Potomkowie sułtanów

Potomkowie sułtanów

Wobec negatywnego stanowiska Niemiec i Francji perspektywa wstąpienia Turcji do Unii Europejskiej jest mało realna Korespondencja ze Stambułu Konstatacja, że na ulicach miast Turcji nie widać kryzysu, jest tyleż prawdziwa, co banalna. W trzymilionowym Izmirze, na bazarze zajmującym dużą część nadmorskiego centrum, zakupy najlepiej robić do południa. Potem tłum gęstnieje tak bardzo, że trudno się poruszać. 14-milionowy Stambuł, niezależnie od pory dnia, jest przytłaczającym molochem. Ulice są prawie zawsze zakorkowane samochodami, bez przerwy słychać trąbienie klaksonów, mieszające się z krzykami sprzedawców, którzy próbują zachęcać do zakupów tłumy przewalające się wąskimi chodnikami. Komunikacja autobusowa funkcjonuje jedynie w teorii, żółte taksówki jeżdżą nie szybciej niż inne pojazdy, tylko metro i kolej podmiejska dają szanse dotarcia gdziekolwiek o w miarę ustalonej porze. Na szczęście dla siebie mieszkańcy Turcji mają zgoła odmienne podejście do czasu i punktualności niż ludzie Zachodu, co chroni ich przed stresami związanymi z nieuchronnymi spóźnieniami. Przyjście na umówione spotkanie godzinę czy dwie godziny później nie jest niczym niezwykłym i nikogo nie oburza. Uważa się, że skoro kogoś jeszcze nie ma, to widocznie jest po temu ważny powód i tak musi być. Jeśli zaś trzeba koniecznie zdążyć, to Turcy wyruszają w drogę z tak wielkim zapasem czasowym, że zjawiają się niekiedy dużo wcześniej – więc o dziwo załatwiają swoje sprawy nawet z wyprzedzeniem. Objawy spowolnienia gospodarczego widać natomiast w tureckich hipermarketach, gdzie w porównaniu z polskimi standardami jest wręcz pusto. Klientów ubywa nie dlatego, że ludzie wchodzący do centrów handlowych są prześwietlani w lotniskowych bramkach, których pilnują uzbrojone strażniczki i strażnicy; ani nie z powodu stałych cen, wykluczających targowanie się, tak lubiane przez mieszkańców Turcji. Chodzi o to, że stają się oni coraz ostrożniejsi w zakupach i skrupulatnie liczą wydawane liry. Przestańcie nam pomagać – Mamy wiele atutów, by wyjść z kryzysu obronną ręką. Turcja to szósta gospodarka w Europie i 15. na świecie. Jesteśmy zwornikiem między Europą a Azją i Afryką, stawiamy na eksport. 70% światowej ropy i gazu jest wydobywane na wschód i południe od nas, a zużywają je kraje leżące na zachód i północ od nas, więc stanowimy bardzo ważny punkt tranzytowy. Nasz produkt globalny w ciągu ostatnich pięciu lat wzrósł 2,5-krotnie. Jesteśmy młodym narodem, średnia wieku 28,5 roku. Mamy pełną wolność działalności gospodarczej i ochronę inwestycji – wyliczał premier Recep Tayyip Erdogan podczas szczytu gospodarczego, odbywającego się na początku czerwca. Po to, by radzić, jak walczyć z kryzysem, przyjechali wicepremierzy i ministrowie odpowiedzialni za gospodarkę i handel, reprezentujący 39 państw – głównie z Afryki, Eurazji oraz Ameryki Południowej. Większość tych państw notuje długotrwały wzrost gospodarczy – głównie dlatego, że startują z niskiego poziomu i wykorzystują proste rezerwy – dlatego więc w Stambule często kierowano do rozwiniętej Północy (generalnie nieobecnej na szczycie) pretensje, że skutki swoich błędów chce przerzucić na tych, którzy nic nie zawinili. – Ten kryzys to nie nasz kryzys. My pracę domową odrobiliśmy, wprowadziliśmy zalecenia międzynarodowych ekspertów finansowych. Ten balon pękł w krajach rozwiniętych. To u nich doszło do spekulacji, które spowodowały to, co się stało. Ale wiem, że jak przegramy z kryzysem, utoniemy wszyscy – mówił Ernesto Samper, przedstawiciel organizacji Mercosur (południowoamerykański wspólny rynek, skupiający Argentynę, Brazylię, Paragwaj, Urugwaj, Wenezuelę oraz pięć krajów stowarzyszonych), były prezydent Kolumbii. Reprezentanci Afryki wzywali, by państwa rozwinięte, miast wysyłać im pomoc, zniosły subwencje dla swych producentów i otworzyły rynki na artykuły – zwłaszcza rolne – z biednego Południa. – Mamy dość gadania, że tylko przejadamy pomoc. Zamiast tego dajcie nam uczciwy handel i sprawiedliwy system finansowy! – wołał Gilbert Bukenya, wiceprezydent Ugandy. Recepta na kryzys wypracowana przez turecki szczyt brzmi więc jednoznacznie: mniej protekcjonizmu! Turecki minister handlu zagranicznego Zafer Caglayan podsumował: – Kraje, które stosują protekcjonizm, na krótką metę odnoszą korzyści, ale generalnie traci na tym cały świat. Odrzućmy protekcjonizm, usuńmy bariery i otwórzmy gospodarki. Skoro kryzys jest globalny, globalne muszą być i rozwiązania, w pojedynkę nikt sobie nie poradzi. Jewgienij Primakow, prezes rosyjskiej Izby Przemysłowo-Handlowej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 24/2009

Kategorie: Reportaż