W ocenie Ministerstwa Pracy, podnosząc i zrównując wiek emerytalny kobiet i mężczyzn do 67. roku życia, fundujemy sobie pół wieku recesji Forsowane przez premiera podniesienie i zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn to żadna reforma. Tak wynika z dokumentów rządowych oraz uzasadnienia projektu Ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, który w lutym trafił do Sejmu. Dla polityków Platformy Obywatelskiej największym obciążeniem finansów publicznych stali się emeryci. Ich rosnąca z roku na rok liczba nie tylko zagraża stabilności systemu emerytalnego, lecz także rujnuje finanse Narodowego Funduszu Zdrowia i przyczynia się do wzrostu długu publicznego. Identyczne poglądy forsowano za czasów koalicji AWS i Unii Wolności, co zaowocowało prywatyzacją systemu emerytalnego i pojawieniem się w 1999 r. otwartych funduszy emerytalnych. Osiem lat temu, za rządów Leszka Millera wicepremier Jerzy Hausner ogłosił podobny plan, firmowany własnym nazwiskiem, zakładający m.in. zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Plan ten upadł ze względu na brak wsparcia ze strony posłów PO. Pomysł podniesienia wieku emerytalnego do 67 lat podzielił koalicję PO-PSL. Dlatego warto się przyjrzeć argumentom, którymi rządzący chcą nas przekonać do swych racji. Trudne decyzje Gdy liderzy Platformy mówią o swojej najnowszej reformie, podkreślają odwagę premiera w podejmowaniu „trudnych decyzji”. Trudnych, rzecz jasna, nie dla nich, lecz dla większości Polaków. Co gorsza, każdy, kto zechciałby poznać szerzej argumenty wspierające rządowe plany, napotyka niespodziewany problem. Z oficjalnych dokumentów wcale nie wynika konieczność podnoszenia wieku emerytalnego w sposób proponowany przez premiera! Z oficjalnych danych można wyciągnąć odmienne wnioski. Nikt też nie przedstawił rozwiązań alternatywnych. Uważny czytelnik uzasadnienia do Ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych – która jest podstawowym dokumentem dla posłów i senatorów – ze zdumieniem odkryje, że proponowane przez Donalda Tuska wyrównanie i podniesienie wieku emerytalnego będzie miało niewielki wpływ na wzrost produktu krajowego brutto w latach 2010–2060, co każe się zastanowić nad rzetelnością analiz. Być może autorzy wspomnianego dokumentu przyjęli założenie, że w latach 2015-2060 Polska będzie się rozwijała wyjątkowo wolno, a PKB, którym dziś się szczycimy, będzie systematycznie spadał, by w końcu dojść do nikczemnego 1,25%. Łatwo wywnioskować, że w ocenie urzędników Ministerstwa Pracy, zrównując i podnosząc wiek emerytalny kobiet i mężczyzn do 67. roku życia, jednocześnie fundujemy sobie pół wieku recesji. W każdym razie o równaniu do wysoko rozwiniętych krajów Zachodu możemy zapomnieć. Z kilkunastu posłów, z którymi rozmawiałem o tym na Wiejskiej, jedynie były prezes KRUS Henryk Smolarz z PSL wykazał się znajomością treści uzasadnienia i zwrócił uwagę na zawarte w nim katastroficzne prognozy. Jego zdaniem rządowi eksperci powinni się wykazać większym profesjonalizmem. Na domiar złego rządowym planom nie towarzyszą inicjatywy mające wspomóc w utrzymaniu się na rynku pracy osoby, które ukończyły 50 lat. W części cytowanego dokumentu pt. „Działania towarzyszące” jego autorzy przywołują program „Solidarność Pokoleń. Działania dla zwiększenia aktywności zawodowej osób 50+” – z października 2008 r.! Poseł PSL obawia się, że takimi argumentami premier nikogo nie przekona, zwłaszcza że o nowych inicjatywach nic mu nie wiadomo. Nie dziwmy się, że w tych okolicznościach wyniki badań opinii publicznej wskazują, że ponad 90% Polaków jest przeciw planom podwyższenia i zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Co ciekawe, rząd wie o tym co najmniej od dwóch lat! W lutym 2010 r. oraz w styczniu 2011 r. CBOS zrealizowało badania, w których pytało respondentów o zrównanie wieku. W obu przypadkach zdecydowana większość – blisko trzy czwarte badanych – była przeciwna tym planom (w roku 2010 – 74%, w 2011 – 71%). Poparcie dla projektu zadeklarowała wówczas jedna piąta respondentów (2010 r. – 20%, 2011 – 22%). Podobnie rzecz się miała z pomysłem podwyższenia wieku uprawniającego do przejścia na emeryturę. Na początku 2010 r. niechęć deklarowało 77% Polaków, rok później – 74%. W materiałach rządowych, dyskusjach ekspertów i publikacjach różnych niezależnych instytutów badawczych pomija się milczeniem takie kwestie jak: stan zdrowia Polaków, konieczność walki
Tagi:
Marek Czarkowski









