jego twórczości nastąpił w 1972 r. Artysta miał wówczas 41 lat. Podczas wystawy w londyńskiej William Weston Gallery zerwał z dotychczasową twórczością, jakby unieważnił dotychczasowy dorobek. Ciekawe i wysoko cenione grafiki demonstracyjnie rozłożył na podłodze, a na ścianie zawiesił – jako jedyne ważne dla niego dzieło – jeden z „Obrazów liczonych”. Ten gest rozpoczął jego dalszą drogę trwającą do końca życia.

Jeszcze w latach 60. Opałka doskonalił nie tylko stronę techniczną malowania, ale pracował także nad swoją ogólną koncepcją artystyczną i życiową. Świadectwem tego jest stwierdzenie, że utożsamia sztukę z życiem. W roku 1965 zaczął żyć i tworzyć zgodnie z zasadą harmonii i systematyczności. Żelazna reguła i pedanteria zdominowały wszystko, co robił. Przybrały postać „idei progresywnego liczenia”.

Od chwili gruntownej zmiany stylu artysta, który zaczynał od malowania martwych natur, pejzaży, portretów, aktów, a później abstrakcji, postanowił zamanifestować stosunek do dotychczasowego dorobku. Ten czas wspominał niechętnie. Z tego okresu zachowało się zresztą niewiele jego prac, część Opałka zresztą sam zniszczył w 1986 r., kiedy nie pozwolono mu wywieźć ich za granicę.

Dlaczego Roman Opałka zaczął liczyć kolejne chwile życia? Być może przejął go proces starzenia się ciała, wizerunku, głosu, wzroku?

W tym konkursie nikt nie wygrywa

Romana Opałkę wstawiono do szufladki nazywanej konceptualizmem. On bowiem precyzyjnie wykoncypował od początku do końca kierunek swojej twórczości. Zgodnie z wymyśloną zasadą od 1965 r. malował białą farbą szeregi liczb. Początkowo używał czarnego płótna, zmienił je następnie na szare i od 1972 r. stopniowo rozjaśniał tło. Aby owo rozjaśnianie nie było zbyt gwałtowne, ale idealnie równomierne, a zarazem maksymalnie powolne, zastosował nowoczesne komputerowe techniki obliczeniowe. Hipotetycznie ustalił więc czas pozostały do końca życia i kazał komputerowo policzyć, jaką porcję białego barwnika ma dodawać do szarego podłoża na każdym kolejnym etapie, aby przy końcu życia malować już tylko białe cyfry na białym tle. Pomysł z lekka szalony zaczął przynosić wymierne skutki, także finansowe. W ten sposób bowiem udało się sprzedać wszystkie obrazy, także te, które jeszcze nie powstały.

Oryginalna koncepcja malowania upływu własnego życia spodobała się kolekcjonerom sztuki i muzeom na całym świecie, zwłaszcza że artysta dorobił do tego rozbudowaną ideologię i zaczął gromadzić „dokumentację” starzenia się. Nie poprzestał wyłącznie na malowaniu obrazów liczonych. Po kilku latach od rozpoczęcia monumentalnego cyklu „ Opałka 1965. Od jednego do nieskończoności” dołączył do prac ścieżkę dźwiękową – czytane przez siebie kolejno malowane liczby. Wreszcie wzbogacił prace własnymi fotografiami, które pokazują zmienność i proces starzenia się.

Odbiorcy sztuki pragnęli się dowiedzieć więcej. Opałka cierpliwie tłumaczył, skąd się wzięła koncepcja, której jest wierny przez tyle lat. Twierdził, że traktuje kolejne obrazy liczone jak konkurs, w którym współzawodniczy sam ze sobą. – To jest konkurs bardzo trudny, którego się nie wygrywa, on jest ciągle przegrany – mówił.

Każdy „Detal” to majątek

Determinacja, z jaką Opałka trwał przy swojej idei, spotkała się i z podziwem, i z negacją. Dość przypomnieć skrajne opinie krytyków krajowych. Bożena Kowalska uważała Opałkę za niezwykłą osobowość, natomiast Andrzej Osęka pisał przed laty, że od obrazów artysty bardziej interesująca jest również pełna liczb książka telefoniczna. Trudno rozstrzygnąć, kto miał rację, z pewnością jednak świadectwo zmieniającego się wizerunku i głosu zostało podniesione do rangi uniwersalnego memento mori. Tak prosty komunikat – pamiętaj o śmierci – zapewnił artyście międzynarodowy sukces.

Pierwszy obraz namalowany w ramach tego projektu, nazwany przez twórcę „Detalem”, znajduje się w Muzeum Sztuki w Łodzi. To czarne płótno o wymiarach 193 na 135 cm pokryte białymi liczbami od 1 do 35327 namalowanymi cienkim pędzelkiem, zapisanymi kolejno w ciasnych poziomych rzędach. Następne obrazy – kolejne „detale” – są kontynuacją pierwszego.

– Moja idea jest prosta jak życie, rozwija się od narodzin do śmierci – tak Opałka mówił o swoim projekcie. – To zadanie na całe życie, bo ostatnia liczba, którą kiedyś namaluję, będzie oznaczać kres mojego istnienia. Próbuję namalować coś, co nie było jeszcze namalowane. Namalować czas trwania jednej egzystencji – tłumaczył. Porównywał też swój projekt do zakładu Fausta z diabłem, zaznaczając, że nie chodzi jednak o wieczną młodość, lecz „o dzieło naprawdę skończone”.

Opałka zdecydował, że poświęci się tylko projektowi zapisywania czasu. W 1970 r. zaczął nagrywać na magnetofonie liczby wymawiane przy malowaniu (później taśmy zastąpiły płyty CD). W 1972 r. począł rozbielać tła obrazów, tak że każdy następny był dokładnie o 1% jaśniejszy od poprzedniego. – Dążę do bieli mentalnej – zaznaczał. W efekcie po ok. 35 latach rozjaśniania obrazów zaczął umieszczać białe liczby na białym tle. Natomiast na zdjęciach ubrany był zawsze tak samo w białą koszulę, miał ten sam obojętny wyraz twarzy i był tak samo uczesany.

Malarz spotkał się nawet z przejawami agresji, na wystawie w Budapeszcie ktoś napluł na jego obraz. – Na początku nikt nie rozumiał tego, co robię – tłumaczył. – Nawet żona uważała, że zwariowałem.

Bronił jednak projektu. – Ja nigdy się nie powtarzam – konkludował. – Najważniejsze w tej historii jest pojęcie czasu jednostkowego życia. Nie tylko mojego. Każdy artysta jest sakralną wartością, całym uniwersum. Liczby, cyferki, „książka telefoniczna” także, ukazują to najlepiej. Nie ja wymyśliłem ten porządek, progresję liczb. Ja tylko zrozumiałem, że tą logiką można zbudować to, co my nazywamy czasem nieodwracalnym. Bo my w nim żyjemy, w fatum jednego istnienia – powiedział w jednym z wywiadów.

Ceny, ceny…

Ku zdziwieniu niektórych krytyków prace Opałki znalazły się w najbardziej prestiżowych kolekcjach m.in. Muzeum of Modern Art i Guggenheim Museum w Nowym Jorku oraz w Centre Georges’a Pompidou w Paryżu. Gdy w 1995 r. Opałka pokazywał prace w polskim pawilonie na biennale w Wenecji, przed wejściem gromadziły się tłumy. Choć sam artysta wolał, by widzowie oglądali obrazy w samotności, tak mogli powtórzyć swoistą medytację, która towarzyszyła zapisywaniu liczb. Na weneckim biennale Opałkę prezentowano zresztą aż siedem razy – to również swoisty rekord. A w Polsce, gdy stało się jasne, że za granicą mieszka tak wysoko ceniony polski artysta, posypały się wyróżnienia. Odznaczono go Złotym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis (2009) oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2011).

Malował tylko do pięciu obrazów rocznie, posuwając się w nich za każdym razem o kilka tysięcy liczb. Łatwo policzyć, że każdego dnia musiał namalować ok. 50 kolejnych liczb. Poza domem, by nie przerywać pracy, malował „kartki z podróży” – rzędy liczb tuszem na brystolu.

Śmierć dopadła artystę we Włoszech, być może wcześniej, niż się spodziewał. Jego przyjaciel Sławomir Boss zdradził, że 27 sierpnia miało się odbyć w Wenecji przyjęcie z okazji 80. urodzin Opałki.

Cena, którą osiągnęła praca Romana Opałki w 2016 r. w warszawskiej Galerii DESA Unicum, wcale nie jest najwyższa. Sześć lat wcześniej nieznany nabywca kupił na aukcji w londyńskim Sotheby’s trzy „Detale”, płacąc za nie aż 713 250 funtów, czyli prawie 3,3 mln zł. Czas zakrzepły na płótnach Opałki, a właściwie świadectwo jego wytrwałości i skrupulatności, sprawia, że nie można stosować do tych prac zwykłych kryteriów piękna. Z pewnością szeregi cyfr napisane na płótnie starannym charakterem dowodzą manualnej sprawności i opanowania techniki malarskiej. Tylko tyle i aż tyle.

Może zabrzmi to okrutnie, ale w kolekcji „detali”, ten ostatni, niedokończony jest najdroższy. Nie wiemy, jak wygląda, jest w rękach prywatnego kolekcjonera, który kupił go jeszcze za życia artysty. Do niedawna mieliśmy nadzieję, że obraz przedostatni, w pełni dokończony, będzie własnością Muzeum Sztuki w Łodzi.

Powrót do Łodzi

W 2000 r. artysta odebrał doktorat honoris causa łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego. Osoba Opałki wiąże się także z działalnością łódzkiej galerii Atlas Sztuki, jednej z najważniejszych prywatnych galerii w Polsce. 10 października 2003 r. wystawa prac artysty zainaugurowała działalność Atlasa Sztuki. Obrazy wystawione były w oktogonie, specjalnie zaprojektowanym ośmiokątnym pomieszczeniu. Prezes galerii Jacek Michalak miał okazję kilkakrotnie spotkać się z artystą i współpracować z nim przy realizowaniu instalacji.

Łódź skorzystała z doświadczenia Romana Opałki także w 2008 r., gdy artysta był honorowym przewodniczącym sądu konkursowego, który wybrał projekt budynku Specjalnej Strefy Sztuki. Artysta zawarł też umowę z łódzkim Muzeum Sztuki, zapewniającą placówce przedostatni ukończony obraz liczony. W budynku ms2 – filii muzeum, znajduje się osobna przestrzeń poświęcona twórczości Opałki. Własnością muzeum jest pierwszy obraz z całego cyklu czyli „1965/1-?, Detal-1-35327” oraz „1965/1-?, Detal 539716-563934”. Zgodnie z obietnicą artysty miał dołączyć do nich przedostatni obraz, przedstawiający liczby powyżej pięciu milionów sześciuset tysięcy – do takich wielkości przyznał się Roman Opałka w ostatnim wywiadzie dla polskich mediów. Stało się inaczej. Do Łodzi ten obraz nie trafi, bo na skutek niedokładności w umowie z Muzeum Sztuki stał się własnością tego samego kolekcjonera, który kupił ostatni obraz. W polskich muzeach mamy więc stosunkowo niewiele „obrazów liczonych”, trzy w Łodzi i jeden w Poznaniu. Natomiast warszawska Galeria Boss należąca do Sławomira Bossa reprezentuje Romana Opałkę i może pośredniczyć w sprzedaży malarstwa, rysunków i fotografii artysty.

Zainteresowanie twórczością artysty jest z pewnością uzasadnione. Pomysł projektu, który przybierał już różne nazwy (np. „Opałka 1965 od 1 do nieskończoności” albo „Opałka 1-Infinity”), działa na wyobraźnię i unaocznia oczywistą prawdę, że życie każdego upływa stopniowo – choć czasem kończy się gwałtownie – ale wszystkich czeka ten sam koniec. U Opałki koniec staje się jasnością, absolutną bielą. Przesłanie malarza jest oczywiste, ale mało odkrywcze. Od artysty, który przecież widzi i czuje więcej niż inni, chcielibyśmy jakiejś wizji, np. co z nas zostanie po śmierci. Czy tylko biel, czy może jeszcze coś? Pytanie wciąż aktualne i – jak się okazuje – bezcenne.

Wydanie: 01/2017, 2017

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy