Wyszukują narkomanów na dworcach i w śmietnikach. Dają im czyste strzykawki, żeby się nie zarażali. Próbują uratować od śmierci Dariusz Rutkowski wkłada do dużej torby igły, strzykawki, opatrunki, bandaże, spirytus, gazę oraz broszury informujące policję o charakterze akcji. W drugiej mieści się plastikowy zbiornik na zużyte „sprzęty”. Tak wygląda ekwipunek streetworkera. Dariusz jest pracownikiem warszawskiej poradni Monaru, za moment wybierzemy się na Dworzec Centralny, największy warszawski bajzel. Tak narkomani nazywają miejsce, gdzie kupuje się i sprzedaje narkotyki. Główne wejście na dworzec od strony Al. Jerozolimskich. Tłoczno od obładowanych bagażami podróżnych. Jest sobota, wielu studentów jedzie na weekend do rodziny. Między nimi kręcą się narkomani. „Smerfetka”, wyraźnie pobudzona amfetaminą, biega, żywiołowo gestykulując i tłumaczy coś Jackowi o szklanych oczach (od zażytej heroiny), skulonemu pod drzwiami sklepiku ze słodyczami. On i tak na nic nie zwraca uwagi. „Tycjan”, malarz narkoman, usiłuje sprzedać przy kasie biletowej wynalezioną w śmietniku książkę o roślinach doniczkowych, a gdy nie znajduje klienta, zarzuca mi na szyję drewniany różaniec i syczy: „Monar zabiera duszę, Kotański to diabeł”. Z holu wyłania się Barabara, jedna z weteranek dworca, taszcząc pod pachą obudowę od drukarki. Kłóci się z kimś, wszystko spada jej na podłogę, rozdzierającym głosem wzywa policję. Dwóch rosłych policjantów staje naprzeciw roztrzęsionej „First Lady Centralniaka”. Znają ją, widać, za dobrze. – Ucisz się, dokumenty. Barabara w płacz. – Dokumenty? Jego gońcie, tego ch… – Zamkniesz się w końcu? Kobieta znika w korytarzach dworca, miotając przekleństwa; będzie szukała swego partnera na własną rękę. Trzeba przygrzać Edek nie mieszka na dworcu, choć pojawia się pod szklanymi drzwiami, by zrobić zakupy. Jedzie po kablach, czyli dożylnie ćpa heroinę. Zna rynek narkotyków. – Ściechę białego dostaniesz za dychę, gram taniej. – Białe to kokaina, amfetamina? – Niewątpliwie amfa, koleżko. Koks to trzy razy większy hajc. Nie ma lekko. – No, a jak nie masz kasy? – Normalnie, człowieku, luknij, w czym się bujam, same markowe łachy, chcesz spodnie Alpinusa za pół ceny? A może rower albo mikrofalę? Wędrujemy po peronach. Zimno. Śmierdzi szczynami. Ćpun podwija rękaw swetra. Ręka jest chora, nabrzmiała i opuchnięta, podziurawiona nakłuwaniem. Napina mięśnie, ściskając przegub drugą dłonią. Szuka żyły, w którą może się wkłuć. Wreszcie znajduje. Sięga po strzykawkę, w niej gdzieś dwa centymetry. Igła cienka, insulinówka, gdyby zdecydował się na zastrzyk w nogę, byłaby to pewnie znacznie grubsza piątka. – Możesz mi pomóc? Ściśnij nadgarstek i mocno trzymaj. – Wybacz stary, ale… – To tylko zastrzyk, będzie mi łatwiej. Dobry uczynek, rozumiesz? – Nie, naprawdę tego nie zrobię. Wzrusza ramionami. Płyn w strzykawce przypomina kompot czereśniowy. Sam powoli wbija, potem zasysa krew, która jasnymi kłębkami przenika i miesza się z ciemnym płynem narkotyku. Patrzy na rękę, którą napiął tak, jakby chciał pokazać muskuły dawno zżarte przez heroinę. Niespiesznie dociska tłok strzykawki. Ostatnie krople płynu znikają w krwiobiegu, żyły czernieją – nie, to cień jego głowy, rysy twarzy tężeją, po chwili pojawia się wyraz ulgi. Za naszymi plecami rusza pociąg do Pragi. – Ideologia, rozumiesz? Przeczytaj „Mistyków i narkomanów”, tam wszystko jest wyłożone. Studiował filozofię, ale rzucił. – Teraz nawet gówniarze ćpają – mówi z pogardą w głosie. – Najpierw palą brąz, ale to drogie. Dwadzieścia pięć za ćwiartkę, to heroina w proszku, kończy się jednak kasa, a przygrzać już trzeba, przerzucają się na kompot, dziesięć zeta za cent. Zwykła ekonomia. – Ile ci potrzeba? – Zależy od jakości towaru, do stówy dziennie i nie pytaj, skąd na to biorę. Zresztą… Niektórzy mają pracę i rodziny. Większość z tych, co zostają na dworcu na noc, żebrze. – Potrzebujesz sprzętu? – Darek, który właśnie podchodzi ze swą znacznie już opróżnioną torbą, jest chłodny i rzeczowy. Nie można go nabrać na lekturę mistyków. Rozdał już wiele igieł i strzykawek, dla własnego rozeznania zapisując pierwsze trzy litery imion narkomanów oraz datę ich urodzin, lecz bez podania roku urodzenia. Pojemnik na zużyte strzykawki
Tagi:
Maksymilian Woch









