Wielka gra Erdoğana

Wielka gra Erdoğana

W Turcji kończy się era demokracji i kemalizmu

Udaremniona próba dokonania wojskowego zamachu stanu w Turcji przyniosła więcej pytań niż odpowiedzi na temat przyszłości tego państwa – rządzonego coraz twardszą ręką przez Recepa Tayyipa Erdoğana. Państwa, które z jednej strony staje się coraz mniej liberalną demokracją, a z drugiej coraz brutalniej rozprawia się z kurdyjską partyzantką, tocząc równocześnie niejasne rozgrywki z tzw. Państwem Islamskim, Zachodem czy Rosją.
Niezależnie od tego, kto stoi za nieudanym puczem, można z całą pewnością stwierdzić, że właśnie rozpoczyna się nowy rozdział w dziejach tureckiej republiki. Kończy się era demokracji i kemalizmu (świeckiego nacjonalizmu). O ile kemalizm traktowany jest jak religia, a jego twórca – Mustafa Kemal Atatürk – pełni funkcję świeckiego boga, o tyle demokrację praktykuje się tu – z lepszym lub gorszym efektem – od drugiej połowy lat 40. XX w. Kraj ten ponadto – dzięki uczestnictwu w NATO – jest silnie powiązany z Zachodem.
Jednak Turcja prezydenta Erdoğana staje się państwem coraz bardziej niedemokratycznym i islamistycznym, co nie tylko podważa obowiązującą od zarania istnienia republiki prozachodnią i świecką ideologię kemalizmu, którą tureccy żołnierze razem z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości tak pieczołowicie w poprzednich dekadach chronili i pielęgnowali. Dryfowanie w stronę zabarwionego religijnie autorytaryzmu wystawia również na próbę strategiczny sojusz z Zachodem, którego obydwie strony wciąż potrzebują.

Groteskowy zamach stanu

Pucz jest tym bardziej zaskakujący, że w ostatnim czasie tradycyjnie napięte stosunki między establishmentem wojskowym a ośrodkiem władzy politycznej stawały się coraz lepsze. Lider Partii Sprawiedliwości i Rozwoju od lat dokonywał bowiem stopniowej wymiany kadr w korpusie oficerskim, zastępując zwolenników idei kemalistowskich ludźmi przychylnymi własnej koncepcji rozwoju Turcji – bardziej islamskiej i mniej liberalnej. Dowartościowywał też policję oraz pozostałe służby bezpieczeństwa wewnętrznego.
Najbardziej prawdopodobna wersja wydarzeń jest więc taka, że grupka oficerów o nastawieniu kemalistowskim lub gülenowskim (o gülenizmie za chwilę) faktycznie spiskowała przeciwko Erdoğanowi, który o tym zawczasu się dowiedział i przygotował na próbę sił. Niewykluczone, że w gronie spiskowców znaleźli się prowokatorzy, którzy dodali puczystom animuszu – przekonując, że obalenie Erdoğana jest możliwe.
O tym, że pucz nie był zwykłą ustawką, świadczy liczba ofiar – ponad 300, zarówno wśród puczystów, jak i policjantów oraz cywilów. Uszkodzono też budynki parlamentu i pałacu prezydenckiego w Ankarze. Z drugiej strony zwraca uwagę nieudolność spiskowców oraz fakt, że przytłaczająca część armii pozostała pod kontrolą prezydenta i rządu Binalego Yıldırıma. W puczu wzięły udział tylko niektóre jednostki wojskowe. Rzekomym przywódcą był gen. Akın Öztürk – jeden z dowódców tureckich sił powietrznych.
Ekipa Erdoğana miała z wojskiem problem od początku swoich rządów w 2002 r. Turecka armia przez dziesięciolecia pozostawała bowiem ostoją kemalizmu wyrażającego się głównie w świeckim nacjonalizmie. Na wszelkie próby islamizacji państwa wojskowi reagowali alergicznie.
Najbardziej spektakularnym przejawem niechęci oficerów do rządów Partii Sprawiedliwości i Rozwoju była afera Ergenekonu, która przed laty wstrząsnęła turecką opinią publiczną, dając ekipie rządzącej pretekst do zapoczątkowania systematycznej wymiany kadr w wojsku oraz usunięcia ze stanowisk państwowych osób nieprzychylnych Erdoğanowi. Ergenekon miał być tajną organizacją, składającą się z wysokich rangą oficerów armii, a także prawników, naukowców oraz dziennikarzy, knujących przeciwko Erdoğanowi już w latach 2003-2004. W procesach skazano kilkaset osób zamieszanych w spisek.
O tym, że tureckie władze były przygotowane na kolejne próby obalenia prezydenta, świadczy energiczna reakcja samego Erdoğana, który pozornie niekorzystną sytuację przekuł w polityczny sukces.
Tymczasem w samym wojsku także zaszły zmiany, nie tylko personalne, które sprawiły, że armia jako całość pozostała lojalna wobec władz cywilnych. Symbolicznym przejawem pojednania między przedstawicielami sił zbrojnych a Erdoğanem jest podpisana 13 lipca ustawa przyznająca mundurowym swoisty immunitet utrudniający ich sądzenie. Obejmuje on żołnierzy w sytuacji, gdy biorą udział w działaniach zbrojnych na terenie kraju. Chodzi tu głównie o regularne walki z kurdyjskimi bojówkami oraz dżihadystami w południowo-wschodnich regionach Turcji.

Rozprawa z gülenistami

Skoro kemaliści zostali zneutralizowani, kto jeszcze mógł pragnąć obalenia prezydenta? Erdoğan – kiedy tylko pojawił się w Stambule – stwierdził, że za puczem stoi Fethullah Gülen, przebywający w Stanach Zjednoczonych kaznodzieja i myśliciel muzułmański. Niezależnie od tego, ile w tym prawdy, Erdoğan wyraźnie wskazał wroga, którego należy spacyfikować. To samo dotyczy wszystkich, którzy sympatyzują z Gülenem – wcześniejszym przyjacielem, a od 2013 r. przeciwnikiem Erdoğana.
Gülen wymyka się prostym schematom, a jego poglądy spotykają się w Turcji z silnym odzewem. Uchodzi za muzułmańskiego liberała – orędownika systemu demokratycznego i dialogu międzykulturowego. Jest liderem starego ruchu gülenistów – popularnego nie tylko w Turcji, ale też w Azji Środkowej oraz innych krajach świata muzułmańskiego. Odwołuje się do ludzi wykształconych, próbując łączyć islam z racjonalizmem.
Erdoğan twierdzi, że Gülen – wykorzystując wpływy w strukturach wymiaru sprawiedliwości i policji – stoi za wszczęciem pod koniec 2013 r. głośnych procesów o korupcję wśród powiązanych z Partią Sprawiedliwości i Rozwoju urzędników państwowych wysokiego szczebla. Wtedy właśnie drogi Erdoğana i Gülena się rozeszły, a ten drugi został uznany za przywódcę organizacji terrorystycznej. Teraz Erdoğan domaga się jego ekstradycji, stawiając Amerykanów w niezręcznej sytuacji.
Regularną rozprawę z ruchem gülenistów rozpoczęto na przełomie 2014 i 2015 r., wraz z aresztowaniem kilkudziesięciu dziennikarzy i przedsiębiorców sympatyzujących z Gülenem. Proces ten jest kontynuowany do chwili obecnej, o czym świadczy niedawne przejęcie kontroli nad ich popularnym pismem „Zaman”. To i tak czubek góry lodowej – güleniści mają bowiem nie tylko własne media, ale też kliniki oraz szkoły.
Dr James M. Dorsey z singapurskiego Nanyang Technological University twierdzi, że o ile sympatycy Gülena „wierzą, że reprezentuje on nowoczesną wersję islamu, o tyle krytycy oskarżają go o bycie głodnym władzy wilkiem w owczej skórze, dążącym do uczynienia z Turcji republiki islamskiej – konspiratorem, który stworzył państwo w państwie, równocześnie dążąc do obalenia demokratycznie wybranych władz”.
Tak na pewno myśli Erdoğan, dla którego gülenizm – choć nie mniej muzułmański niż umiarkowany islamizm Partii Sprawiedliwości i Rozwoju – jest równie konkurencyjny jak świecki kemalizm. Tym bardziej że güleniści stanowią grupę prominentnych profesjonalistów i intelektualistów, których wpływy w strukturach państwa sukcesywnie rosną. Nic zatem dziwnego, że to ich – słusznie bądź nie – obsadzono w roli inicjatorów puczu.

Bezprecedensowa czystka

W następstwie nieudanego zamachu prezydent Erdoğan wprowadził trzymiesięczny stan wyjątkowy i zapowiedział zawieszenie stosowania Europejskiej konwencji praw człowieka, co znaczy, że wszelkie prawa i wolności obywatelskie będą od tej pory mocno ograniczone. Na skutek tego typu działań wolność słowa w Turcji jest w stanie niemalże agonalnym – przynajmniej dopóki trwa stan wyjątkowy. Liczni dziennikarze zostali oskarżeni o udział w spisku, cofnięto też wiele licencji na nadawanie sygnału telewizyjnego i radiowego.
Dramatyczne chwile przeżywają nauczyciele i wykładowcy szkół wyższych – znani z niezależności i krytycyzmu wobec prezydenta. Ministerstwo edukacji zawiesiło kilkanaście tysięcy nauczycieli. Jednocześnie żaden pracownik naukowo-dydaktyczny nie może czuć się pewnie. Władze domagają się dymisji dziekanów 1577 wydziałów na tureckich uczelniach, zamknęły także setki prywatnych instytucji edukacyjnych. Tureckim akademikom, podobnie jak pracownikom firm państwowych, nie wolno opuszczać kraju.
Nie jest przy tym powiedziane, że prezydent zrezygnuje z tego jakże wygodnego instrumentu uciszania przeciwników. Można raczej się spodziewać przedłużania stanu wyjątkowego pod pretekstem konieczności kontynuowania walki z wrogami państwa, dżihadystami i Kurdami. Dzięki temu konsolidacja niedemokratycznej władzy może postępować, przy równoczesnym pacyfikowaniu opozycji.
O ile nieudana próba zamachu stanu pachnie zaplanowaną fuszerką lub wyrafinowaną prowokacją, o tyle późniejsze działania tureckich władz mogą zapowiadać nadejście dyktatury. Abstrahując od kiczowatego spektaklu masowego poparcia dla prezydenta, jedno jest pewne – dla dysydentów, zarówno prawdziwych, jak i domniemanych – nadeszły trudne czasy. Na pierwszy ogień poszli zwolennicy Gülena i spadkobiercy ideowi Mustafy Kemala Atatürka. W kolejce czekają wszyscy ci, którzy w jakikolwiek sposób dopuścili się „myślozbrodni”.
Amerykanom i Europejczykom trudno będzie się przeciwstawić procesom zachodzącym nad Bosforem, ponieważ Turcja odgrywa strategiczną rolę w zachodnim systemie bezpieczeństwa, szczególnie w kontekście kryzysu imigracyjnego i niepewnej polityki zagranicznej Rosji. Erdoğan zdaje sobie sprawę, że teraz on rozdaje karty – i w kraju, i w stosunkach zewnętrznych. To jego pięć minut, które na pewno wykorzysta.

Autor jest doktorantem na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ oraz pracownikiem Centrum Badań Bliskowschodnich Instytutu Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych PAN. Zajmuje się systemami politycznymi, stosunkami międzynarodowymi oraz procesami społeczno-gospodarczymi na Bliskim Wschodzie

Wydanie: 2016, 30/2016

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy