Trudno nas wykupić

Dla rolników z Unii Europejskiej ziemia w Polsce może stać się ziemią obiecaną. Dlatego jej kupno nie może być łatwe W najbliższym czasie rząd ma się zająć projektem ustawy regulującej obrót ziemią w Polsce. Sprawa budzi wielkie emocje, rośnie obawa przed tym, że „Zachód nas wykupi”. Kształt ustawy i warunki nabywania ziemi zapewne zadecydują o wyniku referendum w sprawie naszego wstąpienia do Unii Europejskiej. Czy rzeczywiście obcokrajowcy mogą wykupić polskie gospodarstwa? Nowa ustawa ma generalnie utrudnić nabywanie ziemi przez osoby niezwiązane z Polską. Już dziś jednak nie jest to łatwe. Oficjalnie cudzoziemcy kupili dotychczas w Polsce ok. 1900 ha użytków rolnych. Ta liczba jest śmiesznie mała. Zezwolenie na zakup ziemi w Polsce wydaje Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji po uzyskaniu opinii Ministerstwa Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej – i praktycznie zawsze opinia resortu rolnictwa jest uznawana. – Minister rolnictwa ma pełną swobodę w opiniowaniu, ale swoboda to nie znaczy dowolność – mówi Jan Bielański, dyrektor Departamentu Gospodarki Ziemią Ministerstwa Rolnictwa. – Są więc pewne kryteria, np. związki rodzinne z Polską. Jeśli ktoś ma polski rodowód, zatęsknił za Polską, chce tu osiąść i pracować, to oczywiście liczy mu się to na plus. Dużym plusem jest też zamiar unowocześniania polskiego rolnictwa, poprawiania infrastruktury wiejskiej, stworzenia miejsc pracy i zadbania o środowisko. Ktoś, kto kupuje zaniedbany grunt i ma zamiar doprowadzić go do kwitnącego stanu, może liczyć na pozytywną opinię. Duże znaczenie ma też opinia środowiskowa wystawiana przez lokalną Izbę Rolną. Trzeba zbadać, jak cudzoziemskiego gospodarza odbierają polscy sąsiedzi, jak może się przyjąć na polskiej wsi, jak oceniany jest w jego rejonie zamiar sprzedaży ziemi cudzoziemcowi. A jakie są największe minusy? Przede wszystkim struktura gruntów rolnych. – Obcokrajowcy, którzy ubiegają się o zakup dużych obszarów z zamiarem zbudowania 800-hektarowych i większych latyfundiów, raczej nie mogą liczyć na poparcie. To odbiera szanse zakupu rolnikom krajowym. Każdy przypadek jest jednak rozpatrywany indywidualnie – mówi dyr. Jan Bielański. Na biednej Lubelszczyźnie, gdzie niemal każdy kawałek użytków rolnych stanowi podstawę egzystencji, a prywatny obrót ziemią prawie zamarł, bo wszyscy trzymają się swych rozdrobnionych gospodarstw, cudzoziemcy nie mają praktycznie szans na dokonywanie zakupów. Na tak samo biednym, popegeerowskim Pomorzu Zachodnim, nękanym rozpaczliwym bezrobociem, obcokrajowiec kupujący większy obszar i pragnący kogoś zatrudnić spotyka się ze znacznie lepszym przyjęciem. No i są też kryteria polityczne, o których jednak dyr. Bielański nie chce mówić. Wiadomo wszakże, że jedne nacje są mile widziane przez polską administrację, drugie – wręcz przeciwnie. Dla wyjaśnienia – do „niepożądanych” nie zalicza się żadnego z krajów Europy Zachodniej. Nie jest więc tak, że np. nie chcemy sprzedawać Niemcom „ziemi, skąd nasz ród”. Oczywiste jest natomiast, że zgodę na zakup nieruchomości raczej trudno byłoby uzyskać obywatelowi państwa uważanego za tolerujące terroryzm. Holendrzy i Niemcy Średnio tylko co czwarty wniosek o kupno ziemi zostaje zaakceptowany. Na czele są zdecydowanie dwie nacje – Holendrzy i Niemcy. Ci pierwsi interesują się Polską, bo w porównaniu z malutką, pociętą kanałami Holandią są to dla nich wręcz dzikie pola o nieograniczonych możliwościach. Holenderscy rolnicy przyjmują z radosnym zdziwieniem i to, że mogą tu kupić gospodarstwa wielokrotnie większe niż u siebie po cenie za hektar dwunastokrotnie niższej, i to, że nie ma żadnych ograniczeń w wielkości produkcji, jakie obowiązują farmerów z państw Unii. Ponieważ w Polsce nie istnieją dotacje do produkcji rolnej, nie ma więc i kar za przekroczenie ustalonych limitów. Można produkować, ile się chce – a ponieważ Holendrzy uchodzą za najlepszych rolników świata, bardzo dobrze dają sobie radę na polskim rynku. Chyba nawet aż za dobrze, z punktu widzenia polskich konkurentów. Być może, właśnie dlatego, gdy w województwie lubuskim Polka postanowiła poślubić Holendra Harry’ego Abbinka, by wspólnie z nim gospodarować, życzliwy urzędnik poradził jej, żeby sześć hektarów, które zamierzali kupić razem, nabyła sama jeszcze przed ślubem. Bo zakupy małżeństwa holendersko-polskiego mogłyby się spotkać z rezerwą resortu rolnictwa. (Sposób „na ślub”, polegający na tym, że nasza przedstawicielka płci pięknej kupuje ziemię, a potem wychodzi za farmera zachodnioeuropejskiego, jest zresztą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2002, 2002

Kategorie: Społeczeństwo