Aż trudno uwierzyć, ilu ludzi musiało już się zmierzyć ze śmiercią. Łatwiej im o tym mówić w Internecie. I anonimowo Gdy w piątek, 29 października, w portalu Onet.pl pojawił się tekst „Wiem, że umieram” („P” nr 44), ludzie właśnie przyszli do pracy. Zdążyli zaparzyć kawę, usiedli, żeby przejrzeć newsy, zanim zacznie się codzienny harmider w biurowcach. Jak zwykle o tej porze. Pierwsze maile: „Miałam 20 lat, gdy mama zmarła na białaczkę. Po roku u mnie wykryto to samo. Kilka dni temu pochowałam tatę. Zmiażdżyła go naczepa TIR-a”; „Ja mojego sam ubrałem. W swój garnitur, w którym dwa miesiące wcześniej brałem ślub”. Następne: „W styczniu zmarł mój 17-letni syn. Nie doczekaliśmy dawcy serca. Umarła połowa mnie. Mam drugiego syna. Ale już nigdy nie będzie tak samo”. Rok temu, dwa tygodnie… Umarł potrącony na pasach, pod respiratorem, na chłoniaka… Jakby otworzyła się puszka przechowywanych w duszy odejść. O których myśli się mimochodem, przy każdej okazji. I zawsze w samotności. Aż trudno uwierzyć, ilu ludzi stanęło już w życiu na baczność. Odezwali się ci, których dużo skuteczniej niż religijne rytuały przygotowują do ostateczności historie choroby, książeczki zdrowia, poczekalnie przychodni, nowotwory najbliższych. Ale o tym łatwiej mówić wirtualnie. I obcym. „Gdy mój tata umarł na raka, też ubrałem go w garnitur, który rok wcześniej kupił sobie na moje wesele. Zostawił pamiętnik. Przepraszam. Muszę kończyć. Rozpłakałem się, a siedzę w pracy”. W większości to opowieści takich jak Ktoś: „Mam 31 lat, kochającą żonę, dwoje fantastycznych dzieci, nowy dom, dobrą pracę i samochód”. Niektórzy wyrzuceni wcześniej z karuzeli przez czyjeś odejście. Inni dziś, w piątek, wyrwani na chwilę z biegu, szperają w sumieniu. Czy świat ze mną umrze? Gdy przyszłam do Eli Rembelskiej z projektem czarnej okładki z tym tytułem, bałam się. Eli – wtedy jakoś wyczerpanej, z pojemnikiem na wymioty przy twarzy – tytuł nie przerażał tak jak mnie. Może tylko sformułowanie „Wyznania osób, które pogodziły się…”. – Z tym się człowiek nie godzi – wyszeptała. Może trochę bała się tego tytułu ze względu na matkę. Czy zniesie? Zniosła. Też przecież wie… Chciałam też opowiedzieć tę okładkę niewidomej Marzenie. Łóżko obok niej, gdzie leżała pani Jadzia, staruszka z warkoczami zawsze tak ładnie ułożonymi na poduszce, już było gładko zaścielone. – Pewnie poszła na spacer – powiedziała Marzena. Tata położył palec na usta. Zrozumiałam. Bałam się. Powagi tematu. Granicy, której żyjącym, w szczególności reporterom, nie wolno przekraczać. I ten wyrzut za myśl, która na początku przemknęła parę razy, że to… dobrze się sprzeda. Pierwsze rozmowy z bohaterami. Takie wzajemne macanie. Tadeusz Kutwa, mój dzielny rozmówca i zapalony kibic Legii, który czas odmierza piłkarskimi wydarzeniami, opowiadał mi wtedy: – W dniu, gdy miałem pierwszą operację mózgu, zginął Kazimierz Deyna. Wiesz, ilu kibiców wtedy rozpaczało? Gdy ja umrę czy ty, ot, będzie dzień jak każdy. Przytaknęłam. Poczułam, jak minął 5 października, gdy równiutko 30 minut po północy zmarł pan Tadzio Tokarski. Robotnicy na ursynowskim osiedlu, gdzie stał wielki dźwig, przyszli do pracy. Trochę się bałam, że intymność najważniejszych spraw zwyczajnych ludzi – takich jak pan Tadzio, który całe życie ukrywał przed sąsiadami, że żyje z żoną jak pies z kotem, a tę naszą rozmowę traktował trochę jak spowiedź – zalegnie w kioskach obok innych spraw tygodnia. Aferek, komisji śledczych, kampanii wyborczych. Też czekam Mieszkania w blokach nie są przygotowane na czuwanie przy trumnach. To zostało tylko na wsi. W mieście jest zwykle z dala od domu, wstydliwie ukryte. Może dlatego, że obcemu łatwiej powierzyć strach, na anonimowym portalu odezwało się tylu, którzy też wiedzą, pozaszywanych gdzieś w swoich domach. Ilu ich jest? Trudno ocenić. Pan Zbyszek pisze: „Dowiedziałem się w styczniu. Lekarz kazał mi pisać testament. Poinformował, że to kilka miesięcy. Zaraz rozpocznie się jedenasty. Chyba w tym wszystkim najgorszy jest strach, że się zostanie bez nikogo, gdy nadejdzie ten ostatni dzień”. Matka: „Czekam na przerzut. Nie wierzę w chemię. Mam ośmioletnie dziecko. Chce mi się wyć”. Przekorna: „Mam 25 lat. Przerzuty.
Tagi:
Edyta Gietka









