Waszyngtonu fantazjowanie o Indiach

Waszyngtonu fantazjowanie o Indiach

Wątpliwe nadzieje na uczynienie z New Delhi kluczowego sojusznika w rywalizacji z Chinami


Howard W. French jest amerykańskim dziennikarzem, pisarzem, fotografem. Uczy studentów dziennikarstwa w Columbia University Graduate School of Journalism. Pracował jako reporter, a potem jako szef biura „New York Timesa” w Afryce i w Chinach, na Karaibach i w Ameryce Środkowej. Pokłosiem jego zainteresowania Afryką i Chinami są książki, które czekają na polskie przekłady: „A Continent for the Taking. The Tragedy and Hope of Africa” (Kontynent do wzięcia. Tragedia i nadzieja Afryki), „China’s Second Continent. How a Million Migrants Are Building a New Empire in Africa” (Drugi kontynent Chin. O tym, jak milion migrantów buduje nowe imperium w Afryce), „Everything Under the Heavens. How the Past Helps Shape China’s Push for Global Power” (Wszystko, co pod sklepieniem niebios. O tym, jak przeszłość wspiera dążenie Chin do globalnej potęgi) oraz „Born in Blackness. Africa, Africans and the Making of the Modern World” (Urodzeni w czerni. Afryka, Afrykańczycy i tworzenie nowoczesnego świata). Na łamach „Foreign Policy” ukazują się cotygodniowe rozważania Frencha na temat polityki międzynarodowej. Prezentujemy fragmenty ciekawej analizy wątpliwych nadziei Stanów Zjednoczonych na uczynienie z Indii ich kluczowego sojusznika w rywalizacji z Chinami. To amerykańskie myślenie życzeniowe ma zresztą swoje realne konsekwencje. Pozwoliło New Delhi zająć pozycję giganta w zakresie importu broni. Analiza została opublikowana 21 czerwca br. w witrynie internetowej „Foreign Policy”: foreignpolicy.com/2023/06/21/modi-biden-meeting-china-counter-arms-sales-democracy-economy/.


 

W kwietniu tego roku Indie stały się najludniejszym państwem świata, osiągając liczbę 1,425 mld obywateli. Zepchnęły w rankingu Chiny, które dzierżyły pozycję lidera od połowy XVIII w. Wzbudziły tym samym przesadne, jak się wydaje, nadzieje, że pojawienie się na światowej scenie nowego giganta może zmienić rozwijającą się, przerażającą rywalizację o sumie zerowej pomiędzy Waszyngtonem a Pekinem. To myślenie życzeniowe, albo raczej urojenie, przybiera kilka form. Jedną z nich, najmniej prawdopodobną, jest wyobrażenie, że Indie – jako największa demokracja na świecie – dojdą w jakiś sposób do porozumienia z Zachodem i wpłyną na zrównoważenie rywalizacji z Chinami. Nieco mniej naiwny wariant zakłada, że nawet jeśli Indie nigdy nie staną się cichym sojusznikiem Zachodu, ich rosnące bogactwo i potęga na tyle odwrócą uwagę Chin, iż uniemożliwią konfrontację ze Stanami Zjednoczonymi i partnerami, którym USA gwarantują bezpieczeństwo. To w związku z tymi marzeniami Waszyngton dał po raz pierwszy ciche przyzwolenie firmom z Indii, kraju niezwiązanego traktatem sojuszniczym z USA, na produkcję zaawansowanych silników do samolotów myśliwskich zaprojektowanych w Stanach Zjednoczonych. Umowa ta, w połączeniu z umożliwieniem New Delhi zakupu amerykańskich dronów Predator oraz innymi oczekiwanymi przełomowymi decyzjami w zakresie porozumień zbrojeniowych, spowodowała, że Narendra Modi (premier Indii – przyp. P.K.) zaczął wychwalać „bezprecedensowe zaufanie” pomiędzy jego rządem a administracją Bidena. (…)

Jest coś w bardzo dużych krajach, co sprawia, że złudzenia, które wokół nich narastają, oddziałują z niemal nieodpartą siłą. W odniesieniu do Chin jeszcze pokolenie temu panowało złudzenie, że Zachód niezmiernie się wzbogaci, sprzedając średnio jeden metr tkaniny, jedną koszulę czy jeden nowy samochód każdemu chińskiemu konsumentowi (…). W ten sposób Chiny przyciągnęły masowe inwestycje z Zachodu i rzeczywiście dokonały swoistego otwarcia. Zachodnie firmy, a także konsumenci zyskali, ale Chiny cały czas działały na własnych warunkach, co wydaje się logiczne. Oznaczało to odgrodzenie wielu sektorów chińskiej gospodarki od zachodnich firm, jak również kopiowanie wielu najbardziej dochodowych biznesów stworzonych przez Zachód. Skopiowawszy je, Chiny pozwalały działać rodzimym firmom jako narodowym czempionom i uzyskiwać ogromne zyski, chroniąc je wysokimi murami przed niechcianą, obcą konkurencją.

Rzut oka na historię indyjskiego dyplomatycznego tańca ze Stanami Zjednoczonym uprzytamnia, że co najmniej od upadku ZSRR w Waszyngtonie cyklicznie odżywały nadzieje, iż uda się skłonić Indie do zmiany ich długoletniego nastawienia, że nie należy angażować się po stronie dominującego mocarstwa bez względu na to, kto nim jest. Miałem okazję opisywać taki moment, odwiedzając ten kraj za czasów premiera Manmohana Singha na początku obecnego wieku. W 2006 r. ówczesny prezydent George W. Bush zaproponował Singhowi przełomową współpracę z USA w zakresie budowy cywilnych elektrowni atomowych, pomimo amerykańskich obaw co do indyjskiego nuklearnego programu zbrojeniowego. Podczas pierwszej z dwóch wizyt złożonych przez Singha w Białym Domu za następcy Busha indyjski premier przyjęty został z honorami jako pierwsza zaproszona przez Baracka Obamę głowa państwa. Przy każdej takiej i innej okazji Amerykanie pozwalali sobie snuć marzenia o tym, że Indie, nawet stopniowo, stworzą ze Stanami Zjednoczonymi sojusz wielkich demokracji. Pisałem już o poważnych problemach z demokracją w Indiach pod rządami Modiego i nie będę się powtarzał. Powiem tylko, że obok sceptycyzmu co do zerwania przez to państwo z polityką neutralności i zawarcia strategicznego przymierza z USA istnieją też głębokie i rosnące obawy co do zdrowia indyjskiej demokracji (potwierdzeniem tych obaw jest wysunięcie pod adresem przywódcy opozycji Rahula Gandhiego, po skrytykowaniu przezeń premiera Modiego, oskarżenia natury kryminalnej i usunięcie go z niższej izby parlamentu – przyp. P.K.). (…)

Indie cierpią na poważne niedostatki demokracji także w innym rozumieniu, np. jeśli chodzi o względnie równy udział obywateli w korzyściach płynących ze wzrostu gospodarczego. Obok informacji o prześcignięciu Chin w liczbie ludności media przedstawiały dane o spodziewanym wzroście ekonomicznym w Indiach. (…) Jakie to ma jednak znaczenie dla życia przeciętnego obywatela tego kraju? Dochód per capita stanowi tam ledwie jedną szóstą dochodu w Chinach, choć na początku lat 90. zeszłego wieku był mniej więcej równy chińskiemu. Prawdę mówiąc, przepaść między oboma krajami może jeszcze się powiększać pod rządami Modiego. Przyjmując dość szeroką definicję klasy średniej, Indie odnotowały znaczący wzrost tego segmentu populacji. Niemniej jednak w 2019 r. 10% indyjskich obywateli znajdowało się poniżej progu ubóstwa określonego przez dochód w wysokości 2,15 dol. na dzień. Oznacza to, że w Indiach ludzie wciąż są znacznie biedniejsi niż w jakimkolwiek kraju afrykańskim. Jednocześnie około jednej czwartej populacji pozostaje analfabetami, a wiele osób ma tylko szczątkową umiejętność czytania i pisania. Również odsetek pracujących kobiet spadł w ostatnich latach do zaledwie 23%. To nieco ponad jedna trzecia poziomu obserwowanego w Chinach i w wielu krajach zachodnich. Jest prawdopodobne, że uprzemysłowienie w Indiach, które wielu ekonomistów postrzega jako najpewniejszą drogę wyjścia z ubóstwa, osiągnęło szczyt w 2002 r.

[Nasuwa się pytanie], dlaczego kraj o zarysowanym wyżej profilu miałby być największym importerem broni na świecie. Przywódcy Indii (…) winni to uzasadnić (…). Oczywiście częścią odpowiedzi może być problem z Chinami, który motywuje Zachód do współpracy w tym względzie, pomijając zwykłą (zachodnią – przyp. P.K.) pogoń za zyskiem. Ale inną, prawdopodobnie ważniejszą częścią odpowiedzi w kontekście zbrojenia się Indii jest ich sąsiad i główny rywal – Pakistan. Gospodarcza kondycja tego kraju i dobrobyt obywateli stoją pod jeszcze większym znakiem zapytania niż w Indiach, a mimo to wydaje on ogromne pieniądze na wojsko. Indie i Pakistan – dwa państwa posiadające broń nuklearną – nie zaznały prawdziwego, stabilnego pokoju, odkąd w 1947 r. zostały od siebie oddzielone i uzyskały niepodległość z rąk Wielkiej Brytanii. Waszyngton naciska ponoć na Arabię Saudyjską, aby znormalizowała stosunki z Izraelem. Które jednak z wielkich mocarstw – Stany Zjednoczone, sojusznik Pakistanu Chiny, Rosja albo Europa – angażuje swoją dyplomację na wysokim szczeblu, aby pomóc trwale pokonać różnice dzielące tych południowoazjatyckich rywali w sprawie Kaszmiru oraz w innych kwestiach? Fakt, że nie sposób tu kogokolwiek wskazać, obnaża okropną rzeczywistość rywalizacji wielkich mocarstw – niezmiernie rzadko ma ona na uwadze dobro wspólne.

Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla

Fot. AFP/East News

Wydanie: 2023, 29/2023

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy