Trzeci Kaczyński

Trzeci Kaczyński

Ludwik Dorn ma swoje pięć minut. Pokieruje sztabem wyborczym „Prawa i Sprawiedliwości” Jesień 1971 roku, tuż przed Świętem Zmarłych. Boczna ściana Alei Zasłużonych na Powązkach. Na murze świeży napis: „Chwała robotnikom pomordowanym w grudniu ’70”. Cztery dni później mówiła o tym Wolna Europa. – To był mój pierwszy akt polityczny, namalowałem go razem z trzema kolegami. Mieliśmy wtedy po 15 lat i pękaliśmy z dumy, gdy Wolna Europa podała o tym informację – mówi Ludwik Dorn, dziś poseł ROP-PC, szef sztabu wyborczego nowej partii braci Kaczyńskich „Prawo i Sprawiedliwość”. Ma odpowiedzialne zadanie – wprowadzić jej kandydatów do parlamentu. Uznawany jest za prawą rękę Jarosława Kaczyńskiego, jego najbliższego współpracownika i przyjaciela, przez złośliwych nazywany nawet „trzecim Kaczyńskim”. Intelektualista w polityce Ludwik Dorn nie jest bohaterem czołówek gazet, nie często pojawia się w „Wiadomościach” na pierwszej linii wydarzeń politycznych. Identyfikuje go wyznacznik – „poseł od zwalczania korupcji”. Wysoki, nieco zgarbiony mężczyzna w średnim wieku. Wizerunek intelektualisty z lat 70.: lekko zmięta marynarka, okulary w grubych oprawkach, trochę démodé, odrobinę roztargniony, odrobinę nieobecny. Na organizatora nie wygląda. – To prawda, że jest nieco kostyczny w obejściu, niezbyt wylewny, ale przy bliższym poznaniu zyskuje aprobatę, a nawet sympatię – mówi Jarosław Kaczyński. – Jest na przykład świetnym znawcą jadła i napitków i to nie tylko jako smakosz, ale ma na ten temat wiedzę teoretyczną. Sam dobrze gotuje. Poza tym jest wielbicielem literatury pięknej i poezji. Zachwyca go twórczość Kochanowskiego i tych, którzy żyli w jego cieniu: Szymonowica, Zimorowica, Kochowskiego. Przyjaciele mówią o nim: rzetelny, błyskotliwy, lojalny. Po namyśle dodają: wrażliwy erudyta, niepokorny indywidualista. Wrogowie – pyskaty, złośliwy i uparty, czasem egzotyczny, czasem nieobliczalny. Nie odmawiają mu jednak elokwencji, choć z przymrużeniem oka patrzą na jego „wojujący antykomunizm”. – Poseł Dorn to człowiek inteligentny i bardzo do swej inteligencji przywiązany – mówi z lekko ironicznym uśmiechem poseł Andrzej Potocki, rzecznik UW. – Mnie trochę bawi, trochę wzrusza. Przypisałbym mu rolę inteligentnego prześmiewcy. W Sejmie ma opinię człowieka, który z wielkim uporem walczy z SLD i nie przepuści żadnej okazji, by dołożyć „czerwonym”. – To prawda, nie lubię SLD – mówi. – To konsekwencja mojej biografii i zasad, jakie wyznaję. Nigdy nie byłem entuzjastą Okrągłego Stołu. Podczas pierwszego czytania projektu ustawy o dekomunizacji życia publicznego (21.10.99 r.), który marszałek Borowski nazwał „absurdalnym”, Dorn odparował: – Jeśli zakaz pełnienia funkcji publicznych dla aparatczyków PZPR oznacza w mniemaniu posła Borowskiego eliminacje SLD, to nikt lepiej niż pan marszałek nie określił istoty partii, której jest członkiem. Pani minister Labuda z Kancelarii Prezydenta stwierdziła, że SLD powinno pogrzebać tego trupa, który jest zamknięty w szafie. A okazało się dzisiaj, że szafę otwarto, trup z niej nie tyle wypadł, co dziarskim krokiem wszedł na trybunę i wygłosił przemówienie. Posłowie Sojuszu podchodzą do posła Dorna ze zrozumieniem: – On ciągle żyje przeszłością, a że był poturbowany przez ówczesny system, nie potrafi zapomnieć. Nie dostrzega, że rzeczywistość się zmieniła. – Dorn to człowiek o zdecydowanym profilu intelektualnym, nastawiony przede wszystkim na refleksję, a to nie zawsze jest cecha, która w polityce kwalifikuje do pierwszej ligi – charakteryzuje go Jan Olszewski. – Przenosząc na terminologię wojskową, to nie jest osobowość dowódcy, tylko szefa sztabu. Odgrywa często bardzo ważną rolę, czasem nawet decydującą, ale nie jest w pierwszej linii, nie przyjmuje formalnej odpowiedzialności. Harcerz z „Czarnej Jedynki” Młodzieńcze ideały i postawy Ludwika Dorna kształtowała słynna warszawska drużyna harcerska „Czarna Jedynka”. Ta sama, w której w połowie lat 60. działał Antoni Macierewicz. – U mnie w domu nie było tradycji niepodległościowych, ale w „Czarnej Jedynce” wychowywano nas na niepokornych obywateli państwa socjalistycznego – opowiada Ludwik Dorn. – Choć malowanie hasła na powązkowskim murze to nie była akcja harcerska. Zrobiliśmy to samowolnie, bez porozumienia z drużynowym. Gdybym dzisiaj miał powiedzieć, dlaczego to zrobiliśmy… Nie wiem. Atmosfera dyskusji, rozmów i polemik towarzyszyła Dornowi od młodzieńczych lat. Jako student socjologii UW znalazł swoje miejsce w klubie dyskusyjnym „Gromada Włóczęgów”, którą pod koniec lat 60. założył Antoni Macierewicz. Spotykał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 25/2001

Kategorie: Sylwetki