Tęsknota za twardym facetem
Psychologowie i feministki toczą spór o rolę współczesnego mężczyzny
Różnica genetyczna między człowiekiem a szympansem wynosi około l,6%. Ta sama różnica między kobietą a mężczyzną to już 2%. Innymi słowy, homo sapiens ma więcej wspólnego z szympansami niż ludzie płci odmiennej mają wspólnego ze sobą.
Nic dziwnego, że zdaniem niektórych psychologów i genetyków, tak naprawdę panie i panowie to odmienne istoty, „niekompatybilne”, czyli nie pasujące do siebie. Wszelkie próby harmonijnego współżycia między nimi skazane są klęskę. Mężczyzna i kobieta mogą w najlepszym razie prowadzić politykę „pokojowego współistnienia”. Bardziej prawdopodobne jest jednak, że rzucą się w wir walki płci. Walka taka toczyła się bezpardonowo na początku lat 90., przynajmniej na kartach wydawanych przez feministki książek i czasopism. W 1992 roku znana amerykańska publicystka, Susan Faludi, opublikowała demaskatorskie dzieło: „Backlash. Mężczyźni kontratakują”, w którym piętnowała wszystkich facetów jako nadętych egoistów i napuszonych samców, złączonych męską solidarnością, bezlitośnie wyzyskujących kobiety w domu i prześladujących je w miejscu pracy, tak, aby nie dopuścić ich do bardziej atrakcyjnych posad. Obecnie jednak sytuacja uległa zasadniczej zmianie. Ofensywa feministek nadwątliła męskie bastiony. Mężczyzna przeżywa ostry kryzys tożsamości – i to w wielu rejonach świata. W Australii gazety zwracają uwagę na „poważny narodowy problem, jakim są męskie grupy psychologicznej obrony przed kryzysem”. Władze Singapuru odkryły nowe zagrożenie dla swego zwartego i zdyscyplinowanego społeczeństwa – oto panowie stali się zbyt
znerwicowani i nieśmiali.
We Francji, ojczyźnie idealnych kochanków i pozbawionych skrupułów macho, zaledwie 5% dam uważa przedstawicieli odmiennej płci za „męskich”. ”Nic dziwnego że panowie hurmem zapisują się na weekendowe kursy New Warrior, aby obudzić w sobie ducha dawnych wojowników”, drwi magazyn ”Express”. W Niemczech publicystka Martina Wimmer napisała złośliwie: „Współczesny mężczyzna lubi skarżyć się na bóle miesiączkowe. Zmienił się w dziewczynę i to z tego najbardziej nieprzyjemnego rodzaju – w płaczliwą mysz, lubiącą kremy i pachnidła, wrażliwą na punkcie mody i mającą ogromną świadomość problemów psychicznych, które natychmiast dopadają faceta, który nie może już grać twardego macho”.
Istotę domniemanego kryzysu męskości podsumował berliński profesor socjologii, Walter Hollstein, autor książki: „Zaćmienie mężczyzny” – oto stare role męskie, jedynego żywiciela i głowy rodziny, przynajmniej częściowo nie odpowiadają już duchowi czasu, natomiast nowe nie zdążyły jeszcze się ukształtować. Zdaniem Hollsteina, nie istnieje jeden model mężczyzny XXI wieku, lecz jest ich przynajmniej jedenaście – facet zestresowany, zdezorientowany, depresyjny, obojętny, macho, męski szowinista, oportunista, „łagodny i miękki” (softie), opętany poczuciem winy, reformator i imitator. Możliwe są, oczywiście, połączenia tych wariantów, ale – ogólnie rzecz biorąc – próba zdefiniowania współczesnego mężczyzny przypomina pogoń za fantomem. Takich wątpliwości nie miał miesięcznik „Psychologie Heute”, który triumfalnie ogłosił dobrą nowinę: wymarzony przez feministki dżentelmen już istnieje – to osobnik refleksyjny, gotowy do rozmów i chętnie biorący urlop wychowawczy. Tylko, że jak dowiodły badania statystyczne, przeprowadzone w Niemczech, W Austrii i we Francji, powyższe właściwości przejawia zaledwie 19% reprezentantów brzydszej płci, dokładnie tyle samo, ile broni jeszcze starego modelu „pana i władcy”, który natychmiast po powrocie z pracy rozwali się w fotelu, włączy telewizor lub ukryje za gazetą. Tacy tradycyjni ojcowie rodziny uważają, że prowadzenie domu i troska o potomstwo to wyłącznie zadania małżonki. Więcej niż tradycjonalistów jest, według sondaży „Psychologie Heute”, facetów nastawionych pragmatycznie – aż 25%. Taki „pragmatyk” z zadowoleniem wita
zdobycze ruchu wyzwolenia
kobiet, jednak przebiegle wykorzystuje je do własnych celów, np. obciążając partnerkę nowymi obowiązkami, jak
prowadzenie finansów rodziny czy mycie samochodu. Wszystko, oczywiście, w ramach popierania „kobiecej samodzielności”. Ale i pragmatyk lęka się, że w przyszłości zbytnio usamodzielniona partnerka wystawi go za próg jako niepotrzebnego trutnia. Kryzys męskiego świata przeraził feministyczną publicystkę Susan Faludi. Przez sześć lat szukała w Stanach Zjednoczonych prawdziwego faceta – i nie znalazła prawie nikogo. Swe doświadczenia przedstawiła w opublikowanej niedawno książce: „Stiffed. The Betrayal of the American Man” (Zesztywniały. Zdrada amerykańskiego mężczyzny), która od razu stała się w Stanach Zjednoczonych przedmiotem gorącej dyskusji. Pani Faladi rozmawiała z kibicami, rozżalonymi po spadku z ligi swej drużyny baseballowej, z weteranami wojny wietnamskiej, usiłującymi odnaleźć spokój ducha na odludnej farmie, z członkami młodzieżowych gangów w wielkich miastach, a nawet z hollywoodzkim gwiazdorem, Sylvestrem Stallone, odtwórcą roli słynnego Rambo. I wszędzie to samo wrażenie – nie ma już łowców i twardzieli. Frustracja, niepewność i stres zastąpiły cnoty uważane dawniej za męskie. Nawet Stallone przez kilkanaście stron lamentuje, jak to padł ofiarą machinacji producentów filmowych, którzy zmusili go do grania tępawych osiłków, przez co utracił szanse na prawdziwą karierę!
„Spotkałam programistów, dziennikarzy, maklerów, internautów i brokerów, podkreślających swą męskość za pomocą takich atrybutów, jak telefon komórkowy, laptop (przenośny komputer) czy inne techniczne cacko.
Stroili się też w fałszywe muskuły, wyhodowane, w siłowni, a nie poprzez uczciwą pracę. Ale taki osobnik to ńię mężczyzna, tylko jego imitacja. Dzisiaj ważniejsze jest, aby wyglądać jak mężczyzna, niż aby naprawdę nim być”, żali się Susan Faludi. Winą za ten stan rzeczy obarcza pogoń za karierą i postępującą technologizację współczesnego społeczeństwa, nie potrzebującego już męskiej krzepy. Faludi wytropiła jednak ostatnich stuprocentowych facetów – robotników z zagrożonej bankructwem stoczni w Kalifornii, przybranych w błękitne ubrania robocze olbrzymów z pięściami jak bochny, spoglądających z godnością i dumą. Taki ideał męskości wywołał jednak burzę krytyki ze strony innych feministek. ”To ma być prawdziwy mężczyzna? Spawacz, który po robocie godzinami siedzi z kumplami przy piwie i
na pewno nie przewinie dziecka?
Kiedy zaś utraci pracę, będzie pił na umór lub też rozładuje swój stres, tłukąc żonę i dzieci?”. Z takim właśnie modelem mężczyzny walczyła przecież rewolucja feministek. A teraz Susan Faludi, jeszcze niedawno dzierżąca sztandar kobiecej emancypacji, stawia na piedestał brutalnego robociarza!
Publicyści płci męskiej napisali zaś złośliwie – feministki obrzucały błotem twardych facetów. Wytępiły ich niemal doszczętnie, a teraz tęsknią za nimi… Być może jednak „prawdziwi mężczyźni” w najgorszym tego słowa znaczeniu jeszcze powrócą.
Faceci podjęli bowiem brutalną kontrofensywę, by przezwyciężyć swój „kryzys tożsamości”. W USA furorę robią programy telewizyjne ”dla twardzieli”, których bohaterowie zaśmiewają się z dowcipów o kobietach za kierownicą i głupich blondynkach. W sklepach pełno koszulek ozdobionych napisem w rodzaju: ”Nie lubię wykształconych babsztyli” czy ”Nie chcemy tu dziewczyn”. Powodzeniem cieszą się poradniki, jak ten pióra Michaela Segella, zatytułowany „Masculinity that works” (Męskość, która jest skuteczna). Autor uważa, że faceci powinni powstać i walczyć o swoje prawa. ”Nie wiesz, jak postąpić stary? Weź do łóżka atrakcyjną businesswoman, a zaraz potem kopniakiem wyrzuć damulkę z pościeli. W ten sposób zniszczysz jej pewność siebie”, radzi Michael Segell. Czyżby zaczynała się kolejna walka płci? Nic dziwnego, te różnice genetyczne…
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy