Trudna decyzja

Trudna decyzja

Rodziny, które się zgodziły na pobranie narządów, bywają piętnowane. Znam nawet przypadek rękoczynów

– Jak sprawa zgody na oddanie narządów jest uregulowana w świecie? Czy ideałem jest sytuacja, gdy każdy człowiek się wypowie?
– Zapisujemy tylko zdeklarowane sprzeciwy, natomiast nie mamy rejestru dawców. Można by powiedzieć: skoro rejestrujemy sprzeciw, to odnotowujmy też tych, którzy chcą oddać swoje narządy po śmierci. Ale sprawa jest trudna. Otóż liczba sprzeciwów jest wszędzie mała, wynosi ok. 1%. Najczęściej trudno jest uzyskać jakąkolwiek deklarację. Holandia próbowała otrzymać odpowiedź od swoich obywateli, rozesłano deklaracje do wszystkich rodzin. Większość listów trafiła do kosza, tylko ok. 14% odpowiedziało. Nas na nie stać na taką akcję, musielibyśmy zabrać pieniądze z puli czekających na przeszczepy. Ciekawy jest przykład USA, tam tę kwestię rozwiązuje się wraz z otrzymaniem prawa jazdy – wypełnia się wtedy ankietę, odpowiada się na pytanie, jakie narządy można pobrać.
– A zdaniem pana profesora, jaka sytuacja jest optymalna?
– Najlepiej, gdy jest konkretna odpowiedź – albo sprzeciw, albo zgoda, albo stwierdzam, że rodzina będzie za mnie decydowała. W każdym kraju jest to uregulowane trochę inaczej. Jednak jestem zadowolony z naszego prawa, w którym trzeba świadomie wyrazić sprzeciw.
– Niewiele osób mówi zdecydowanie „nie”. Teoretycznie można by po prostu pobierać narządy. A jednak prowadzi się rozmowy z rodziną. Odmowa jest szanowana. Dlaczego?
– Rodzina nie jest właścicielem zwłok, ale nie należy pomijać zdania najbliższych. W Austrii długo uważano inaczej, twierdzono, że nie należy dodatkowo stresować rodziny rozmową na temat pobierania narządów ze zwłok, skoro nie ma zmarłego w rejestrze sprzeciwu. Tak było przez wiele lat, ale rodziny protestowały, że nie chcą się przeciwstawiać, jednak domagają się informacji. I przepis zmieniono. Innym przykładem jest Hiszpania, być może w ich mentalności jest szczególna umiejętność rozmowy na trudne tematy. Poza tym gdy u nich władze szpitala dowiadują się, że rodzina się godzi na pobranie narządów, traktują to jak szczególny dar. Z budżetu szpitala pokrywa się np. koszty pogrzebu.
– A jak pan ocenia naszą akcję?
– Publiczne wyrażenie zgody lub właśnie tak, jak proponuje „Przegląd”, w formie oświadczenia jest niesłychanie cenne, bo ludzie zastanawiają się wtedy nad problemem transplantacji ratujących życie. Prawnie nie ma to żadnego znaczenia, ale z punktu widzenia propagowania transplantacji jest niezwykle ważne.
– W Polsce jest wiele białych plam, tak jakby wiedza o transplantacji ratującej życie w ogóle tam nie dotarła.
– To prawda. Są rejony, na przykład Podkarpacie, skąd w ogóle nie mamy zgłoszeń dawców. Oczywiście, to zależy od lekarzy, ale oni są członkami pewnej społeczności. Jeżeli otoczenie jest nieprzychylne, to lekarz może raz zdecydować się na zgłoszenie dawcy, kolejne przypadki narażą go na ostracyzm.
– Transplantolodzy nigdy nie mieli u nas łatwego życia.
– Tak, na początku nazywano nas sępami.
– Bo wasza praca jest podszyta tajemnicą. Szuka się w niej sensacji.
– Więcej i chętniej niż o transplantacjach mówi się o handlu narządami. Pokazuje się całe wioski w Mołdawii, w których każdy ma po jednej nerce. To fatalnie wpływa na odbiór całej transplantologii.
– Jak działacie w polskich warunkach?
– Oczywiście, nie przyjeżdżamy z fanfarami, ale też nie pokątnie. Samochód jest oznakowany. Jednak ciągle jesteśmy wytykani palcami, a rodziny, które się zgodziły na pobranie narządów, bywają piętnowane. Znam nawet przypadek rękoczynów, dalsza rodzina zareagowała agresywnie, gdy się dowiedziała, że najbliżsi zmarłego zgodzili się na pobranie narządów.
– Nasza rozmowa wraca do jej najważniejszych bohaterów – rodziny zmarłego. Trzeba z nią rozmawiać, ale trzeba też wiedzieć, jak rozmawiać. Przecież są zszokowani, zrozpaczeni.
– Wszystko zależy od osobistych predyspozycji lekarza i jego wyszkolenia, od atmosfery rozmowy, nie tylko od samych słów. Często udaje się wybrnąć nawet z tak trudnej sytuacji, gdy rodzina cały czas tylko powtarza: „On by się na to nie zgodził”.
– Co zrobić, by szanując ból, otrzymać zgodę?
– Bardziej od propagandy potrzebna jest nam edukacja. Lekarze docierają do szkół i mówią, że z uczniami rozmawia się im świetnie. Młodzi ludzie są otwarci i przygotowani do rozmowy. Jednak edukację lekarze muszą zacząć od siebie. Pierwszą transplantację przeprowadzono w Polsce w 1966 r., ale przez następnych 30 lat studenci medycyny w ogóle nie mieli tego tematu w programie studiów.
– Jakie jeszcze emocje decydują o zgodzie na przeszczep i, co najważniejsze, jakie organy są najpotrzebniejsze?
– Jeżeli ktoś ma świadomie podpisać zgodę na oddanie narządów, często odpowiada: „Weźcie wszystko, tylko nie oczy”. I dlatego, gdy dochodzi do pobrania rogówki, gałka oczna musi być zastąpiona, tak by wizerunek zwłok nie był zmieniony. Ale największe zapotrzebowanie jest na nerki, mniejsze na wątrobę, która się nie starzeje tak szybko. Ważny jest też wiek dawcy, kiedyś granicą było 50 lat, dziś – 65.
– Czy coś się zmieni po naszym wstąpieniu do Unii Europejskiej?
– Nie ma europejskiego banku dawców. Tak więc po wejściu do Unii nic się nie zmieni. Raz tylko, kiedy we Włoszech było bardzo niewielu dawców, Francja wpisała na swoją listę obywateli włoskich czekających na transplantację. Mówiło się wtedy o turystyce przeszczepowej. Dziś nie stosuje się takich praktyk.

 

Wydanie: 12/2004, 2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy