Czy islamiści wygrają wybory parlamentarne? 3 listopada w Turcji odbędą się przedterminowe wybory. W ich wyniku nowe ugrupowania znajdą się u steru. Faworytem wyborców jest Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), mająca islamskie korzenie. Może ona liczyć na 30% głosów, co prawdopodobnie oznacza większość w parlamencie. W Turcji do ciała ustawodawczego wchodzą tylko te partie, które uzyskają co najmniej 10% głosów. Przypuszczalnie jedynie trzy ugrupowania zdołają pokonać tę barierę. Sześć dużych partii o charakterze świecko-republikańskim zapewne znajdzie się za burtą. Obywatele mają dość afer korupcyjnych z ich udziałem i stawiają na nowe twarze. Zapowiada się prawdziwa rewolucja polityczna. Przewodniczący AKP, były burmistrz Istambułu, Recep Tayyip Erdogan, nie może jednak kandydować. Najwyższa Komisja Wyborcza orzekła bowiem, że w 1998 r. podczas wiecu wzywał do zamieszek, deklamując wiersz: „Meczety są naszymi koszarami, domy naszymi hełmami, minarety naszymi bagnetami, a wierni to nasi żołnierze”. Obecnie AKP odżegnuje się od radykalnych haseł. Jej politycy głoszą poparcie dla liberalnych reform ekonomicznych, wejścia Turcji do UE, a także dla amerykańskiej wojny z terroryzmem. Nawet jeśli (jak podejrzewają niektórzy) islamiści tylko ukrywają swe prawdziwe oblicze, wojskowi, którzy w półdemokratycznym systemie politycznym Turcji i tak decydują o kluczowych sprawach, mogą usunąć zbyt radykalny czy też religijny rząd (co w przeszłości zdarzało się trzykrotnie). Komentatorzy są jednak zgodni – wybory nad Bosforem przypadają w wyjątkowo niesprzyjającym i newralgicznym momencie – w czasie, gdy Republika Turecka, korzystająca z programu pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego w wysokości 16 mld dol., zaczyna powoli wychodzić z najostrzejszego kryzysu ekonomicznego w swoich dziejach. W jego wyniku stracono prawie 2 mln miejsc pracy, zaś ekonomia republiki skurczyła się o 9%. Sytuację ratował minister gospodarki, Kemal Dervis, turecki Balcerowicz, cieszący się poparciem międzynarodowych finansistów. Nie wiadomo jednak, czy centrolewicowa Republikańska Partia Ludowa, którą popiera Dervis, znajdzie się w przyszłym rządzie. Czy zagraniczni inwestorzy będą mieli zaufanie do gabinetu o islamskim odcieniu? Na razie nic na to nie wskazuje. Od sierpnia br., kiedy ogłoszono przedterminowe wybory, indeks giełdy w Istambule spadł o 15%. Ankara dążąca do członkostwa w Unii Europejskiej przeprowadza obecnie niezbędne do tego reformy. Jednocześnie Stany Zjednoczone przygotowują zbrojne obalenie Saddama Husajna. W tym przedsięwzięciu Turcja ma odegrać doniosłą rolę, wysyłając do Iraku wojska i udostępniając Amerykanom swoje bazy. Politycy i komentatorzy nad Bosforem obawiają się, że wojna w Iraku doprowadzi do ekonomicznego chaosu w Turcji. Już raz podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r. Ankara musiała zamknąć naftociągi z Iraku, co przyniosło gospodarce miliardowe straty. Obecnie mogą być one znacznie dotkliwsze. „Gospodarka pod kroplówką i wojna u granic. Nie jest to obiecująca sytuacja”, mówi Bulent Aliriza, specjalista od spraw tureckich w Centrum Studiów Strategicznych w Waszyngtonie. Być może, Ankara podejmie interwencję zbrojną w północnym Iraku, aby nie dopuścić do powstania w tym regionie niepodległego państewka kurdyjskiego (które mogłoby zachęcić do rebelii także tureckich Kurdów, stanowiących co najmniej 10 mln w 66-milionowej republice). Czy islamiści poradzą sobie z tymi problemami? Czy będą chcieli i mogli wspierać amerykańskie plany militarne? Wybory okazały się konieczne. 77-letni premier Bülent Ecevit jest poważnie chory, zdaniem niektórych, niezdolny do piastowania urzędu. Nie zgadzał się jednak na nową elekcję, w końcu jego Demokratyczną Partię Lewicy zaczęli masowo porzucać deputowani. Z koalicji rządowej wystąpili hałaśliwi szowiniści z Narodowej Partii Ruchu, sprzeciwiający się reformom, które muszą zostać przeprowadzone, jeśli Turcja zamierza poważnie zabiegać o członkostwo w UE. Niektóre reformy – jak zniesienie kary śmierci czy przyznanie ludności kurdyjskiej ograniczonych zresztą praw do oświaty i telewizji we własnym języku – zostały ostatecznie przyjęte przez parlament w Ankarze, lecz nowych wyborów w wyjątkowo niekorzystnym momencie nie udało się uniknąć. AKP głosi, że nie jest ugrupowaniem religijnym. „Rzeczywiście pragniemy być dobrymi muzułmanami, ale na poziomie indywidualnym. Przede wszystkim pragniemy zreformować kraj”, mówi Abdullah Gul, wiceprzewodniczący partii, typowany na nowego premiera (Erbogan będzie zapewne zza kulis podejmował najważniejsze decyzje). AKP jako
Tagi:
Krzysztof Kęciek