Twierdza Antypody

Twierdza Antypody

A COVID-19 social distancing marshal from Waverley Council watches over beachgoers at Bondi Beach during a lockdown to curb the spread of a coronavirus disease (COVID-19) outbreak in Sydney, Australia, September 1, 2021.,Image: 629727969, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: LOREN ELLIOTT / Reuters / Forum

Tysiącom obywateli Nowej Zelandii i Australii pandemia wciąż uniemożliwia powrót do domu Przez długie miesiące poprzedniego roku liderzy wielu krajów patrzyli w tym kierunku z podziwem. Rządy w Wellington i Canberze uznawane były za wzory do naśladowania pod względem zarządzania kryzysem pandemicznym. Postępowanie nowozelandzkiej premier Jacindy Ardern wskazywano jako modelowy format przywództwa w czasach zarazy. Chwalono ją za zdecydowaną i konsekwentną strategię, częstą i płynną komunikację z obywatelami oraz wyjątkową w zawodowej polityce zdolność uspokajania nastrojów społecznych i unikania podsycania paniki. Sąsiadów z Australii doceniano z kolei za szybkość reakcji, zdecydowanie we wprowadzaniu izolacji niemal natychmiast po wykryciu ognisk zachorowań na covid i za wysiłki dyplomatyczne wywierające presję na Chiny, by wpuściły do siebie śledczych WHO badających źródła pandemii. W pewnym momencie oba kraje ogłosiły się nawet strefami wolnymi od koronawirusa, i to wtedy, gdy reszta świata nie była w stanie powstrzymać kolejnych fal zachorowań paraliżujących życie społeczne. Długo wydawało się więc, przynajmniej z europejskiej czy amerykańskiej perspektywy, że w kwestii polityki pandemicznej liderzy na antypodach nie mogą mieć sobie nic do zarzucenia. O ile świat patrzył z zachwytem, o tyle zdanie obywateli było już często odmienne. W miarę zrozumiałą postawą było kontestowanie kolejnych lockdownów, ogłaszanych niekiedy z powodu nawet pojedynczych pozytywnych wyników, a zamykających w domach całe wielkie ośrodki miejskie. Z kolei obce Europejczykom czy Amerykanom było uczucie, które zwłaszcza w Australii szybko stało się główną osią sporu na linii obywatele-rząd. Przymusowa izolacja była uciążliwa, ale dla wielu wcale nie najgorsza. Zwłaszcza dla tych, którzy może nawet chcieliby dać się zamknąć w domach czy mieszkaniach, gdyby tylko mieli szansę… do nich wrócić. Według oficjalnych szacunków australijskiego rządu federalnego uwięzionych poza granicami kraju pozostaje od wybuchu pandemii 43 tys. obywateli. Ta liczba nie oddaje jednak pełnej skali zjawiska, bo wielu Australijczyków, nawet jeśli o powrocie myśli, to chęci tej nigdzie nie zgłasza, czekając na uspokojenie się sytuacji pandemicznej, a przede wszystkim na złagodzenie polityki dotyczącej podróży międzynarodowych. Nowozelandczyków, którzy cały czas przebywają za granicą, jest znacznie mniej, ale i tutaj nie obyło się bez zgrzytów, bo rząd z wysłaniem po nich samolotów ratunkowych najpierw zwlekał, a potem został skrytykowany, że za te loty przepłacił. Problemy z powrotami do domu wynikają oczywiście z cały czas zamkniętych, chronionych granic. To izolacjonistyczne podejście w dużej mierze uratowało oba kraje w 2020 r. przed pandemiczną katastrofą, która stała się udziałem wielu innych państw. Przy okazji jednak wypchnęło poza margines umowy społecznej tysiące obywateli, wobec których ich własne władze zachowują się, jakby po prostu o nich zapomniały. Krótko mówiąc, uwięzieni za granicą Australijczycy i niektórzy Nowozelandczycy są ofiarami sukcesu polityki „Twierdzy Antypody”. Na czym właściwie polega ich problem? Teoretycznie granice pozostają otwarte dla obywateli, mogą więc kupić bilet na najbliższy samolot, wsiąść na pokład i po kilkunastu godzinach pojawić się w domu. W dodatku teraz, półtora roku po wybuchu pandemii, wydaje się, że międzynarodowe połączenia lotnicze wróciły przynajmniej częściowo do normy i ze znalezieniem połączenia też nie powinno być specjalnego problemu. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej złożona i szybko udowadnia, że większości powyższych stwierdzeń wciąż daleko do prawdy. Wspomniane 43 tys. obywateli Australii z technicznego punktu widzenia może i byłoby w stanie wrócić do kraju, ale w zdecydowanej większości przypadków ich na to nie stać. Jeśli bowiem zdecydują się na lot powrotny, muszą przejść obowiązkową kwarantannę po przekroczeniu granicy. Odbywa się ona w hotelach, a koszty pobytu pokryć musi sam zainteresowany. W dodatku trwa 14 dni bez możliwości wcześniejszego zwolnienia dzięki negatywnym wynikom testów. Oznacza to np. dla rodziny z dwójką małych dzieci przymusowe zamknięcie w pokoju hotelowym na dwa tygodnie, za co rachunek może wynosić nawet 10 tys. dol. australijskich, czyli nieco ponad 28 tys. zł. Sama ta zasada jest mocno krytykowana, bo wydaje się drakońska, nawet w obliczu powrotu koronawirusa do Australii. Oczywiście zakażeń nie należy lekceważyć – i australijskie władze tego nie robią, a najlepszym dowodem na to są kolejne lockdowny. Jeszcze w sierpniu w przymusowej izolacji pozostawało ponad 60% populacji kraju, bo pandemia szerzyła się w najgęściej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 39/2021

Kategorie: Świat