Prezydent Roosevelt po powrocie do Waszyngtonu wyznał, że generalissimus „jest człowiekiem, z którym można się dogadać” 12 sierpnia 1941 r. prezydent Stanów Zjednoczonych, Franklin D. Roosevelt, i premier rządu Wielkiej Brytanii, Winston Churchill, podpisali u wybrzeży Nowej Funlandii na Atlantyku deklarację zasad, która weszła do historii pod nazwą Karty Atlantyckiej. W ośmiu artykułach tego dokumentu jego sygnatariusze zapisali między innymi, że nie pragną „żadnych zmian terytorialnych, które byłyby niezgodne ze swobodnie wyrażonymi życzeniami zainteresowanych narodów”, że uznają oni „prawo wszystkich narodów do wyboru takiej formy rządu, w jakiej pragną żyć”, i że dążyć będą do przywrócenia „suwerennych praw i samostanowienia (…) tym, którzy zostali ich pozbawieni siłą”. 24 września w Londynie akces do karty zgłosiły rządy 10 państw, wśród nich Polska i ZSRR. Z tej okazji ambasador Związku Radzieckiego w Wielkiej Brytanii, Iwan Majski, złożył specjalne oświadczenie, że jego rząd akceptuje zasady karty, ale dodał, że ich „praktyczne zastosowanie będzie bezwzględnie musiało odpowiadać warunkom, potrzebom i historycznym odrębnościom tego czy innego kraju (…)”. 1 stycznia 1942 r. 26 krajów podpisało dokument nazwany Deklaracją Waszyngtońską, która potwierdziła cele proklamowane w Karcie Atlantyckiej, a koalicję antyhitlerowską nazwała Narodami Zjednoczonymi. Zasady zawarte w tych dokumentach Roosevelt i Churchill przypominali dość często, a ich wyraźne echa odzywały się – co szczególnie ważne – w publicznych wypowiedziach Józefa Stalina. W jego przypadku z całą pewnością możemy mówić, iż miały na celu jedynie kamuflowanie rzeczywistych długofalowych zamiarów Kremla i były zabiegiem czysto taktycznym, propagandowym. 6 listopada 1941 r. Stalin twierdził, że Związek Radziecki „nie stawia przed sobą i stawiać nie może takich celów wojny jak zabór cudzych terytoriów, podbój innych narodów, niezależnie od tego, czy dotyczy to narodów i obszarów Europy, czy też narodów i terenów Azji”. Powtórzył to w rozkazie z 1 maja 1942 r. 6 listopada tego samego roku niemal dosłownie powtórzył sformułowania karty, przekonując, że koalicja anglo-radziecko-amerykańska walczy o „równouprawnienie narodów, nietykalność ich terytoriów, wyzwolenie narodów ujarzmionych i odbudowę ich suwerennych praw oraz o prawo każdego narodu do urządzania się wedle własnych życzeń”. W rozkazie z 23 lutego 1943 r. zapewniał, że Armii Czerwonej nie stworzono w celu „podboju cudzych krajów (…),zawsze odnosiła się z szacunkiem do praw i niezależności wszystkich narodów”. Ktokolwiek cokolwiek sądził wówczas o tych deklaracjach i zapewnieniach – były czytane bardzo uważnie, zwłaszcza przez polityków europejskich znajdujących się wtedy na emigracji lub działających w podziemiu w okupowanych przez Niemcy i Włochy krajach Europy Środkowej i Południowo-Wschodniej. Ze szczególną wnikliwością politykę Kremla, wypowiedzi i działania przywódcy ZSRR analizowali politycy polscy państwa podzielonego we wrześniu 1939 r. przez Hitlera i tegoż Stalina. Najważniejsze było jednak dla nich – przynajmniej w pierwszych latach II wojny światowej – miejsce spraw polskich w polityce najpierw Francji i Wielkiej Brytanii, a po klęsce tej pierwszej, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Stąd tak wielkie znaczenie przywiązywali do Karty Atlantyckiej i wcześniejszej, bo z 5 września 1940 r., wypowiedzi Churchilla w Izbie Gmin. Premier przypomniał wówczas, że Wielka Brytania nie zaciągnęła żadnych zobowiązań co do jakichkolwiek przyszłych granic w Europie, zaznaczając jednak, że nie uznaje ona zmian terytorialnych dokonanych w czasie wojny, jeśli nastąpiły one bez dobrowolnej akceptacji. Dla Polaków najważniejsza była druga część tego zdania, bowiem odnosiła się niemal wprost do sytuacji Polski po 1, 17 i 28 września 1939 r. Politycy polscy nie zdawali sobie być może sprawy z rzeczywistej wartości słów Churchilla i samej Karty Atlantyckiej, w każdym razie nie zorientowali się, że Roosevelt, który początkowo był niebywale silnie przywiązany do „pięknych idei” karty, jak je sam w lutym 1945 r. nazwał, w miarę rozwoju wydarzeń militarno-politycznych uznał, że trzeba je odłożyć, do czasu kiedy powojenne warunki umożliwią powrót do nich. Churchill w tym samym czasie stwierdził, że nie była ona aktem prawnym, lecz jedynie „gwiazdą przewodnią”. Obie opinie wypowiedziane zostały publicznie dopiero po konferencji jałtańskiej, wyrażały jednak przemyślenia ze znacznie wcześniejszego okresu, co odnosi się zwłaszcza do Churchilla. Inaczej rzecz się miała ze Stalinem. Brak mi potwierdzeń źródłowych, ale wydaje mi się, że nie miał on żadnych
Tagi:
Eugeniusz Duraczyński









