W Stanach Zjednoczonych sektor publiczny trzyma się wyjątkowo mocno Stany Zjednoczone są w samym środku gorączki budżetowej. Pokrótce wygląda to tak: Republikanie żądają głębokich cięć, a Demokraci argumentują, że nie zmienią one sytuacji finansowej kraju. Na początku marca Senat odrzucił republikańską propozycję oszczędności opiewających na 61,5 mld dol. Faktycznie, przy dziurze budżetowej wielkości biliona dolarów, w której komfortowo zmieściłaby się nie tylko nasza dziura, lecz także kilkanaście naszych budżetów, parę miliardów w tę czy w tamtą stronę nie robi wielkiej różnicy. Myliłby się ten, kto powiedziałby, że największą pozycję w budżecie USA stanowi wojsko. Owszem, 730 mld na obronę to nie w kij dmuchał, ale to niecałe 20% wydatków. Zresztą sekretarz obrony Robert Gates karnie zastosował się do zaleceń prezydenta i – mimo pomruków generałów – obciął finansowanie kilku ambitnych projektów militarnych, m.in. nowego bombowca strategicznego. Najwięcej pochłoną opieka zdrowotna pod postacią finansowania Medicare i Medicaid (1370 mld) oraz emerytury (760 mld). W sporze o budżet nie ustępują ani prezydent, ani republikański Senat. 18 marca udało się porozumieć w kwestii kolejnego, szóstego już prowizorium budżetowego, które daje stronom czas na dogadanie się do 8 kwietnia. Przy czym mówimy o budżecie na rok fiskalny 2011, który zaczął się 1 października 2010 r., a w międzyczasie administracja zdążyła już opracować projekt budżetu na rok 2012. Ciągnące się w nieskończoność targi to amerykańskie kuriozum, do którego wszyscy przywykli. Urzędnicy federalni normalnie przychodzą do pracy, a wiadomości nie zaczynają się od: „Skandal – nie dogadali się!”. Tymczasem bitwa o każdy cent toczy się poniżej poziomu federalnego. Stany są zadłużone na 100 mld dol. i każdy szuka oszczędności. Najwięcej sprzątania będzie miał Jerry Brown obejmujący urząd gubernatora Kalifornii po Arnoldzie Schwarzeneggerze. Zaskakujący obrót przyjęła walka budżetowa w nie aż tak medialnym stanie Wisconsin. Zamach Świeżo wybrany gubernator tego stanu, Scott Walker, za punkt honoru postawił sobie zmniejszenie wydatków stanowych o 3,6 mld w ciągu najbliższych dwóch lat. To oznacza szukanie oszczędności, tym bardziej że gubernator zafundował lokalnemu biznesowi odpisy podatkowe na kwotę 120 mln dol. Zupełnie niespodziewanie oszczędności znalazł w sektorze publicznym – ryzykowny ruch w stanie, w którym pięciu z dziesiątki największych pracodawców należy do budżetówki. Walker postawił sprawę jasno: jesteście pożyteczni, ale kosztujecie za dużo. Zwłaszcza wasze dodatki są za drogie. Od tej pory więc połowę ciężaru finansowania waszej emerytury będziecie ponosić z własnej kieszeni, podobnie jak 12% ubezpieczenia zdrowotnego. Być może budżetówka by to przełknęła. Ale gubernator postanowił jeszcze zawiesić na dwa lata możliwość zbiorowego negocjowania (collective bargaining) przez związki zawodowe czegokolwiek poza płacami, jak również stanowy obowiązek automatycznego pobierania z pensji pracownika składki na rzecz związku. W efekcie oznacza to przetrącenie związkom kręgosłupa i pozbawienie ich jakiegokolwiek wpływu. Skoro nie mogą występować w imieniu pracowników, stają się bezsilnymi, fasadowymi instytucjami. Dostrzegł to prezydent Obama i nazwał sprawę zamachem. Dzień w dzień pod Kapitolem w Madison, stolicy stanu Wisconsin, zbierało się tysiące pracowników sektora publicznego. Na początku protestów zjeżdżało się ich 25 tys., później – nawet 70 tys. Przemawiał do nich zdeklarowany demokrata, reżyser Michael Moore, przekonując, że kraj nie zbankrutował, tylko bogaci trzymają kasę. Kiedy protestujący oblepili parlament antywalkerowymi plakatami, zabroniono im wejścia. Całkowity bojkot nowej legislacji zapowiedzieli Demokraci, po czym ich senatorowie 17 lutego uciekli z Wisconsin do sąsiedniego Illinois. Siły w stanowym senacie rozkładają się następująco: Demokraci mają 14 mandatów, Republikanie 19. Aby jednak przeprowadzić przez izbę prawo dotyczące kwestii fiskalnych, potrzebne jest 20-osobowe kworum. Republikanom zabrakło zaledwie jednego głosu, zaczęli więc pertraktacje z bardziej umiarkowanymi Demokratami. Żaden jednak się nie ugiął i nie wrócił do stanu. Cierpliwość gubernatora wyczerpała się po trzech tygodniach. Sprawę postawił na ostrzu noża: nie oszczędzimy tak, to oszczędzimy inaczej, i zagroził zwolnieniem 1,5 tys. osób. Tym także nie osłabił oporu Demokratów. Republikanie podzielili więc proponowane zmiany na dwie części – jedną dotyczącą apanaży i drugą dotyczącą uprawnień
Tagi:
Kuba Kapiszewski









