Zbrodnia i… pojednanie

Zbrodnia i… pojednanie

Syn Bormanna i dziecko Holokaustu spotkali się w Oświęcimiu Gdy kończyła się II wojna światowa, Martin Bormann junior, syn przywódcy III Rzeszy, miał kilkanaście lat, a Romuald Weksler – dziecko Holokaustu – zaledwie kilka. Po upływie kilkudziesięciu lat spotkali się na terenie byłego hitlerowskiego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu – ksiądz Martin Bormann jr. i ksiądz Romuald Jakub Weksler-Waszkinel. Czy możliwy jest dialog dwóch ludzi, którzy w jakże odmienny sposób zostali doświadczeni i naznaczeni największą tragedią XX w.? Syn kata, zbrodniarza hitlerowskiego miał radosne dzieciństwo. Uśmiechnięty, jeszcze nie nastoletni Martin na unikalnych archiwalnych zdjęciach sprzed kilkudziesięciu lat beztrosko bawi się z dziećmi wysokich dygnitarzy III Rzeszy pod czujnym okiem Ewy Braun. Czas sielanki dzieciństwa i wczesnej młodości Bormanna jr. kończy kapitulacja hitlerowskich Niemiec. Martin nie uświadamia sobie jeszcze do końca, co dzieje się z jego ojcem, gdzie przebywa i za co jest poszukiwany. Wstrząsu doznaje, gdy wraz z matką w grudniu 1944 r. odwiedza gospodarstwo Rudolfa Hessa w Berchtesgarten. – Gospodyni domu zaprowadziła nas do pokoju na poddaszu. Był to szczególny pokój, urządzony przedmiotami z ludzkich szczątków. Zobaczyłem lampę, której abażur wykonano z pergaminu z ludzkiej skóry, taboret, którego nogi zrobiono z kości, zaś siedzenie z miednicy, stół z blatem z ludzkich kości i ekskluzywne wydanie „Mein Kampf” Adolfa Hitlera oprawione w zieloną skórę, ręcznie spisane na pergaminie z ludzkiej skóry. Opuściliśmy ten dom bardzo szybko. To, co wtedy zobaczyłem, było następstwem zbrodni popełnionych tu, w Oświęcimiu, i innych obozach. Martin Bormann jr. opowiada o swoim załamaniu po ogłoszeniu zaocznego wyroku śmierci dla ojca w 1946 r. – Ale w życiu człowieka zdarzają się zrządzenia niezależne od jego woli – mówi. Takim zrządzeniem był dla niego mały zeszycik wydawnictwa kościelnego podarowany mu przez zaprzyjaźnioną sanitariuszkę. Treścią 23-stronicowego zeszytu było judeochrześcijańskie posłanie przebaczenia i pojednania. – Zaczynał się proroctwem Izajasza, rozdział pierwszy, wers 193: „Choćby były grzechy wasze czerwone jak krew, jak śnieg wybieleją i choćby były czerwone jak karmazyn, będą białe jak wełna” i przechodził przez proroctwo Izajasza, psalmy, Nowy Testament do słów Chrystusa: „Nie sądźcie, bo będziecie osądzeni, tą samą miarą, którą zmierzycie, będziecie zmierzeni”. Te słowa stały się moją nadzieją i nadzieją dla mojego ojca. Martin Bormann jr. nie myślał o przyjeździe do oświęcimskiego obozu aż do czasu, gdy przeczytał w „New York Timesie” artykuł o losach ks. Wekslera-Waszkinela. Udało mu się zdobyć jego adres i telefon, lecz rozmówca nie od razu zgodził się na spotkanie. „Nie może pan zrozumieć jako dziecko „nadludzi” tragedii Żydów tracących wszystko – życie i wiarę…”, pisał ks. Weksler-Waszkinel w liście do Bormanna. W końcu uległ, zastrzegając, że rozmowa może odbyć się jedynie w obecności kamer telewizyjnych. Nie ma akceptacji dla zbrodni Ks. Romuald Jakub Weksler-Waszkinel, ocalony z Holokaustu przez polskich przybranych rodziców, długo nie mógł przekonać się do spotkania z Martinem Bormannem jr. – Nie wolno mi podać ręki na terenie obozu, bo tu cała rzeczywistość krzyczy: „Kto ci pozwolił?”, a ja jestem przecież cząstką żydowskiego świata, który tutaj został wdeptany w ziemię. Mnie tego uczynić nie wolno, ja tego nie uczynię. Zastanawiając się nad sensem rozmowy z Martinem Bormannem jr., ks. Weksler-Waszkinel zadaje pytania o miejsce, w którym znalazła się chrześcijańska Europa, gdy mordowano Żydów i obywateli wielu innych narodowości w obozach koncentracyjnych. – To jest wielki krzyk, to hańba, Szoah dla chrześcijańskiej Europy – konstatuje z bólem. W końcu dostrzega jednak swą rolę, którą jako ksiądz i syn zamordowanych Żydów powinien odegrać w rozmowie z Bormannem. – Chciałbym, żeby otworzyło się serce tego pana, żeby przestał chwalić swego ojca, bo szacunek nie może oznaczać akceptacji dla zbrodni. Pojednanie? Obaj mężczyźni spotykają się w jednej z byłych wież strażniczych. Nie bez obaw i rozterek sprawiających, że wyczuwa się między nimi wielkie napięcie, strach przed słowami, które może chcieliby wypowiedzieć, ale jakże trudno by im to przyszło, by nie zranić drugiej strony. Jednak rozmawiają. Język francuski, którym się posługują, nie pasuje do scenerii rozmowy. Ks. Weksler-Waszkinel zna niemiecki, ale nie chce rozmawiać w języku oprawców. Stojącym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2003, 2003

Kategorie: Reportaż