Teatr wył, ryczał, klaskał, tupał

Teatr wył, ryczał, klaskał, tupał

Helena Modrzejewska miała większe ambicje. Pragnęła, aby jej debiut od razu stał się wielkim wydarzeniem kulturalnym

Po krótkim pobycie w Nowym Jorku, który Helenę bardzo rozczarował jako miasto brudne, hałaśliwe i przepełnione reklamami, podróżnicy udali się do San Francisco. Tamtejsza gazeta poinformowała czytelników, że „hrabia i hrabina Bozenta z Polski przybyli na ziemię kalifornijską dla poratowania zdrowia hrabiny, która wycofała się ze sceny”. Chłapowski wcale nie był hrabią, ale ten fikcyjny tytuł nieźle sprawdził się marketingowo, bardzo imponując snobistycznym Amerykanom. (…)

Modrzejewska nie miała zamiaru grać po polsku, ale niestety okazało się, że jej wyuczonej w Warszawie angielszczyzny nikt tutaj nie rozumie. Wina leżała prawdopodobnie po stronie nauczycielki – pół Angielki, pół Francuzki. Kolejna, już miejscowa nauczycielka, okazała się nie lepsza, próbując wpoić Helenie ciężki akcent niemiecki, i dopiero panna Jo Tucholsky, młoda dziewczyna żydowskiego pochodzenia, która wychowała się w Ameryce, zdołała naprawić szkody poczynione w czasie tych wszystkich lekcji.

W Anaheim u stóp gór Santa Ana, gdzie czekała wynajęta farma, gospodarował przybyły tam wcześniej Sienkiewicz. Miejscowość liczyła około tysiąca mieszkańców, przeważnie Niemców i polskich Żydów, ale też Francuzów, Irlandczyków, Chińczyków oraz „miejscowych”, czyli Meksykanów i Indian. Było to typowe miasteczko amerykańskie tamtej doby, powstałe przed kilkunastu laty wprost na stepie, teraz mające dworzec kolejowy, porządne hotele, sklepy, kościoły protestanckie oraz niedużą kaplicę dla katolików. (…)

Gospodarstwo, wzięte przez Chłapowskiego w dzierżawę, składało się z budynków dla zwierząt hodowlanych, czyli stajni, obory i kurnika, ogrodu, w którym rosły drzewa pomarańczowe, oraz 11-morgowej winnicy. Było też nieduże poletko, na którym przybysze od razu zasiali kukurydzę i jęczmień. Czynsz nie był wysoki, ale zakupienie inwentarza wraz ze sprzętem potrzebnym do jego obrządzania pochłonęło większość pieniędzy pozostałych po opłaceniu kosztów podróży. Skąd Chłapowski miał na to środki? Z wyprzedaży ruchomości, których nie dało się zostawić w Polsce, może z jakichś oszczędności Heleny, ale przede wszystkim dzięki rodzinnym podziałom majątkowym po śmierci jego najmłodszego brata Alojzego. Anaheim od początku traktował jako etap przejściowy, myśląc, że gdy trochę się na nim dorobi, kupi własną posiadłość gdzieś w górach. Oboje przez cały czas planowali dla Heleny karierę teatralną. (…)

Starania o przyjęcie do teatru Helena zaczęła z opóźnieniem. Chciała mieć pewność, że jej akcent jest nareszcie prawidłowy, ponadto trudno jej było uzyskać przesłuchanie u szalenie zajętych dyrektorów California Theatre. Miała zresztą podejrzenia co do traktowania jej jak damy z towarzystwa, której zachciało się występować na scenie i którą trzeba jak najszybciej do tego zniechęcić. Dopiero w maju 1877 r., a więc po prawie półrocznym pobycie w San Francisco, poproszono ją o zaprezentowanie ostatniego aktu „Adrienne Lecouvreur”. Kwestie innych aktorów czytała z egzemplarza nauczycielka Heleny, Jo Tucholsky. Należy wspomnieć, że Modrzejewska uczyła się tej roli metodą mechaniczno-pamięciową, czyli dopóty powtarzała jedną stronę tekstu, dopóki nauczycielka nie uznała, że jej wymowa jest niemal bezbłędna, po czym przechodziły do następnej strony. Później następowało wypowiadanie tekstu z pamięci.

Przysłuchujący się Amerykanie – dyrektor teatru John McCullough i jego zastępca Barton Hill – nie kryli zachwytu, ostateczny werdykt zaś brzmiał: „Może pani występować choćby od dzisiaj!”.

Ale Helena miała większe ambicje. Pragnęła, aby jej debiut od razu stał się wielkim wydarzeniem kulturalnym, dlatego postanowiła dać sobie jeszcze trochę czasu, choć straszliwie potrzebowała pieniędzy. Na życie podczas bezrobocia (farma nie przynosiła prawie żadnych dochodów) zastawiła przywiezione z Polski srebra i stare koronki, mimo to często bywali z Dolciem po prostu głodni, brakowało nawet na herbatę z sucharkiem. Uczyła się jednak nieustannie, uczyniwszy jednocześnie postanowienie, że wszędzie, gdzie przyjdzie jej występować, jeden wieczór poświęci na zagranie Amerykanom monologu Ofelii po polsku. Dlaczego? „Żeby tym zarozumiałym Jankesom pokazać, że i my coś umiemy, i żeby nie zapominano, jakiej narodowości jestem”. Nie mogła przewidzieć efektu, o którym za chwilę będzie mowa.

Wynikła jeszcze sprawa pseudonimu. Modrzejewska najchętniej zachowałaby obecne nazwisko, ale nie wymówiłby go żaden Amerykanin. Zaplanowane na sceny niemieckie i francuskie Modrjeska nie było o wiele łatwiejsze, Modgeska według McCullougha kojarzyła się z Madagaskarem, więc zaproponował Modjeską. Osoby anglojęzyczne odczytywały to bez problemu jako „Modżeska”. (…)

Helena zadebiutowała w California Theatre 20 sierpnia 1877 r. „Adrienne Lecouvreur”. Scenicznych partnerów miała bardzo dobrych, do tego przyzwyczajonych do grania z zagranicznymi gwiazdami, ale trzeba zaznaczyć, że poza jedną, Czeszką Fanny Janauschek, wszystkie one wygłaszały kwestie Adrianny w ojczystych językach. Lekki obcy akcent Modrzejewskiej został wprawdzie dostrzeżony, ale ogólnie uznano go za czarujący. Charakterystyczne, że zabroniła przyjechać na debiut własnemu mężowi – jego obecność byłaby dla niej chyba zbyt deprymująca – pojawił się natomiast Sienkiewicz. Głównie z jego opowieści znamy rozmiary sukcesu „Modjeskiej”, bo zachowana relacja samej gwiazdy jest krótka i powściągliwa. Napisała do Marii Faleńskiej: „Naturalnie powiodło się, jak to mnie zwykle. Pokazuje się, że silną wolą można wszystko zwalczyć. Dzienniki się mną zachwycają, kobiety mnie kochają – słowem, wszystko idzie dobrze”.

Zakochany Sienkiewicz stworzył sążnisty reportaż, który następnie wysłał do Warszawy. Właściwym sobie kwiecistym stylem, w tych czasach zresztą mile widzianym, rozwodził się nad cudem gry Heleny: „głos artystki jakby zaziemska muzyka”, „ta wiotka postać łamiąca się pod nadmiarem pogardy i zdrady, ten wcielony kwiat poezji, który ma więdnąć za wcześnie”, „rodacy płakali jak małe dzieci”. Była i „cisza taka, że słyszałbyś przelatującą muchę”, i wybuch entuzjazmu: „teatr wył, ryczał, klaskał, tupał”. Ile w tym prawdy, nie wiadomo, ale w Polsce trudno było o lepszą reklamę niż relacja cenionego już autora „Szkiców węglem”. A Chłapowski w Anaheim otrzymał od żony telegram: „Zwycięstwo”.

Do Polski nie wysłała żadnych telegramów. Bardzo rzeczowo zaplanowawszy swoją karierę, chciała, by pierwszą wiadomością o jej sukcesie stał się od razu reportaż Sienkiewicza. Toteż wywarł należyte wrażenie, a satyryczne pismo „Mucha” wydrukowało tekst depeszy, jaką Modrzejewska mogłaby podziękować kolegom, którzy poniekąd wygryźli ją z warszawskiego teatru: „Jestem tu bardziej czczona niż w Warszawie, nie wrócę, pocałujcie mnie gdzieś”. Takiego zamiaru oczywiście nie miała. Wprost przeciwnie, marzyła o powrocie, tęskniąc co prawda niekoniecznie za warszawskim teatrem, ale za krajem i bliskimi.

Już nazajutrz po debiucie odwiedził ją Harry Sargent, zawodowy impresario, z ofertą na pięciomiesięczne tournée po wschodniej części Ameryki. Helena zgodziła się na trzyletni kontrakt, z prawem do zmiany warunków po każdym sezonie – niewiele wiemy o ustaleniach finansowych. Ale na razie występowała jeszcze w San Francisco, gdzie zagrała Ofelię z samym McCulloughiem w roli Hamleta, zgodnie z postanowieniem mówiąc scenę obłędu po polsku. I tu poniosła nieoczekiwaną porażkę. Choć Polacy i polscy Żydzi mieli łzy w oczach, reszta widowni co chwilę wybuchała śmiechem. Co gorsza, to samo zdarzyło się na kolejnym przedstawieniu „Hamleta”. Amerykanie prawdopodobnie w ogóle nie wiedzieli, o co chodzi, bo obłąkana Ofelia nagle zaczynała przemawiać w jakimś dziwacznym, szeleszczącym języku – może do reszty postradała zmysły?

Amerykańska publiczność nigdy nie grzeszyła kulturą. Nagminne było przepychanie się do wyjścia jeszcze przed ostatecznym zakończeniem sztuki (występujący także w obecnej Polsce zwyczaj, noszący nazwę wyścigu do szatni), hałasy na widowni, a Helenę szczególnie raził sposób okazywania aplauzu: nie tylko przez krzyki i oklaski, ale i przez gwizdanie. Sprzedawano nawet w tym celu specjalne świstawki. Gdy zetknęła się z tym zwyczajem po raz pierwszy podczas występu bardzo dobrego aktora, była zgorszona, lecz sąsiad z widowni wyjaśnił, że nie są to zwykłe gwizdy. „My udajemy ptaszki, a to przecież oznaka radości”. Helena pomyślała tylko: „Ażeby wam gardła powysychały”. Jeszcze gorsze było zachowanie młodzieży na galerii podczas sceny balkonowej w „Romeo i Julii”, czyli posyłanie aktorce głośnych całusów, co w widoczny sposób przeszkadzało jej w grze. W każdym razie z polskich kwestii Modrzejewska bezwzględnie musiała zrezygnować. (…) Niebawem zespół wyjechał na objazd miejscowości prowincjonalnych, niekiedy tak małych, że na widowni siedziało tylko 30 osób. Dużego zarobku z tego nie było, ale Helena miała okazję zwiedzić kraj; w kopalni srebra w Virginia City wręczyła dolara mniemanemu przewodnikowi, którym był sam właściciel tych bogactw, a wodospad przy jeziorze Fallen Leaf nazwano na jej cześć Wodospadem Modjeskiej.

W grudniu znalazła się w Nowym Jorku, aby rozpocząć objazd umówiony z Sargentem, tym razem indywidualny. Wszystko zostało profesjonalnie zorganizowane. Wynajęto sceny prestiżowych teatrów, pokoje w najdroższych hotelach, zaroiło się od reklam – nie tylko fotografii za szybami wystaw sklepowych, jak w Warszawie, ale i kilkumetrowych transparentów z ogromnymi napisami „Modjeska”. Helenę od początku irytowało umieszczanie zapowiedzi wydarzeń kulturalnych obok ogłoszeń lekarskich czy o wystawie psów, co dotyczyło nie tylko plakatów. (…) Prawdziwego wstrząsu estetycznego doznała, ujrzawszy na Broadwayu monstrualny plakat w jaskrawych kolorach, przedstawiający ją w kostiumie Julii, z otwartą parasolką w ręce, na schodach jakiejś świątyni. Podpis, również niemałych rozmiarów, brzmiał: „Sławna polska aktorka Helena Modjeska, hrabina Bozenta”. Pomyślała z niesmakiem o prymitywnym snobizmie Amerykanów, którzy mieszkając w wolnym, republikańskim kraju, podlegają urokowi tytułów, niemniej dzięki temu snobizmowi słowa „Counte Bozenta” otworzyły przed Heleną niejedne drzwi. Dlaczego Bozenta, a nie Chłapowska? Bo to drugie byłoby tutaj nie do wymówienia. (…)

Przebojem objazdu nie stała się Julia ani Adrianna, lecz „Camille”. Taki tytuł nosiła amerykańska wersja „Damy Kameliowej”, słynnej powieści Dumasa syna opowiadającej o szlachetnej kurtyzanie Małgorzacie Gautier, która naprawdę nazywała się Marie Alphonsine Duplessis, żyła w drugiej ćwierci XIX w., nosiła we włosach kamelie i młodo zmarła na gruźlicę. (…) Dumas, znający Marie osobiście, trochę przesłodził jej postać, Amerykanie woleli widzieć na scenie raczej kokietkę niż kurtyzanę, Modrzejewska zaś zawsze idealizowała swoje bohaterki, można się więc domyślić, że powstało coś w rodzaju ziemskiego anioła. Ale podczas prób Damą Kameliową był… Dolcio! Ponieważ Helenę zaatakowały dokuczliwe bóle krzyża, zajął jej miejsce w zespole i z egzemplarzem roli w ręku poruszał się po scenie tak jak ona, wykonywał identyczne gesty, zawieszał głos w tych samych miejscach, wszystko po to, aby nie wstrzymywać pracy innych aktorów.

Poza „Damą” Helena grała swoją niezawodną Adriannę i scenę balkonową z „Romea i Julii”. Jej partnerem w rolach amantów był William Burroughs, aktor niezły, nawet przystojny, lecz o bardzo niepozornej postaci: drobny i szczupły. O zgrozo – niższy od posągowej Modrzejewskiej. Drażniło ją to zwłaszcza w „Adrienne”, gdzie ukochany tytułowej bohaterki, książę Maurycy Saski, jest bohaterskim dowódcą, człowiekiem silnym fizycznie i psychicznie, należałoby więc spodziewać się po nim równie imponującej prezencji.

Drugim minusem stał się brak odpowiednich strojów. Helena miała suknie z występów w San Francisco, lecz na Nowy Jork wydawały jej się zbyt skromne, należało też uszyć wspaniałą toaletę dla Damy Kameliowej. Nie było na to pieniędzy: agent, bez którego nie mogłaby się obejść, brał połowę jej zarobków, a z tego, co dostawała, musiała część przesyłać Karolowi na farmę, bo nie dość, że nic nie zarabiał, to jeszcze spłacał długi. Na szczęście Helena nie tylko potrafiła szyć, ale miała też znakomity smak i zdolności do projektowania ubiorów. Wyszukała na wyprzedaży niedrogi biały atłas, dorzuciła trochę niebieskiej i różowej materii, po czym wraz z rysunkiem oddała krawcowej. Szczegóły wykańczała już sama, osiągnąwszy nadzwyczajny efekt.

Najgorszą zmorą był jednak język. Jak się zdaje, Helena nie do końca rozumiała, co mówi jako Dama Kameliowa, dysponowała bowiem fatalną adaptacją i miała za mało czasu, by perfekcyjnie opanować tekst. Jej akcentowi również daleko było do doskonałości, toteż jeżeli recenzenci w ogóle robili jakieś krytyczne uwagi, to właśnie w kwestii wymowy. Przed pierwszym występem w renomowanym nowojorskim Fifth Avenue Theatre gwiazda miała taką tremę, że wyszła na scenę z łyżką do butów zamiast wachlarza w ręku! Co gorsza, zauważyła to dopiero w momencie, gdy chciała się powachlować.

Druga wpadka, niezawiniona przez Helenę, nastąpiła w Bostonie. Ponieważ podczas próby dekoracje nie były jeszcze ustawione do końca, Modrzejewska nie wiedziała, że drzwi prowadzące ze scenicznej komnaty wprost za kulisy podtrzymane są na dole poziomym drążkiem. Wybiegając już z myślą o zmianie kostiumu do następnego aktu, nie zauważyła tej przeszkody, zawadziła o nią stopą i upadła na oczach publiczności. Słysząc za sobą śmiech, nie straciła jednak głowy: wróciwszy na scenę, zasłoniła twarz wachlarzem na znak zawstydzenia, po czym z niewymownym wdziękiem złożyła przepraszający ukłon. Publiczność zareagowała entuzjastycznymi brawami; ten mały wypadek przysporzył gwieździe więcej wielbicieli niż całe przedstawienie.

Recenzenci nie wiedzieli, czym mają najbardziej się zachwycać: subtelną grą, cudownie piękną postacią, gracją ruchów czy głosem złożonym „ze srebra i łez”, jak poetycznie napisał Sienkiewicz. Pod znakiem łez przebiegł zresztą cały trzeci akt dramatu, według słów Modrzejewskiej bowiem „każdy płakał nad biedną koryntianeczką” (swoją drogą, co za sympatyczne zdrobnienie określenia „córa Koryntu”). Gdy zapadła kurtyna, nawet sufler porzucił swój egzemplarz i uciekł do ciemnego kąta, żeby dać upust rozrzewnieniu. W tych czasach nie było to zresztą niczym dziwnym, ludzie zalewali się łzami przy byle okazji. (…)

Boston przyniósł Helenie prawdziwy skarb – przyjaźń z wielkim amerykańskim poetą, 70-letnim wówczas Henrym Wadsworthem Longfellowem, który był dla swojego kraju mniej więcej tym, kim był Mickiewicz dla Polski. Dobrze znał Europę, a Heleną zachwycił się od pierwszego spotkania. Dla niej obszedł wszystkie redakcje gazet w Bostonie, by swoim autorytetem skłonić recenzentów do wyrozumiałości dla jej niedoskonałego akcentu. Bardzo pomógł też później, podczas występów londyńskich, gdyż i tam miał znajomości.

Im częściej Modrzejewska występowała, tym większy budziła zachwyt. Niestety, do Warszawy dotarła nikła część jej sukcesów. Bez wątpienia przyczynili się do tego zawistni rodacy – bo przecież nie odległość między Europą a Ameryką, nie tak znów trudna do pokonania w dobie telegrafu. Peany Sienkiewicza zaowocowały w Warszawie plotką, że Modrzejewska porzuciła dla niego męża i Chłapowski sam powraca do ojczyzny. (…)

Wiemy już, jak barwnie opiewał Sienkiewicz tryumf Modrzejewskiej w San Francisco, jej sukcesy w Bostonie były jednakże jeszcze większe, a prawie nic o nich nie napisał. Dlaczego? Był wówczas w mieście, oglądał grę Heleny na własne oczy. I to nie Karol, ale Henryk zaraz później odpłynął do Polski. Czyżby pokłócił się z ukochaną? W ten sposób można ułożyć całą historię wielkiej miłości zakończonej rozstaniem, ale nie byłaby to historia prawdziwa, przynajmniej jeśli chodzi o Helenę. Jej miłością był teatr, syn, może Karol; z pewnością nie ryzykowałaby ani załamania kariery, ani utraty szczęścia rodzinnego dla wątpliwych uniesień z pisarzem, któremu jeszcze nie marzyła się Nagroda Nobla. A nawet gdyby ją już miał, Modrzejewska sięgała po własne laury.

Fragmenty książki Araela Zurli Na wskroś piękna. Historia Heleny Modrzejewskiej, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2018

Fot. Wikipedia

Wydanie: 2018, 47/2018

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy