Wolonatariusz z wyrokiem

Wolonatariusz z wyrokiem

Niepełnosprytni – tak skazani z poznańskiego poprawczaka nazywają chore dzieci, którymi się opiekują

Miodzio wrócił z przepustki. Z Ciechanowa do Poznania. – Nie musiałem, ale sąd lepiej patrzy – mówi, patrząc mi prosto w oczy. Całe 16 dni „na wolności” albo siedział w domu, albo odwiedzał kumpli. 5 stycznia grzecznie zapukał do poprawczaka. W Ciechanowie zostawił Emilkę, w Poznaniu czekała Agnieszka.
– Opiekuję się nią jak jajeczkiem. Jestem delikatny. Na początku nie lubiła mnie. Wolała poprzedniego wolontariusza z poprawczaka, Michała. Ja jej nie pasowałem. Ale przeprowadziła ze mną wywiad, dowiedziała się, co i jak i teraz jest OK. Byliśmy razem na mikołajkach. Zobaczyła, że ludzie tańczą. Też chciała, więc z nią tańczyłem. A potem poskarżyła się swojej mamie, że jestem upierdliwy, bo ona chciała tańczyć sama…
Miodzio jako wolontariusz pomaga niepełnosprawnym w warsztatach terapii zajęciowej Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci Specjalnej Troski w Swarzędzu pod Poznaniem. Przyjeżdża tu prawie codziennie podmiejskim autobusem. Przede wszystkim opiekuje się 19-letnią Agnieszką na wózku inwalidzkim. W soboty i niedziele Miodzio musi być w zakładzie.

Zostanie informatykiem
Dyrektorka stowarzyszenia, Barbara Kucharska, opowiada, jak zaczęła się ta niecodzienna współpraca: – To trwa już prawie dwa lata. Kiedy adaptowaliśmy pomieszczenia na warsztaty, ojciec Agnieszki, wychowawca w poznańskim zakładzie poprawczym, przyszedł ze swoimi chłopcami, aby nam pomogli w remoncie. 13 stycznia 2000 r. było otwarcie, a wkrótce potem pojawił się u nas Paweł. Potem był Michał, przez chwilę Mariusz, a teraz jest Marcin…
Marcin Wróblewski. Lat 17. Pseudonim Miodzio. – Dlaczego? Bo jestem rudy. Ale koledzy nie chcieli tak do mnie mówić. Wiadomo: rudy to fałszywy. No więc jestem Miodzio. Rodzeństwo? Dwóch młodszych braci, starsza siostra. Jeden brat jest w piątej klasie i już trzęsie szkołą!
Ojciec, blacharz dekarz, mieszka w Leśniewie. Pracuje dorywczo. Matka jest w Ciechanowie, pracuje w fabryce chusteczek. – Mieszkaliśmy – opowiada wolontariusz – w dzielnicy Awaryjnej. Dlaczego Awaryjnej? Bo to jak wyjście awaryjne. Stamtąd już nikt cię nie wyrzuci. Teraz mama się przeniosła na obrzeża miasta. Wynajmuje pokoik. Nie chce mieć kontaktu z moimi kumplami. Unika ich. Ale ja wrócę do Awaryjnej – to jest moje miejsce.
Droga do poprawczaka była krótka. Kradzieże, rozboje, wyłudzenia… Pewnego dnia o 6 rano zabrała go policja. Gdyby wówczas posłuchał mamy i dziesięć minut wcześniej poszedł wyprowadzić psa, pewnie by go nie zwinęli. A tak izba dziecka, schronisko dla nieletnich w Laskowcu, zakład poprawczy w Poznaniu. Nie żałuje jednak niczego. Gdyby mógł cofnąć czas, robiłby to samo. To był jego zarobek. Jego sposób na życie. Po chwili waha się: – Nie, jednak coś bym zmienił, posłuchałbym wtedy rano mamy i poszedłbym z psem na spacer.
A szkoła? Podstawówkę skończył, lecz nie zdał egzaminu z matematyki do technikum, a zawodówka w poprawczaku nie była dla niego. – Teraz czasami gdy nie przyjeżdżam do Swarzędza, chodzę tam do kuchni albo na warsztat.
Ma plan. Gdy wyjdzie z poprawczaka, pójdzie do szkoły. Zostanie informatykiem. W stowarzyszeniu jest sala komputerowa, lubi tam siedzieć.

Nie rozwalili trybun
Andrzej Soporowski, pomysłodawca tej nietypowej resocjalizacji, wychowawca Marcina i pozostałych 11 podopiecznych z jego grupy, wspomina Pawła – pierwszego wolontariusza z poprawczaka pracującego z dziećmi upośledzonymi. – Zabił ojca. Razem z bratem zacisnęli mu na szyi szalik, bo znęcał się nad ich matką. Gdy Paweł żegnał się z dziećmi ze stowarzyszenia, wszystkie płakały. Tak się zżyli. A Marcin? Marcin w Laskowcu zbierał same złe opinie. W Poznaniu ma więcej swobody. To przecież zakład półotwarty. Jestem z niego zadowolony, choć oczywiście ma swoje za uszami – opowiada.
Soporowski nie jest typowym pracownikiem poprawczaka. Chodzi z chłopakami na rajdy, jeździ na wycieczki. Chce, żeby w coś się zaangażowali. Wie, że to nie on ich zapraszał do zakładu z kratami, ale wie też, że znaleźli się tu przez dorosłych.
Droga Soporowskiego do poprawczaka była długa. W młodości chciał być trenerem. Sam miał zacięcie do sportu i niezłe wyniki. Jako technik kolejarz zdobył tytuł magistra na Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu i rzucił się w wir pracy. W Szkole Podstawowej w Iwnie był nauczycielem wychowania fizycznego, w Wyższej Szkole Wojsk Pancernych w Poznaniu instruktorem sportowym. Potem był Zakład Karny w Wiktorowie, Dom Dziecka w Kobylnicy, Klub Sportowy Unia i poznański „Oxford” (Zespół Szkół Zawodowych). Od trzech lat jest wychowawcą grupy w poprawczaku przy Wągrowskiej. – Żadnych drakońskich metod – mówi – po prostu trzymam dyscyplinę.
29 krnąbrnych wychowanków to duże wyzwanie. Chłopców trzeba akceptować takimi, jacy są. Trzeba im zaufać, a jednocześnie przywrócić wiarę. We wszystko, także w siebie. – Takich ludzi społeczeństwo nie toleruje – mówi pan Andrzej. – A ja uważam, że u nas powinno być tak jak na przykład w Australii. Chłopcy, którzy podpalili busz i zostali złapani, nie poszli siedzieć. Za to długo będą odpracowywać to, co narozrabiali.
Od samego początku swojej „kariery” w poprawczaku wiedział, że trzeba pokazywać im normalne życie. – Mamy na przykład klub kibica swarzędzkich koszykarek. Pojechaliśmy na zawody aż do Łodzi. I co, nie rozwalili trybun – wspomina.

Ja jestem niewinny
– Aga, trzeba dać ci koksu – mówi chłopak z przeszłością do dziewczyny na wózku. Miodzio wyjmuje z plecaka Agnieszki tabletki. – Cztery – przypomina – jak weźmiesz pięć, to przedawkujesz. Śmieje się. Nie tylko on. Wszyscy się śmieją. – Dobra, dobra, weźmiesz cztery, tak jak mama kazała. A teraz, Aga, kleimy głowę na butelce. Musimy zrobić jeszcze uszy i brodę, i oczy, i nos. To ma być czarownica. Będziesz darła gazetę? Tylko na wąskie paski – tłumaczy.
Lepiej jest w poprawczaku. W schronisku dla nieletnich o przepustce decyduje sąd, a nie dyrektor zakładu. Trzeba mieć pecha, żeby trafić na sędzię – matkę chłopca, którego się zaatakowało. – Zwinęliśmy z kumplami skrzynkę wina. Poszliśmy je pić „na studzienki”. Szedł chłopak. Zawołaliśmy go. Nie chciał pić z nami, no ale w końcu wypił. Na koniec zabraliśmy mu zegarek.
Miodzio zaciąga się papierosowym dymem. – Co będę robił za 10 lat? Gdzie będę? Pewnie w więzieniu (śmiech). W Ciechanowie czeka na niego 20-letnia Emilka. Poznał ją w dyskotece, gdy był na przepustce. Teraz krążą między nimi listy. Dziadek ma jej przepisać mieszkanie. To byłoby coś. Ale przecież nigdy nic nie wiadomo. No i ta szkoła. – Jak się zapiszę, to wcześniej wyjdę. Nie chcę tu siedzieć jeszcze cztery lata. Jednak na szkołę trzeba mieć pieniądze…
Resocjalizacja? – Zakład poprawczy nie ma z nią nic wspólnego – mówi Marcin. – Trzeba samemu się resocjalizować. A ja? Czy ja się resocjalizuję? No, ja jestem niewinny.
Basen. Dzieci ze stowarzyszenia przyjeżdżają tu raz w tygodniu. Zakładają klapki, stroje. Marcin niesie Agnieszkę do wody na rękach. Mimo że jest szczupła – i jak sama mówi, ma niezłą figurę – trzeba mieć sporo siły w rękach, żeby ją dźwignąć.
W wodzie cotygodniowe ćwiczenia. Krążenie ramion, pływanie na plecach. Agnieszka co chwilę wybucha śmiechem. A przede wszystkim przez cały czas jej oczy się śmieją.
Michał Majewski. 21 lat, poprzednik Marcina, w poprawczaku znalazł się – jak przyznaje – przez własną głupotę: – Byłem niegrzeczny. Byłem bardzo niegrzeczny.
Głos odrobinę drży. Ginie w oddechu. W zakładzie dwa razy umieszczała go matka. Z bezradności. – Ważyłem 48 kg. Uzależnienie od amfetaminy. Awanturowałem się. Byłem agresywny i niebezpieczny. Mama nie wiedziała, jak mi pomóc. Nie mam jej tego za złe. Poprawczak mnie zmienił. Teraz gdy ktoś puka do drzwi, wiem, że to do mnie, a nie po mnie.
Ojciec zostawił jego matkę trzy miesiące po ślubie. Dziś siedzi w więzieniu. Nigdy nie brakowało mu pieniędzy. Gdy Michał był nastolatkiem, roztaczał przed synem „wspaniałe” wizje. Chłopak zrobi prawo jazdy i będzie jeździł kradzionymi autami. Michał swoje dzieciństwo zapamiętał jako ciężkie. Bo to była ciągła walka matki o dobro syna. Ojciec zapowiada, że gdy tylko wyjdzie z więzienia, założy agencję towarzyską.
Michał jest uparty. W poprawczaku zdobył zawód ślusarza. Teraz pracuje w sklepie na kasie. Gdy o tym opowiada, jego głos cichnie. – Tak, tak, złodziej na kasie – mówi – ale ja jestem najlepszym kasjerem. Nigdy nie brakowało mi nawet złotówki. Czasami korci mnie, żeby wziąć sobie batona. Ale co za różnica: baton czy 5 tys. z kasy?
Niepełnosprytni – tak w poprawczaku nazywają te chore dzieci, którymi dobrowolnie się opiekują. – Przede mną – wspomina Michał – do Swarzędza jeździł Paweł Buczek. Któregoś dnia wychowawca zapytał mnie, czy mam młodsze rodzeństwo. Odpowiedziałem prawdę, że tak. No więc, ciągnął dalej, czy nie chcę jeździć tak jak Paweł, do niepełnosprawnych. Na początku ucieszyłem się, bo wiedziałem, że będę mieć większy luz i przepustki. Wszystko się zmieniło, gdy zobaczyłem te dzieci.
– Na wolności – myśli głośno Michał – też mógłbym się takimi zajmować.

Wydanie: 08/2003, 2003

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy