W Syrii i Palestynie nie mają już domów. W Jordanii są wykorzystywani przez polityków. W Libanie muszą sobie radzić sami. Robert Kulig Korespondencja z Jordanii i Libanu Śmieci walające się aż po horyzont. Smród rozkładających się resztek jedzenia i maskowana perfumami woń potu towarzyszą nieustannie podczas chodzenia ciasnymi uliczkami w jednym z największych na świecie obozów dla uchodźców. To Al-Baqa’a, miejsce, gdzie nie zapuszczają się turyści chcący zobaczyć piękno Jordanii. Krajobrazy znane z filmów o Indianie Jonesie zastępuje widok rozwalających się domów przykrytych blachą falistą, ludzi u kresu wytrzymałości psychicznej, niedożywionych dzieci i zastraszonych kobiet, którym za rozmowę z przypadkowym mężczyzną grozi śmierć z ręki męża lub brata. Al-Baqa’a od 44 lat żyje tym samym rytmem. Rano trzeba się ustawić w kilkusetmetrowej kolejce po jedzenie, potem odwiedzić rodzinę, wieczorem wrócić do domu. W międzyczasie obowiązkowa modlitwa. Raz w tygodniu kąpiel, dwa razy na kwartał odebranie wypłaty ze środków Organizacji Narodów Zjednoczonych lub renty po zabitym mężu. Ten rytm zmienia się tylko wtedy, gdy przyjedzie polityk lub zagubiony turysta albo cudem zdobędzie się materiały do przebudowy domu, który już nie pomieści kolejnego dziecka. Przez dekady prowizoryczne namioty przeobrażały się w prowizoryczne domy z blachy i desek, by w końcu stać się prowizorycznym miastem dwupiętrowych, murowanych budynków, w których może żyć nawet pół miliona osób. Ilu dokładnie mieszkańców ma Al-Baqa’a? Nie wiadomo. W UNRWA (United Nations Relief and Works Agency for Palestine Refugees in the Near East – Agencji Narodów Zjednoczonych do spraw Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie) zarejestrowanych jest 104 tys. osób, 220 tys. widnieje w rejestrach prowincji, ale oprócz tego ok. 100 tys. mieszkańców nie ma meldunku. Przynajmniej tak mówią lokalni politycy. Zabawa w kartonach Nabila, matka czworga dzieci, uciekła z Ramalli zaledwie dwa lata temu. W poszukiwaniu schronienia dla siebie i dzieci znalazła miejsce u kuzyna Omara, aktywisty Organizacji Wyzwolenia Palestyny. – Mąż był w Fatahu, od zawsze stał u boku Arafata. Pewnego dnia został wezwany na misję. Nigdy z niej nie wrócił, zostałam sama. Początkowo „męczennicy” przynosili mi pieniądze, ale sprawy się skomplikowały i zostałam bez grosza – mówi 35-letnia Nabila. O tym, czy Nabila zalegalizuje swój pobyt, a tym samym będzie mogła odbierać podstawowe świadczenia, zadecyduje syn cioci, z którym musi wziąć ślub. Nie jest to szczególny przypadek, małżeństwa wśród członków najbliższej rodziny są zjawiskiem powszednim. W ten sposób mieszkańcom obozów znacznie łatwiej stworzyć nową rodzinę. Dopiero gdy będą po ślubie, Omar może zgłosić Nabilę do biura spraw obywatelskich. Tylko wtedy, za zgodą męża, kobieta ma szansę na legalizację pobytu i wysłanie dzieci do szkoły. Na razie 12-letnia córka i ośmioletni syn są analfabetami. Młodsze dzieci mają trzy i pięć lat, dopiero uczą się modlić. – Ci, którzy mogą chodzić do szkoły i skorzystali z tej możliwości, już w wieku 10 lat biegle mówią i czytają po angielsku, arabsku i francusku. Tylko w ten sposób można się uwolnić od biedy, która panuje w obozie. Dzieci nieczytające po arabsku ani niemówiące po angielsku będą powielały schemat losów rodziców – komentuje Samira Nur, nauczycielka angielskiego w szkole podstawowej. Przekonuje, że tylko osoby znające język arabski i angielski mogą legalnie zdobyć pracę poza obozem, w Ammanie. – Ale to nie takie proste. Dzieci, jeśli nawet chodzą do szkoły, muszą przed nauką iść do pracy na bazarze. Rozwożą warzywa i owoce handlarzom i starszym mieszkańcom – później lekcje. Wieczorem, zamiast do domu, znowu idą na bazar rozwozić towar. Tak zdobywają pieniądze na przybory szkolne, a przy okazji nie chodzą głodne. Tylko nadal nie ma czasu na wyjście z obozu i koło się zamyka – dodaje. Uczniowie utrzymują rodziców przebywających bez pozwolenia oraz znajomych i starszych krewnych, którzy nie mogą już pracować, a renty są tak niskie, że nie pozwalają utrzymać kilkunastoosobowej rodziny. Dla bezrobotnych dorosłych jedynym rozwiązaniem jest współpraca z jordańskimi służbami bezpieczeństwa. Donosy na rodzinę, kolegów i przyjaciół mogą zagwarantować spokój finansowy i ochronę przed kontrolą obywatelstwa. To ze względu na współpracę z OWP oraz jordańską bezpieką Omar ma możliwość zorganizowania kuzynce i przyszłej żonie nowego życia.
Tagi:
Robert Kulig









