W uszach został świst kul

W uszach został świst kul

Pułkownik Jerzy Banach przez dziesięć lat pełnił służbę pod błękitną flagą ONZ Nigdy nie planował zostać żołnierzem. Przyjaciel ojca nakłonił go, by zdawał do Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Po studiach i stażu przydzielono go do 10. Dywizji Czołgów w Opolu. Tam przez kilka lat był dowódcą plutonu, lekarzem kompanii medycznej. – Był rok 1985 – rozpoczyna misyjne wspomnienia płk Jerzy Banach – otrzymałem propozycję służby pod błękitną flagą ONZ w Syrii. Przed wyjazdem zrobiłem specjalizację z medycyny morskiej i tropikalnej. Na wzgórza Golan odlatywaliśmy z Babimostu. Pożegnaliśmy się z rodzinami. Smutek, łzy. Ruszyły silniki. Jedno ze śmigieł zahaczyło o znak drogowy stojący obok pasa startowego. Zawróciliśmy. Rodziny w płacz, że to zły znak. Wylecieliśmy późno w nocy. Polski kontyngent na wzgórzach Golan liczył około 150 osób i wchodził w skład sił rozjemczych między Syrią a Izraelem. Obok naszych żołnierzy stacjonowały m.in. kontyngenty austriacki, fiński i kanadyjski. Jerzy Banach szczepił żołnierzy, wykonywał im bieżące badania. Tu po raz pierwszy spotkał się z przypadkiem śmiertelnego ukąszenia przez pająka czarną wdowę. Stacjonowali wówczas w punkcie medycznym Limanowa. Obozy medyczne nosiły nazwy od rodzinnych miejscowości ich dowódców. Żelazna kurtyna W Syrii godzina mi czekał na swoją kolej w trakcie seansów telefonicznych. Z rodzinami łączyli się za pomocą radiostacji wojskowych. Często zdarzało się, że do kraju nie docierał jego głos, on nie słyszał żony czy córki. W takich momentach ratował ich łącznik, który był w Warszawie. Pułkownikowej przekazywał, że Banach tęskni, że pyta, jak się czuje, Banacha zapewniał, że żona go kocha, martwi się o jego zdrowie i życie. A śmierć czyhała nie tylko ze strony żołnierzy syryjskich i izraelskich. Pułkownik bardzo często zabezpieczał saperów. W każdej chwili mogło dojść do wybuchu. – Siedziałem na posterunku medycznym ścieżek saperskich. Od rozbrajających miny byliśmy oddaleni o 30 m – opowiada. (Żołnierze polscy na wzgórzach Golan do dziś rozminowują teren naszpikowany olbrzymią liczbą min). Obok jednego z takich posterunków medycznych była mesa austriacka. Pewnego dnia poproszono tam pułkownika na kawę. „In flagranti” nakryły go nasze służby informacyjne. – Do akt wpisano mi, że mam łatwość nawiązywania kontaktów z przedstawicielami obcego kontyngentu. Dziś byłby to komplement, ale to były inne czasy – śmieje się. Ze względu na żelazną kurtynę polski kontyngent miał bardzo ograniczone kontakty z innymi żołnierzami i z miejscową ludnością. – Nie mogliśmy z nikim się spotykać ze względu na, jak tłumaczono, inne spojrzenie ideologiczne. Co prawda, odbywały się oficjalne wizyty, ale pod nadzorem służb informacyjnych – wspomina. Nie były to jedyne kontakty. Nasi żołnierze rwali się do spotkań z rówieśnikami z innych państw, robili więc, co mogli, by zmylić kontrwywiad. Na spotkania towarzyskie np. z żołnierzami kontyngentu austriackiego wykradali się w nocy. – Nasze służby bały się, czy nie sprzedajemy informacji np. o ukształtowaniu jednostek wojskowych w Polsce. A przecież nikogo to specjalnie nie obchodziło. To były spotkania koleżeńskie – zapewnia płk Banach. Czasami polscy lekarze w mundurach udzielali pomocy medycznej miejscowej ludności. Szczególnie utrudnione było badanie kobiet. – Każdy lekarz musi popatrzeć, posłuchać, dotknąć. A tam po omacku. Jak np. kobieta mówiła, że boli ją brzuch, to musieliśmy badać przez sukienkę. Już lepiej było w 1988 r., kiedy Jerzy Banach trafił po raz drugi na wzgórza Golan. Nasi żołnierze zajmowali się rozwożeniem wody, paliwa, miejscowym dzieciom rozdawali cukierki i chleb. To ich zbliżało do miejscowych. Ale do zbudowania trwałego mostu zaufania ciągle było daleko. Śmierć polskich żołnierzy Namibia. Ostatnie państwo kolonialne w Afryce. Rok 1989. Żołnierze ONZ mieli tam doprowadzić do demokratycznych wyborów. Polski kontyngent liczył około 360 osób. Do ich zadań należało zabezpieczenie kontyngentów: kanadyjskiego, australijskiego, fińskiego i duńskiego. Pułkownikowa najgorzej wspomina wypadek samochodowy, w którym zginęło trzech polskich żołnierzy. – Jak zwykle oglądałam dziennik. Usłyszałam, że w Namibii zginęli polscy żołnierze. To był jeden z najgorszych momentów w życiu. Chwila, w której wymieniano zabitych, trwała wieczność. Pewnie, że się ucieszyłam, że Jurek przeżył. Ale była to tragedia innej rodziny. W Namibii polscy żołnierze przez pewien okres mieszkali

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2004, 2004

Kategorie: Reportaż